Po raz setny
spojrzałem na ozdobiony jakimiś śmiesznymi zawijasami, biały czek leżący
od tygodnia na kuchennym blacie. Pięćdziesiąt tysięcy euro. Takiej sumy
naprawdę się nie spodziewałem. Zaczynałem nareszcie dostrzegać tę
okropną przewrotność losu. Raz byłeś na wozie, a raz pod wozem. O
dalszym życiu często decydował zwykły zbieg okoliczności, albo jakiś
drobny defekt, który wkradał się do twojej z pozoru starannie
poukładanej rzeczywistości. Pięćdziesiąt tysięcy euro. Czy miłość lub
oddanie człowieka można było wyrazić w pieniądzach? Najwyraźniej tak.
Nie rozumiałem
siebie, swojej psychiki. Przecież dwa lata temu podpisałem odpowiedni
papier, analizując wszystkie najdrobniejsze kruczki. Kilkadziesiąt razy
czytałem regułę numer 37: „Pan ma prawo w każdej chwili zwolnić
Uległego, w szczególności gdy złamie On którąś z wcześniej ustalonych
zasad”. Wszystko przebiegło jak należy. Dostałem odpowiednie honorarium,
a nawet więcej. W takim razie dlaczego wciąż czułem się tak
niesamowicie… wykorzystany? Przecież zgodziłem się na to wszystko.
Zgodziłem się! Zgodziłem się do jasnej cholery!
Jeszcze raz
spojrzałem na czek. Mieszanina kontrastujących pragnień zalewała mój
umysł, potęgując uczucie rozdrażnienia. Miałem ochotę jednocześnie
potargać ten irytujący świstek papieru, jak i oprawić go w ramkę, a
następnie powiesić w sypialni tuż na swoim łóżkiem. Nie potrzebowałem
tych pieniędzy. Poprawka. Potrzebowałem, ale nie chciałem z nich
korzystać. Nie chciałem także tego durnego mieszkania, mebli, ubrań i
tej cholernej wizytówki. Wystarczyło jedno wspomnienie, aby po moim
ciele znowu rozeszła się fala bólu. Cierpienia, którego alkohol, sen ani
leki przeciwbólowe nie były w stanie ukoić. Dlaczego to spotkało akurat
mnie?
Pięćdziesiąt
tysięcy euro to naprawdę sporo kasy. Do tego opłacony dach nad głową…
Żyć nie umierać. Jednak, czy to wszystko było w stanie zrekompensować mi
dwa lata utraconego życia? Raczej nie. W dodatku zostałem zupełnie sam.
Bez przyjaciół, znajomych, rodziny. Tej ostatniej nie miałem już odkąd
skończyłem piętnaście lat. Ojciec w więzieniu, matka wyjechała z jakimś fagasem
do Australii, zostawiając mnie pod opieką chorej na Alzhaimera babci.
Gwałtowna śmierć. Brak kontaktu z resztą rodziny. Dom dziecka. Prawdziwy
happy ending.
Musiałem się wyrwać
z tego mieszkania. Iść na spacer, do sklepu, gdziekolwiek, byle tylko
choć na krótką chwilę oderwać się od męczących wspomnień. Wielka szkoda,
że Takumi już wyszedł, bo moglibyśmy gdzieś razem wyskoczyć. Spojrzałem
w stronę uchylonego okna.
- Jeszcze nie teraz
Hayato – mruknąłem do siebie i wróciłem do gapienia się w pełen drobnych
okruszków talerz. Przynajmniej zjadłem śniadanie w miłym towarzystwie –
moje pierwsze normalne śniadanie odkąd tu zamieszkałem.
Nie tracąc więcej czasu na rozmyślania, drapnąłem czek z blatu i ruszyłem w kierunku drzwi.
***
Najbliższy bank
mieścił się kilka przecznic dalej. Był to wysoki, oszklony budynek
ociekający sztywnością oraz „biurokratycznym chłodem”. Według
niewielkiej tabliczki, widniejącej na ścianie tuż przy wejściu, mieściła
się tutaj także siedziba jakiejś nieznanej mi firmy. Pokręciłem ze
zrezygnowaniem głową. Musiałem przygotować się na konfrontację z
urzędnikami, kruczkami i różnymi papierami, z którymi wcześniej nie
miałem żadnego kontaktu. Łatwizna.
Zadarłem lekko
głowę i zdecydowanym krokiem wkroczyłem do środka, w duchu prosząc o to,
żeby automatyczne drzwi nie wyrządziły mi żadnej krzywdy.
Wnętrze
prezentowało się podobnie, jak całość budynku – rzeczowo i wyniośle.
Starannie wypolerowane blaty emanowały sztuczną perfekcyjnością w takim
stopniu, że nawet sami klienci bali się o nie oprzeć. Przynajmniej
doceniali pracę chordy sześćdziesięcioletnich sprzątaczek, które zamiast
przesiadywać w domu z puszystymi kotkami na kolanach, musiały sobie
dorabiać do ledwo starczającej im emerytury. Zmęczone twarze urzędników
wysyłały szerokie uśmiechy do wszystkich ludzi, chociaż ich udręczone
spojrzenia w milczeniu błagały o ratunek. Nigdy nie chciałem pracować za
biurkiem. Być przykutym niewidzialnym łańcuchem, dającym swobodę
dojścia jedynie do kserokopiarki. Brr… To było stanowczo nie dla mnie.
Chociaż na łańcuch może i bym się zgodził… Tak, byłem nienormalny.
Ze względu na to,
że marmurowe blaty pochłonęły prawdopodobnie cały budżet, a dekoratorzy
nie przewidzieli większej ilości krzeseł w poczekalni, musiałem stać w
krętej kolejce razem z innymi nieszczęśnikami. Do tego ogromny zegar
wielkości koła od Monster truck’a co chwila przypominał wszystkim o
czasie, jaki właśnie zmarnowali, stercząc tu jak jakieś ofermy z małymi
kwitkami w dłoniach. Postanowiłem zająć się czymś konstruktywnym, ale
okazało się to nadzwyczaj trudne. Nie miałem się nawet do kogo odezwać,
co automatycznie pogorszyło mój i tak beznadziejny nastrój. Rozejrzałem
się dookoła.
Dostrzegłem kilka
nerwowo podrygujących kobiet po trzydziestce w różnokolorowych żakietach
komercyjnych marek. Nie było się nawet nad czym rozdrabniać, ponieważ
wszystkie wyglądały i zachowywały się właściwie tak samo. Najpierw
szukały czegoś w swoich torebkach, a po chwili wyjmowały komórki, aby
sprawdzić czy nikt do nich nie dzwonił. Nie wiadomo po co, wymownie
zerkały jeszcze na srebrne zegarki, które zdobiły ich kościste
nadgarstki, po czym prychały niezadowolone. Jakby miały nadzieję, że te
gustowne Citizeny będą pokazywać inną godzinę niż w rzeczywistości.
Ehhh… Ostatecznie znowu wyciągały telefony i dzwoniły do swoich
najlepszych psiapsiółek, a wszyscy w banku zmuszeni byli do wysłuchania
najnowszych plotek z całego tygodnia o nowych sąsiadach . Obserwując je
wszystkie czułem się tak, jakby ktoś cały czas odtwarzał w kółko ten sam
fragment taśmy wideo. Zaczynałem powoli tracić cierpliwość.
Potem przyszła
kolej na czterdziestoletnich mężczyzn ubranych w za ciasne garnitury. Ku
mojemu zawodowi, żaden z nich nie przykuł mojej szczególnej uwagi.
Wyglądali jak typowi tatusiowie, jakich widywało się w Amerykańskich
komediach familijnych. Stanowczo nie mój typ.
Najwyraźniej miałem
dzisiaj ogromnego pecha, gdyż dostrzegałem wielu małolatów w
towarzystwie nadopiekuńczych mam i ojczulków. Podczas gdy oni grali na
swoich iPadach, rodzice byli w trakcie jakiś poważnych rozmów o
wszystkim i o niczym. Najwyraźniej zakładanie kont w bankach szesnastolatkom
stało się ostatnio bardzo modne. Mrugnąłem tylko do jakiejś śliniącej
się do mnie nastolatki i wróciłem do dalszych rozmyślań. Kolejne złamane
serce…
- Masz może fajkę?
Oderwałem wzrok od
swoich nijakich trampek na dźwięk miłego, lecz przepełnionego
zniecierpliwieniem głosu. Jak mogłem go wcześniej nie zauważyć? Stał
przecież w kolejce zaraz przede mną. Popielatowłosy facet o niedającym
się określić wieku. Mógł mieć zarówno osiemnaście jaki i dwadzieścia
pięć lat, a i tak wszyscy powiedzieliby mu, że wygląda na dwanaście. No
dobra, bez przesady. Po prostu z zewnątrz prezentował się niezwykle
młodo i niedojrzale, mimo swojego godnego pozazdroszczenia wzrostu.
Jednak wystarczyło jedno spojrzenie niebieskozielonych oczu, ukrytych za
szkłami okularów, aby przekonać się, że ten mężczyzna dźwiga ze sobą
niezły balast życiowego doświadczenia.
- Niestety, nie palę – odpowiedziałem, wzruszając ramionami.
- Cholera – zaklął,
po czym nerwowo rozejrzał się dookoła. – Już wiem, dlaczego wszyscy
namawiali mnie, żeby rzucić. I mieli rację. Przeklęty nałóg…
- Skoro tak ci
zależy, to może pójdziesz sobie je kupić, a ja potrzymam ci miejsce? W
końcu i tak nie mam niczego innego do roboty.
Może mi się zdawało, ale ujrzałem niewielki błysk w jego oczach.
- Kurcze, stary. Dzięki. Wrócę za dziesięć minut.
No i znowu zostałem
sam. Odliczałem w myślach kolejne sekundy, ale to chyba jeszcze
bardziej pogarszało sytuację. Tik. Tak. Tik. Tak. Ten zegar doprowadzał
mnie do szału. Blondyn wrócił i podziękował mi skinięciem głowy. To by było na tyle, jeśli chodziło o naszą dalszą rozmowę. Spojrzałem
na wyświetlacz telefonu. Zero jakichkolwiek połączeń – nie zdziwiło
mnie to wcale. Przecież kto miał do mnie zadzwonić? Zapomniałem sobie
nawet zapisać numeru Takumiego, więc muszę to zrobić jutro. Miałem nadzieję, że go nie wystraszyłem swoim śmiałym wyznaniem.
Po kilku godzinach
bezproduktywnego stania w kolejce, zostałem w końcu przywołany do
odpowiedniego okienka, w którym siedziała filigranowa kobieta z włosami
upiętymi w wysoki kok.
- Czym mogę służyć? – zapytała, posyłając mi sztuczny uśmiech.
- Chciałem
zrealizować czek – oznajmiłem i nie zważając na swoje dotychczasowe
przekonania, oparłem się o blat. Najwyżej później będę miał z tego
powodu wyrzuty sumienia.
Przez krótką chwilę
twarz kobiety wyrażała tak ogromne znudzenie, że aż zachciało mi się
spać od samego patrzenia na jej przygnębioną aparycję. Jednak w końcu
znowu zmusiła się do napięcia wszystkich mięśni odpowiedzialnych za
„mimikę szczęśliwości”. Przynajmniej miałem gwarancję tego, że przed
pracą właściciele banku nie przyszywali urzędnikom policzków do uszu na
stałe.
- Ja się tym zajmę. – Do moich uszu dobiegł nagle czyjś głęboki i bardzo zmysłowy głos.
- Ale, szefie… - zaczęła kobieta, ale na widok wysokiego mężczyzny w czarnym garniturze zamilkła.
- Sumiko, idź zrobić sobie przerwę. Przyda ci się.
Kobieta już bez
najmniejszego zawahania, niczym automat, wstała z krzesła i opuściła swoje
stanowisko. Mężczyzna usiadł naprzeciw mnie i rzucił mi pełne
ciekawości spojrzenie. Wpatrywaliśmy się w siebie przez kilka bardzo
długich sekund.
Pierwsze, co
rzuciło mi się w oczy to jego wyraźnie zarysowany, gładko ogolony
podbródek. Ciemne oczy miały w sobie coś niebezpiecznego i bardzo
tajemniczego, ale nie umiałem określić co dokładnie. Hipnotyzowały i
wprawiały mnie w dziwny stan, przez który traciłem kontakt z
rzeczywistością. Musiałem się uspokoić.
- Ja… Chciałem zreali…
- Wiem. – Na dźwięk jego stanowczego tonu, moje ciało przeszedł elektryzujący dreszcz. Brzmiał zupełnie jak ON.
Mężczyzna szybkim
ruchem dłoni przeczesał swoje średniej długości, kruczoczarne włosy, a
usta wygiął w kuszącym, niewymuszonym uśmiechu.
- Zacznijmy więc – powiedział i lekko skinął głową w stronę mojej dłoni. – Mogę?
Wręczyłem mu
wymięty i wilgotny od potu czek, uważając żeby nie doprowadzić do
zetknięcia się naszych dłoni. Cały czas towarzyszyło mi przeczucie, że
jego dotyk mógłby mnie w jakiś sposób skrzywdzić, dlatego unikałem go
jak ognia.
Zaczął coś do mnie
mówić i pokazywać mi jakieś dokumenty, a ja tylko kiwałem głową, nic tak
właściwie nie rozumiejąc. Nie mogłem się na niczym skupić, tylko
spijałem każde słowo z jego kształtnych ust i zatracałem się w
zniewalającym spojrzeniu. Ten mężczyzna tak niesamowicie przypominał mi
mojego Pana, że znów poczułem dobrze znane mi podniecenie. Przysunąłem
się bliżej kontuaru, aby nikt przypadkiem nie dostrzegł mojego stanu.
- Także będzie pan
musiał trochę poczekać na jego realizację – oznajmił, po czym wręczył mi
plik jakiś kserokopii. – Ze względu na to, że nie ma pan konta
internetowego ani adresu email, będziemy musieli poinformować pana
listownie.
- To wszystko? – zapytałem, wlepiając wzrok w pomarańczową teczkę.
- Sądzę, że tak.
Dostałem już od pana wszystkie niezbędne informacje, więc to by było
chyba na tyle. To jest moja wizytówka. W razie jakichkolwiek problemów i
wątpliwości w przyszłości, proszę śmiało dzwonić.
Odebrałem od niego sztywny kartonik. „Seiki Takemura” – a więc tak się nazywał. Chyba gdzieś to już kiedyś słyszałem…
- Z góry chciałbym
przeprosić za swoje grubiańskie zachowanie, ale muszę przyznać, że
całkiem dobrze sobie radzisz, Hayato – powiedział, mierząc mnie uważnym
spojrzeniem. – Gdybym był na twoim miejscu to już dawno bym się załamał,
a tu proszę!
- Słucham? – zapytałem drżącym głosem. – O co panu chodzi?
- Nie udawaj. Rozumiem, że możesz mnie nie pamiętać, bo pewnie
zabawiałeś się z wieloma kolegami Haruki, ale ja pamiętam ciebie aż
nazbyt dobrze. Nie umiałem się doczekać naszej rozmowy odkąd
przekroczyłeś próg banku. Nie szukasz przypadkiem nowego „zajęcia”?
Przed wypowiedzeniem ostatniego słowa zmysłowo oblizał dolną wargę.
Zamurowało mnie. Na
dźwięk imienia swojego Pana zrobiło mi się niedobrze. Chciałem wyjść
stąd jak najprędzej, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Stałem tylko
kompletnie otępiały i wpatrywałem się w niego, nie kryjąc przerażenia.
- Nie spiesz się z
odpowiedzią – kontynuował ledwo dosłyszalnym szeptem, dlatego musiałem
nieźle wytężyć słuch, aby cokolwiek zrozumieć. – Słyszałeś, że Haruka żeni się za dwa miesiące? Nie wiedziałeś, prawda?
Zaśmiał się prawie szyderczo.
- Nieważne. I tak
już z tobą skończył, popełniając w ten sposób błąd swojego życia. Gdybym
był na jego miejscu, to nigdy nie pozwoliłbym ci odejść. Nigdy,
słyszysz? Szczerze mówiąc, to byłeś najlepszą suką, z jaką miałem
kiedykolwiek do czynienia. Jeśli więc…
Tego było stanowczo
za wiele. Zabrałem wszystkie dokumenty z kontuaru i odwróciłem się, nie
racząc go najmniejszym spojrzeniem. Brnąłem przed siebie, starając się
nie utonąć w otaczającym mnie tłumie. W klatce piersiowej czułem
rozdzierający ból, zupełnie jakby ktoś przed chwilą wyrwał mi z niej
serce. „Haruka się żeni. Haruka się żeni.” – krążyło w mojej głowie, a
ja nie mogłem tego powstrzymać.
Znalazłem się przed
budynkiem. Świat wirował jak szalony i z każdą kolejną sekundą stawał
się dla mnie coraz bardziej obcy. Potrzebowałem jakiegoś punktu zaczepienia,
aby móc się na nowo w nim odnaleźć. Znalazłem.
Podszedłem do znajomego blondyna z kolejki i poprosiłem go o papierosa.
- Ale przecież ty… Trzymaj, ale nie chcę mieć później wyrzutów sumienia.
Kilka razy
zakrztusiłem się dymem, ale po chwili poczułem, że zdenerwowanie powoli
mnie opuszcza. Pogawędziliśmy chwilę, a później zaproponowałem mu
pójście do jakiegoś baru. Matsudara powiedział, iż zna fajny w okolicy i
zgodził się prawie od razu. Miałem nadzieję, że nie zrobił tego tylko
ze względu na moją żałosną minę.
W takcie drogi
poczułem, że coś uwiera mnie w biodro. Sięgnąłem do kieszeni i wyjąłem z
niej wizytówkę Seikiego. Bez najmniejszego wahania wyrzuciłem ją do
najbliższego kosza na śmieci.
No... eee... Tak, wiem. Nie powinnam się chwalić, że wiem, kto zbudował arkę... Dobra, nie czaję siebie ;p
OdpowiedzUsuńTen rozdział czytała już jakiś czas temu. Jest oczywiście cudowny, no bo jakże inaczej? :D
Czekam na kolejny rozdział... ale mam tutaj na myślą tę pechową trzynastkę, która Tobie z pewnością przyniesie szczęście - takie przeczucie blondynki ;p
A poza tym, to chciałam się też zameldować. Laire Stock wpisuje sobie link do Twojego bloga na swojego bloga (o matko, ale to dziwacznie brzmi ;p) I jeszcze tak tu dorzucę, że jestem melanie23105 z Twojego poprzedniego bloga c:
buziole ;**
Witaj :) Cieszę się, że jesteś :) Niestety "trzynastka" okaże się raczej pechowa, gdyż znowu będę musiała trochę odwlec termin jej pojawienia się :( Okazało się, że będę musiała wyjechać na weekend, także wszelkie plany jej dokończenia i zamieszczenia właściwie legły mi w gruzach :/ Ale pojawi się - to mogę zaręczyć :P Do tego ten cały problem z przenoszeniem postów... Z pozoru nic trudnego, ale w rzeczywistości masa roboty! :P Pozdrawiam :)
UsuńOjeeej, szkoda :cc Ale i tak pewnie będę zaglądać codziennie i sprawdzać, czy coś nowego się nie pojawiło... Cóż poradzić, skoro się uzależniłam? xd
UsuńŻyczę dużo czasu i weny <3
Dobre, dobre i jeszcze raz dobre. Nic dodać , nic ująć. Tak, więc weny życzę!
OdpowiedzUsuńNana