Ogłoszenia :)

Jest to blog yaoi, czyli o miłości męsko-męskiej. Jeżeli nie lubisz tego typu opowiadań, po prostu grzecznie opuść tego bloga, a Twoja psychika nie ucierpi w najmniejszym stopniu.

Skargi, groźby, zażalenia, pozdrowienia lub inne sprawy proszę pisać w komentarzach lub na adres mailowy: ostatnia.kropla.goryczy@gmail.com
Chętnie przeczytam :)



czwartek, 12 listopada 2015

Także tego...

Najukochańsi!

Sprawa wygląda następująco - na studiach mam totalny "rozpierdol umysłowy", a słynna "Biochemia Harpera" prześladuje mnie niemal codziennie i zachęca do zagłębienia się w lekturze. Musicie mi wybaczyć, ale obawiam się, że w najbliższym czasie nie wstawię żadnego posta. No cóż... Są w życiu takie momenty, kiedy trzeba określić priorytety. Ehhh... Na dodatek ostatnio nie mam nawet weny, żeby cokolwiek napisać, co jest spowodowane zmęczeniem, jak i uczuciowymi dylematami, z którymi ostatnio muszę się zmagać. Jestem rozbita i wiecznie przygnębiona, nie mogę się na niczym skupić, a na dodatek wciąż muszę udawać przed najbliższymi, że wszystko jest w porządku.
Nie jestem dobra w podejmowaniu trudnych decyzji. Nikt nie jest. Boję się ich późniejszych konsekwencji i tego, że będę potem BARDZO żałować.

No, ale koniec już mojego ględzenia.
Przewidywana data następnego rozdziału: koniec lutego, aczkolwiek jeżeli znajdę czas w przerwie świątecznej i jakimś cudem wróci mi wena, to możliwe, że notka pojawi się wcześniej.

Kocham Was wszystkich i przepraszam.
Do "napisania"

AM   

sobota, 5 września 2015

Rozdział XXIV - "Przekleństwo słabości"



Witajcie! 

  Jest 2 w nocy, a ja właśnie skończyłam pisać posta. Jutro czeka mnie kolejny wyjazd, dlatego spięłam się i voilà. Mam nadzieję, że nie jesteście na mnie AŻ TAK BARDZO WŚCIEKLI, że trochę Was zaniedbałam, co? Niestety wyszło, jak wyszło i nie byłam w stanie napisać tzn. ukończyć nowej notki, ponieważ zaczęłam już ją pisać miesiąc temu. 

  Teraz jestem już trochę zmęczona, ale jak wrócę to dodam jeszcze coś do mojego przywitania i poprawię wszystkie błędy.

Pozdrawiam
AM  

****************************************************************** 





   Czuję silne uderzenia, zupełnie, jakby ktoś w tej chwili łamał mi żebra łomem. Kulę się, po czym otwieram oczy, by spojrzeć w twarz swojemu oprawcy. Dostrzegam zakłopotanie na twojej twarzy. Hmmm…  Jest odrobinę niezręcznie, aczkolwiek byłoby jeszcze bardziej, gdybym nie skulił się mocniej i nie wydał z siebie zduszonego jęku.


 - Ty mała pluskwo! – Słyszę twój wściekły wrzask. – Ile mam ci powtarzać, że Yuichi to nie żadna pieprzona trampolina?


 - Pseplaszam, Taku.


 - Złaź z niego natychmiast! – Rozkazujesz krzyżując na piersi ręce. - I naucz się poprawnie mówić, czerwiu!


  Ruka wyswobadza moje płuca z męczącego uścisku, czemu towarzyszy przeciągłe skrzypnięcie sofy. Po chwili słyszę już tylko dźwięki drobnych kroków, których echo oddala się ode mnie z każdą sekundą.


 - Nie powinieneś tak do niej mówić – karcę cię, przybierając nieco surowy ton głosu. Spuszczam nogi na podłogę, po czym przybieram pozycję siedzącą na niezbyt wygodnej kanapie z szorstkim obiciem, na której spałem już jakieś milion razy.


  Uśmiechasz się do mnie subtelnie i tylko kiwasz zrezygnowany głową. Wyglądasz na bardzo zmęczonego, ale nie dajesz tego po sobie poznać.


 - Ale to mój osobisty sposób na resocjalizację smarkaczy. Sprawdza się od lat. Szczególnie na tobie.


  Wiem, że czekasz aż odpowiem na twój uśmiech, ale specjalnie tego nie robię. Twoje zdezorientowane spojrzenie tym razem na mnie nie zadziała. O, nie!


 - Nie jestem pewien, który z nas po wczorajszej imprezie bardziej potrzebuje resocjalizacji – mruczę cicho, lecz wystarczająco wyraźnie, żebyś wszystko usłyszał.


  Wyraz twojej twarzy ulega znaczącej zmianie. Myślałeś, że zapomniałem? Że wszystko już będzie w porządku? Nie, nie dam ci tak łatwo zamknąć o tej sprawie. Nie pozwolę, żebyś znowu sięgnął dna.


 - Nie mam ochoty o tym rozmawiać. – Zrywasz się szybko z krzesła i podążasz w stronę kuchni. – Kawy?


 - A ja owszem – mówię, po czym ruszam za tobą.


  Zrozumienie tego, że nie zamierzam odpuścić zajmuje ci dłuższą chwilę. Opierasz się o kuchenny blat z obrażonym wyrazem twarzy i leniwie zapalasz papierosa. Zaciągasz się mocno i rzucasz mi piorunujące spojrzenie zza kłębów unoszącego się dymu.


 - Zaczynaj.


 - Myślisz, że jest to dla mnie przyjemne?


  Wywracasz irytująco oczami.


 - Nie, ale mógłbyś się trochę pospieszyć z tym dawaniem opierdolu, bo mam ważniejsze rzeczy na głowie niż przejmowanie się… „twoim przejmowaniem”. No właśnie! Raz przegiąłem. No dobra, stało się. Więcej się to nie powtórzy, dlatego nie wiem w czym problem.


  Ze zdenerwowania zaciskam dłonie w pięści. Ostrzegam, że jeśli zaraz nie zmienisz wyrazu twarzy to twoje siekacze doznają kontaktu pierwszego stopnia z kuchenną posadzką.


 - Problem w tym, że jesteś niewdzięcznym dupkiem! – Cedzę przez zęby, chociaż „dobry Yuu” w mojej głowie stara się mnie usilnie powstrzymywać. – Pieprzonym egoistą! Myślisz, że wszystko kręci się wokół twojego ego? Mylisz się! Jeśli wrócisz do ćpania… To będzie miało wpływ na nas wszystkich, wiesz?


 - Nie wrócę – mówisz, posyłając mi stanowcze spojrzenie. Mimowolnie zatapiam się w nim, chociaż wiem, że nie powinienem tego robić.


  Dostrzegam ufność i zdecydowanie, które sprawiają, że zaczynam ci wierzyć. Nasza rozmowa przybiera bardziej mentalny wymiar. Nie potrzebne nam są już zdania, litery i słowa. Po prostu… Mam nadzieję, że mnie po raz kolejny nie zawiedziesz.


 - Zagrasz z nami w Monopoly ? – Pytasz, nie odrywając ode mnie wzroku. – Ruka bardzo się ucieszy.


  Nie mam zamiaru czekać, aż w twoim mieszkaniu zbierze się okazała kolejka osób, których skrycie zmuszony jestem nienawidzić. Wiesz, że nie mogę zostać. Po prostu nie mogę.


 - Właściwie to muszę już iść. Akira…


  No właśnie – „Akira”. Co z nim? Po wczorajszym wieczorze i jego nieoczekiwanym wyznaniu, nie jestem pewien, czy mam jeszcze do czego wracać. Gdzie on się podział? Co sobie o tym wszystkim pomyślał? Czy jest na mnie wściekły? Tak naprawdę to najchętniej zostałbym tutaj z tobą, ale… po prostu nie chcę więcej cierpieć.


 - Przestań przesadzać  – mówisz, po czym gwałtownie gasisz papierosa o dno popielniczki w kształcie zczerniałych płuc. Następnie chwytasz mnie mocno za ramię i ciągniesz za sobą, a ja biernie poddaję się twojej sile.


***


  Siedzimy na miękkim dywanie z twarzami wyrażającymi tak wysoki stopień skonsternowania, że jakakolwiek osoba postronna bałaby się do nas podejść w trosce o własne życie. Kieruję na ciebie wzrok, lecz w żaden sposób nie reagujesz, tylko wciąż gnieciesz w dłoni swój ostatni banknot o wartości 50 jenów.


 - Taku, musisz mi jeszcze dać 2000 jenów, bo mam tu hotel – stwierdza Ruka tonem pełnym wyższości, po czym swoją małą rączką wskazuje odpowiednie pole na planszy.


  Od kilku minut trzymam w dłoni nienadgryzioną kanapkę, nie mając odwagi uszczknąć  choćby kawałeczka. Wiem, że za chwilę nie wytrzymasz. Jeszcze chwileczka. Już…


 - Pierdolę tę głupią grę! – Rzucasz gniewnie, wywracając planszę do góry nogami. – Nie mam szczęścia w grach losowych!


  Według moich wcześniejszych obiekcji Ruka powinna właśnie w tej chwili wybuchnąć głośnym płaczem, co o dziwo nie następuje. Zamiast tego na jej okrągłej buźce pojawia się szeroki uśmiech.


 - Pseglałeś! – Woła z nutką złośliwości w głosie. – Pseglałeś, pseglałeś, pseglałeś!


 - Yuu, trzymaj mnie, bo zaraz wyrwę jej wszystkie odnóża! Co za mała…


 - Taku! – Strofuję cię. – Ruka, idź na chwilę do sypialni.


  Bez słowa spełnia moje polecenie. Chyba też trochę wystraszyła się twojego destrukcyjnego spojrzenia.


 - Ty… naprawdę jesteś niedorozwinięty – stwierdzam, gdy zostajemy zupełnie sami.


 - Tak?! – Złowrogie błyski są wciąż doskonale widoczne w twoich czarnych źrenicach. – Ograła mnie sześciolatka! Ta jebana gra niszczy rodziny!


 - No właśnie – mówię, chcąc uświadomić ci niedorzeczność twojego gniewu. – To tylko gra. To tylko sześciolatka. Taku, co się z tobą do jasnej cholery dzieje?


  Wzdychasz tylko, po czym zaczynasz zbierać z podłogi porozrzucane banknoty i pionki, a następnie wkładać je do kartonowego pudełka. Obserwuję cię uważnie i nagle zdaję sobie sprawę z przyczyny twojego zachowania. Ty jesteś na głodzie - stąd te ciągłe rozdrażnienie. Boże… Wiedziałem, że tak to się skończy. Po prostu wiedziałem.


 - Taku… - zaczynam, lecz przerywa mi dźwięk telefonu, uwięzionego w przedniej kieszeni moich spodni.


  Przez myśl przechodzi mi podejrzenie, że to może Akira próbuje się ze mną skontaktować, jednak szybko zanika, po zobaczeniu czarnego napisu „Kenta” na ekranie wyświetlacza. Z ogromną ulgą wciskam zieloną słuchawkę.


 - Halo? – Pytam, ciekawy przyczyny jego nagłego telefonu.


 - Yuu, gdzie jest do kurwy nędzy Akira?! – Kenta jest wyraźnie podenerwowany.


  Czuję, jak serce próbuje mi wyskoczyć z klatki piersiowej. Dlaczego? Nie wiem.


 - Nie widziałem go. Co się stało?


 - Dzwonił do mnie Matt, bo jakimś cudem znalazł telefon Akiry w swojej kieszeni. Od rana jakiś numer próbował się z nim skontaktować, więc w końcu odebrał. Okazało się, że menager jakiejś wytwórni oferuje nam kontrakt płytowy!


 - Poważnie?! – Niemal krzyczę do słuchawki. Spoglądasz na mnie spod uniesionych brwi.


 - Nigdy nie byłem, kurwa, tak poważny, jak teraz. Słuchaj do końca. Umowa dojdzie do skutku tylko, jeśli za cztery miesiące wyjedziemy w trasę po Japonii z jednym z europejskich zespołów. Spodobaliśmy się, Yuu! Ja pierdolę! Jesteśmy zajebiści!


  Uśmiecham się do ciebie szeroko. Fala czystego szczęścia rozlewa się po moim wnętrzu, oddalając gdzieś dotychczasowe troski. Moje najskrytsze marzenia w końcu mają szansę się spełnić. Nagramy płytę! Wyjedziemy w trasę! Niemal wyję z obezwładniającej mnie radości.


 - Yuu? Słyszysz mnie? Yuu…


 - Tak, tak. Mów – odzywam się po chwili przyjemnego zawieszenia.


 - Musimy się stawić za trzy godziny w studiu nagraniowym, bo jakiś ważniak chce nas przesłuchać.


  Wędruję spojrzeniem ku zamkniętym drzwiom. Prawdę mówiąc to mógłbym wybiec stąd już teraz.


 - No, dobra. Nie ma problemu – stwierdzam beztrosko.


 - No właśnie, że jest.


  Początkowo to do mnie nie dociera, ale ostatecznie rozumiem, co Kenta ma na myśli. Albo raczej kogo.


 - Dzwoniłem do jego biura, ale nie dotarł dzisiaj do pracy – mówi. – Nikt nie ma pojęcia, gdzie jest. Podobno wyszedł z klubu z orszakiem fanek i… był w naprawdę kiepskim stanie, to znaczy gorszym niż zazwyczaj. Ty też miałeś wrażenie, że dziwienie się wczoraj zachowywał?


  Czuję, jak odpowiedź na jego pytanie, staje mi gardle i mimowolnie zamierza tam pozostać. Nie mogę się przyznać, że to wszystko przeze mnie, bo to jeszcze pogorszy sytuację i wywoła falę niezręcznych pytań. Mam nadzieję, że nic mu nie jest. To nie może się źle skończyć, nie teraz, gdy jesteśmy na najlepszej drodze osiągnięcia czegoś więcej.


 - Co robimy? – Pytam lękliwie. Nie odrywasz ode mnie wzroku i przyglądasz mi się jeszcze uważniej, gdy ton mojego głosu ulega znaczącej metamorfozie. Spokojnie Taku, wszystko ci wyjaśnię w swoim czasie.


 - Za dziesięć minut pod domem Akiego. Robimy szybki abordaż i ogarniamy ćpuna.


 - Dobra. – Rozłączam się, a następnie z prędkością światła doskakuję do kanapy, na oparciu której swobodnie zwisa moja skórzana kurtka. Sięgam po nią i bez słowa ruszam w stronę wyjścia.


 - Yuu! Gdzie ty…?


  Twą wypowiedź przerywa głuche trzaśnięcie drzwiami. Tłumaczenie ci wszystkiego zajęłoby zbyt dużo czasu, którego w tej chwili potrzebuję aż nadto. Wiem, że długo nie będziesz się na mnie gniewał.


  Schodzę, a właściwie zbiegam ze schodów, które ciągną się w nieskończoność. Po drodze mijam jakąś postać, która o dziwo zatrzymuje mnie silnym chwytem za ramię. Staram się wyrwać, ale tkwię w jej mocnym uścisku.


 - Co jest?! Spierda… - milknę, po zobaczeniu zaniepokojonej twarzy Hayato. Taa… Jeszcze jego mi tutaj brakowało.


 - Co się stało? – pyta. Wygląda teraz tak niewinnie, ze mam ochotę zepchnąć go ze schodów. Cudem się przed tym powstrzymuję.


 - Nieważne, tylko pilnuj Takumiego – mówię, po czym wyswobadzam się zwinnym ruchem i biegnę dalej.


*** 



  Po dotarciu na miejsce bez słowa przystępujemy do operacji. Jestem wdzięczny Kencie za to, że nie pyta, skąd mam klucze do domu Akiry. Przecież nikt oprócz Taku nie wie, że mieszkam u niego od jakiegoś czasu.


  Przechodzimy przez monumentalną bramę z kutego żelaza i ruszamy w stronę dalszej części rezydencji, która jak zwykle onieśmiela mnie swoim surowym, nowoczesnym wyglądem. Zajrzałem przez okno, ale rolety były szczelnie zasłonięte. To oznaczało, że sprzątaczka albo nie przyszła, albo po prostu nie została wpuszczona.


 - A ja się muszę gnieździć w tej klitce dwa metry na dwa… - mruczy pod nosem Kenta. Wygląda nienajgorzej, choć widać po nim ślady zmęczenia. Wielkie wory pod oczami, spowodowane są prawdopodobnie rozmazaniem nocnego makijażu, a niezdrowo wyglądająca cera - wyczerpującym kacem. Prawdopodobnie nie zdążył nawet wziąć kąpieli, bo jego średniej długości włosy, wciąż naznaczone są pokładami zielonej farby.


 - Wchodzimy? – Pytam niepewnie, wciąż nie mogąc oderwać od niego wzroku.


 - No dawaj – zachęca mnie. – Tylko nie patrz się na mnie, jak na gówno, bo miałem naprawdę ciężką noc.


  Uśmiecham się do niego delikatnie, po czym przekręcam klucz w zamku. Otwieram drzwi i natychmiast uderza w nas mdlący swąd alkoholu. Czuję, jak Kenta cofa się nieznacznie.


 - Zaraz… - Nie kończy zdania, bo zaczyna wymiotować na kostkę brukową. Cudownie, po prostu cudownie.


 - Może lepiej tutaj zostań – proponuję, posyłając mu spojrzenie pełne troski. – Jak będę cię potrzebował, to po prostu wyślę ci wiadomość.


  Kiwa tylko nieznacznie głową, a następnie lokuje się pod ścianą. No to zostałem sam.


  Robię głęboki wdech i ruszam przed siebie. Rozkład domu znam już praktycznie na pamięć, dlatego idę w zaparte, starając się ignorować wszechobecny bałagan oraz leżące na podłodze, nieprzytomnie ciała nagich dziewczyn oraz innych, nieznanych mi osób. Całość wygląda jak zgliszcza po jakiejś dzikiej orgii. Nie, naprawdę nie chce wiedzieć, co się tutaj odbywało.


 - Cześć, przystojniaku – słyszę przesłodzony głos jakiejś laski, która zbliża się do mnie chwiejnym krokiem. Nie ma na sobie niczego, oprócz potarganych pończoch.


  Odsuwam się, gdy próbuje się do mnie zbliżyć. Wyciąga ku mnie rękę, ale tylko chwytam ją z obrzydzeniem za nadgarstek, częściowo krępując jej ruchy.


 - Gdzie jest Akira? – Pytam, przybierając stanowczy ton głosu.


 - Kto?


 - Akira, ten koleś w czerwonych włosach – powtarzam, zniecierpliwiony.


  Dziewczyna niestety wzrusza tylko ramionami, dlatego idę dalej do jego sypialni, w międzyczasie potykając się o stosik butelek, leżących pod schodami. Niedobrze mi się robi, jak na to wszystko patrzę. Wokół panuje mrok, zapach jest wręcz odstręczający i sprawia, że także mam ochotę zwymiotować.


  Wyciągam komórkę, gdyż sam nie jestem w stanie posprzątać tego burdelu.


  „Jak się już ogarniesz, to pozbądź się tych wszystkich ludzi z dołu” – piszę i mam nadzieję, że biedny Kenta poradzi sobie z tym niełatwym zadaniem.


  Docieram do odpowiednich drzwi i robię głęboki wdech. Powinienem zapukać czy wejść tak bez uprzedzenia? Próbuję, lecz nikt nie odpowiada, dlatego naciskam klamkę i otwieram wrota do królestwa tego demona.


  Moim oczom ukazuje się wielkie łoże z burgundową, aksamitną pościelą, a w nim kilka śpiących postaci. Podchodzę bliżej, lecz nie dostrzegam nikogo znajomego. Potrząsam za ramię dziewczynę leżącą najbardziej z brzegu. W jednej chwili przeszywa mnie błękit jej przenikliwego spojrzenia.


 - Gdzie jest Akira? – Pytam, w głębi duszy nie oczekując żadnej konkretnej odpowiedzi. Staram się ignorować wszechobecne srebrne tace z cienkimi rzędami śnieżnobiałego proszku.


 - Chyba w łazience – odpowiada, po czym zakrywa się szczelniej kołdrą. – Ja… powinnam już sobie iść.


 - No raczej – potwierdzam. – Mogłabyś także obudzić pozostałych?


 - Jasne, tylko podaj mi może moje ubrania – mówi, uśmiechając się do mnie przyjaźnie. Na jej twarzy pojawia się grymas wstydu i zażenowania. – Dzięki.


 - Nie, to ja dziękuję. – Odwracam się do niej plecami, żeby jej jeszcze bardziej nie krępować, a następnie kieruję się do łazienki.  


  Drzwi są zamknięte, ale bez trudu ustępują pod naciskiem klamki. Wchodzę do środka i niemal od razu dostrzegam jego szczupłą sylwetkę, która spoczywa na podłodze w pozycji półsiedzącej. Oczy ma otwarte i wpatrujące się w nicość, zupełnie czarne, w wyniku maksymalnie rozszerzonych źrenic. Mruczy coś pod nosem, chociaż w pomieszczeniu nie ma nikogo innego, za wyjątkiem mnie.


 - Aki! – Wołam, sięgając po rolkę papieru toaletowego. Odwijam go jak najwięcej, po czym przykładam do jego zakrwawionego nosa. Krew jest dosłownie wszędzie – ma ją na rękach, brodzie, klatce piersiowej, a nawet w ustach.


 - Aki, do jasnej cholery! Słyszysz mnie?! – Potrząsam go energicznie za ramię. W pomieszczeniu jest strasznie duszno, a całe ciało drży mi ze zdenerwowania. Akira, coś ty zrobił?! Czy to… moja wina?


 - Zabierz ich stąd, Yuu – szepcze do mnie zdławionym głosem. Oczy ma szkliste i iście przerażone.


  Chwytam go mocno za ramiona.


 - Aki, nikogo tutaj nie ma. Uspokój się, słyszysz? Jesteś bezpieczny. Jestem… jestem z tobą!


  Jego galopujący oddech odrobinę zwalnia, a oczy nabierają bardziej rozumnego wyrazu. Czuję jak drży, jak próbuje z tym walczyć. Boże… Co ja najlepszego zrobiłem?


  Po chwili chwyta się obiema rękami za głowę i silnie zaczyna nią potrząsać.


 - Ja już tak nie mogę! Nie mogę!!! – Krzyczy w moim kierunku. – Nie dam rady… Nie dam… Jestem taki słaby, żałosny… Ja…


  Zamieram, gdy wydaje z siebie przeciągły szloch. Absolutnie nigdy nie widziałem go w takim stanie.


 - Jesteś najsilniejszą osobą jaką znam – mówię, całkowicie przekonany o prawdziwości swoich słów. – Jesteś kimś naprawdę wyjątkowym.


  Ogarnięty bezsilnością, przyciągam go do siebie. Akira na sekundę nieruchomieje, ale ostatecznie przystaje na mój dotyk. Siedzimy teraz razem na łazienkowej podłodze, w zupełnym milczeniu. Powoli się uspokaja, atak paniki przemija. Jeszcze jakaś godzinka i będzie mógł wyjść do ludzi.


  Dzwoni telefon, a ponieważ mam go akurat pod ręką, z łatwością mogę go odebrać.


 - Tak?


 - I co z Akim? Tylko mi nie mów, że nie żyje, bo chyba go wtedy zabiję. – Słyszę po głosie Kenty, że chyba ma się już trochę lepiej. – Mam ci przyjść pomóc?  


 - Dam radę. Może już lepiej wróć do domu i jakoś się ogarnij, a ja się zajmę resztą. To potrwa jeszcze trochę, zanim przywrócę go do żywych – zapewniam przyjaznym tonem.


 - No to w razie czego dzwoń, ok? Trzym się! – Mówi, a w słuchawce już po chwili słyszę przerywany sygnał.


  Spoglądam zaniepokojony na Akiego. Siedzi z głową opartą na moim ramieniu i oddycha ciężko. Dochodzę do wniosku, że powinienem zrobić mu coś do jedzenia i jak najszybciej wysłać pod prysznic, żeby nie wyglądał już jak bohater „Martwicy mózgu”. Pamiętasz, Taku, kiedy oglądaliśmy ten horror kilka lat temu i nie umiałeś powstrzymać napadów śmiechu? Dokuczałeś mi wtedy, bo w przeciwieństwie do ciebie, byłem naprawdę przerażony. Zupełnie tak jak teraz.  


 - Choć Aki – mówię, wstając z podłogi. – Dzisiaj mamy bardzo ważne spotkanie, dlatego musisz się umyć i ubrać. Dasz radę sam?


  Pomagam mu się podnieść , ale ledwo trzyma się na nogach. Odsuwam szklane drzwi od kabiny prysznicowej i odkręcam wodę, dobierając odpowiednią temperaturę.


 - Mam ci pomóc? – Pytam, starając się ignorować jego nagość. Kiwa tylko lekko głową na potwierdzenie. Nie widzę wyrazu jego twarzy, bo wzrok utkwiony ma w podłogę.


  Wzdycham ciężko, po czym szybko ściągam z siebie ubrania, żeby całkiem ich nie zamoczyć, a następnie ciągnę Akirę za sobą do kabiny. Woda jest przyjemnie chłodna i miękko spływa po naszych ciałach. Nie czuję się skrępowany, ponieważ już wielokrotnie widywaliśmy się nago.


  Biorę na rękę trochę żelu i powoli zaczynam go namydlać. Część krwi zdołała już całkowicie zaschnąć, dlatego idzie mi to dosyć opornie. Spoglądam na niego uważnie. Wydaje się w ogóle nie zwracać na mnie uwagi, pochłonięty myślami i odurzony kokainą.

  Tak bardzo przypomina mi ciebie, Taku. Kiedyś.


  Prysznic przebiega bardzo sprawnie. Już po kilku minutach odprowadzam go do pokoju, zawiniętego szczelnie w ręcznik i pozwalam, aby usiadł na łóżku.


 - Wyglądasz teraz o wiele lepiej - mówię, lokując się obok niego. – Jeśli chcesz, to możesz się teraz na chwilę położyć.


  Milczy uparcie, wciąż traktując mnie jak powietrze. Powoli zaczynam tracić nadzieję na nawiązanie z nim jakiegokolwiek kontaktu.   


 - A położysz się ze mną? – Słyszę jego ciche pytanie, na dźwięk którego czuję niewypowiedzianą ulgę.


 - No jasne – odpowiadam. – Ale najpierw nastawię budzik.


***


  Budzę się dosłownie pięć sekund przed alarmem i niemal od razu zauważam, że Akirę gdzieś kompletnie wcięło. Wyskakuję z łóżka jak oparzony i automatycznie sprawdzam wszystkie pomieszczenia w pobliżu, łącznie z garderobą. Oczywiście nikogo w nich nie zastaję. Kurwa.


  Z silnie kołatającym sercem zbiegam po schodach, przeklinając w duchu swoją niezgłębioną głupotę. Boże, co on znowu odjebał? Mam nadzieję, że nie leży teraz zaćpany na podłodze w kuchni, bo chyba zrobię mu krzywdę. Będzie cierpiał najgorsze katusze. Obiecuję.


 - Głodny? – Odzywa się do mnie, gdy zdyszany pojawiam się w kuchni.


  Wygląda zupełnie normalnie, zupełnie jakby sytuacja sprzed godziny nie miała w ogóle miejsca. Ma na sobie ciemne jeansy, czarną marynarkę, narzuconą na nagie ciało, a na szyi luźno zawiązany krawat. Jego czerwone włosy ułożone są w tak zwanym „kontrolowanym nieładzie”. Wiem, że działanie koki jest stosunkowo krótkie, ale nie podejrzewałem, że uda mu się pozbierać w tak ekspresowym tempie.


 - Nienawidzę cię – szepczę, wspierając się o jeden z kuchennych blatów. – Omal nie dostałem zawału, idioto! Dzisiaj mamy…


 - Tak, tak… Dzwoniłem już do Kenty – mówi nonszalancko. – Muszę tylko coś zjeść, wziąć małą działeczkę i możemy spadać. Mój szofer nas zawiezie.


  Rozglądam się dookoła i niemal od razu zauważam, że ktoś zdołał magicznie ogarnąć ten bałagan, który zastałem tu dwie godziny temu. Zaczynam niedowierzać swojej pamięci. Czy to wszystko przypadkiem mi się nie śniło?


 - Nie ma mowy – protestuję stanowczo. – Dzisiaj już absolutnie nic nie bierzesz.


  Akira prycha bezczelnie i podchodzi do mnie bliżej. Na widok jego bezwzględnego spojrzenia, po moich plecach przebiega całe stado psotnych ładunków, wywołujących nieprzyjemne dreszcze.


 - Taaak? – Pyta, nachylając się w moją stronę. – A kto niby zdoła mnie powstrzymać?


 - Nie pozwolę, żebyś doprowadził się do takiego stanu jak…


 - Ciii… - Kładzie mi palec na ustach. Znowu czuję, jak mentalnie przejmuje nade mną władzę. Demoniczny Akira powrócił. – Posłuchaj, szmato. TO nigdy się nie zdarzyło, rozumiesz?


  Chwyta mnie brutalnie za szczękę, spoglądając głęboko w oczy. On pamięta. Pamięta sytuację w klubie i jest na mnie wściekły.


 - A jeżeli przypadkiem opowiesz komuś o swoich… halucynacjach, to wiedz, że naprawdę tego pożałujesz – dodaje, bardzo oschłym i nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Dobrze?


  Wpatrujemy się w siebie przez dłuższą chwilę w zupełnym milczeniu. Ostatecznie nie wytrzymuję i wbijam wzrok w idealnie czystą podłogę.


 - Ale…


 - Dosyć! – Warczy, wracając do przyrządzania posiłku. – To, że mamy niewiele czasu nie oznacza, że nie mogę cię jeszcze przelecieć na kuchennym blacie. Pamiętaj, że dopóki nie oddasz mi całej kasy, wciąż jesteś moją własnością.


  No to wracamy do codziennej sielanki.  





sobota, 16 maja 2015

Usprawiedliwienie

Kochani!

Bardzo Was przepraszam, ale nowy rozdział pojawi się dopiero po mojej sesji, bo teraz kompletnie nie mam na nic czasu.Tak, wiem, że niektórzy zdążyli mnie już znienawidzić, a inni spisali mojego bloga na straty. Przykro mi, ale chwilowo nie mogę na to nic poradzić. Myślałam, że uda mi się ze wszystkim wyrobić, ale... Niestety wyszło, jak wyszło.
Bloga NIE ZAWIESZAM. Po prostu potrzebuję trochę czasu, bo niestety nie jestem na najłatwiejszych studiach, a obecnie zdarza mi się spać po 4 godziny dziennie. 

Pozdrawiam gorąco tych najwytrwalszych
A.M.

środa, 11 marca 2015

Rozdział XXIII - "Niewolnik umysłu"

Witajcie!
Tak, tak spóźniłam się. Wybaczcie, ale zaraz po feriach miałam zaliczenia i nie mogłam się wyrobić z niczym (w szczególności, że kompletnie nic nie chciało mi się robić).
Nowy rozdział jest nieskorygowany, ale mam nadzieję, że Wam się spodoba. Cieszę się, że zainteresowanie moim blogiem rośnie, a nagonki, żebym ruszyła dupę i zaczęła w końcu pisać okazały się niezwykle motywujące :)

Lycoris: Mam nadzieję, że także kopałaś sesji dupę i masz to już za sobą :P No i, że noga już sprawna i możesz hasać po pokoju z kubłem czekoladowych lodów :) Kooocham Cię za te twoje pocieszne komentarze :D Miałaś rację - wszystko powoli zaczyna się jakoś układać :)

Nyu-chan Lucy: Ja też kocham Yuu, no i Akirę :) Opowiadanie jest i będzie pokręcone, pełne sprzeczności i nieoczekiwanych rozwiązań, ale... tak właśnie wygląda życie :P A odnośnie listy życzeń: pomyślę o tym :P

Patiśka: Chyba narobiłaś sobie arcywroga w postaci Lyco :P Cieszę się jednak bardzo, że jesteś właśnie za tym paringiem :)

Dziękuję za wszystkie maile i zainteresowanie niektórych osób. Witam także standardowo nowe czytelniczki. Koooocham Was wszystkich :)

Dobra, kończę już mój wywodzik i zapraszam do czytania.

KOMENTOWAĆ I UDZIELAĆ SIĘ W ANKIECIE! :P

Pozdrawiam
Aki

EDIT: Dziękuję Nana za nominację do Liebster Award :) To wielki zaszczyt i w ogóle, jednak ze względu na to, że ostatnio nie mam czasu na czytanie blogów ani nawet zwykłych książek, nie będę mogła nikogo nominować (nieliczne blogi, na które udaje mi się zaglądać już dostały taką nominację). Przepraszam więc, że psuję zabawę :(

*************************************************************


 

  Dźwięk rozwrzeszczanej publiczności stopniowo uświadamia mi, gdzie tak naprawdę jestem. Nerwowo wbijam paznokcie w aksamitne obicie gęsto pikowanej kanapy, po czym zerkam ukradkiem na Akirę, który trzymając w ręce kształtny kieliszek z winem, rozmawia z jakimiś dziewczynami. Nie zauważa mojego niepokoju w oczach.


  Wzdycham ciężko i upijam łyk cierpkiego trunku, krzywiąc się z niesmakiem. Zbyt mocno się denerwuję, aby na dobre pogrążyć się w imprezowym szale. Jedynie siedzący w pobliżu Matsudara wydaje się być podobnie spięty, chociaż to pewnie z powodu tremy, która ogarnęła go przed jego pierwszym koncertem.


 - Rozluźnij się odrobinę, bo naprawdę wyglądasz jak trup – słyszę przy swoim uchu zmysłowy tembr głosu Akiry, na dźwięk którego dostaję niemal konwulsji.


  Zlękniony odwracam twarz w jego stronę i skupiam wzrok na czerwonych, demonicznych tęczówkach. Minę ma poważną, chociaż jeden z kącików ust kąśliwie unosi do góry. Z drugiego natomiast sączy się stróżka krwi.


 - Jaaaaa… eeee…


  Że też akurat teraz tracę zdolność do wypowiadania pełnych wyrazów. Próbuję jeszcze raz – bezskutecznie. Dlaczego ten facet musi mnie tak onieśmielać?


  Czuję jak delikatnym ruchem dłoni zaczesuje mi włosy za ucho, muskając w międzyczasie moją wydatną kość policzkową. Odsuwam się zmieszany.


 - Co ty do cholery robisz? – wypalam, czując że płoną mi policzki.


 - Podziwiam swoje dzieło – mruczy, przygryzając dolną wargę. – Nawet nie wiesz jak seksownie wyglądasz w tym stroju…


  Prawie zapomniałem, że ja też wyglądam dzisiaj, jakbym parę sekund temu wstał z grobu, opróżnił dwa kanistry krwi i dla rozluźnienia przyszedł do klubu potańczyć. Doskonale wpasowywałem się w halloweenową klimatykę koncertu, chociaż moja stylizacja nie odbiegała znacząco od tego, co nosiłem na co dzień.


 - Napij się – rozkazuje, podając mi kieliszek z winem. – Nie denerwuj się, przecież cię nie zabije…


 - Ja nie…


 - Pij!


  Wychylam kieliszek i czuję, jak piekąca ciecz zalewa moje gardło.


 - No właśnie niebyłym tego taki pewny – oznajmiam z wymuszonym uśmiechem. – Ostatnim razem niemal się mu udało.       


 - Hmmm… Było w sumie całkiem zabawnie…


 - Tak, zależy dla kogo…


  Dostrzegam, że zbliża się do nas Kenta, nasz basista, dlatego odsuwam się jeszcze bardziej od Akiry i staram się ignorować jego chłodną dłoń, która delikatnie dotyka mojej.


 - Aki, masz może jeszcze trochę koksu? – Pyta, przeczesując dłonią pokryte zieloną farbą włosy. Drugą natomiast klepie w tyłek uwieszoną na jego ramieniu laskę o przyćpanym spojrzeniu.   


 - Oczywiście, że ma – mruczę pod nosem. – Przecież to chodząca dilerka…


  Kenta prycha z rozbawieniem.


 - Tobie też by się przydało, Yuu, bo coś nie jesteś dzisiaj w formie – mówi, uśmiechając się do mnie. Jego rozcięte kąciki ust układają się w przerażający grymas – Może chodź na zaplecze i…


  Dochodzę do wniosku, że wybór stroju Jokera był naprawdę świetnym pomysłem. Kenta wygląda w nim niesamowicie, a w dodatku wszystkie laski kleją się do niego, jak pszczoły do miodu.  


 - Nic z tego, panowie – przerywa mu Akira. – Dopiero po koncercie. Oczywiście z wyjątkiem ciebie, Yuu… Wiesz dlaczego.


  Na dźwięk jego słów Kenta krzywi się nieznacznie, po czym wymownie przewraca oczami.


 - No daj spokój, Aki! Tylko odrobinę! Poza tym Yuu…


 - Yuu jest ćpunem. – Akira mierzy go nieprzeniknionym spojrzeniem. – Ty też nim niedługo będziesz, jeżeli trochę nie przystopujesz. Weź lepiej idź się czegoś napić i pobzykać do kibla.  


 - Przecież ty też jesteś ćpunem – mruczy Kenta, krzyżując ręce na piersi.


  Konsternującą ciszę przerywa głośny śmiech Akiry.


 - Oczywiście, że tak. Jednak różnica między nami jest taka, że mnie na to stać.


  Mina Kenty w tym momencie jest absolutnie bezbłędna. Po chwili jednak wybucha śmiechem i po odprawieniu gdzieś dziewczyny, siada obok mnie.


 - To za co pijemy? – mówi, sięgając po kieliszek i nalewając do niego wódki. – Mat!!! Ściągaj te pingle i chodź no tutaj!


  Matsudara zerka na nas zza oczojebliwego ekranu telefonu, w który lampi się już od godziny.


 - Już, już… Tylko wyślę wojska…


  Kenta zerka na mnie skonsternowany.


 - O czym on pierdoli? Wciągał coś? – Pyta, unosząc jedną z brwi do góry. Jego skroń zdobi srebrny, połyskujący kolczyk.


 - Gra w Tribalwars – odpowiadam zmieszany. – To taka gra, w której zarządzasz plemieniem i w ogóle…


 - Ahaaaa… Nie, no. To w sumie zrozumiałe. Wokół dziwki, dragi i wódka a on napieprza w jakieś nerdowskie gówno… Aki, skąd ty go w ogóle wytrzasnąłeś? Z klubu szachowego?


  Kątem oka widzę jak Akira dotyka dłonią czoła, po czym kiwa bezradnie głową.


 - Zamiast narzekać trzeba było ruszyć dupę i samemu kogoś poszukać – cedzi przez zęby dostatecznie cicho, żeby Matsudara niczego nie słyszał. – Yoshi złamał rękę w najgorszym momencie. Nie mieliśmy nawet czasu zrobić przesłuchań, geniuszu…


 - Dobra, bez spiny. Szkoda tylko, że się nie przebrał - mówię, odbierając od Kenty kieliszek i wychylając go szybko. Łączenie wina z wódką nigdy nie kończy się dobrze, ale chwilowo mam to gdzieś.


  Wszyscy jednocześnie spoglądamy na pochłoniętego grą Matsudarę. Tak, mógłby być przystojny, gdyby tylko zdjął z siebie te okulary w grubych, czarnych oprawkach i kraciasty sweter. Trzeba być niezłym świrusem, żeby wybrać się w takim stroju na halloweenowy koncert.


 - To nie słyszałeś? – Dziwi się Ken, nalewając mi kolejnego shota. Jeżeli wciąż będziemy pić w takim tempie to raczej nie będziemy w stanie wyjść dzisiaj na scenę.


 - O czym?


 - Nooo… chciał się przebrać, dlatego przed koncertem zadzwonił do Akiego… 

  
 - A ja powiedziałem mu, żeby kostium Naruto wsadził sobie w dupę – przerwał mu Akira, łypiąc wściekle na niczego nieświadomy obiekt naszej konwersacji.


 - Po prostu zjebałeś i tyle - podsumowuje Kenta, wzdychając ciężko. – Mat gra dobrze, ale nigdy nie wpasuje się do naszej ekipy. Ma kij od szczotki dożywotnio wbudowany w dupę, którego nie wyciągniesz nawet, jeśli się bardzo postarasz.


  Oczy Akiry zaszkliły się niebezpiecznie, a twarz nabrała przebiegłego wyrazu.


 - To brzmi jak wyzwanie - mówi, po czym wciąga uprzednio przygotowaną kreskę.  - Mat! Chodź ze mną na chwilę!


  Brak jakiejkolwiek reakcji, sprawia, że traci panowanie nad sobą. Też mimowolnie zaczynam się denerwować, ale to raczej z obawy przed tym, że postanowi nas wszystkich pozabijać.


  - Mat, do jasnej cholery! Idziesz ze mną!


  Zrywam się z miejsca razem ze wzburzonym Akirą i niemal siłą odciągam go na bok, jak najdalej od loży. Nie mogę przecież pozwolić, żeby zrobił z niego podstawki pod kieliszki, chociaż w tej formie z pewnością wydawałby się o wiele bardziej użyteczny.


 - Daj mu spokój  – mówię, wiedząc doskonale, co ma zamiar wyrządzić nieświadomemu Matsudarze. Sam przeżyłem to jako nowicjusz i… naprawdę źle to wspominam. Poprawka. Nie wspominam tego wcale, bo po takiej dawce koksu, niemal każdemu mózg zmieniłby się w oślizgłą galaretę i całkowicie odmówił posłuszeństwa.   


  Czuję na sobie jego rozbawione spojrzenie.


 - Od kiedy stałeś się takim obrońcą uciśnionych, co? – Mruczy wprost do mojego ucha. Mam cichą nadzieję, że nikt z naszych znajomych nie patrzy się akurat w naszą stronę.


 - Chcę po prostu, żeby nasz koncert przebiegł jak należy – odpowiadam, wlepiając wzrok w podłogę.


  Znowu to okropne uczucie. Zupełnie jakbym coraz bardziej kurczył się pod naciskiem jego władczego spojrzenia. Paraliżuje mnie, zatrzymuje oddech, wymusza posłuszeństwo.


 - Rozumiem, ale wiesz, że za spełnienie twojej prośby będziesz musiał odpowiednio zapłacić?


  Zaciskam dłonie w pięści, po czym podnoszę wzrok.


 - Nie jestem twoją dziwką – mówię, siląc się na stanowczy ton głosu. Serce wali mi jak szalone.


  Akira nie wygląda na przekonanego moją odpowiedzią. Wręcz przeciwnie – ewidentnie drwi i naśmiewa się ze mnie. Dlaczego nie potrafię wzbudzić w nim innych emocji? Dlaczego… Dlaczego jestem tak słaby i żałosny?


  Z zamyślenia wyrywa mnie nagłe szarpnięcie za koszulkę. Zdezorientowany przechylam się w jego stronę. Podły sukinsyn… Nasze usta stykają się na ułamek sekundy, ale w porę odwracam głowę. Zamiar odepchnięcia go spełza jednak na niczym, lecz nie jest to tym razem wina mego tchórzostwa. W tłumie ludzi dostrzegam twoją twarz, wpatrującą się w nas z miną pełną pogardy. Towarzyszący ci Hayato i Keiko zajęci są witaniem się z pozostałymi członkami ekipy. Nikt nie zwraca na nas uwagi. Nikt. Z wyjątkiem ciebie.


  Twoje spojrzenie zadaje mi kolejne niewidzialne rany. Tak, powoli zaczynam się do nich przyzwyczajać, popadać w swoistą znieczulicę. Wiem, że nie lubisz Akiry, ale dlaczego traktujesz mnie w tej chwili jak wroga numer jeden?


 - Jesteś moją dziwką, Yuu. Jesteś, byłeś i zawsze będziesz – mówi Akira, po czym odwraca się i podąża w stronę loży.


  Wzdrygam się na dźwięk tych słów.  


  Chociaż w głębi duszy nie chcę się z nim zgodzić to niestety wiem, że ma rację. Nie dość, że wiszę mu sporo hajsu, to jeszcze… te zdjęcia. Nie mogę pozwolić, żebyś je zobaczył, bo znienawidzisz mnie na dobre.


  Ze spuszczoną głową i wstydem malującym się na twarzy ruszam w twoją stronę. Tak jak się tego wcześniej spodziewałem, przechodzisz teraz do fazy nieznośnego ignorowania. Szczerze mówiąc to wolę już, gdy na mnie wrzeszczysz, gdy mnie wyzywasz lub bijesz, ale nie, kiedy masz mnie kompletnie gdzieś.


  Ignorując krótkie „cześć” Hayato, skierowane prawdopodobnie w moją stronę, siadam obok ogarniętego przewlekłym ślinotokiem Kenty, który nie potrafi oderwać wzroku od roześmianej Keiko. Tak, trzeba przyznać, ze wygląda dzisiaj obłędnie w skórzanym stroju „catwoman”, podkreślającym jej wizualne atrybuty.


 - Niezła dupa – szepcze do mnie, a ja w odpowiedzi kiwam tylko twierdząco głową. – Czy ona…?


 - Tak, jest z Taku – mruczę pod nosem niechętnie, mierząc cię uważnym spojrzeniem. Oczywiście unikasz mojego wzroku jak ognia. Dupek!


  Nie potrafię zrozumieć, dlaczego mi to robisz… Dobra, wiesz już, że pieprzę się z Akirą. No ale dlaczego masz do mnie o to pretensje? Ty także nie powiedziałeś mi, że spotykasz się z Hayato, więc jesteśmy kwita, prawda? A może po prostu masz jakiś problem ze sobą? Oczywiście! Ty zawsze masz jakiś problem! Tylko dlaczego akurat wyżywasz się na mnie?


 - Minamoto Keiko, jednak plotki o twojej zniewalającej urodzie były nieprawdziwe, ponieważ jesteś jeszcze piękniejsza niż mi ciebie opisywano – mówi Akira, po czym upija łyk wina z trzymanego w dłoni kieliszka. – Szkoda tylko, że nie mieliśmy okazji poznać się odpowiednio wcześniej, chociaż sądzę, że da się to jeszcze nadrobić.


 - Dziękuję – odpowiada, posyłając mu promienny uśmiech. – Ojciec zawsze mi powtarzał, żebym uważała na czerwonowłosego demona z Shibuyi, ale do teraz nie wiem co miał na myśli. Nie wydajesz się być szczególnie niebezpieczny…   


 - Doprawdy? W takim razie będziesz się mogła o tym przekonać dopiero przy naszym następnym spotkaniu. Najlepiej w cztery oczy.


  Gdyby twoje spojrzenie potrafiło zabijać, to Akira z pewnością leżałby teraz na podłodze, wykrwawiając się w bolesnych konwulsjach. Z  trudem powstrzymujesz niepohamowaną chęć wpieprzenia temu palantowi, ale oczywiście nie chcesz po raz kolejny wyjść na kompletnego neandertalczyka, którym tak właściwie po części jesteś.


 - Nie sądzę, żeby była zainteresowana – cedzisz, wypełniając otaczające powietrze esencją czystej nienawiści. Na dźwięk twojego głosu cały stolik momentalnie zamiera i wszyscy skupiają na tobie uwagę.


 - Takumi, wybacz, ale nie zauważyłem cię wcześniej – mówi Akira, siląc się na uśmiech. – Ładne przebranie.


  Oboje spoglądamy na niego ze zdziwieniem. Nienawidzisz Halloween, dlatego nigdy nie silisz się na wymyślanie kostiumu, a tym bardziej na zakładanie go na siebie. O co mu tak właściwie chodzi? Szykuje się kolejna cięta riposta?


 - Daj już spokój, Aki. – Kenta wzdycha ciężko, po czym podaje ci kieliszek. Odbierasz go z wdzięcznością i opróżniasz jednym haustem.


  Atmosfera wciąż jest napięta. Nawet Matsudara wreszcie oderwał wzrok od telefonu i teraz przygląda się w milczeniu całemu zajściu. 


 – Mógłbyś na chwilę go stąd wyprowadzić? – Słyszę cichą prośbę Kena, na dźwięk której przeszywa mnie nieprzyjemny dreszcz. – Zawsze jak weźmie za dużo koksu to zupełnie mu odpierdala, a coś czuję, że niedługo oboje rzucą się na siebie i nasz koncert chuj strzeli.


 - Ale dlaczego ja? – Pytam drżącym głosem.


 - Akira bardziej cię lubi… No dawaj! – Klepie mnie zachęcająco w plecy, więc wstaję i bez słowa chwytam Akirę za ramię i ciągnę go za sobą. Początkowo stawia lekki opór, ale w końcu podąża za mną w milczeniu.


  Wychodzimy na zewnątrz. Noc jest bardzo piękna, aczkolwiek chłodna, zważając na porę roku. Z tylnej kieszeni jeansów wyjmuję paczkę papierosów i zapalniczkę, po czym wkładam jednego do ust. Nie jestem nałogowcem, ale zdarza mi się zajarać, gdy się denerwuję.


 - Myślałem, ze nie palisz – mówi nagle Aki, bez pytania częstując się jednym. Zaciąga się mocno przy odpalaniu.


 - Bo nie palę – odpowiadam, wydmuchując obłok dymu. Już mi trochę lepiej.


 - Rozumiem. A przyszliśmy tutaj, bo…?


  Spoglądam na niego spod uniesionych brwi.


 - Bo zachowujesz się jak dupek – stwierdzam spokojnym tonem, nie zważając na późniejsze konsekwencje tych słów. Chwilowo mam to głęboko gdzieś.


  Spodziewając się wybuchu złości, robię dyskretny krok do tyłu. Nic takiego jednak nie następuje.


 - Wiem – mruczy, delikatnie się uśmiechając. Jego nastroszone włosy zdołały już trochę opaść pod wpływem unoszącej się w powietrzu wilgoci.


 - Powiesz mi dlaczego to robisz? – Pytam, patrząc mu prosto w oczy. – Wiesz dobrze, że Taku nie umie nad sobą panować. Chcesz żeby dzisiejszy koncert szlak trafił? Tyle prób na marne….


  Wzdycha tylko ciężko, po czym opiera się o ścianę. Ciemna, podarta koszulka, którą ma na sobie, podnosi się delikatne, odsłaniając jego kościste biodra, wystające zza paska jeansów. Nie wiem, dlaczego, ale nie mogę oderwać od niego wzroku.


 - Nic nie rozumiesz, prawda?


  Kiwam przecząco głową. Co niby mam rozumieć? Że jest dupkiem? Wiem to już przecież od dawna.


  Wzdycha po raz kolejny, tym razem ciężej, jakby coś uciskało mu klatkę piersiową. Wyrzucam niedopałek na ziemię, a dłońmi zaczynam sobie rozgrzewać przedramiona, ponieważ jest przeraźliwie zimno.


 - Po prostu jestem zazdrosny – wypowiada w końcu, posyłając mi uważne spojrzenie.


  Ma rację – nie rozumiem.


 - O Keiko?  – pytam zdziwiony. – Jest niezła, ale nie wiem…


  Milknę nagle, onieśmielony wyrazem jego twarzy. Mam wrażenie, że pożera mnie wzrokiem, dlatego znowu zaczynam drżeć, tym razem nie z zimna.


 - Chciałbym, żebyś patrzył się na mnie w ten sam sposób, w jaki teraz patrzysz się na Taku... Bardzo ci na nim zależy, prawda?   


  Zamieram. Nie wiem, co mam mu w tej chwili odpowiedzieć, jak zareagować na jego słowa. Spodziewałem się dosłownie wszystkiego. WSZYSTKIEGO. A teraz stoję tylko jak kołek, gapiąc się na jego minę, wyrażającą smutek i zmieszanie.


  Odwracam się do tyłu, z zamiarem jak najszybszej ucieczki, lecz natychmiast wpadam w objęcia jakiejś postaci. Przy okazji dostaję czymś twardym po żebrach.


 - Yuu! Aki! Kurde, wszędzie was szukałem!


  Yoshi mocno obejmuje mnie ramieniem tak, że prawie tracę oddech. Wyglądam przy nim jak chuchro, ale to pewnie dlatego, że na siłowni byłem ostatnio jakieś pół roku temu. Zupełnie zapomniałem, że też miał pojawić się dzisiaj na imprezie. Niestety gips ściągają mu dopiero za miesiąc, dlatego na koncertach jak na razie będzie pełnił rolę sztucznego tłumu, co oczywiście nie przeszkodzi mu w bzykaniu wszystkich lasek w promieniu kilometra.


 - Cześć, stary! – Odpowiadam, wciąż lekko zdezorientowany. Mam nadzieję, że niczego nie słyszał…


 - Chodźmy do środka, bo zamarzam. Nie rozumiem jak możecie tu stać bez kurtek… No chyba, że już daliście sobie nieźle do pieca, co?


  Nie potrzebuję większej zachęty, tylko jak powalony wpadam do środka, zostawiając ich daleko w tyle. Mam ochotę puścić pawia, ale na szczęście udaje mi się powstrzymać mdłości.


  Ja i Akira. Czy coś takiego jest w ogóle możliwe?


  Chwiejnym krokiem wracam do loży, po czym siadam na swoim miejscu i zdawkowo odpowiadam na pytania zaniepokojonego Kenty. Obserwujesz mnie uważnie, ale nie wypowiadasz ani jednego słowa, skierowanego bezpośrednio do mnie. Wkrótce dołączają do nas Akira i Yoshi, w samą porę, ponieważ niedługo musimy wychodzić na scenę.


***


  Kręci mi się w głowie, ale nie odmawiam, gdy ktoś podsuwa mi pod nos kolejny kieliszek. Czuję na swoim ramieniu czyjąś głowę, dlatego ukradkiem spoglądam na tajemniczą postać. No tak, to tylko Kotori – ta rudowłosa dziewczyna z charakterystycznym tatuażem, którą poznałem na jednym z koncertów. Co ona tu do cholery robi?


  Podnosi głowę i posyła mi delikatny uśmiech.


 - Co jest? – Pyta, przybliżając swoją twarz niebezpiecznie do mojej. Po chwili zaczynamy się całować.


  Ma miękkie i ciepłe wargi, wyjątkowo spragnione dotyku, dlatego jej pocałunki wydają się być odrobinę nachalne. Czuję, jak podciąga mi do góry koszulkę i zaczyna wodzić dłońmi po moim nagim ciele.


 - Hola, hola! Łazienka jest w tamtą stronę! – Rozpoznaję głos Keiko, dzięki któremu wyrywam się na moment z chwili zapomnienia i staram się pozbierać wszystkie rozproszone po moim umyśle myśli.


 - No tak… - mówię zmieszany, odpowiadając na jej rozbawione spojrzenie.


 - Jak się czujesz? – Pyta, a następnie podnosi drinka do ust i bierze subtelny łyk. Jej blond włosy są potargane, a suwak na przodzie kostiumu dość swobodnie rozsunięty. Nic dziwnego, że siedzący obok Yoshi nie umie oderwać wzroku od jej bogatego dekoltu.


 - Tak, tak. Już mi lepiej. Chyba nie powinienem więcej pić.


  Na dźwięk tego niewinnego słówka mózg drzemiącego w loży Kenty ulega nagłej aktywacji.


 - Pijemy! – zrywa się z miejsca z krzykiem, unosząc w górę butelkę wódki. Jest absolutnie niereformowalny.


  Rozglądam się dookoła, obejmując wzrokiem dość spore skupisko ludzi. Po koncercie, który przebiegł idealnie, rozpoczął się prawdziwy Armagedon. Armia fanek rzuciła się na Akirę i porwała go gdzieś ze sobą, a my wróciliśmy do loży, gdzie rozpoczęło się chlanie życia. Pamiętam wszystko do momentu, w którym nagle urwał mi się film. Na szczęście trwało to tylko chwilę, więc nie straciłem całej imprezy.


  Ostatnim razem widziałem cię, jak tańczyłeś z Keiko na parkiecie. Byłeś cudowny. Oboje byliście. Nawet nie wiesz, jak jej wtedy zazdrościłem. Potem niestety straciłem was z oczu, dlatego dołączyłem do Yoshiego, Kenty, Hayato oraz Mata i wspólnie zaczęliśmy opróżniać wszystkie samotne butelki alkoholu.    


  Teraz niestety wciąż nie ma cię w pobliżu. Nie potrafię zlokalizować także Hayato, Akiry oraz Mata. Zaczynam się niepokoić.


 - Gdzie oni wszyscy się podziali? – Zagajam do Kenty, ale ten tylko wzrusza ramionami i wciska mi w dłoń kolejny kieliszek. Boże…


  Prawdopodobieństwo, że teraz właśnie bzykasz się z Hayato w kiblu jest niemal równe stu procent. Czemu mnie to nie dziwi? Czemu przyjmuję to z takim spokojem, mimo, że jestem o ciebie chorobliwie zazdrosny? Może po prostu część mnie w końcu zaakceptowała fakt, że masz mnie głęboko w dupie? No, przynajmniej Akira nie musi się bać zawziętej konkurencji z twojej strony.


 - O kurwa… - słyszę szept Kenty, dlatego najpierw spoglądam na niego, a potem podążam za jego wzrokiem.


  Na widok bezwładnego Matsudary uwieszonego na ramieniu Hayato, zrywam się z miejsca, co okazuje się niezbyt dobrym pomysłem. Myślałem, że jestem bardziej trzeźwy.


 - Zróbcie miejsce.


  Natychmiast się rozsuwamy, a Hayato kładzie Mata na sofie. Jego popielate włosy są w całkowitym nieładzie, a okulary ledwo trzymają się na nosie. Na porozciąganym swetrze dostrzegam czerwone plamy, które po głębszym przyjrzeniu się okazują się być śladami po szmince. Co jest, kurwa, grane?


 - Aki chyba wygrał – mówi Kenta, po czym krzyżuje na piersi ręce.


 - Tak – potwierdzam, zaczesując do tyłu niesforne kosmyki opadające mi na twarz. – Mat? Żyjesz?


  Tarmoszę go za ramię, na co reaguje gwałtownym grymasem twarzy.


 - Jaaanje iiiii oddddyyy – mruczy, pod nosem, a następnie przewraca się na bok.


 - A prosiłem go, żeby nie robił z niego galarety – mówię, wywracając oczami. Dupek. Palant. Skurwysyn. Żadne wyzwiska nie są w stanie wyrazić w tej chwili mojej wściekłości.


 - No, ale przynajmniej zaliczył – podsumowuje Kenta, po czym zajmuje miejsce obok dwóch całkiem niezłych lasek i zaczyna coś do nich mówić. Delikatnie poprawiam Matowi sweter, aby zakryć rozpięty rozporek. Co za życie…


  Odwracam się i niemal wpadam na Kotori, która nie spuszcza ze mnie wzroku. Ma na sobie wzorzyste kimono, specjalnie rozsunięte w okolicach dekoltu, a miedzianorude włosy spływają jej falami na ramiona. Całości dopełnia mocny makijaż, który swoje czasy świeżości ma już daleko za sobą.


  Wpatrujemy się w siebie, nie wiedząc, co powiedzieć. Kij jeden wie, czy przypadkiem nie pieprzyłem się z nią już w kiblu, w czasie mojej umysłowej niedyspozycji. Więcej nie piję. Nigdy.


 - Ładnie wyglądasz – mówię, chcąc przerwać niezręczną ciszę.


  Rumieni się uroczo, po czym nieśmiało chwyta mnie za rękę i zaczyna ciągnąć niewiadomo dokąd.


 - Widziałeś gdzieś Takumiego? – Na dźwięk pytania Keiko gwałtownie zamieram. Wiem, że nie jest skierowane do mnie, ale do stojącego obok Hayato, który szczerze mówiąc ledwo trzyma się już na nogach. Aż dziw, że zdołał samodzielnie przytaszczyć tutaj Matsudarę.


 - Niee – odpowiada niepewnym tonem. – A od… od dawna go nie ma?


 - Jakieś pół godziny…


 - I dopiero teraz to mówisz?! – wyrywa mi się nagle. Puszczam dłoń Kotori i podchodzę do nich natychmiast.


  Czuję na sobie ciężar kilku skonsternowanych spojrzeń.


 - Yyyy… Po prostu to do niego nie podobne – tłumaczę zawstydzony. Jestem kretynem.


  Hayato patrzy na mnie zaniepokojony. Jego wzrok jest lekko rozmyty, zupełnie jakby wspomagał się jeszcze czymś więcej, oprócz alkoholu. A z resztą… Niech robi co chce – jego los obchodzi mnie równie bardzo, co zeszłoroczny śnieg.


 - Pójdę go poszu…


  Milknie po zobaczeniu wyrazu mojej twarzy. Ma szczęście, że nie dokończył zdania, bo aktualnie jestem wściekły i pijany, a co za tym idzie – nieobliczalny.


 - Przyprowadzę go – mówię, odpowiadając uśmiechem na zdziwione miny obojga.





***




  Nie mam pojęcia, która to już z kolei toaleta, bo mam wrażenie, że odwiedziłem ich już setki – zarówno męskich, jak i damskich. W jednej z nich omal nie zostałem zgwałcony przez hordę niewyżytych lasek. Ledwo uszedłem z życiem…


  Otwieram naznaczone amatorskimi graffiti drzwi i zdyszany wpadam do środka. To była bardzo męcząca przeprawa, w szczególności dla kogoś w moim stanie. Czuję się nieświeżo – przesiąknięty zapachem fajek, blantów, potem zarówno własnym, jak i innych ludzi. Na dodatek jest mi cholernie gorąco z nadmiaru alkoholu, który wyparowuje przez najmniejsze pory, znajdujące się w mojej skórze. Szkoda, że nie mogę liczyć na choćby 10 minutowy prysznic...


 - Takuuu! – Krzyczę, z płonną nadzieją na to, że otrzymam jakąkolwiek odpowiedź. – Jesteś tutaj?


  Toaleta jest zupełnie pusta, przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Ściany i ustawione w szeregu kabiny są w podobnej kondycji jak drzwi wejściowe, co nadaje pomieszczeniu specyficzny klimat. Chyba nie jest zbyt lubiane przez palaczy ze względu na znikomą ilość dymu unoszącą się w powietrzu. Może to i nawet lepiej. Przynajmniej da się swobodnie oddychać.


 - Gdzie ty się podziałeś, debilu? - Pytam sam siebie, chcąc natychmiast zawrócić i szukać cię w innym miejscu. Muszę opracować jakiś plan poszukiwań i zliczyć wszystkie miejsca, do których mogłeś się udać. Toalety, bar, przedsionek przed głównym wejściem, zaplecze… A może już poszedłeś do domu? Nie. Jesteś chamem, ale nie sądzę, żebyś zostawił Keiko samą. Nie w obecnej sytuacji.


  Nagle słyszę jakieś szamotanie się w jednej z kabin, dlatego zaciekawiony podchodzę bliżej.


 - Taku, to ty? – Pytam po raz kolejny, w głębi duszy nie chcąc wyjść na natrętnego idiotę. 


 - Yuu?


  Na dźwięk twojego głosu czuję ogromną ulgę, ale również irytację. Nawet nie wiesz, jak się o ciebie martwiłem! Po głowie chodziły mi już nawet wizje twojej rzekomej ustawki z Akirą, bo w końcu on też przepadł gdzieś bez śladu.


 - Gdzie jesteś? – Pytam, wpatrując się w szereg zdewastowanych drzwi.


 - Bramka numer trzy.


  Bez najmniejszego wahania chwytam za klamkę i ciągnę ją do siebie. Gdybyś nie chciał żebym wchodził, to pewnie zamknąłbyś się od środka, prawda?


 - Cześć – mówisz na mój widok. Twoją twarz zdobi ten twój zadziorny uśmiech, który pojawia się zawsze, gdy czujesz się niezwykle pewny siebie.


 - Widzę, że znakomicie się bawisz – stwierdzam, automatycznie odwracając wzrok od twoich ciemnych, hipnotyzujących oczu, potarganych włosów i… obciągającej ci dziewczyny, klęczącej na białej posadzce.


  Czuję bolesny ucisk w klatce piersiowej.


 - Daj mi jeszcze sekundkę – mówisz, a ja w odpowiedzi trzaskam tylko wściekle drzwiami. Mam ochotę stąd wyjść i dać ci święty spokój, choć podejrzewam, że zarejestrowany przed chwilą obraz będzie się za mną ciągnął jeszcze długo po dzisiejszej nocy.


  Zostaję jednak i tylko bezsilnie opieram się ręką o pęknięte lustro, wiszące nad umywalką. Cały drżę – ze zdenerwowania i żalu, które przepełniają mnie całego, nie znajdując ujścia. Po raz kolejny dzisiaj mnie zawodzisz, po raz kolejny mam ochotę rozszarpać cię na strzępy, a twoje szczątki spalić w najbliższym koszu na śmieci, po raz kolejny zadajesz mi cierpienie… Czy wspominałem już jak bardzo cię nienawidzę? Zapewne wielokrotnie.  


  Drzwi otwierają się z przeciągłym skrzypnięciem. Wychodzisz. Wybacz, ale nie mam teraz ochoty na ciebie patrzeć.


 - Zadzwonię – mówi nieznana mi dziewczyna, po czym szybko opuszcza pomieszczenie, zostawiając nas zupełnie samych. Na szczęście nie zdążyłem dokładnie przyjrzeć się jej twarzy.


  Wciąż uparcie wpatruję się w swoje odbicie. Wyglądam blado i niezbyt atrakcyjnie, czego zasługą jest pewnie zbyt duża ilość spożytego alkoholu oraz pozostałości po „wampirzym” makijażu. Dostrzegam także twoją twarz tuż nad moim ramieniem, która zerka w moją stronę nie kryjąc ciekawości.


  Podchodzisz do mnie od tyłu i nagle obejmujesz mnie w pasie, po czym wtulasz się głową w zagięcie między moją szyją a barkiem. Nie wykonuję żadnego gwałtownego ruchu, tylko stoję jak osłupiały, nie wiedząc jak zareagować. Prawie zapominam, że mam ochotę cię zabić.


 - Co ty sobie wyobrażasz. do jasnej cholery? – Cedzę przez zęby, chcąc się od ciebie odsunąć. Niestety twój mocny uścisk mi to uniemożliwia.


 - Nie wiem, o co ci chodzi – mówisz. Czuję, jak twoje dłonie zaczynają podciągać do góry koszulkę i dotykać mego rozgrzanego ciała. Na myśl o tych szczupłych palcach, dostaję niemal konwulsji, a serce przyspiesza, chcąc jak najszybciej opuścić klatkę piersiową.


   Z moich ust wydobywa się cichy jęk, w wyniku czego czuję się jeszcze bardziej skrępowany. Nie, to nie powinno tak wyglądać. Muszę się jak najszybciej wyswobodzić, zanim będzie za późno, bo przecież widzę, że jesteś pijany.


 - Przestań! – Wyrywam się gwałtownie, niemal doskakując do pobliskiej ściany.


  Dyszę ciężko, zupełnie jakbym przed chwilą pokonał kilkukilometrowy maraton.


 - Yuu…


 – Szukałem cię przeszło pół godziny! – Krzyczę, podpierając się ściany. - Myślałem, że coś ci się stało, a ty… ty po prostu… zabawiałeś się z jakąś laską?! Serio? Gratulację, myślałem, że jesteś odrobinę mniej żałosny… Pewnie jeszcze podałeś jej mój numer telefonu, tak?


  Szczerzysz się do mnie tylko, jakbym powiedział coś zabawnego. Czy moje słowa naprawdę nic dla ciebie nie znaczą?


 - To świetnie! Wal się!


  Po tych słowach ruszam w stronę wyjścia, ale zatrzymujesz mnie w połowie drogi mocnym chwytem za ramię. Znów próbuję się wyswobodzić, ale tym razem nie dajesz za wygraną.    


  Odwracam się w twoją stronę.


 - Zostań… proszę - szepczesz cicho. Wyglądasz teraz tak niewinnie i uroczo, że ulegam, mimo znajomości twoich wszystkich technik manipulacyjnych. Jesteś w tym mistrzem, a ja niestety mam do ciebie słabość.


 - A pomyślałeś może, co by się stało, gdyby to Keiko nakryła cię w toalecie? – Pytam, zachowując niewzruszony wyraz twarzy. – O Hayato już nawet nie wspomnę… Co byś wtedy zrobił?


  Wyglądasz jakoś dziwacznie, a jednocześnie znajomo. Nie potrafię tego dokładnie określić, ale mam wrażenie, że coś jest z tobą nie tak.


 - To nie ma znaczenia – odpowiadasz nagle, ciągnąc mnie do siebie. Dzieli nas teraz zaledwie kilka centymetrów, dlatego czuję twój nierówny oddech na policzkach.


 - Dobrze się czujesz? – Pytam zaniepokojony.


  Przybliżasz się coraz bardziej, a ja odruchowo zamykam oczy. Boję się. Boję się tego, co prawdopodobnie zaraz się wydarzy, ale w głębi duszy wiem, że to nieuniknione. Jakaś niewidzialna siła przyciąga nas do siebie, oddziałuje na nasze instynkty… Szkoda jednak, że na ciebie działa tylko wtedy, gdy jesteś pijany.


 - Pragnę cię – Słyszę twój szept, a następnie czuję delikatne muśnięcie twoich warg. Bawisz się mną, a ja tylko stoję otępiały, upajając się twoim cudownym zapachem i dotykiem, za które oddałbym największe skarby wszechświata.


  Gdy czuję wilgoć twego języka – nie wytrzymuję i gwałtownie wpijam ci się usta. Nie wiem co się dzieje. Szamotamy się, obijając o drzwi stojących obok kabin, zupełnie jakbyśmy byli głodni siebie nawzajem. Chcę więcej. Boże, chcę jeszcze więcej!


  Nie wiem jakim cudem lądujemy w jednej z nich. Brutalnie opierasz mnie o jedną ze ścianek, która jest niezwykle chłodna w dotyku. Dopiero teraz zauważam, że nie mam już na sobie koszulki – ty także.


  Gdzieś w głębi umysłu słyszę cichutki głosik, chcący przywołać mnie do porządku. Ma całkowitą rację. Przecież jesteś pijany i pewnie jutro niczego nie będziesz pamiętał, albo co gorsza… nie będziesz chciał pamiętać. Wszystko zawsze kończyło się w ten sam sposób. Ehh… Naprawdę niczego się nie nauczyłem podczas tych wszystkich lat wypełnionych ciągłymi zawodami? To nie może się skończyć dobrze.


  Znowu jęczę, gdy dotykasz dłonią mojego krocza. Nie… Nie mogę się oprzeć pożądaniu, nie mogę się oprzeć tobie. Pragnę już zacząć przepraszać jutrzejszego Yuichiego za błędy teraźniejszości. Przepraszam.


 - Pocałuj – mruczysz cicho, kusząco drażniąc bębenki moich nadwrażliwych uszu. Nie musisz długo czekać na wykonanie polecenia. Wiesz, że spełnię każde nawet te najdrobniejsze, bylebyś tylko był szczęśliwy.


  Dlaczego tak bardzo cię kocham? Każdym zmysłem, komórką, najmniejszą cząstką mego jestestwa. Po prostu…


  Nagle odrywam się od ciebie i spoglądam na zawartość dłoni, którą przed chwilą wyciągnąłem z tylnej kieszeni twoich jeansów.


 - Czy ciebie już do reszty powaliło?! – Krzyczę, a następnie pcham cię na ścianę i wychodzę z kabiny.


  W toalecie dostrzegam jakąś osobę, która na mój widok, natychmiast wychodzi. Schylam się po koszulkę, leżącą bezładnie na podłodze, ale nogi nagle odmawiają mi posłuszeństwa, dlatego po prostu siadam, nie odrywając wzroku od trzymanego w dłoni woreczka z białym proszkiem.


 - Yuu?


  To dlatego. Dlatego to wszystko. Nareszcie rozumiem, co dokładnie mi w tobie nie pasowało. Po prostu znowu ćpałeś. Nic wielkiego, ale szkoda, że na odwyku jesteś już od ponad pięciu lat. Zaczynam się zastanawiać, czy jest to tylko jednorazowy wybryk czy może robisz to już od miesięcy… Boże, tak bardzo byłem skupiony na sobie, że nie dostrzegałem tego, iż prawdopodobnie to teraz ty potrzebujesz mojej pomocy.


 - Wytłumaczysz mi to jakoś? – Pytam, starając się zachować spokojny ton głosu.  –Taku, co się z tobą dzieje, co?  


  Dopiero teraz dostrzegam w jakim naprawdę jesteś stanie. Praktycznie ledwo trzymasz się na nogach, a twoje błyszczące oczy „biegają” po całym pomieszczeniu, nie mogąc znaleźć punktu zawieszenia.


 - Jestem… zazdrosny – mówisz, podchodząc do mnie chwiejnym krokiem.


  Czuję, że serce zaczyna mi być mocniej. Yuu, idioto! Nie nastawiaj się na usłyszenie słów, które nigdy nie padną. Nie sprawiaj sobie więcej zawodów.


 - … o Hayato – dodajesz, po czym siadasz obok mnie.


  A nie mówiłem?


 - Co się stało? – Pytam, podając mu w międzyczasie koszulkę. Podłoga jest strasznie usyfiona, ale kto by się tym teraz przejmował?


  Wzdychasz przeciągle i odchylasz się niebezpiecznie do tyłu, zupełnie jakbyś chciał się położyć. Oczywiście cię przed tym powstrzymuję, dlatego opierasz głowę na moim ramieniu. Twój charakterystyczny zapach wdziera się siłą do moich nozdrzy, sprawiając, że jest mi jeszcze smutniej.


 - Widziałem… widziałem, jak Hayato całuje się z Akirą.


  Twój głos przepełniony jest tak dużą dawką goryczy, że pragnę przytulić się do siebie i ulżyć ci w twoich cierpieniach. Co się tyczy Akiry i Hayato… Już od dawna podejrzewałem, że się spotykają. Po prostu miałem takie przeczucie, ale nie chciałem się wtrącać w nieswoje sprawy. Do teraz.


 - Niemożliwe – mówię, w głębi duszy zastanawiając się, dlaczego tak właściwie to robię. – Hayato cały wieczór był ze mną, Yoshiim i Kentą. Musiałeś się pomylić.


  Dlaczego ratuję tyłek temu dupkowi? Nie zależy mi na nim zupełnie, ale… widząc smutek w twoich oczach, mam ochotę zrobić wszystko, żebyś był szczęśliwy. Wszystko, rozumiesz? Przecież wiem, że nie mam u ciebie najmniejszych szans. Tylko tyle mogę zrobić.


 - Naprawdę?


  Potakuję tylko głową, nie mogąc wydusić z siebie żadnego słowa. Kocham cię, Taku.


  Po krótkiej chwili milczenia obejmujesz mnie mocno. Siedzimy na podłodze, nie zwracając uwagi na ciągle otwierające się drzwi, na dziwne spojrzenia wchodzących osób. Już wszystko dobrze.


 - A co z Akirą? – Pytasz po chwili, odsuwając się ode mnie.


 - Znasz go przecież – wzdycham, kryjąc zaskoczenie spowodowane twoim pytaniem.


 - Yuu… Teraz już mam pieniądze… Nie musisz…


  Chyba wiem, do czego zmierzasz, dlatego mimowolnie drętwieję i spoglądam na ciebie z wściekłością.


 - Powiedz mi tylko szczerzę. Znowu się puszczasz?


  Zrywam się z podłogi, nie odrywając od ciebie wzroku. Jak mogłeś tak powiedzieć?! A wiec taką masz o mnie opinię? Świetnie, po prostu świetnie.


  Do końca życia będziesz mi wypominać ten incydent sprzed kilku dobrych lat? Przecież to było jednorazowe! Wiesz dobrze, że potrzebowałem wtedy kasy, w jakim byłem wtedy stanie. Musiałem…


 - O co ci do cholery chodzi?! – Krzyczę, tracąc panowanie nad sobą. – Jak możesz w ogóle coś takiego mówić, co?


  Także podnosisz się z miejsca. Z trudem, ale w końcu ci się udaje.


 - To dlaczego u niego mieszkasz? Dlaczego pieprzysz się z nim po kątach? Możesz przecież znowu wprowadzić się do mnie.


  Zamieram nie wiedząc, co ci odpowiedzieć. Nie mogę ci przecież wyznać prawdy. Po prostu nie mogę.


 - A nie pomyślałeś o tym, że po prostu mi na nim zależy?


  Tymi słowami udaje mi się zaskoczyć zarówno ciebie, jak i siebie samego. Jest to jedyne słuszne wytłumaczenie i nie możesz się do niego przyczepić.


 - Rozumiem – odpowiadasz skonsternowanym tonem, po czym podchodzisz do lustra. – Zabierzesz mnie do domu?


***


  Usnąłeś jak dziecko zaraz, gdy weszliśmy do mieszkania. Całe szczęście, że pobudzające działanie koki utrzymuje się do godziny, dlatego nie miałeś z tym najmniejszego problemu.


  Jak zwykle musiałem się zająć usprawiedliwianiem twojej nieobecności, ponieważ Keiko nie mogła cię zobaczyć w takim stanie. Powiedziałem wszystkim, że źle się czujesz i że po prostu muszę cię odprowadzić do domu. Hayato nie było nigdzie w pobliżu, dlatego nie mogłem się na niego rzucić i sprawić mu konkretnego wpierdolu. Chociaż czy to cokolwiek by dało? Muszę z nim koniecznie porozmawiać.


  Udało mi się spławić jakoś Keiko, a Yoshii zarzekł się, że na pewno odprowadzi ją do domu. Kenta także miał na to ochotę, ale to on, z wyjątkiem Akiry, jest w naszej paczce największym nimfomanem. Nie chciałem więc ryzykować.


  Potem grzecznie wróciliśmy do domu, bez żadnych incydentów. Rozmawialiśmy normalnie, ale wciąż miałem wrażenie, że jesteś na mnie zły. I mam je do teraz. Ehhh… Na szczęście już śpisz.


  Siedzę na podłodze, z głową opartą na łóżku i wpatruję się w ciebie, jakbyś był największym cudem. Wzdychasz cicho. Ciekawe o czym teraz śnisz.


  Mam ochotę trwać u twojego boku już zawsze, po prostu być przy tobie, obserwować. Niestety świadomość, że ta chwila nie będzie trwała wiecznie, doprowadza mnie niemal do obłędu. Kiedyś będziemy musieli się rozstać. Wyobrażenia o twoim małżeństwie z Keiko same przychodzą mi do głowy i są tak silne, że nie mogę się ich wyzbyć. Czy dojdzie ono w ogóle do skutku, skoro kochasz Hayato? Tyle pytań, tyle wątpliwości... Po prostu się o ciebie martwię, wiesz?


  Czuję, że moje powieki stają się coraz cięższe, dlatego delikatnie całuję cię w czoło i wstaję, aby z pokorą udać się do swojego kanapowego legowiska.


  Ciekawe, co przyniesie jutro.