Ogłoszenia :)

Jest to blog yaoi, czyli o miłości męsko-męskiej. Jeżeli nie lubisz tego typu opowiadań, po prostu grzecznie opuść tego bloga, a Twoja psychika nie ucierpi w najmniejszym stopniu.

Skargi, groźby, zażalenia, pozdrowienia lub inne sprawy proszę pisać w komentarzach lub na adres mailowy: ostatnia.kropla.goryczy@gmail.com
Chętnie przeczytam :)



wtorek, 25 grudnia 2018

Rozdział XXVIII - "Kumple?"


Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku! :D  


A. M.

*** 



  Nigdy nie sądziłem, że będę musiał wkroczyć do jaskini lwa z własnej, nieprzymuszonej woli. W tym towarzyskim ekosystemie czułem się jak rozgwiazda – niby drapieżnik, ale jednak wciąż PIERDOLONA ROZGWIAZDA. Największa pizda w całym oceanie, kompletnie nieprzydatna na lądzie, leniwa, pożerana przez 90% innych zwierząt. Tak, to właśnie ja. Nie mogłem się doczekać, aż podam się komuś na kolację.

  Biuro Akiry znajdowało się w samym centrum Tokio. Powiedziałem tak o nim w wielkim uproszczeniu, gdyż był to raczej monumentalny, przeszklony wieżowiec, w otoczeniu innych drapaczy chmur, należących do równie bogatych i skurwysyńskich ludzi. I właśnie dlatego tam zmierzałem – w poszukiwaniu rady od mojego przyszłego mentora, ostoi biznesu, towarzyskiego drapieżnika i wroga. Postanowiłem znowu się poniżyć, aby mój rodziciel ziścił wszystkie swoje najskrytsze, przedsiębiorcze marzenia. W końcu miałem stać się synem, o którym zawsze marzył.

  Wieczorem odbędzie się bankiet w posiadłości rodziny Keiko, na którego pójście zmusił mnie ojciec. Wtedy zostanę oficjalnie przedstawiony całej śmietance towarzyskiej i z uśmiechem na twarzy będę przez cały wieczór właził wszystkim do tyłka, lizał buty i dziękował za ciepłe przyjęcie. Na moje nieszczęście prezesowi Minamoto prawdopodobnie nie wystarczy fakt, że będę tylko stał i ładnie wyglądał. Muszę nauczyć się z nim rozmawiać – w tym właśnie pomóc może mi wyłącznie Akira.

  Po wejściu do gmachu wieżowca, zauważyłem długi, marmurowy blat i stojącą za nim smukłą, czarnowłosą recepcjonistkę. Patrzyła się na mnie nieco podejrzliwie, z nutą dystansu, mimo, że założyłem dzisiaj na siebie swój najlepszy garnitur. Wyglądałem przecież  tak dobrze, że gdybym był w stanie wyruchać samego siebie to pewnie bym to zrobił i to z wielką przyjemnością.

 - Witam, ja do….

 - Prezes już na pana czeka, panie Asakura – przerwała mi niegrzecznie, z poważnym wyrazem twarzy. Jej smukła dłoń wskazywała na zdobione drzwi windy na drugim końcu pomieszczenia.

  Z niepokojem skierowałem się we wskazanym kierunku. Przecież nie informowałem Akiry, że przyjdę. Szczerze mówiąc nawet z nim o tym nie rozmawiałem, a ten cały pomysł z pomocą „w niezrobieniu z siebie debila” narodził się w mojej głowie dopiero wczoraj wieczorem, po dość intensywnej rozmowie z Keiko.

  Nie musiałem naciskać żadnego guzika, gdyż winda automatycznie ruszyła w górę. Na szczęście nie słyszałem żadnej kretyńskiej muzyczki, która zazwyczaj umilała czas zupełnie sobie obcym ludziom, zagłuszając niezręczną ciszę.

  Wysiadłem po usłyszeniu charakterystycznego dzwonka i rozsunięciu się drzwi. Jeżeli spodziewałem się jakiegokolwiek przepychu i bogactwa, to bardzo się pomyliłem, gdyż moim oczom ukazał się jedynie długi, biały korytarz z drewnianymi drzwiami na końcu.  Ruszyłem przed siebie dosyć niepewnie, zastanawiając się czym w ogóle przekonać tego dupka, aby mi pomógł. Głęboko wątpiłem, aby zrobił to charytatywnie lub z dobrego serca.

  Zapukałem dwa razy, po czym pociągnąłem za klamkę. Drzwi otwierały się dosyć opornie.

 - Cześć, Aki. Ja…

  Akira siedział wygodnie w czarnym fotelu za ogromnym, drewnianym biurkiem, trzymając w dłoni kieliszek czerwonego wina. Patrzył się na mnie intensywnie, z wyzwaniem. Kompletnie nie wiedziałem o co mu chodziło, ale już po pierwszych sekundach miałem ochotę mu przypierdolić. Obiecałem sobie jednak, że będę dzisiaj wyjątkowo miły.

 - Wiem, że to trochę dziwne, ale… - zacząłem po raz kolejny, ale uciszył mnie ruchem ręki.

  Zamknął nagle oczy i wygiął lekko do przodu, rozlewając wino na papiery leżące na blacie. Zadrżał, a ja razem z nim, nie wiedząc czy podejść i mu pomóc czy może od razu dzwonić na pogotowie.

 - Dziękuję.

 - Co? – odparłem, trochę nie wiedząc co ze sobą zrobić. Chyba jednak nie powinienem był tu przychodzić.

 - Połknij wszystko i odejdź. Mam mnóstwo spraw do załatwienia.

  Ku mojemu zaskoczeniu spod biurka wyłoniła się brązowo-kasztanowa czupryna doskonale znanej mi osoby. Wstrzymałem oddech, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie zobaczyłem.

  Hayato wstał z kolan i wytarł usta w rękaw błękitnej koszuli. Na  jego smukłej szyi zauważyłem czarną obrożę najeżoną krótkimi ćwiekami.

 - Dla… dlaczego? – wyszeptałem, zaciskając dłonie w pięści. – Co tu się odpierdala?!

  Hayato nawet nie raczył na mnie spojrzeć, uśmiechał się tylko pod nosem, odsłaniając śnieżnobiałe zęby. Słowa, które wypowiedział zaczęły dudnić w mych uszach, wywołując niekontrolowane mdłości.

   „Po prostu potrzebuję nowego pana, Taku.”

***  

  Wziąłem głęboki wdech na widok znajomego sufitu i opadłem z powrotem na poduszki. Kropelki potu leniwie spływały mi po czole i szyi, wsiąkając w niebieski T-shirt z wizerunkiem Ricka i Morty’ego.

  Spałem zupełnie sam. Keiko wróciła wczoraj do domu, aby pomóc w organizacji przyjęcia, sprawdzić catering oraz dekoracje. Hayato także z bliżej nieokreślonych powodów nie mógł dotrzymać mi towarzystwa, dlatego najwyraźniej zaczynałem już świrować. Wciąż uważałem, że krótkie „po prostu nie dam rady” nie było wystarczającym wytłumaczeniem, dla kogoś z kim spędziło się ponad dwa miesiące w swego rodzaju pseudozwiązku.

  Sięgnąłem po paczkę fajek i zapalniczkę leżące na nocnym stoliku. Musiałem się trochę uspokoić, chociaż Keiko zabroniła mi palić w sypialni. Zabroniła mi palić we WŁASNYM pokoju, jeść w łóżku i zmywać naczyń pod bieżącą wodą, a ja byłem posłuszny wszystkim jej rozkazom. Nawet nad tym nie potrafiłem zapanować.

  Zaciągnąłem się porządnie, czując nieprzyjemne pieczenie w klatce piersiowej. Niemal zakrztusiłem się dymem, chociaż paliłem już od kilku dobrych lat.

  Zacząłem się poważnie zastanawiać nad wizytą u Akiry, ale wciąż nie widziałem innego wyjścia. Był dupkiem, ale jednocześnie stanowił wbrew pozorom jedną z najbardziej zorganizowanych osób, jakie znałem. W końcu kto o zdrowych zmysłach pogodziłby grę w zespole, prowadzenie własnej firmy, ćpanie i związek z innym ćpunem.

  Dopaliłem papierosa, a jego pozostałość wrzuciłem do mojej ulubionej popielniczki. Spotkanie raczej nie powinno mi zaszkodzić – w najgorszym wypadku znowu rzucimy się na siebie i obijemy sobie mordy. Nic nowego.

  Przeciągnąłem się leniwie i szczelniej otuliłem kołdrą. Sen nadszedł zaskakująco szybko.

***


  Recepcja wydawała się być odrobinę mniejsza i nowocześniejsza od tej, która powstała gdzieś odmętach mojej chorej wyobraźni. Kiedyś już tutaj byłem, ale w przypływie obezwładniającej furii, nie skupiałem się na detalach otoczenia.

  Uwagę zwracał ogromny, cyfrowy zegar wbudowany w ścianę, niedyskretnie uświadamiający mi ile czasu już straciłem w oczekiwaniu, aż ktoś ruszy tyłek i zainteresuje się moją osobą. Kątem oka zauważyłem windę, która tym razem posiadała grube, przeszklone drzwi.

  Nachyliłem się nad kontuarem i chwyciłem za pierwszy lepszy skórzany notatnik, licząc że dostarczy mi informacji o położeniu biura Akiry. Ważne informacje zawsze były zapisane w tego typu brulionach. Poza tym nie miałem zamiaru spędzić tutaj całego dnia.

  Znalazłem to, czego szukałem, ale w zupełnie innym miejscu – mała, żółta karteczka przyczepiona do ekranu monitora, wskazywała piętro i numer gabinetu. Najwyraźniej ktoś dopiero uczył się swojej nowej funkcji i organizacji w firmie, albo po prostu miał zaawansowanego Alzheimera.

  Odłożyłem wszystko na miejsce i szybko wsiadłem do windy, naciskając odpowiedni przycisk. Przejażdżkę umiliło mi patrzenie w ogromne lustro, ukazujące moją nienaganną aparycję. Poprawiłem nieco włosy, zaczesując je bardziej na bok, rozpiąłem płaszcz i wygładziłem poły marynarki. Trzeba było wyjść w końcu z roli rozgwiazdy i wcielić się w kogoś wartościowszego, albo przynajmniej sprawić, aby inni mnie tak postrzegali.

  Po opuszczeniu windy moim oczom ukazało się metalowe biurko, sporych rozmiarów monitor i…

 - No chyba, kurwa, żartujesz… - odparłem, widząc skonsternowaną minę Hayato, który stał przy kserze z plikiem dokumentów w ręku.

 - Taku? Co ty…? Byłeś umówiony?

  Podszedłem bliżej, chociaż moje nogi zrobiły się nienaturalnie sztywne i niezbyt chciały współpracować. Zrobiło mi się gorąco, dlatego zdjąłem z szyi szalik, jednocześnie poluzowując ciasno zawiązany krawat.

  Miliony pytań. Milion wątpliwości. I smutek?

 - Co ty tutaj robisz? – zapytałem spokojnie lecz, nie kryjąc wyrzutu. Zmartwił się, ale nie wiedziałem czy dlatego, że było mu przykro, czy że fakty w końcu wyszły na jaw. Nie chciałem mu robić awantury, ani wyzywać od kłamców, choć było to wyjątkowo w moim stylu.

  A jeśli to prawda? Jeśli coś ich łączy? Jeśli…

 - Wiedziałem, że będziesz wściekły – odpowiedział cicho, unikając mojego wzroku. – Dlatego postanowiłem ci powiedzieć dopiero, gdy przestaniecie sobie skakać z Akirą do gardeł.

  Czyli nigdy – dodałem w myślach, robiąc szybką kalkulację chwil, w których otwarcie życzyłem mu, aby udławił się na śmierć swoją bezczelnością. Było tego stanowczo za dużo.

 - Słuchaj, Takumi. To nie ma żadnego znaczenia. Mam teraz dobrze płatną, przyjemną pracę i…

 - Przyjemną? – żachnąłem się, krzyżując ręce na piersi. 

  Chciałem, żeby pomyślał o tym, o czym ja cały czas myślałem. Niestety zachował prawdziwie kamienną twarz. Nie miałem najmniejszych podstaw, żeby go o cokolwiek oskarżać, a argument pod tytułem „śniło mi się, że na moich oczach robiłeś temu dupkowi laskę”, wydawał się być wręcz absurdalny.

 - Chodzi mi o to, że nie muszę robić zbyt wiele. Poza tym Akira jest naprawdę w porządku.

  Jego kształtna dłoń dotknęła mego ramienia i pięła się ku górze dotykając obojczyka, szyi i kończąc na podbródku. Poczułem napływ przyjemnego ciepła i westchnąłem ciężko.

 - Przepraszam, kochanie – szepnął, mierząc mnie swym stalowym spojrzeniem. – Nie chciałem cię okłamywać, ale po prostu musiałem w końcu zrobić coś ze swoim życiem, wziąć się w garść. A takich propozycji się po prostu nie odrzuca, szczególnie gdy nie mógłbym liczyć na nic lepszego.

 - Ja… Rozumiem – odparłem, napawając się dotykiem jego ciepłej skóry. Onieśmielał mnie, rozkładał na malutkie kawałeczki.

  W podobnej sytuacji, tylko z Yuu w roli głównej, pewnie naubliżałbym mu w mało wytworny sposób i nie odzywał przez następne dwadzieścia lat. Niestety w stosunku do Hayato nie byłem w stanie się tak zachować.

  Odsunąłem go delikatnie. Było mi już trochę lepiej, ale jeszcze nie na tyle, aby stwierdzić, że nic takiego się nie wydarzyło. Musiałem się z tym jakoś oswoić.

 - Pogadamy o tym później… Akira jest w biurze? – zapytałem, zbliżając się do drzwi, które o ile dobrze pamiętam prowadziły do jego gabinetu.

 - Tak, ale przed chwilą przyszedł Yuichi i… Nieee!

  Bez najmniejszego wahania nacisnąłem klamkę i dostałem się do pomieszczenia. Usłyszałem głośny huk.

 - Kurwa! – Głośne przekleństwo Yuichiego dotarło do moich uszu kilka sekund po uświadomieniu sobie, co właśnie zrobiłem. Zawsze gdy byłem wkurwiony, działałem impulsywnie, a moje dobre maniery właściwie przestawały istnieć.

  Moim oczom ukazała się znajoma sceneria. Akira siedział przy biurku w lekko rozpiętej koszuli, a twarz Yuu wystawała zza blatu i spoglądała na mnie z przerażeniem. Otwartą dłonią rozmasowywał tył głowy. Kontakt pierwszego stopnia „drewno-czaszka” raczej nigdy nie należał do przyjemnych.

 - Ja pierdolę, naprawdę nie macie innych miejsc, żeby TO robić? – powiedziałem, nie kryjąc zażenowania. Odwróciłem głowę w stronę pikowanego szezlongu stojącego po prawej stronie, z myślą że zawsze mogłem nakryć ich właśnie w tym miejscu.

 - To nie tak, jak…

 - A ty naprawdę nie masz innych kumpli, których mógłbyś wkurwiać? – warknął Akira, powoli zapinając koszulę po samą szyję. Był wściekły, ale na swój sposób opanowany. – Już drugi raz wpierdalasz się do mojego biura bez jakiegokolwiek ostrzeżenia. Hayato…

 - To nie jego wina – wtrąciłem szybko. – Tak po prostu jakoś wyszło, że wszedłem. Instynkt samozachowawczy.

  Obserwowałem jak Yuu podnosi się z podłogi i demonstracyjnie kładzie na biurku czerwony zszywacz.

 - W końcu go znalazłem – powiedział, unikając mojego wzroku. Jego historii nie dodał wiarygodności fakt, że nie miał na sobie koszulki. – Omawialiśmy właśnie z Akirą okładkę naszej nowej płyty i… chyba już wszystko ustaliliśmy, więc będę się zbierał. Wezmę jeszcze kilka dokumentów…

 - To chyba puste kartki, Yuu – zasugerowałem, z rozbawieniem obserwując jego drżące dłonie. Poziom zażenowania wywindowało już chyba poza jakąkolwiek skalę.

  Zmroził mnie spojrzeniem.

 - No co jak bym, kurwa, bez ciebie zrobił? – warknął, czerwieniąc się niemiłosiernie. – Chętnie posłuchałbym, po jaką cholerę tutaj przyszedłeś, ale naprawdę muszę już spadać. Nie pozabijajcie się. Cześć!

  Szybko chwycił za szary T-shirt leżący na biurku i wybiegł z pomieszczenia, głośno trzaskając drzwiami. Zostaliśmy zupełnie sami.

  Rozejrzałem się dookoła, w milczeniu podziwiając wystrój gabinetu. Utrzymany był w dość klasycznym stylu, znacznie odbiegającym od wszechobecnej nowoczesności. Wysokie półki wypełnione książkami oraz ozdobny żyrandol dodawały pomieszczeniu powagi i elegancji, a ściany pokryte angielską boazerią subtelnie eksponowały zawieszone dzieła sztuki. Jedno z nich przykuło moją szczególną uwagę – ogromny, drewniany most pełen przechodniów na tle górskiego krajobrazu.

 - Ando Hiroshige – oznajmiłem, nie odrywając od niego wzroku. – Oryginał?

 - Nie kupuję replik. – W głosie Akiry wyczuwałem nutę zniecierpliwienia. – Przyszedłeś tylko pooglądać moje obrazy i spierdolić poranek, czy może masz dla mnie jeszcze jakąś niespodziankę?

  Stał oparty o biurko, trzymając w dłoni smartfona, którego jasny wyświetlacz zostawiał bladoniebieską poświatę na jego twarzy.  

 - Właściwie, to chciałbym cię… prosić o pomoc. – Słowa ledwo przechodziły mi przez gardło. Zerknął na mnie z zainteresowaniem, marszcząc delikatnie brwi.

  Zdjąłem płaszcz i umieściłem go wraz z szalikiem na oparciu jednego z krzeseł, a sam zająłem wygodne miejsce na szezlongu. Z kieszeni marynarki wyjąłem papierosa, ale zawahałem się, rzucając Akirze pytające spojrzenie.

 - Śmiało – odparł, nie zmieniając swojego położenia. – Tak jeszcze na przyszłość chciałbym wspomnieć, że szatnia znajduje się na parterze. A teraz powiedz, co chodzi?

  Wziąłem głęboki oddech.

 - Także… Dziś wieczorem mam ważne spotkanie z ojcem Keiko, właściwie będzie to coś w rodzaju bankietu dla snobów i innych podobnych do cie… no nieważne. Problem w tym, że nie mam pojęcia jak i o czym z nim rozmawiać, jak się zachowywać, co zrobić aby nie wziął mnie za kompletnego kretyna. Wiem, że na co dzień masz do czynienia z takimi ludźmi, a na dodatek osobiście znasz prezesa Minamoto, więc pomyślałem…

 - Że sprzedam ci kilka przydatnych patentów? – dokończył, odrywając w końcu wzrok od telefonu. Powolnym krokiem podążył w moim kierunku. – Otóż na chwilę obecną mam dwa: po pierwsze nie wypowiadaj się jak pizda, a po drugie nie bądź naćpany.

  Wciągnąłem szybko powietrze cudem, powstrzymując się przed sprawieniem mu wpierdolu życia. Bycie miłym w jego przypadku było całkowicie awykonalne.

 - Nie jestem nać…

  Przerwałem przygwożdżony jego szyderczym spojrzeniem. Ten skurwysyn wiedział o wszystkim i śmiał mi się prosto w twarz. Podniosłem się szybko z siedzenia z zamiarem przechwycenia swoich rzeczy i opuszczenia tego miejsca jak najszybciej, ale powstrzymał mnie silnym chwytem za ramię.

 - Widzę, że ten etap mamy już za sobą – oznajmił, nie zwalniając uścisku. – Wybacz nadmierną szczerość, ale dzięki własnym doświadczeniom widzę trochę więcej niż inni ludzie.

 - Jesteś dupkiem – wycedziłem przez zęby, konfrontując się z nim twarzą w twarz.

 - Wiem, ale na szczęście całkiem przyzwoitym dupkiem, który chyba nawet będzie w stanie ci pomóc. Siadaj.

  Z wahaniem wróciłem na poprzednio zajmowane miejsce, zauważając ślady popiołu na podłodze, po palącym się jeszcze w mojej dłoni papierosie. Zaciągnąłem się mocno.

  Akira zerknął szybko na telefon i przyłożył go sobie do ucha, w międzyczasie zmierzając w stronę drewnianej, ozdobnej szafy. Z kieszeni grafitowych spodni wyciągnął niewielki kluczyk, po czym otworzył niezbyt skomplikowany zamek. Wewnątrz dostrzegłem pokaźnych rozmiarów sejf.

 - Hayato, przełóż moje następne spotkanie na późniejszą godzinę. Tak… Nic nie potrzebuję. Niech  Komatsuzaki wsadzi sobie w dupę tę pieprzoną umowę! Możesz mu tak powiedzieć. Nie… Wymyśl cokolwiek, aby ci uwierzył. Wiem, że potrafisz.

  Odłożył telefon do kieszeni, po czym nachylił się nad sejfem, wpisując odpowiednią kombinację. Już po chwili w jego rękach znalazła się szara teczka, którą od niechcenia rzucił na biurko.

 - Co to takiego? – zapytałem, wychylając głowę z zaciekawieniem.

 - Informacje o Minamoto.

 - Wszystkim znajomym założyłeś takie teczki?

 - Tylko tym, którzy mnie interesują – odpowiedział, zajmując miejsce za biurkiem. – Twojej na przykład nie mam.

  Zbyłem kolejną docinkę milczeniem. Mistrz Zen mógłby się ode mnie uczyć opanowania i samokontroli, aczkolwiek czułem że balansuję już na cienkiej granicy swojej cierpliwości. Jeszcze jeden złośliwy komentarz, a Hayato będzie musiał go zeskrobywać ze ściany łyżeczką do herbaty.

 - A tak na poważnie to akta tworzę dla obecnych i potencjalnych partnerów biznesowych. Znacznie ułatwia to wszelkie negocjacje i nawiązywanie kontaktów – rzucił, pochylając się nad dokumentami. – Z firmą Minamoto walczyłem kiedyś o podpisanie całkiem korzystnego kontraktu, dopóki przez przypadek nie przerżnąłem córki pewnego biznesmena… Od tamtej chwili posiadam dobre rozeznanie w drzewach genealogicznych najbardziej wpływowych, japońskich rodzin.

  Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.

 - Zanim cokolwiek mi powiesz – wtrąciłem, nie spuszczając z niego wzroku. Krwistoczerwone włosy lśniły w promieniach zimowego słońca wkradających się przez szerokie okno.  – Chciałem zapytać o cenę tego wszystkiego.

 - Cieszę się i doceniam za pełen profesjonalizm.

 - Po tylu latach zdążyłem się nauczyć, że nie ma niczego za darmo – odrzekłem, gasząc papierosa w niewielkiej, czarnej popielniczce. – Więc?

 - Pewnie Yuu byłby szczęśliwy, gdybym pomógł ci całkowicie bezinteresownie. Jednak znając ciebie postanowisz unieść się honorem i nie zaakceptujesz mojej wewnętrznej potrzeby czynienia dobra. Proponuję więc zawarcie umowy „in blanco”.

 - Czyli? – Moje brwi uniosły się automatycznie na dźwięk jego niecodziennej oferty. Musiałem być ostrożny, zanim nieświadomie zgodzę się na oddanie nerki lub innego, ważniejszego dla życia organu.

 - Po prostu jeżeli kiedyś będę potrzebował pomocy, to mi jej udzielisz – odparł, układając splecione dłonie pod podbródek. Uśmiechał się w dość specyficzny sposób, którego nie byłem w stanie rozszyfrować. Cichy głos w mojej wyżartej przez dragi mózgowinicy podpowiadał mi, że już przekraczając próg tego pomieszczenia wjebałem się po uszy w gówno i nie prędko będę w stanie się z niego wydostać.

  Kiwnąłem potwierdzająco głową, czując na barkach ciężar wszystkich podjętych przeze mnie decyzji i ich konsekwencji. Moja dłoń instynktownie sięgnęła do kieszeni marynarki, ale zganiłem siebie w duchu i zwinąłem ją w pięść, czując jak paznokcie wbijają się w skórę. Przecież już i tak nic mi nie zostało. Nie miałem na co liczyć – przynajmniej na razie.

  Krótki sygnał telefonu wyrwał mnie z zamyślenia.

 - W końcu…

  Skierowałem wzrok na Akirę, który trzymał teraz przed sobą niewielką szkatułkę. Ze stoickim spokojem uchylił wieko i wysypał trochę białego proszku na blat biurka, formując go w prostą kreskę. Poczułem nagłe uderzenie gorąca oraz dziwną suchość w ustach. Kurwa. Ja pierdolę. Ja…

 - Wyglądasz, jakbyś chciał mi przegryźć tętnicę szyjną. – Głos Akiry jakimś cudem pokonał dziwną barierę, która wytworzyła się wokół mojej głowy. – Wybacz, że robię to tak otwarcie, ale obiecałem Yuichiemu, że będę brał tylko wtedy, kiedy zadzwoni alarm. Od rana jestem na głodzie.

 - Czy…

 - Nie, Takumi.

 - Dlaczego? Mam forsę…

 - Ja też. Wystarczająco. Poza tym mówiłeś przecież, że nie jesteś ćpunem.

  Jakim cudem tak szybko znalazłem się przy biurku? Zupełnie jakbym zaliczył kilkusekundową teleportację. Musiałem się ogarnąć. Nie byłem ćpunem. Kiedyś – owszem, teraz nie. To wszystko przez ciężki okres w życiu, pracę, małżeństwo, ojca… Wytrzymałem kilka lat bez prochów, więc mogę z nich zrezygnować w każdej chwili. Rzucę, gdy tylko ten cały koszmar się skończy.  

 - Takumi?

  Zamrugałem kilkakrotnie, starając się skoncentrować.

 - Słucham? – odparłem spokojnie, choć wciąż nie potrafiłem ruszyć się z miejsca. Musiałem w jakiś sposób przywrócić swoim ruchom naturalności, gdyż zaczynałem bać się samego siebie.

  Akira przewiercał mnie na wylot jadeitowym spojrzeniem, z twarzą pełną skupienia i powagi. Nienaruszona kreska spoczywała tuż obok jego łokcia.

 - Przyszedłeś tutaj po radę czy prochy?

 - Zadajesz dzisiaj trudne pytania – odrzekłem wymijająco, w głębi duszy doskonale znając odpowiedź. – Po co wybierać, skoro można mieć oba?

  Uśmiechnął się pod nosem, po czym odgarnął do tyłu czerwone kosmyki włosów, które opadły mu na twarz. Palcem wskazującym pogładził wieko srebrnej kasetki.

 - Wiesz, co zrobiłby Yuichi, gdyby dowiedział się, że dałem ci koks? Własnoręcznie wybudowałby mur na środku miasta tylko po to, aby rozpierdolić o niego moją głowę.

 - Przecież nie musi o niczym wiedzieć  – oznajmiłem stanowczo. – Już wielokrotnie powtarzałem Yuu, żeby nie wtrącał się do mojego życia.

 - Powiedziała to ta sama osoba, która bez pozwolenia zrobiła mu wielotygodniowy odwyk w łazience.

 - Ale heroina…

 - To, że jest większym świństwem wcale nie daje ci prawa do tego, abyś czuł się od niego lepszym, Takumi. W najmniejszym nawet stopniu, rozumiesz?

  Znowu. Miał. Kurwa. Rację.

  Zacisnąłem dłonie na krawędzi biurka, mając ochotę wypierdolić je przez okno razem z właścicielem, co pewnie nie umknęło jego uwadze. Czułem się jak śmieć, najbardziej żałosna istota na świecie, ale zwyczajnie nie potrafiłem zapanować nad sobą. To wszystko przez ten pieprzony bankiet. Ciążąca na mnie presja zdawała cię narastać z każdą minutą, przygniatać do ziemi, odbierać oddech.

  Chciałem coś powiedzieć, aby zabić krępującą ciszę, jednak nie miałem siły. Potrzeba wciągnięcia działki wydawała mi się na tyle kluczowa, że zacząłem się zastanawiać nad porzuceniem wszelkiej godności.  

 - Mógłbym się z tobą kłócić godzinami, ale doskonale wiem, jak to się skończy – powiedział nagle, z westchnieniem podnosząc szkatułkę. Po chwili tuż obok samotnej kreski pojawiła się druga. -  Sądzę jednak, że większą krzywdę zrobiłbym ci, gdybyśmy musieli kontynuować tę niezręczną rozmowę. Jesteś na to zbyt dumny, Taku.

 - Dzięki – odparłem z poczuciem niewyobrażalnej ulgi, sięgając po przezroczystą szklaną rurkę, leżącą obok. – Swój przydział dostanę dopiero po południu, a chcę uniknąć zjazdu, skoro dzisiaj mam być w świetnej formie.

  Bez zbędnej zwłoki nachyliłem się nad biurkiem, po czym wciągnąłem wszystko niemal za jednym zamachem. Akira zrobił dokładnie to samo i z zamkniętymi oczami odchylił się do tyłu na profesjonalnym krześle obrotowym.

  Zachwiałem się znacznie, czując mrowienie rozprzestrzeniające się po całym ciele.

 - Ja pierdolę – szepnąłem pod nosem. Uśmiechałem się szeroko, wiedząc że znowu w magiczny sposób odzyskałem całą życiową energię i utracony entuzjazm. Mogłem rozmawiać z Minamoto w każdej chwili, nawet teraz.

 - Wiem – powiedział, nie zmieniając swojej pozycji. – To tak zwana najwyższa jakość za najwyższą cenę. Czekałem na to cały poranek, ale Yuichi…

 - Chyba wziął cię pod pantofel.

 - Chyba trochę tak.

  Usiadłem na jednym z krzeseł, po czym zapaliłem papierosa. Najlepszego papierosa w życiu.

 - Tylko nic mu nie mów.

 - Jeśli to się wyda, zginiemy oboje, Taku – odparł, a następnie wyciągnął jakieś papiery z teczki Minamoto i przyglądał się im w skupieniu. Naprawdę nie mogłem uwierzyć, jak on to robił. – Prezes interesuje się geologią i ma pokaźną kolekcję minerałów oraz kamieni szlachetnych. O, jest nawet lista…

 - Czyli na najlepszej fazie będziemy przeglądać jakieś bezsensowne kamienie? Powiedz, że żartujesz.

  Spojrzał na mnie zza dokumentów, wyszczerzając się szeroko. Przypominał teraz prawdziwego demona, który wypełzł z najgłębszych otchłani piekieł.

 - W końcu specjalnie dla ciebie odwołałem moje kolejne spotkanie – odparł z opanowaniem. – Ale to wcale nie oznacza, że cię lubię. Jeszcze muszę się jakoś odwdzięczyć za tego sierpowego z ostatniej imprezy, bo twarz bolała mnie cholernie długo.

  Przechodnie na obrazie Ando Hiroshige wciąż tkwili w bezruchu, zajęci swoją powolną egzystencją i drobnymi problemami. Chciałbym znaleźć się pośród nich, przechodzić z jednego końca mostu na drugi bez pośpiechu, w swoim własnym tempie, zamiast nieustannie spełniać oczekiwania innych ludzi. Chciałbym w końcu zacząć żyć własnym życiem.

 - Ja ciebie też, Aki.






piątek, 13 lipca 2018

Rozdział XXVII - "Nowy basista"


Cześć! Jak obiecałam, tak wstawiam :P Miałam lekkie opóźnienie ze względu na awarię zasilacza w laptopie, ale na szczęście wszystko wróciło do normy :D Wybaczcie błędy, ale jutro wyjeżdżam i większość czasu poświęciłam pakowaniu się.

Liczę na zachęcające komentarze. Następny rozdział będę pisać na wakacjach :D

Wasza Aki

***



  Opuszkami palców dotykam gryfu mojego białego Fendera, nie potrafiąc nadziwić się jego absolutnej doskonałości. Towarzyszył mi już od tak wielu lat, był współtwórcą tak wielu utworów. Stanowił cząstkę mnie, dlatego nie wyobrażałem sobie, żeby mogłoby mu się cokolwiek stać.

  Wyjmuję zza ucha ołówek, po czym dopisuję na kartce kilka nut, jeszcze bardziej dopełniając prowizorycznie naszkicowaną pięciolinię. Właściwie nie mam pojęcia po co to robię, skoro tylko Mat ogarnia partyturę. No chyba, że nowy basista także okaże się muzycznym wirtuozem. Trzeba go jednak najpierw znaleźć.   

  Wzdrygam się niespokojnie, słysząc znajomy dźwięk telefonu, chociaż wiem, że to ty znowu do mnie dzwonisz - po raz setny w tym tygodniu. Ja niestety po raz setny nie mam zamiaru odebrać, aczkolwiek czuję się z tym podle. Oboje mamy jednak świadomość, że sobie na to zasłużyłeś. Zarówno ty, jak i…

 - Zjedz coś, bo nie dożyjesz trasy. – Akira stawia przede mną parujący półmisek pysznego ramen. Nawet na niego nie patrzę.

 - Która tak właściwie może się nie odbyć przez jakiś dwóch idiotów z przerostem ego – dopowiadam, starannie odkładając na bok gitarę. Nachylam się nad miską, wdychając aromatyczne opary.

 - Trzech – mruczy pod nosem.. – Nie przypominam sobie, żebym wlewał ci sake do gardła…

 - A ja nie przypominam sobie, żebym prosił kogokolwiek o pomoc w coming outcie – warczę, czując jednocześnie zdenerwowanie i zmęczenie. Biorę do ręki pałeczki, ale po chwili odkładam je na miejsce. Chyba straciłem apetyt.

  Wałkowaliśmy ten temat już milion razy, jednak wciąż czuję ogromny wyrzut. Powinienem się wyprowadzić od Akiego, ale nie jestem w stanie mieszkać samotnie, ze względu na demony uzależnienia. Mój mózg bardziej boi się izolacji, niż spędzania czasu z wieloletnim ćpunem. Świetnie! Czuję, że to właśnie przy Akirze jestem w stanie bardziej się kontrolować, niż przy kimkolwiek innym. Muszę się leczyć.

 - Nie będę cię znowu przepraszał. – Jego lodowate palce muskają mój podbródek, unosząc go lekko do góry. Spogląda na mnie uważnie, trochę smutno. – Znajdziemy nowego basistę, nagramy płytę i pojedziemy w trasę.

  Delikatnie się odsuwam. Nie mam ochoty ani na rozmowę, a tym bardziej na „bliższe kontakty”. Nie mogę teraz machnąć ręką i z uśmiechem oznajmić, że nic się nie stało. Wręcz przeciwnie. Kenta nie odbierał, nie otwierał nawet drzwi, gdy próbowałem z nim porozmawiać. Straciłem nie tylko członka zespołu, współautora piosenek, ale także dobrego przyjaciela.

 - Lepiej, żeby tak było – odpowiadam, ponownie sięgając po gitarę. – Bo jak na razie wszystko się sypie. Trzeci z kolei basista okazał się być chujowy, nie mamy jeszcze stworzonych wszystkich utworów. STWORZONYCH! A pomyśleć, że trzeba je jeszcze nagrać… Ja pierdole! Na dodatek nie jestem pewny, czy możemy w ogóle korzystać z części naszych wypocin i nazwy zespołu, skoro współautorem jest Kenta… Jesteście jebanymi idiotami.

  Wpatrujemy się w siebie jeszcze kilka długich sekund. Akira jak zwykle stara się robić dobrą minę do złej gry, mimo iż także bardzo się tym wszystkim przejmuje. Od tygodnia krąży między biurem oraz próbami, a każdą wolną chwilę spędza wisząc na telefonie i załatwiając sprawy zespołu. Może rzeczywiście jestem dla niego zbyt surowy?

 - Do zobaczenia na próbie – mówi sztywno, po czym poprawia mankiety błękitnej koszuli . – Chociaż spróbuj tego ramen, bo za chwilę całkiem wystygnie.

  Gdy tylko wychodzi, niemal rzucam się na jedzenie. Pachnie wręcz obłędnie, a trzeba przyznać, że Akira jest doskonałym kucharzem.

***

  Wchodzę przez szerokie, dwuskrzydłowe drzwi, niemal od razu czując uderzający swąd papierosów. Nie sądziłem, że Akirze uda się uzyskać zgodę na palenie w tym jakże pięknym, profesjonalnym studiu nagraniowym. Boję się nawet pomyśleć, na co jeszcze dostał pozwolenie.

  Pomieszczenie składa się z kilku części –  dużego live roomu, zawierającego wszelkiego rodzaju instrumenty, vocal roomu z mikrofonem, reżyserki z ogromnym stołem mikserskim, małego saloniku, w którego centrum znajduje się stół bilardowy, aksamitne fotele i bar, dodatkowo przestronnej kuchni oraz łazienki z jacuzzi. Gdybym od kilku miesięcy nie mieszkał u Akiego, pewnie oszołomiłby mnie ten przepych i zbytek.

  Faceci siedzą w milczeniu w pokoju bilardowym. Aki ze skupieniem wpatruje się w kostki lodu, spokojnie dryfujące w szklance pełnej whiskey, a Mat standardowo kontempluje nad jaskrawym ekranem komórki. Jedynie Yoshi  ćwiczy grę na gitarze, która sądząc po wydawanych dźwiękach, idzie mu dość kiepsko. Zaraz po odejściu Kenty doszliśmy do wniosku, że moglibyśmy powrócić do poprzedniego układu, z tym że zamiast na perkusji grałbym na basie. Pomysł był całkiem niezły, lecz niestety ręka Yoshiego będzie wymagała długiej rehabilitacji, więc cały plan poszedł się… Ehh… Nieważne.

 - Chyba możemy zaczynać – mruczę, informując o tym fakcie bardziej samego siebie, niż zgromadzonych. – Mam dwa nowe utwory…

 - Zajebiście! – Yoshi trochę nadmiernie okazuje swój entuzjazm. – O czymś konkretnym?

 - Utrata zaufania i nienawiść do świata.

  Wygląda na nieco skonsternowanego.

 - Jeżeli jesteście gotowi i skończyliście się użalać nad sobą, to zróbmy próbę zanim przyjdzie realizator. – Akira wstaje z fotela i mija mnie bez słowa. Nie wiem kiedy zdążył się przebrać, ale wygląda teraz, jakby przed chwilą wrócił z imprezy dla gotów. Nastroszone włosy, oczy podkreślone czarną kredką, a do tego czarne, wąskie jeansy oraz opięty, tiulowy top. Dupek.

  W milczeniu idziemy do live roomu, atmosfera jest beznadziejna. W głębi duszy wiem, że to wszystko prędzej czy później runie, rozsypie się jak wszystkie moje dotychczasowe marzenia i związki. Nie wiem, czy ktoś kiedykolwiek rzucił na mnie klątwę, czy po prostu podejmuję w życiu serię złych wyborów. Czuję się tak, jakbym stał na najpiękniejszym, szklanym moście, pełnym pęknięć i rys, a każdy najmniejszy krok miał go zaraz zniszczyć.

 - Będziemy grać z metronomem, bo trzeba dopracować tempo – mówię, po czym włączam monotonnie tykające urządzenie, gdy wszyscy poza Yoshim zajęli miejsce przy instrumentach. – Na razie trzeba dopracować to, co już mamy, a potem spróbujemy zagrać nowe utwory i zobaczymy czy do czegokolwiek się nadają.

 - Masz może jakieś partie na tamburyn? – Pyta Yoshi, dzwoniąc wspomnianym instrumentem. 

 - Pomyślę nad tym – odpowiadam z lekkim uśmiechem, po czym chwytam gitarę, a skórzany pasek przekładam sobie przez głowę i ramię.

  Wszyscy wpatrują się we mnie i czekają, aż dam im znać. Kiwam głową do Mata, ale pierwszy dźwięk perkusji zostaje przerwany przez głośne pukanie do drzwi. Z tego co wiem, realizator ma przyjść dopiero za godzinę, więc…

 - Cześć, sorry że przeszkadzam, ale…

  I wtedy wchodzisz ty, cały na biało. Właściwie to beżowo. Od kiedy nosisz takie garnitury? 

  Nieśmiało wychylasz się zza framugi i spoglądasz na mnie, szczerząc się bezczelnie. Nie wiem jak to robisz, ale moje nogi zaczynają przypominać konsystencją żelki Kasugai, a serce wyskakiwać z piersi. STOP! Przecież jestem na ciebie wściekły! Przecież jesteś debilem i nie chcę cię znać! Chyba…

 - Spierdalaj, Taku, albo wezwę ochronę! – Aki najeżył się jak kotka w rui. 

 - Przyszedłem pogadać z Yuu – odpowiadasz z niezachwianą pewnością siebie. Mimo uśmiechu, wyglądasz na zmęczonego. Nie zamierzam jednak być dla ciebie miły.

 - Yuu nie chce z tobą gadać.

  Czuję się tak, jakbym znowu był na NIEpamiętnej imprezie z tym wyjątkiem, że teraz jestem w pełni świadomy i wkurwiony. Muszę się w końcu odezwać i powiedzieć, co o tym myślę, bo zaczynam tracić szacunek sam do siebie. 
  
  Rzucam gniewne spojrzenie w stronę czerwonowłosego dupka.

 - Przestać w końcu za mnie decydować – warczę, najbardziej nienawistnym tonem na jaki mnie stać. – Po prostu się nie wtrącaj. A już najlepiej to po prostu się zamknij… A ty…

  Patrzę teraz na ciebie, Taku, starając się przybrać taki sam wyraz twarzy. Tak bardzo chcę dać ci do zrozumienia, że mnie zawiodłeś. Po raz kolejny. Jesteś w stanie mi odpowiedzieć ile razy jeszcze to zrobisz?

 - A ty, Taku w sumie to możesz jednak spierdalać.  

  Liczyłeś, że powiem coś innego, prawda?

 - Domyślam się, ale najpierw musisz wysłuchać, co mam do powiedzenia – odpowiadasz powoli, odrobinę się dystansując.

  Znowu coś muszę. No oczywiście, że tak. Od tego w końcu jestem.

 - Masz dziesięć sekund – mówię, nie spuszczając z ciebie wzroku. W międzyczasie odkładam na bok gitarę, bo podobnie jak twoje słowa, zaczyna mi już ciążyć.

  Wory pod twoimi oczami stają się jeszcze lepiej widoczne, skórę masz bladą jak zwykle, ale tym razem wygląda ona ziemiście, wręcz niezdrowo. Źle sypiasz? Zbyt się przepracowujesz? Zresztą… Paradoksalnie czym bardziej staram się o ciebie nie martwić, tym bardziej to robię. Jest gdzieś jakiś wyłącznik tej funkcji?

 - Znalazłem wam basistę! – Wykrzykujesz entuzjastycznie, teatralnie unosząc do góry ręce. Czekasz na owacje, które nie następują, gdyż jak jeden organizm stoimy w milczeniu, wpatrując się sceptycznie. Nawet Akira trochę spuścił z tonu i w spokoju pali papierosa, z dłonią wspartą o mikrofon.

 - Super, Takumi. My też ciągle szukamy. – Zazwyczaj milczący Matsudara nieoczekiwanie postanowił zabrać głos. – Kilku zdążyliśmy już odrzucić, dlatego nie chcemy się niepotrzebnie nastawiać…

 - Wiem, wiem, ale temu musicie dać szansę – dodajesz szybko, niemal świdrując mnie wzrokiem.

  Czekasz na to, co powiem, prawda?

 - W porządku. Kiedy możemy się z nim spotkać? – Akira także włącza się do rozmowy. Cieszę się, że tym razem potrafi oddzielić dobro kapeli od nienawiści do ciebie. Może też dlatego, iż tym razem jest niemal całkowicie trzeźwy.

  Z drugiej strony on nigdy nie idzie na łatwiznę i nie zniżyłby się do korzystania z twojej pomocy. W obecnej sytuacji nie może jednak unosić się honorem.

 - Jeśli chcecie, to nawet teraz.

 - Jest tutaj? – Pytam zaskoczony, ledwie potrafiąc wykrztusić z siebie słowa. 

  Kiwasz twierdząco głową, delikatnie wprawiając w ruch kruczoczarne kosmyki włosów, po czym odwracasz się w stronę drzwi i uchylasz je lekko. Rzucasz w eter krótkie „chodź”, a następnie wracasz do pomieszczenia.

  Sterczymy w miejscu jak słupy soli i czekamy na nieznajomego, który może stać się ratunkiem dla naszego zespołu. Sekundy ciągną się w nieskończoność. Co będzie, jeżeli znowu trafimy w ślepy zaułek?

 - Witajcie z powrotem, pedalskie skurwysyny! No i Mat. Yoshi? Nie wiedziałem, że też tu będziesz…

  Chwilowe oszołomienie, szybko przeistacza się w ulgę i radość. Wprost nie mogę uwierzyć, że to się dzieje naprawdę. 

 - Kenta, chyba kiedyś cię zabiję - mówię, uśmiechając się szeroko w jego stronę.

 - Dobra, ale może najpierw nagramy płytę? Chyba zostało nam niewiele czasu - odpowiada pogodnie, po czym zrzuca z pleców czarny futerał na gitarę.

  Także wygląda na zadowolonego.

 - Ciekawe przez kogo…

  Niemal jednocześnie wszyscy wbijamy złowrogie spojrzenia w Akiego, zupełnie jakby celowo starał się spłoszyć naszą świeżo zwabioną zdobycz. Te jego złośliwe komentarze z pewnością nie pomogą nam w utrzymaniu zgody w zespole.

 - Chcę tylko powiedzieć, że to nie może tak wyglądać – dodaje, starannie dobierając słowa. – Oczywiście, cieszę się z twojego powrotu, tylko skąd mamy mieć gwarancję, że znowu ci coś nie odwali, tym razem zaraz przed wyruszeniem w trasę? Wszystko wyszło bardzo niezręcznie, ale my też chcemy żyć normalnie.

 - Spokojnie, Akira…

 - Yoshi, jestem całkowicie spokojny. Chcę tylko, żeby Kenta określił swoje stanowisko, bo w innym wypadku szkoda naszego zachodu i moich pieniędzy.

  Nikt z nas o tym nie pomyślał, ale Aki rzeczywiście ma rację. Nie jestem tylko pewien czy to przypadkiem nie za wcześnie na takie rozmowy.

  Kenta przeczesuje dłonią swojego misternie ułożonego pseudo-irokeza, co robi zawsze, gdy się nad czymś nadmiernie zastanawia.

 - Tak naprawdę to mam dwa warunki – odpowiada pewnym siebie głosem.

  Jakie, kurwa, warunki? Czy nie możemy po prostu się pogodzić, napić wódki i nagrać płyty? Chyba zaczyna mnie to przerastać, ale na szczęście od negocjacji mam Akiego, no i ciebie.

  Tym razem jednak starasz się nie odzywać, choć widzę, ze ledwo się powstrzymujesz. Zamiast tego rzucasz mi spojrzenia w stylu „zrobiłem wszystko, co mogłem”. Wiem to doskonale i bardzo ci dziękuję. Chyba nie potrafię się na ciebie gniewać.

 - Wreszcie jakieś konkrety. Słuchamy.

  Akira odchodzi od mikrofonu, po czym siada w rozkroku na ciemnym wzmacniaczu, do którego podłączony jest mój Fender.

 - Po pierwsze chodzi o ciebie i Yuu…

  No. Kurwa. Świetnie.

 - Róbcie sobie co tam z resztą chcecie, byle nie na moich oczach. Nie chcę widzieć, że cokolwiek… cokolwiek was łączy, bo inaczej… zarzygam wam buty.

 - W porządku – odpowiadam trochę zbyt szybko, czując na sobie wzrok Akiry.

  Nasza relacja jest zbyt skomplikowana. Czy go kocham? Nie. Czy pokocham? Nie wiem. Czy go potrzebuję? Zdecydowanie. Czy jestem egoistą? Tak, Yuichi, a na dodatek podłym śmieciem.

 - Ja też się zgadzam. – Słyszę subtelne, ledwo dostrzegalne przygaszenie w głosie Akiego. Tym razem to ja zjebałem i doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Powinienem pokazać, że zależy mi na swobodzie naszego… związku? Powinienem zachować się zupełnie inaczej, jednak ten zespół jest dla mnie wszystkim.

 - Świetnie – mówi Kenta głosem pełnym ulgi.

 - A po drugie? – Pyta Yoshi, z założonymi na piersi rękoma. Zdecydowanie powinien ograniczyć siłownię, bo powoli zaczyna wyrastać z samego siebie.

 - Po drugie… Mat musi wyjebać ten obleśny sweter do kosza. Teraz.

  Twarz Matsudary tężeje, po czym przybiera protestujący wyraz.

 - Kuźwa, Kenta! Ten sweter jest przecież w porządku!

 - Nie bardzo – dopowiada Yoshi, nie kryjąc uśmiechu.

 - Już raz ci go przecież wywaliłem. Musiałeś go znowu wygrzebać z kontenera…

  Kenta nie daje z wygraną.

 - Nie zgadzam się!

  Mat rozgląda się po pomieszczeniu w poszukiwaniu wsparcia, którego z resztą nie otrzymuje. Wszyscy wzruszamy tylko bezradnie ramionami.

 - Dobra, Mat. Ściągaj go i miejmy to z głowy. – Akira jako naczelny negocjator i lider także włącza się do dyskusji. – Chyba nie chcesz poświęcić dobra zespołu, dla kawałka szmaty, prawda?

 - Ale to mój ulubiony sweter!

 - Kupimy ci coś nowego i zrobimy z ciebie gwiazdę rocka! – Ekscytuje się Yoshi.

 - Robisz to dobrowolnie, czy mamy użyć siły?

  Nie słyszę dalszej części dyskusji, gdyż wyprowadzasz mnie z pomieszczenia pociągnięciem za ramię. Wszyscy są tak zajęci rozszarpywaniem swetra Matsudary na strzępy, że nie zauważają naszego zniknięcia.

 - Mam nadzieję, że nie jesteś już na mnie wkurwiony – mówisz, delikatnie się do mnie uśmiechając. Stoisz teraz tak blisko, że doskonale czuję twój zapach. Mogę się nim w spokoju delektować.

 - Powiedzmy – odpowiadam, nieudolnie przybierając obrażony ton głosu. – Nie wiem, jak tego dokonałeś.

 - Było ciężko, przyznaję. Po prostu potrzebował kilku spotkań z rozsądnym, wybitnie heteroseksualnym samcem alfa, aby zrozumieć, że można się jakoś z wami kumplować.  

  Parskam śmiechem.

 - Rozsądnym? Heteroseksualnym?

 - Yuu, przecież za pół roku mam się ożenić – oznajmiasz smutno, a ja mam ochotę mocno cię przytulić, dotknąć twoich włosów, miękkiej skóry. – Sam przyznaj, że jest to bardzo wiarygodny argument. Poza tym bardzo pomógł mi też fakt, że kiedyś ruchaliście laski i tak właściwie to jesteście bi. Znacznie lepiej to przyjął.

  Wzdycham ciężko.

 - Rozumiem. Kenta nie ma zbyt dużego szczęścia, jeśli chodzi o kumpli…

 - Fakt, mamy tu największe stężenie zjebów i dewiantów na metr kwadratowy – stwierdzasz 
żartobliwym tonem.

 - Lepiej bym tego nie ujął.

  Milczymy, jednak wcale mi to nie przeszkadza. Mógłbym nic nie mówić już do końca życia, bylebyś tylko wciąż był przy mnie. Tak, wiem. Jestem żałosny. Po prostu wciąż nie umiem się pogodzić z faktem, że mnie nie kochasz.

 - Trzymasz się jakoś? – Pytam, patrząc w twoje zgaszone oczy. Ta cała sytuacja ze ślubem strasznie cię przytłacza, odbiera radość życia, której i tak nie masz zbyt wiele.

 - Ledwo, ale cieszę się, że tu jesteś.

  Zwykle nie silimy się na zbędne sentymenty, w szczególności, gdy jesteśmy trzeźwi, mimo to obejmuję cię ramieniem, aby niewerbalnie okazać ci jakiekolwiek wsparcie. Uścisk trwa krótko, bo chyba oboje boimy się nagłego wejścia Kenty i oskarżeń o demoralizację jednego z ocalałych, „heteroseksualnych” kumpli.

 - Muszę lecieć – oznajmiasz smutno, zerkając na zegarek. Nigdy wcześniej ich nie nosiłeś, a ten wygląda na wyjątkowo drogi prezent. – Jakieś piwo jutro?

 - Zgadamy się jeszcze. Dzięki za wszystko.

 - To ja dziękuję.

  Odwracasz się plecami i ruszasz w stronę wyjścia. Przed opuszczeniem studia obdarowujesz mnie jeszcze tym swoim cudownym uśmiechem, pod wpływem którego niemal rozpływam się z nadmiaru szczęścia. Pierdol się, Hayato! Ten uśmiech przeznaczony jest wyłącznie dla mnie!

  Jednocześnie smutny i uradowany powracam do live roomu. Wszyscy siedzą na podłodze, łącznie z półnagim Matsudarą i wydają się być pogrążeni w zaciętej dyskusji. Najwyraźniej rozwiązali sprawę nieszczęsnego swetra, który zniknął w gdzieś bliżej nieokreślonym miejscu.

 - To co z tą próbą? – Pytam, starając się jakoś przebić przez zgiełk rozmowy.

 - Możemy zaczynać. Zespół w komplecie – oznajmia Yoshi, zwracając się bezpośrednio do mnie. – Po próbie idziemy oblać wielki powrót Kenty!

 - Ostatnio nie jestem w dobrych stosunkach z żadnym alkoholem…

 - No, cóż. Na szczęście drugiego coming outu zrobić już nie możesz – parska Kenta, a następnie wstaje i wciska mi do ręki jakieś dwie, wymięte kartki.

  Spoglądam na nie w milczeniu, śledząc koślawe litery nakreślone czarnym długopisem, ale mogę odczytać jedynie pojedyncze słowa.

 - Napisałem dwie piosenki! – Wygląda na bardzo zadowolonego z siebie. – Na razie tylko tekst, ale pomyślałem, że muzykę możemy dopracować razem.

 - To super – odpowiadam. Chyba muszę go poprosić o wersję elektroniczną tych bazgrołów.

 - Niech zgadnę… O utracie zaufania i nienawiści do świata? – Dopytuje Yoshi, podchodząc do nas bliżej.

 - Skąd wiedziałeś? – Kenta wygląda na skonsternowanego.

 - Zgadywałem. Yuu, chyba musimy popracować trochę nad naszym repertuarem.

  Najwyraźniej.

***  



  Idę spokojnie ulicą i podziwiam rozmazane feerie świateł, których w Tokio z całą pewnością nie brakuje. Ledwie widoczna łuna nad horyzontem wskazuje na zbliżający się wschód słońca, co w żadnym wypadku nie napawa mnie optymizmem, gdyż o dziesiątej rano musimy być już w studio nagraniowym. Chwilowo jednak mam to gdzieś, gdyż znowu narąbałem się jak szpadel. Moja asertywność wciąż utrzymuje się na wyjątkowo niskim poziomie.

  Akira wlecze się tuż za mną, lecz nie odzywa się ani słowem. Nie mam do niego pretensji, gdyż całkowicie sobie na to zasłużyłem. Będę z nim musiał kiedyś o tym pogadać. Kiedyś.

  Na szczęście zarówno nagrania jak i wieczór przebiegły wręcz doskonale. Dopiero teraz wszyscy zauważyliśmy, jak bardzo brakowało nam tego roztrzepanego idioty, który w magiczny sposób spajał nasz zespół w jedną całość. Po kilkudziesięciu głębszych Kenta zaczął nas przepraszać po tysiąc razy, następnie rozkleił się i zasnął pod stołem. Najwyraźniej także kiepsko zniósł rozstanie z kapelą.

  Docieramy w końcu do posiadłości Akiego. Po otwarciu drzwi niemal od razu rzucam się na miękką kanapę, gdyż padam ze zmęczenia. Dzisiejszy dzień był wyzwaniem, z którym na szczęście jakoś sobie poradziłem. Jeszcze raz dziękuję, Taku.

  W zupełnej ciszy przyglądam się Akirze, wchodzącemu na piętro z wyrazem zamyślenia na twarzy. Ciekawe nad czym się tak zastanawia? Wciąż chodzi o mnie? Czy naprawdę chcę to wiedzieć?

  Co ma zamiar zrobić? Może powinienem do niego iść i jakoś się dogadać? Może… Kurwa, jestem pijany, więc nie powinienem słuchać intuicji. 

  Dobra, idę.

  Nie wiem po co to robię, ale ostatkiem sił zwlekam się z kanapy i niczym uczące się chodzić dziecko, stawiam pojedyncze kroki na chyboczących się schodach. Kręci mi się w głowie, ale idę w zaparte, żeby zebrać zasłużony opierdol i iść spać.

  Przede mną rozciąga się korytarz z licznymi drzwiami, strzegącymi rozmaitych pomieszczeń. Instynktownie kieruję się w stronę Komnaty Wszelkiego Zła i Rozpusty, gdyż to właśnie tam z pewnością odnajdę finałowego bossa. Pomimo wybitnie niskiego hp i niezbyt dobrego ekwipunku nie poddaję się i… Ehh… Niepotrzebnie słuchałem pierdolenia Matsudary o przygodach w Darkest Dungeon.

  Uchylam lekko drzwi, wślizgując się nieśmiało do środka, jednak oprócz wielkiego łoża, mebli oraz niezwykle pięknych dzieł sztuki wiszących na ścianach, nie dostrzegam żadnej istotnej formy życia. W łazience także nikogo nie zastaję. Zaczynam się zastanawiać czy Akira w ogóle wchodził ze mną do mieszkania. A może mam schizofrenię? Może Akiry tak naprawdę nie ma, a reszta zespołu także nie istnieje? Może ty także nie istniejesz, Taku? Czuję gęsią skórkę na całym ciele.

  Postanawiam sprawdzić sąsiednią łazienkę, w której znajduje się ogromna wanna. Aki praktycznie nigdy do niej nie wchodzi, ponieważ jest zagorzałym zwolennikiem pryszniców. Tym razem jednak postanowił zrobić wyjątek.

 - Idź spać, Yuu, zanim zarzygasz podłogę – odzywa się stanowczym tonem, gdy tylko pojawiam się w progu. Siedzi z głową wspartą na zwiniętym, frotowym ręczniku, niemal całkowicie przysłonięty kłębami białej piany. Moja obecność chyba nie sprawiła mu radości, co wnioskuję, po ściągniętych brwiach i surowym, malachitowym spojrzeniu.

 - Nieeee… Nie jestem pijany – odpowiadam standardową formułą, stosowaną przez ludzi wysoce najebanych.

 - No jasne. To w takim razie idź być nie-pijanym gdzie indziej.

 - A muszę? – Pytam idiotycznie, topiąc w morzu głupoty ostałą cząstkę świadomości.

  Wzdycha ciężko.

 - Powinieneś.

  Wiem to doskonale, jednak wciąż stoję w miejscu i nie mogę się ruszyć. Patrzymy na siebie uważnie. Akira jest ćpunem, dupkiem i sadystą, ale także jednym z najprzystojniejszych facetów z jakimi miałem kiedykolwiek do czynienia. Jest trochę jak trujący owoc zawieszony na wysokim drzewie, który wszyscy i tak pragną zerwać, mając pełną świadomość jego szkodliwości.

  Chyba do reszty mi odwala, bo ściągam przez głowę koszulkę, która ląduje na szarych, matowych kafelkach. Moje dłonie wędrują w stronę jeansów, powoli rozpinają rozporek i zsuwają je z bioder razem z bokserkami. Do moich uszu dociera jedynie dźwięczny odgłos metalowej sprzączki paska uderzającej o podłogę.

 - Co robisz? – Pyta, przeszywając mnie swoim bezwzględnym spojrzeniem.

 - Nie wiem.

  Podchodzę bliżej, stając przy krawędzi wanny. Nic nie jest w stanie ukryć mojej erekcji i nawet nie staram się tego robić. Już naprawdę nie wiem, co mam o sobie myśleć. Od dłuższego czasu podejrzewam, że cierpię na jakieś poważne zaburzenia osobowości, albo może heroina wypaliła mi wszystkie niezbędne do społecznego funkcjonowania komórki mózgowe.

 - Jesteś szmatą, Yuichi.

  Na twarzy Akiego widnieje znajomy, demoniczny uśmiech, który tak bardzo przyciąga mnie swoim magnetyzmem. Nie zważając na ewentualne zaproszenie, ostrożnie wchodzę do wanny, wypełnionej ciepłą aczkolwiek niezbyt gorącą wodą, co pozwala mi się szybko zanurzyć. W głowie szumi mi teraz jeszcze bardziej, niż przed kilkoma minutami.

 - Odwróć się plecami. – Słyszę polecenie, które niemal natychmiast wykonuję. Opieram drżące dłonie na gładkim, zaokrąglonym brzegu zbiornika. Mój oddech jest płytki i przerywany, mam wrażenie, że zaraz zemdleję. 

    Z odrętwienia wyrywa mnie silne pociągnięcie za włosy, przez które zmuszony jestem do wygięcia ciała w łuk.

 - Będziesz żałował, że tutaj przyszedłeś – szepcze mi prosto do ucha, przywierając do mnie całym ciałem. – Jestem na ciebie wściekły.

 - Wiem – odpowiadam niemal niedosłyszalnie.

  Nieoczekiwanie wchodzi we mnie szybkim ruchem. Przeszywa mnie znajomy ból, dlatego instynktownie próbuję się wyrwać. Akira przytrzymuje mnie jednak tak mocno, że nie daję rady. Zaczyna się bardzo powoli poruszać.

  Zaciskam dłonie w pięści i staram się rozluźnić, czekając aż ból przyjmie inną formę. Przyspiesza ruchy. Raptownie jedna z jego dłoni zamyka się na mojej szyi, przez co zaczynam tracić oddech. Chcę krzyczeć, lecz z gardła wydobywa się jedynie przerywany skowyt.

  Poddaję się i stopniowo zatracam w tym, co czuję. Zaczynam chcieć jeszcze więcej, chociaż już i tak niemal całkowicie utraciłem panowanie nad własnym ciałem. Akira jest bezlitosny, wbija się we mnie szybko i rytmicznie, nie dając chwili wytchnienia.

  Dochodzę szybko, targany niepohamowanymi konwulsjami. Akira kilka sekund później. Czy będę tego żałować? Z pewnością, w szczególności kiedy jutro na próbie nie będę mógł stabilnie ustać na nogach, a tym bardziej gdziekolwiek się przemieszczać.

 - Yuu?

  Odwracam się w jego stronę, ale zaskakuje mnie silnym uderzeniem z otwartej dłoni w twarz.

 - Co ty…?!

 - Dzisiaj śpisz osobno – oznajmia spokojnym tonem, po czym zostawia mnie kompletnie zdezorientowanego w otoczeniu piany.

  To chyba jeszcze nie koniec wojny.