Obserwowałem ją
uważnie swoim przenikliwym spojrzeniem oraz miną Pedobear’a, który
zamiast przewiązanego kokardką przedszkolaka, na urodziny otrzymał
staruszka z metalowym balkonikiem. Nie wiedziałem, co mam powiedzieć,
aby choć trochę poprawić jej humor.
Ayako siedziała
skulona na kanapie w wyciągniętym dresie oraz babcinych pantoflach i z
miną skoncentrowanego Criss’a Angela starała się podnieść siłą woli,
leżący na stole kubek. Nic nie mówiła. Nawet nie starała się zachowywać,
jak przystało na przykładnego gospodarza wiejskiej speluny, który
oddałby ci swoje ostatnie piwo, bylebyś poczuł się jak u siebie w domu.
Po prostu siedziała, udając katatonika z chorobą dwubiegunową i miała
mnie kompletnie gdzieś.
Wzruszyłem
ramionami i udałem się do kuchni, aby zrobić nam herbaty. Musiałem sam się
obsłużyć, bo zanim Ayako w końcu raczyłaby mnie zauważyć to minęłoby
kilka zim i wiosen, a w mojej paszczy zapanowałby podobny klimat jak na
piaszczystej Saharze. Woda zagotowała się w miarę szybko, więc wyjąłem z
szafki dwie szklanki, włożyłem do nich paczuszki z herbatą, po czym
zalałem wrzątkiem, którego niekontrolowane bulgotanie przyprawiało mnie
prawie o zawał serca. Kiedyś w dzieciństwie, w przypływie sobie tylko
znanego geniuszu, ściągnąłem na siebie kubek z jakimś gorącym napojem i
od tego czasu, bałem się wszystkiego o temperaturze wyższej niż 40
stopni Celsjusza.
Wróciłem do pokoju,
starając się nie zalać ukropem paneli i postawiłem szklanki na stole.
Jeśli miałem nadzieję, że po moim powrocie Ayako nagle rzuci się na mnie
i rozentuzjazmowanym głosem nazwie swoim bohaterem, to byłem w okropnym
błędzie. Wciąż pogrążona w głębokiej kontemplacji, traktowała mnie jak
siedzące i lampiące się na nią w niemym oczekiwaniu Nic.
- Ayako – zacząłem,
tak właściwie nie mając pomysłu na dokończenie zdania. Trzeba było
oglądać w dzieciństwie mniej kreskówek, tylko w ciszy zgłębiać dzieła
Homera, Szekspira i Murakamiego. Dlaczego nie pomyślałem o tym
wcześniej? – Nie wiem, co się stało, ale widzę że coś poważnego.
Jeszcze nigdy nie miałaś w domu takiego bajzlu.
Tak, geniuszu
niedożywiony! Najlepiej na poprawę humoru, wygarnij jej, że ma w
mieszkaniu taki syf, że nie da się ruszyć ręką, aby czegoś nie zrzucić.
Może jeszcze dodaj coś odnośnie jej podkrążonych oczu i włosów, które
grzebień widziały ostatnio chyba miesiąc temu.
- Poza tym, wyglądasz gorzej niż źle.
„Pierdolę ten swój
niewyparzony język!” – pomyślałem, a moje superego zaliczyło głośnego
„facepalma” i spojrzało się na mnie z politowaniem. Czasami
zastanawiałem się, czy tylko u mnie występowało całkowite
zsynchronizowanie typu język-mózg, bo reszta społeczeństwa wydawała się
mniej wkurzająca. No, może oprócz tego degenerata Yuichiego…
- Dobra, jeśli
zamierzasz dalej traktować mnie jak niepotrzebny azot w powietrzu, to
spoko. I tak stąd nie wyjdę, dopóki nie dowiem się, co jest grane –
powiedziałem, po czym w buntowniczym geście założyłem ręce na piersi.
Nic. Nawet na mnie
nie spojrzała. Zaczynałem się już naprawdę denerwować. Chciałem rzucić
jakimś kąśliwym i błyskotliwym tekstem, ale uzasadnione ukłucie w piersi
mnie przed tym powstrzymało. W milczeniu obserwowałem, jak ciałem Ayako
wstrząsają nieprzyjemne dla oka dreszcze, a po policzkach zaczynają
płynąć łzy. Co się tutaj do cholery działo?
Natychmiast
zerwałem się z miejsca i objąłem ją mocno. Ayako uroczo wtuliła się w
moją pierś, nie przestając jednak szlochać. Pieprzyć garniak od
Armaniego, który dostałem od ojca na *Seijin no Hi. Liczyła się tylko
ona.
- Już spokojnie… -
powtarzałem, gładząc ją po niebieskich, nastroszonych włosach. Jedyne
czego teraz pragnąłem to w jakiś sposób jej pomóc. Boże… Czasami
chciałem się wyzbyć tego syndromu Matki Teresy z Kalkuty, bo naprawdę
utrudniał mi życie. Dlaczego nie mogłem być po prostu totalnym chamem
bez altruistycznych zapędów, który ma wyjebane na wszystko i wszystkich,
a problemy innych nieustannie zamiata pod starą komodę? A tak, pod
maską osiedlowego cwaniaczka, krył się cały garnek ciepłych klusek.
Byłem zwykłym pozerem i ciotą.
- A teraz uspokój
się odrobinę i powiedz o co chodzi – powiedziałem, odrywając ją lekko od
siebie. Spojrzałem na jej zapuchnięte oczy i cieknący nos. „Niech
stracę…!” – pomyślałem i wytarłem jej twarz mankietem garnituru.
Oduczysz się noszenia Armaniego burżuju pierdolony.
- Ja… Ja nie mogę… - zaczęła, po czym znowu uderzyła w płacz.
Nagle coś mnie
siekło, jak miecz Starków w pniak. A co jeśli… Nie, to niemożliwe.
Niemożliwe. Niemożliwe. Niemożliwe razy tysiąc pięćset sto dziewięćset.
Poczułem niemiły uścisk w żołądku i natychmiast rozejrzałem się za
fikusem w pomarańczowej doniczce.
- Jesteś w ciąży? – zapytałem drżącym głosem. "Litania do Wielebnej Niemożliwości" zaczęła się od początku.
Ayako spojrzała na
mnie ze zdziwieniem. Przez chwilę poczułem się tak, jakbym zbliżał się
na drewnianej tratwie do wodospadu Niagara.
- Gorzej – odparła,
wycierając dłońmi twarz. Zastanawiałem się czy nie użyczyć jej jeszcze
mojej marynarki, ale skoro sama nie poprosiła to…
- C… Ciąża bliźniacza? – wydukałem, czując że moje serce zamierza wydostać się z ciała nosem.
- Nie jestem w
żadnej pieprzonej ciąży! – warknęła niebieskowłosa. Moja tratwa została
uratowana przez helikopter ratowników medycznych przelatujący nieopodal.
Teraz już nic nie mogło mnie zdziwić.
- W takim razie… Nie rozumiem, co takiego mogło się stać.
Ayako zerwała się
gwałtownie z miejsca i poczłapała w kierunku nowoczesnej meblościanki. Z
rozmachem otworzyła górną szufladę i wyciągnęła z niej jakiś papier.
Wiedziałem, że wyszedłem na totalnego dupka, ale pytanie o ciążę zawsze
jako pierwsze nasuwało się facetowi na widok płaczącej laski, z którą
przespał się kilka tygodni temu. Każdy by tak zareagował, prawda?
Bez słowa wręczyła
mi dokument, po czym zajęła swoje miejsce. Wzrokiem eksperta spojrzałem
na kartkę, ale niestety w tym przypadku mogłem tylko wyglądać mądrze.
Jakieś nieznane mi skróty, liczby zbliżone wielkością do ostatniej
kumulacji Totka, do tego wykresy i procenty… Może byłem urokliwy jak Derek
Shepherd z „Chirurgów”, ale z pewnością nie posiadałem za grosz
umiejętności, aby jakoś odnaleźć się w tych szarlatańskich zapiskach.
- To nie wygląda dobrze… – mruknąłem, licząc na to, że Ayako prędzej czy później sama rozwinie temat.
- Nie wygląda dobrze?! – wybuchła, wyrywając mi kartkę z dłoni. – Żartujesz sobie?!
Cisza w stroju Świętego Mikołaja przebiegła się po pomieszczeniu, rozrzucając paczuszki z zażenowaniem i niezręcznością.
- Mam raka! Białaczkę! Rozumiesz co to znaczy?! – wykrzyczała, łamiącym się głosem. - Mogę umrzeć za kilka tygodni! Ja…
Siedziałem jak sparaliżowany. Jakim cudem… Nie mogło być… Dlaczego akurat ona?!
Miliard pytań kłębiło mi się w głowie, lecz język związał się w
skomplikowany supeł i odmówił dalszego udziału w rozmowie. Nie mogłem
nic innego zrobić, jak tylko znowu objąć Ayako i tulić ją do siebie,
dopóki się nie uspokoi.
-
Poradzimy sobie z tym – szepnąłem, zanurzając twarz w jej włosach. –
Pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć, dobrze? Dzwoń o każdej porze
dnia i nocy, a zaraz do ciebie przyjdę. Tylko spokojnie już. Nie
zostawię cię.
Nie miałem pojęcia ile sekund/minut/godzin spędziłem, siedząc bez ruchu
na kanapie. Wyczułem tylko, że oddech Ayako wkrótce się uspokoił, a
ciało stało się prawie całkiem bezwładne. Usnęła. Miałem nadzieję, że
chociaż sny miała szczęśliwe, gdy rzeczywistość okazała się tak
przygnębiająca. Przekląłem kilkakrotnie, dając choć w jednej dziesiątej
upust, kotłującym się we mnie emocjom. Coraz mniej rozumiałem otaczający
świat. Wiedziałem, że nie powinienem tak myśleć, ale… Dlaczego coś
takiego musiało przytrafić się niewinnej dziewczynie, która czerpała z
życia pełnymi garściami, podczas gdy w tym samym czasie jakiś... ćpun
sięgał po kolejną strzykawkę skondensowanej śmierci? Tak, teraz
powinienem wstać i przywalić sobie prosto w tę niewyparzoną mordę.
Przeklęty hipokryta! Czułem wstręt do samego siebie.
Chętnie zostałbym z Ayako dłużej, ale musiałem szybko wracać do domu,
aby odciążyć Hayato. Byłem ciekawy, jak poradził sobie z tym długowłosym
niedorozwojem. Może w tej chwili grali sobie w mahjonga, oglądali
„Naruto” w HD, albo naparzali się kuchennymi przedmiotami typu mikser
lub patelnia? Nieważne. W duchu modliłem się o to, żeby tylko nie
narobili mi w mieszkaniu syfu, bo dzisiaj wyjątkowo byłem na to
wyczulony. Dostawałem prawdziwego pierdolca, podczas sprzątania szuflad
biurka, do których ta mała lebioda powrzucała serduszkowe karteczki a’la
confetti. Przeklęty bachor!
Chwyciłem Ayako pod
kolanami i podniosłem się z miejsca, wciąż trzymając na rękach jej
kruche ciało. Wolnym krokiem, omijając wszelkie walające się pod stopami
przedmioty, skierowałem się w stronę sypialni.
Rozchyliłem nogą
drzwi i „zaparkowałem” ją do łóżka. Wyglądała uroczo, pomimo smutku
wciąż malującego się na jej twarzy. Biedna, mała Aya. Liczyłem na to,
że nie będzie na mnie zła, gdy zastanie mieszkanie zupełnie puste.
Okryłem ją szczelnie kołdrą i pocałowałem w czoło. Drgnęła lekko,
marszcząc swój filigranowy nosek.
- Takumi, dziękuję, że jesteś – mruknęła słabym głosem. – Jesteś dla mnie najważniejszy. Kocham cię.
- Ja ciebie też – odpowiedziałem automatycznie. Bo cóż innego miałem odpowiedzieć?
Westchnąłem ciężko. Sezon na wyznawanie uczuć mojej osobie oficjalnie uznałem za otwarty.
***
- I co tam porabiają
moje ukochane Pokemony?! – krzyknąłem, z rozmachem wpadając do
mieszkania.
Nie, wcale nie byłem pijany. Po prostu po drodze wypiłem
sobie dwa małe piwa na ukojenie nerwów.
Odpowiedziała mi
kompletna cisza, czym trochę się zmartwiłem. Czyżby oboje spali?
Rozejrzałem się po mieszkaniu. O dziwo, było jeszcze w całości.
Odetchnąłem z ulgą.
- Nareszcie jesteś! –
Tuż przede mną wyrósł nagle Hayato ze swoim seksownym spojrzeniem, a
temperatura w pomieszczeniu zaczęła dorównywać wnętrzu włączonego
piekarnika. Szarpnąłem lekko za krawat, aby rozsunąć krępujący moją
szyję węzeł.
- Gdzie Yuichi? –
zapytałem, odkładając aktówkę na szafkę. „Nie patrz na niego, nie patrz,
nie patrz…” – Mój umysł powtarzał to, jak dokładnie wyuczoną mantrę,
więc w niezwykłej udręce starałem się przestrzegać narzuconych przez
niego zasad. Wiedziałem, czym mogły się skończyć wszelkie ustępstwa,
dlatego trwałem uparcie w swoim „wzrokowym celibacie”. Nie chciałem
przecież tak szybko stracić nowo poznanego kumpla.
- Od kilku godzin
zalicza pierwszostopniowe zbliżenie z muszlą klozetową – odparł
szarooki, prawdopodobnie wzruszając ramionami. – Jeśli się nie mylę, to
jest właśnie na etapie wypluwania swoich jelit.
- Czyli tak właściwie nie wiesz, co się u niego dzieje?
- Domyślam się po
odgłosach. Wszystko było w porządku, dopóki nagle nie spojrzał się na
mnie, jak na idiotę i nie pocwałował z głośnym jękiem do łazienki. Gdy
poszedłem tam za nim, to wyzwał mnie od „pieprzonego lamusa”, zatrzasnął
drzwi, mówiąc głośne „spierdalaj” i że „nie jestem jego matką”.
Próbowałem jeszcze kilka razy się tam dostać, ale bez skutku.
„Boże, daj mi
instynkt Beara Grylls’a w tej dżungli zwanej życiem!” – pomyślałem, nie
kryjąc zażenowania. Skinąłem lekko głową, po czym wyminąłem Hayato,
kierując się w stronę łazienki. Poczułem bijący od niego subtelny zapach
nieznanych mi perfum, a nagła fala gorąca uderzyła we mnie, tym razem
ze zdwojoną siłą. Dlaczego w taki sposób reagowałem na tego faceta?! To z
całą pewnością nie było normalne, gdy z każdą kolejną sekundą coraz
bardziej pragnąłem go zgwałcić. Cela dla niewyżytego psychopaty, powinna
zostać przygotowana do następnego wtorku…
- Otwórz drzwi,
Yuu! – krzyknąłem i jednym mocnym uderzeniem w pomalowane
pseudo-drewno, dałem mu do zrozumienia, że nie mam ochoty na zabawę w
„Domowe przedszkole, dla skrzywdzonych przez życie frędzli”. – Liczę do…
Nie minęła sekunda i
drzwi otworzyły się na oścież. Moim oczom ukazała się trupioblada oraz
pokryta potem twarz tego kretyna. Włosy z dodatkiem dzisiejszego
śniadania lepiły mu się do czoła, a całe ciało dygotało, jak podłączone
do 200-voltowego prądu.
- Coś za szybko wróciłeś – wychrypiał, pocierając dłonią czoło. – Zdążyłeś chociaż rozpiąć jej stanik?
Spaliłem cegłę i
zerknąłem na stojącego za mną Hayato, który mrożąc swoją obojętnością
fruwające drobnoustroje, chyba w ogóle nas nie słuchał.
- Zamknij się, idioto –
rzuciłem, po czym oparłem się zmęczony o futrynę drzwi. Załapałem chwilę
zbawiennego zawieszenia i nagle podskoczyłem jak oparzony, coś sobie
uświadamiając. – Czy jesteś w stanie odpowiedzieć mi na drobne pytanie,
ko-cha-nie?
Przedłużyłem
sylaby, tak jak miał to w zwyczaju robić Yuichi i wygiąłem usta w
przesłodkim do porzygania uśmiechu. Starałem się oddychać miarowo, ale z
każdą kolejną chwilą wychodziło mi to coraz gorzej. Zdradzieckie
promile rozpoczęły harce po moim krwioobiegu, dlatego stopniowo traciłem
panowanie nad sobą.
Usta Yuichiego zacisnęły się w prostą linię. Dobrze wiedział, o co zamierzałem spytać.
- Mógłbyś mi
wyjaśnić, dlaczego czujesz się jak zmutowana mielonka dopiero teraz,
skoro herę brałeś ostatnim razem wczoraj po południu? Myślałem, że rano
nie będziesz się w stanie podnieść z materaca, a tu proszę! Nawet miałeś
siłę pyskować.
Krótka wzrokowa
konfrontacja. Yuichi oczywiście przegrał. Zrobił krok do tyłu, jakby w
obawie, że mógłbym go skrzywdzić. Tak właściwie to jego reakcja była w
pełni uzasadniona.
- Hayato, przynieś
mi z kuchni duży, czarny, foliowy worek, bo nie chcę upierdolić krwią
łazienki! – krzyknąłem, łypiąc na Yuichiego wzrokiem Jacka Torrance’a z
„Lśnienia”. Brakowało mi tylko siekiery do kompletu, ale można to było
łatwo nadrobić, sięgając choćby po szczotkę do kibla.
- Taku… - zaczął długowłosy, ale zamilkł pod ciężarem mojego gniewu.
- Stul pysk, jebany oszuście! – warknąłem, robiąc jeszcze jeden krok do
przodu. Poczułem na ramieniu czyjąś dłoń, dlatego ze wzrokiem pełnym
obłędu, odwróciłem się do tyłu.
Tym razem nie
„rozpłynąłem się” na widok zmartwionej twarzy Hayato. Byłem zbyt
wkurzony, aby zwrócić uwagę na takie małe niuanse, jak przyspieszony
rytm serca, plastelinowe nogi i hordę uzbrojonych jaskiniowców w swoim
nadwerężonym żołądku.
- Spokojnie – szepnął, nie odrywając ode mnie wzroku.
- Spokojnie?
SPOKOJNIE?! – Roześmiałem się szyderczo. – Ten jebany ćpun znowu zaczął
migdalić się ze swoją strzykawką, a ja mam być spokojny?
- Mimo wszystko nie powinieneś tak ostro reagować. Nie można też przesa…
- No, tak! To ja
zawsze przesadzam! – przerwałem mu, strącając jego dłoń z ramienia. –
Taki to już konfliktowy jestem, że wpadam w szał, gdy jakiś bachor w
piaskownicy pogrozi mi łopatką! Posłuchaj mnie uważnie. Co byś zrobił,
gdyby twój najlepszy kumpel znów osiągnął piąty poziom popierdolenia i
zaczął dźgać się wykałaczką, jak niewyżyty rumuński szaszłyk? Zapewne
pomógłbyś mu jakoś, prawda? W takim razie przestań wpierdzielać się do
nie swojej miski, bo ktoś może zarąbać twoją.
Znowu spojrzałem na
Yuichiego, który nawet nie próbował się odezwać, tylko ze zwieszoną
głową podziwiał dno muszli klozetowej. Bardzo dobrze. Chciałem żeby
cierpiał jak najbardziej, bo może wtedy zrozumiałby, co tak naprawdę robił
ze swoim życiem.
- Kiedy? – zapytałem, szukając po kieszeniach marynarki paczki papierosów.
- Rano – odpowiedział łamiącym się głosem. – Ja… Ja próbowałem, ale…
- To czemu nie oddałeś mi tego cholerstwa?
Nie odpowiedział.
- Czyli dzisiaj rano… - odezwał się Hayato, ale po chwili zamilkł.
- Tak, był zajebany
jak ruski rynsztok – dopowiedziałem, nie odwracając się w jego stronę.
Wyjąłem z paczki jednego papierosa i wsadziłem go sobie do ust. Niestety
nie mogłem nigdzie znaleźć swojej zapalniczki, co jeszcze bardziej
spotęgowało moje wzburzenie. „Jestem pierdolonym kwiatem jakiegoś
ciulstwa na środku jeziora, prawdziwą oazą spokoju i zaraz… sprawię, że
ta dwójka zacznie śpiewać sopranem kawałki Motorhead!”
- Dobra, i tak mam już was
serdecznie dosyć – odparłem, kierując się w stronę swojej sypialni. –
Róbta, co chceta. Koło szmaty mi to lata. A teraz pora na poćwiczenie
waszej wyobraźni. Na drzwiach mojego pokoju wisi mała, wyimaginowana
karteczka z brokatowym napisem „Wypierdalać”. W razie jakichkolwiek
problemów, postępujcie według właśnie tej instrukcji.
Zostawiłem ich
samych sobie i opuściłem pomieszczenie. Po drodze wyjąłem z kuchennej
szuflady zapalniczkę, po czym z zapalonym papierosem oraz nadszarpniętym
ego ruszyłem w stronę swojej KSiNS - „Komnaty Spokoju i Nieskrępowanego
Seksu”. Nareszcie zrozumiałem, jak problemy innych mogły destrukcyjnie
wypływać na drugiego człowieka.
Demonstracyjnie
trzasnąłem drzwiami i usiadłem tuż przy nich z głową opartą o ścianę.
Zaciągnąłem się porządnie i zacząłem robić pierścienie z wypuszczanego
dymu. Powoli wracałem do stanu równowagi.
Nasłuchiwałem.
Usłyszałem jakieś szamotanie, ale pewnie nawet gdyby zaczęli się
pieprzyć to nie chciałoby mi się interweniować. No dobra, bez przesady.
Tego akurat nie mógłbym im wybaczyć. Żałowałem, że tak bardzo najechałem
na Hayato. W końcu nic złego nie zrobił, a w dodatku PRAWIE
bezinteresownie mi pomógł. Co się tyczyło Yuichiego… Nawet nie miałem
siły tego komentować.
Rozmawiali. Wstrzymałem oddech i przybliżyłem głowę bliżej drzwi, aby lepiej wszystko słyszeć.
- Jesteś pewien?
- Tak, zamknij mnie tutaj, a klucz połóż na stole.
- Ale Takumi…
- Już od ponad
miesiąca zachowuje się jakby miał PMS’a, ale w końcu mu przejdzie. Poza
tym teraz nie będzie mógł się na mnie wkurzyć, bo jestem kompletnie
czysty.
- Jak chcesz… Do jutra.
Trzask drzwi. Chwila przerwy i kolejne trzaśnięcie.
- Chyba osiągnąłeś
to, co chciałeś Wujku Samo Zuo – mruknąłem do siebie. Po chwili
wzdrygnąłem się i jęknąłem z bólu. To była nauczka za podsłuchiwanie. Z
grymasem na twarzy roztarłem oparzenie powstałe po zbyt długim trzymaniu
papierosa w dłoni.
***
“Cast off the crutch that kills the pain,
The red flag waving never meant the same,
The kids of tomorrow don't need today,
When they live in the sins of Yesterday”
The red flag waving never meant the same,
The kids of tomorrow don't need today,
When they live in the sins of Yesterday”
Gwałtownie zerwałem
się z poduszki, ciężko przy tym dysząc. Zdezorientowany rozejrzałem się
po pokoju i nagle zostałem oślepiony przez ekran telefonu, który
odstawiał swoje wibracyjne tańce na środku szafki nocnej.
Z przeciągłym
jękiem sięgnąłem po to narzędzie szatana i nacisnąłem zielony przycisk.
Nie mogłem nawet sprawdzić, który idiota dzwonił do mnie w środku nocy,
bo jasność wyświetlacza wypalała mi siatkówki.
- Halo?
„Kurwa mać. Ja pierdolę.” – dodałem w myśli, czekając cierpliwie.
- Cześć. Śpisz? – Usłyszałem subtelny głos, należący do Ayako.
„Nie, gram w shogi.”
- Niekoniecznie – odparłem, wzdychając ciężko. – Co się stało?
Chwila ciszy.
- Otworzysz? – zapytała, a w głębi mieszkania, usłyszałem cichutkie pukanie.
Podniosłem się
leniwie z łóżka i poczłapałem na bosaka w stronę drzwi. Podłoga w dotyku
przypominała wieczną zmarzlinę na Syberii, więc poruszałem się krokiem w
stylu: „Biegam po rozżarzonych węglach. Cholera jasna, parzy!” Kuse
bokserki także nie sprawiały, że było mi cieplej.
Po drodze zerknąłem
w kierunku łazienki. Żeby nie budzić tego kretyna, odlewałem się
przez balkon, z czego kwiatki sąsiadki były bardzo rade, bo przynajmniej
nie groziła im śmierć z odwodnienia.
Odblokowałem zamek i nacisnąłem klamkę.
- Przepraszam, ze tak późno, ale… - zaczęła Ayako, lecz przerwałem jej ruchem dłoni.
- Nie ma sprawy,
wchodź – mruknąłem, odsuwając się na bok, aby ją wpuścić. Wszystkie
światła były zgaszone, dlatego ledwie mogłem cokolwiek dostrzec pod tym
całunem mroku.
- Zaraz zapalę lampę – oznajmiłem. – Masz na coś ochotę? Herbaty?
Stanęła tuż przede
mną i zadarła do góry głowę. Jedną rękę położyła mi na ramieniu, a
drugą… poczułem tam, gdzie nie powinno jej być. Wciągnąłem gwałtownie
powietrze.
- Aya… Ah! Co ty…
Nie mogłem się na
niczym skupić. „Myśl mózgiem, myśl mózgiem, myśl mózgiem…” – powtarzałem
w duchu, ale stopniowo czułem, że cały mój intelekt przemieszcza się w
zupełnie inne miejsce.
- Tak, mam ochotę na ciebie – szepnęła niewinnie, napierając na mnie swoim drobnym ciałkiem.
No i wszystko szlag trafił. Umysł - zero, krocze – miliard. Jeszcze chyba nigdy nie wygrałem tej walki.
* Seijin no Hi - http://pl.wikipedia.org/wiki/Seijin-shiki
Epickie sformułowania \(#"o"#)/ Etto... Zajebiste! Masz genialny gust jeśli chodzi o filmy, muzykę i chłopców
OdpowiedzUsuń\(='~'=\)" Też tak chcę pisać...
Iiiii w pełni się zgadzam. z każdyn słowem
Usuń