Ogłoszenia :)

Jest to blog yaoi, czyli o miłości męsko-męskiej. Jeżeli nie lubisz tego typu opowiadań, po prostu grzecznie opuść tego bloga, a Twoja psychika nie ucierpi w najmniejszym stopniu.

Skargi, groźby, zażalenia, pozdrowienia lub inne sprawy proszę pisać w komentarzach lub na adres mailowy: ostatnia.kropla.goryczy@gmail.com
Chętnie przeczytam :)



czwartek, 7 listopada 2013

Rozdział VII - "Rozpacz istnienia"



  Po raz setny spojrzałem na ozdobiony jakimiś śmiesznymi zawijasami, biały czek leżący od tygodnia na kuchennym blacie. Pięćdziesiąt tysięcy euro. Takiej sumy naprawdę się nie spodziewałem. Zaczynałem nareszcie dostrzegać tę okropną przewrotność losu. Raz byłeś na wozie, a raz pod wozem. O dalszym życiu często decydował zwykły zbieg okoliczności, albo jakiś drobny defekt, który wkradał się do twojej z pozoru starannie poukładanej rzeczywistości. Pięćdziesiąt tysięcy euro. Czy miłość lub oddanie człowieka można było wyrazić w pieniądzach? Najwyraźniej tak.

  Nie rozumiałem siebie, swojej psychiki. Przecież dwa lata temu podpisałem odpowiedni papier, analizując wszystkie najdrobniejsze kruczki. Kilkadziesiąt razy czytałem regułę numer 37: „Pan ma prawo w każdej chwili zwolnić Uległego, w szczególności gdy złamie On którąś z wcześniej ustalonych zasad”. Wszystko przebiegło jak należy. Dostałem odpowiednie honorarium, a nawet więcej. W takim razie dlaczego wciąż czułem się tak niesamowicie… wykorzystany? Przecież zgodziłem się na to wszystko. Zgodziłem się! Zgodziłem się do jasnej cholery!

  Jeszcze raz spojrzałem na czek. Mieszanina kontrastujących pragnień zalewała mój umysł, potęgując uczucie rozdrażnienia. Miałem ochotę jednocześnie potargać ten irytujący świstek papieru, jak i oprawić go w ramkę, a następnie powiesić w sypialni tuż na swoim łóżkiem. Nie potrzebowałem tych pieniędzy. Poprawka. Potrzebowałem, ale nie chciałem z nich korzystać. Nie chciałem także tego durnego mieszkania, mebli, ubrań i tej cholernej wizytówki. Wystarczyło jedno wspomnienie, aby po moim ciele znowu rozeszła się fala bólu. Cierpienia, którego alkohol, sen ani leki przeciwbólowe nie były w stanie ukoić. Dlaczego to spotkało akurat mnie?

  Pięćdziesiąt tysięcy euro to naprawdę sporo kasy. Do tego opłacony dach nad głową… Żyć nie umierać. Jednak, czy to wszystko było w stanie zrekompensować mi dwa lata utraconego życia? Raczej nie. W dodatku zostałem zupełnie sam. Bez przyjaciół, znajomych, rodziny. Tej ostatniej nie miałem już odkąd skończyłem piętnaście lat. Ojciec w więzieniu, matka wyjechała z jakimś fagasem do Australii, zostawiając mnie pod opieką chorej na Alzhaimera babci. Gwałtowna śmierć. Brak kontaktu z resztą rodziny. Dom dziecka. Prawdziwy happy ending.

  Musiałem się wyrwać z tego mieszkania. Iść na spacer, do sklepu, gdziekolwiek, byle tylko choć na krótką chwilę oderwać się od męczących wspomnień. Wielka szkoda, że Takumi już wyszedł, bo moglibyśmy gdzieś razem wyskoczyć. Spojrzałem w stronę uchylonego okna.

 - Jeszcze nie teraz Hayato – mruknąłem do siebie i wróciłem do gapienia się w pełen drobnych okruszków talerz. Przynajmniej zjadłem śniadanie w miłym towarzystwie – moje pierwsze normalne śniadanie odkąd tu zamieszkałem.

  Nie tracąc więcej czasu na rozmyślania, drapnąłem czek z blatu i ruszyłem w kierunku drzwi.

***

  Najbliższy bank mieścił się kilka przecznic dalej. Był to wysoki, oszklony budynek ociekający sztywnością oraz „biurokratycznym chłodem”. Według niewielkiej tabliczki, widniejącej na ścianie tuż przy wejściu, mieściła się tutaj także siedziba jakiejś nieznanej mi firmy. Pokręciłem ze zrezygnowaniem głową. Musiałem przygotować się na konfrontację z urzędnikami, kruczkami i różnymi papierami, z którymi wcześniej nie miałem żadnego kontaktu. Łatwizna.

  Zadarłem lekko głowę i zdecydowanym krokiem wkroczyłem do środka, w duchu prosząc o to, żeby automatyczne drzwi nie wyrządziły mi żadnej krzywdy.

  Wnętrze prezentowało się podobnie, jak całość budynku – rzeczowo i wyniośle. Starannie wypolerowane blaty emanowały sztuczną perfekcyjnością w takim stopniu, że nawet sami klienci bali się o nie oprzeć. Przynajmniej doceniali pracę chordy sześćdziesięcioletnich sprzątaczek, które zamiast przesiadywać w domu z puszystymi kotkami na kolanach, musiały sobie dorabiać do ledwo starczającej im emerytury. Zmęczone twarze urzędników wysyłały szerokie uśmiechy do wszystkich ludzi, chociaż ich udręczone spojrzenia w milczeniu błagały o ratunek. Nigdy nie chciałem pracować za biurkiem. Być przykutym niewidzialnym łańcuchem, dającym swobodę dojścia jedynie do kserokopiarki. Brr… To było stanowczo nie dla mnie. Chociaż na łańcuch może i bym się zgodził… Tak, byłem nienormalny.

  Ze względu na to, że marmurowe blaty pochłonęły prawdopodobnie cały budżet, a dekoratorzy nie przewidzieli większej ilości krzeseł w poczekalni, musiałem stać w krętej kolejce razem z innymi nieszczęśnikami. Do tego ogromny zegar wielkości koła od Monster truck’a co chwila przypominał wszystkim o czasie, jaki właśnie zmarnowali, stercząc tu jak jakieś ofermy z małymi kwitkami w dłoniach. Postanowiłem zająć się czymś konstruktywnym, ale okazało się to nadzwyczaj trudne. Nie miałem się nawet do kogo odezwać, co automatycznie pogorszyło mój i tak beznadziejny nastrój. Rozejrzałem się dookoła.

  Dostrzegłem kilka nerwowo podrygujących kobiet po trzydziestce w różnokolorowych żakietach komercyjnych marek. Nie było się nawet nad czym rozdrabniać, ponieważ wszystkie wyglądały i zachowywały się właściwie tak samo. Najpierw szukały czegoś w swoich torebkach, a po chwili wyjmowały komórki, aby sprawdzić czy nikt do nich nie dzwonił. Nie wiadomo po co, wymownie zerkały jeszcze na srebrne zegarki, które zdobiły ich kościste nadgarstki, po czym prychały niezadowolone. Jakby miały nadzieję, że te gustowne Citizeny będą pokazywać inną godzinę niż w rzeczywistości. Ehhh… Ostatecznie znowu wyciągały telefony i dzwoniły do swoich najlepszych psiapsiółek, a wszyscy w banku zmuszeni byli do wysłuchania najnowszych plotek z całego tygodnia o nowych sąsiadach . Obserwując je wszystkie czułem się tak, jakby ktoś cały czas odtwarzał w kółko ten sam fragment taśmy wideo. Zaczynałem powoli tracić cierpliwość.

  Potem przyszła kolej na czterdziestoletnich mężczyzn ubranych w za ciasne garnitury. Ku mojemu zawodowi, żaden z nich nie przykuł mojej szczególnej uwagi. Wyglądali jak typowi tatusiowie, jakich widywało się w Amerykańskich komediach familijnych. Stanowczo nie mój typ. 

  Najwyraźniej miałem dzisiaj ogromnego pecha, gdyż dostrzegałem wielu małolatów w towarzystwie nadopiekuńczych mam i ojczulków. Podczas gdy oni grali na swoich iPadach, rodzice byli w trakcie jakiś poważnych rozmów o wszystkim i o niczym. Najwyraźniej zakładanie kont w bankach szesnastolatkom stało się ostatnio bardzo modne. Mrugnąłem tylko do jakiejś śliniącej się do mnie nastolatki i wróciłem do dalszych rozmyślań. Kolejne złamane serce…

 - Masz może fajkę?

  Oderwałem wzrok od swoich nijakich trampek na dźwięk miłego, lecz przepełnionego zniecierpliwieniem głosu. Jak mogłem go wcześniej nie zauważyć? Stał przecież w kolejce zaraz przede mną. Popielatowłosy facet o niedającym się określić wieku. Mógł mieć zarówno osiemnaście jaki i dwadzieścia pięć lat, a i tak wszyscy powiedzieliby mu, że wygląda na dwanaście. No dobra, bez przesady. Po prostu z zewnątrz prezentował się niezwykle młodo i niedojrzale, mimo swojego godnego pozazdroszczenia wzrostu. Jednak wystarczyło jedno spojrzenie niebieskozielonych oczu, ukrytych za szkłami okularów, aby przekonać się, że ten mężczyzna dźwiga ze sobą niezły balast życiowego doświadczenia.

 - Niestety, nie palę – odpowiedziałem, wzruszając ramionami.

 - Cholera – zaklął, po czym nerwowo rozejrzał się dookoła. – Już wiem, dlaczego wszyscy namawiali mnie, żeby rzucić. I mieli rację. Przeklęty nałóg…

 - Skoro tak ci zależy, to może pójdziesz sobie je kupić, a ja potrzymam ci miejsce? W końcu i tak nie mam niczego innego do roboty.

  Może mi się zdawało, ale ujrzałem niewielki błysk w jego oczach.

 - Kurcze, stary. Dzięki. Wrócę za dziesięć minut.

  No i znowu zostałem sam. Odliczałem w myślach kolejne sekundy, ale to chyba jeszcze bardziej pogarszało sytuację. Tik. Tak. Tik. Tak. Ten zegar doprowadzał mnie do szału. Blondyn wrócił i podziękował mi skinięciem głowy. To by było na tyle, jeśli chodziło o naszą dalszą rozmowę. Spojrzałem na wyświetlacz telefonu. Zero jakichkolwiek połączeń – nie zdziwiło mnie to wcale. Przecież kto miał do mnie zadzwonić? Zapomniałem sobie nawet zapisać numeru Takumiego, więc muszę to zrobić jutro. Miałem nadzieję, że go nie wystraszyłem swoim śmiałym wyznaniem.

  Po kilku godzinach bezproduktywnego stania w kolejce, zostałem w końcu przywołany do odpowiedniego okienka, w którym siedziała filigranowa kobieta z włosami upiętymi w wysoki kok.

 - Czym mogę służyć? – zapytała, posyłając mi sztuczny uśmiech.

 - Chciałem zrealizować czek – oznajmiłem i nie zważając na swoje dotychczasowe przekonania, oparłem się o blat. Najwyżej później będę miał z tego powodu wyrzuty sumienia.

  Przez krótką chwilę twarz kobiety wyrażała tak ogromne znudzenie, że aż zachciało mi się spać od samego patrzenia na jej przygnębioną aparycję. Jednak w końcu znowu zmusiła się do napięcia wszystkich mięśni odpowiedzialnych za „mimikę szczęśliwości”. Przynajmniej miałem gwarancję tego, że przed pracą właściciele banku nie przyszywali urzędnikom policzków do uszu na stałe.

 - Ja się tym zajmę. – Do moich uszu dobiegł nagle czyjś głęboki i bardzo zmysłowy głos.

 - Ale, szefie… - zaczęła kobieta, ale na widok wysokiego mężczyzny w czarnym garniturze zamilkła.

 - Sumiko, idź  zrobić sobie przerwę. Przyda ci się.

  Kobieta już bez najmniejszego zawahania, niczym automat, wstała z krzesła i opuściła swoje stanowisko. Mężczyzna usiadł naprzeciw mnie i rzucił mi pełne ciekawości spojrzenie. Wpatrywaliśmy się w siebie przez kilka bardzo długich sekund.

  Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy to jego wyraźnie zarysowany, gładko ogolony podbródek. Ciemne oczy miały w sobie coś niebezpiecznego i bardzo tajemniczego, ale nie umiałem określić co dokładnie. Hipnotyzowały i wprawiały mnie w dziwny stan, przez który traciłem kontakt z rzeczywistością. Musiałem się uspokoić.

 - Ja… Chciałem zreali…

 - Wiem. – Na dźwięk jego stanowczego tonu, moje ciało przeszedł elektryzujący dreszcz. Brzmiał zupełnie jak ON.

  Mężczyzna szybkim ruchem dłoni przeczesał swoje średniej długości, kruczoczarne włosy, a usta wygiął w kuszącym, niewymuszonym uśmiechu.

 - Zacznijmy więc – powiedział i lekko skinął głową w stronę mojej dłoni. – Mogę?

  Wręczyłem mu wymięty i wilgotny od potu czek, uważając żeby nie doprowadzić do zetknięcia się naszych dłoni. Cały czas towarzyszyło mi przeczucie, że jego dotyk mógłby mnie w jakiś sposób skrzywdzić, dlatego unikałem go jak ognia.

  Zaczął coś do mnie mówić i pokazywać mi jakieś dokumenty, a ja tylko kiwałem głową, nic tak właściwie nie rozumiejąc. Nie mogłem się na niczym skupić, tylko spijałem każde słowo z jego kształtnych ust i zatracałem się w zniewalającym spojrzeniu. Ten mężczyzna tak niesamowicie przypominał mi mojego Pana, że znów poczułem dobrze znane mi podniecenie. Przysunąłem się bliżej kontuaru, aby nikt przypadkiem nie dostrzegł mojego stanu.

 - Także będzie pan musiał trochę poczekać na jego realizację – oznajmił, po czym wręczył mi plik jakiś kserokopii. – Ze względu na to, że nie ma pan konta internetowego ani adresu email, będziemy musieli poinformować pana listownie.

 - To wszystko? – zapytałem, wlepiając wzrok w pomarańczową teczkę.

 - Sądzę, że tak. Dostałem już od pana wszystkie niezbędne informacje, więc to by było chyba na tyle. To jest moja wizytówka. W razie jakichkolwiek problemów i wątpliwości w przyszłości, proszę śmiało dzwonić.

  Odebrałem od niego sztywny kartonik. „Seiki Takemura” – a więc tak się nazywał. Chyba gdzieś to już kiedyś słyszałem…

 - Z góry chciałbym przeprosić za swoje grubiańskie zachowanie, ale muszę przyznać, że całkiem dobrze sobie radzisz, Hayato – powiedział, mierząc mnie uważnym spojrzeniem. – Gdybym był na twoim miejscu to już dawno bym się załamał, a tu proszę!

 - Słucham? – zapytałem drżącym głosem. – O co panu chodzi?

 - Nie udawaj. Rozumiem, że możesz mnie nie pamiętać, bo pewnie zabawiałeś się z wieloma kolegami Haruki, ale ja pamiętam ciebie aż nazbyt dobrze. Nie umiałem się doczekać naszej rozmowy odkąd przekroczyłeś próg banku. Nie szukasz przypadkiem nowego „zajęcia”?

  Przed wypowiedzeniem ostatniego słowa zmysłowo oblizał dolną wargę.

  Zamurowało mnie. Na dźwięk imienia swojego Pana zrobiło mi się niedobrze. Chciałem wyjść stąd jak najprędzej, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Stałem tylko kompletnie otępiały i wpatrywałem się w niego, nie kryjąc przerażenia.

 - Nie spiesz się z odpowiedzią – kontynuował ledwo dosłyszalnym szeptem, dlatego musiałem nieźle wytężyć słuch, aby cokolwiek zrozumieć. – Słyszałeś, że Haruka żeni się za dwa miesiące? Nie wiedziałeś, prawda?

  Zaśmiał się prawie szyderczo.

 - Nieważne. I tak już z tobą skończył, popełniając w ten sposób błąd swojego życia. Gdybym był na jego miejscu, to nigdy nie pozwoliłbym ci odejść. Nigdy, słyszysz? Szczerze mówiąc, to byłeś najlepszą suką, z jaką miałem kiedykolwiek do czynienia. Jeśli więc…

  Tego było stanowczo za wiele. Zabrałem wszystkie dokumenty z kontuaru i odwróciłem się, nie racząc go najmniejszym spojrzeniem. Brnąłem przed siebie, starając się nie utonąć w otaczającym mnie tłumie. W klatce piersiowej czułem rozdzierający ból, zupełnie jakby ktoś przed chwilą wyrwał mi z niej serce. „Haruka się żeni. Haruka się żeni.” – krążyło w mojej głowie, a ja nie mogłem tego powstrzymać.

  Znalazłem się przed budynkiem. Świat wirował jak szalony i z każdą kolejną sekundą stawał się dla mnie coraz bardziej obcy. Potrzebowałem jakiegoś punktu zaczepienia, aby móc się na nowo w nim odnaleźć. Znalazłem.

  Podszedłem do znajomego blondyna z kolejki i poprosiłem go o papierosa.

 - Ale przecież ty… Trzymaj, ale nie chcę mieć później wyrzutów sumienia.

  Kilka razy zakrztusiłem się dymem, ale po chwili poczułem, że zdenerwowanie powoli mnie opuszcza. Pogawędziliśmy chwilę, a później zaproponowałem mu pójście do jakiegoś baru. Matsudara powiedział, iż zna fajny w okolicy i zgodził się prawie od razu. Miałem nadzieję, że nie zrobił tego tylko ze względu na moją żałosną minę.

   W takcie drogi poczułem, że coś uwiera mnie w biodro. Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem z niej wizytówkę Seikiego. Bez najmniejszego wahania wyrzuciłem ją do najbliższego kosza na śmieci.


4 komentarze:

  1. No... eee... Tak, wiem. Nie powinnam się chwalić, że wiem, kto zbudował arkę... Dobra, nie czaję siebie ;p
    Ten rozdział czytała już jakiś czas temu. Jest oczywiście cudowny, no bo jakże inaczej? :D
    Czekam na kolejny rozdział... ale mam tutaj na myślą tę pechową trzynastkę, która Tobie z pewnością przyniesie szczęście - takie przeczucie blondynki ;p
    A poza tym, to chciałam się też zameldować. Laire Stock wpisuje sobie link do Twojego bloga na swojego bloga (o matko, ale to dziwacznie brzmi ;p) I jeszcze tak tu dorzucę, że jestem melanie23105 z Twojego poprzedniego bloga c:

    buziole ;**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Witaj :) Cieszę się, że jesteś :) Niestety "trzynastka" okaże się raczej pechowa, gdyż znowu będę musiała trochę odwlec termin jej pojawienia się :( Okazało się, że będę musiała wyjechać na weekend, także wszelkie plany jej dokończenia i zamieszczenia właściwie legły mi w gruzach :/ Ale pojawi się - to mogę zaręczyć :P Do tego ten cały problem z przenoszeniem postów... Z pozoru nic trudnego, ale w rzeczywistości masa roboty! :P Pozdrawiam :)

      Usuń
    2. Ojeeej, szkoda :cc Ale i tak pewnie będę zaglądać codziennie i sprawdzać, czy coś nowego się nie pojawiło... Cóż poradzić, skoro się uzależniłam? xd
      Życzę dużo czasu i weny <3

      Usuń
  2. Dobre, dobre i jeszcze raz dobre. Nic dodać , nic ująć. Tak, więc weny życzę!
    Nana

    OdpowiedzUsuń