Ogłoszenia :)

Jest to blog yaoi, czyli o miłości męsko-męskiej. Jeżeli nie lubisz tego typu opowiadań, po prostu grzecznie opuść tego bloga, a Twoja psychika nie ucierpi w najmniejszym stopniu.

Skargi, groźby, zażalenia, pozdrowienia lub inne sprawy proszę pisać w komentarzach lub na adres mailowy: ostatnia.kropla.goryczy@gmail.com
Chętnie przeczytam :)



sobota, 5 września 2015

Rozdział XXIV - "Przekleństwo słabości"



Witajcie! 

  Jest 2 w nocy, a ja właśnie skończyłam pisać posta. Jutro czeka mnie kolejny wyjazd, dlatego spięłam się i voilà. Mam nadzieję, że nie jesteście na mnie AŻ TAK BARDZO WŚCIEKLI, że trochę Was zaniedbałam, co? Niestety wyszło, jak wyszło i nie byłam w stanie napisać tzn. ukończyć nowej notki, ponieważ zaczęłam już ją pisać miesiąc temu. 

  Teraz jestem już trochę zmęczona, ale jak wrócę to dodam jeszcze coś do mojego przywitania i poprawię wszystkie błędy.

Pozdrawiam
AM  

****************************************************************** 





   Czuję silne uderzenia, zupełnie, jakby ktoś w tej chwili łamał mi żebra łomem. Kulę się, po czym otwieram oczy, by spojrzeć w twarz swojemu oprawcy. Dostrzegam zakłopotanie na twojej twarzy. Hmmm…  Jest odrobinę niezręcznie, aczkolwiek byłoby jeszcze bardziej, gdybym nie skulił się mocniej i nie wydał z siebie zduszonego jęku.


 - Ty mała pluskwo! – Słyszę twój wściekły wrzask. – Ile mam ci powtarzać, że Yuichi to nie żadna pieprzona trampolina?


 - Pseplaszam, Taku.


 - Złaź z niego natychmiast! – Rozkazujesz krzyżując na piersi ręce. - I naucz się poprawnie mówić, czerwiu!


  Ruka wyswobadza moje płuca z męczącego uścisku, czemu towarzyszy przeciągłe skrzypnięcie sofy. Po chwili słyszę już tylko dźwięki drobnych kroków, których echo oddala się ode mnie z każdą sekundą.


 - Nie powinieneś tak do niej mówić – karcę cię, przybierając nieco surowy ton głosu. Spuszczam nogi na podłogę, po czym przybieram pozycję siedzącą na niezbyt wygodnej kanapie z szorstkim obiciem, na której spałem już jakieś milion razy.


  Uśmiechasz się do mnie subtelnie i tylko kiwasz zrezygnowany głową. Wyglądasz na bardzo zmęczonego, ale nie dajesz tego po sobie poznać.


 - Ale to mój osobisty sposób na resocjalizację smarkaczy. Sprawdza się od lat. Szczególnie na tobie.


  Wiem, że czekasz aż odpowiem na twój uśmiech, ale specjalnie tego nie robię. Twoje zdezorientowane spojrzenie tym razem na mnie nie zadziała. O, nie!


 - Nie jestem pewien, który z nas po wczorajszej imprezie bardziej potrzebuje resocjalizacji – mruczę cicho, lecz wystarczająco wyraźnie, żebyś wszystko usłyszał.


  Wyraz twojej twarzy ulega znaczącej zmianie. Myślałeś, że zapomniałem? Że wszystko już będzie w porządku? Nie, nie dam ci tak łatwo zamknąć o tej sprawie. Nie pozwolę, żebyś znowu sięgnął dna.


 - Nie mam ochoty o tym rozmawiać. – Zrywasz się szybko z krzesła i podążasz w stronę kuchni. – Kawy?


 - A ja owszem – mówię, po czym ruszam za tobą.


  Zrozumienie tego, że nie zamierzam odpuścić zajmuje ci dłuższą chwilę. Opierasz się o kuchenny blat z obrażonym wyrazem twarzy i leniwie zapalasz papierosa. Zaciągasz się mocno i rzucasz mi piorunujące spojrzenie zza kłębów unoszącego się dymu.


 - Zaczynaj.


 - Myślisz, że jest to dla mnie przyjemne?


  Wywracasz irytująco oczami.


 - Nie, ale mógłbyś się trochę pospieszyć z tym dawaniem opierdolu, bo mam ważniejsze rzeczy na głowie niż przejmowanie się… „twoim przejmowaniem”. No właśnie! Raz przegiąłem. No dobra, stało się. Więcej się to nie powtórzy, dlatego nie wiem w czym problem.


  Ze zdenerwowania zaciskam dłonie w pięści. Ostrzegam, że jeśli zaraz nie zmienisz wyrazu twarzy to twoje siekacze doznają kontaktu pierwszego stopnia z kuchenną posadzką.


 - Problem w tym, że jesteś niewdzięcznym dupkiem! – Cedzę przez zęby, chociaż „dobry Yuu” w mojej głowie stara się mnie usilnie powstrzymywać. – Pieprzonym egoistą! Myślisz, że wszystko kręci się wokół twojego ego? Mylisz się! Jeśli wrócisz do ćpania… To będzie miało wpływ na nas wszystkich, wiesz?


 - Nie wrócę – mówisz, posyłając mi stanowcze spojrzenie. Mimowolnie zatapiam się w nim, chociaż wiem, że nie powinienem tego robić.


  Dostrzegam ufność i zdecydowanie, które sprawiają, że zaczynam ci wierzyć. Nasza rozmowa przybiera bardziej mentalny wymiar. Nie potrzebne nam są już zdania, litery i słowa. Po prostu… Mam nadzieję, że mnie po raz kolejny nie zawiedziesz.


 - Zagrasz z nami w Monopoly ? – Pytasz, nie odrywając ode mnie wzroku. – Ruka bardzo się ucieszy.


  Nie mam zamiaru czekać, aż w twoim mieszkaniu zbierze się okazała kolejka osób, których skrycie zmuszony jestem nienawidzić. Wiesz, że nie mogę zostać. Po prostu nie mogę.


 - Właściwie to muszę już iść. Akira…


  No właśnie – „Akira”. Co z nim? Po wczorajszym wieczorze i jego nieoczekiwanym wyznaniu, nie jestem pewien, czy mam jeszcze do czego wracać. Gdzie on się podział? Co sobie o tym wszystkim pomyślał? Czy jest na mnie wściekły? Tak naprawdę to najchętniej zostałbym tutaj z tobą, ale… po prostu nie chcę więcej cierpieć.


 - Przestań przesadzać  – mówisz, po czym gwałtownie gasisz papierosa o dno popielniczki w kształcie zczerniałych płuc. Następnie chwytasz mnie mocno za ramię i ciągniesz za sobą, a ja biernie poddaję się twojej sile.


***


  Siedzimy na miękkim dywanie z twarzami wyrażającymi tak wysoki stopień skonsternowania, że jakakolwiek osoba postronna bałaby się do nas podejść w trosce o własne życie. Kieruję na ciebie wzrok, lecz w żaden sposób nie reagujesz, tylko wciąż gnieciesz w dłoni swój ostatni banknot o wartości 50 jenów.


 - Taku, musisz mi jeszcze dać 2000 jenów, bo mam tu hotel – stwierdza Ruka tonem pełnym wyższości, po czym swoją małą rączką wskazuje odpowiednie pole na planszy.


  Od kilku minut trzymam w dłoni nienadgryzioną kanapkę, nie mając odwagi uszczknąć  choćby kawałeczka. Wiem, że za chwilę nie wytrzymasz. Jeszcze chwileczka. Już…


 - Pierdolę tę głupią grę! – Rzucasz gniewnie, wywracając planszę do góry nogami. – Nie mam szczęścia w grach losowych!


  Według moich wcześniejszych obiekcji Ruka powinna właśnie w tej chwili wybuchnąć głośnym płaczem, co o dziwo nie następuje. Zamiast tego na jej okrągłej buźce pojawia się szeroki uśmiech.


 - Pseglałeś! – Woła z nutką złośliwości w głosie. – Pseglałeś, pseglałeś, pseglałeś!


 - Yuu, trzymaj mnie, bo zaraz wyrwę jej wszystkie odnóża! Co za mała…


 - Taku! – Strofuję cię. – Ruka, idź na chwilę do sypialni.


  Bez słowa spełnia moje polecenie. Chyba też trochę wystraszyła się twojego destrukcyjnego spojrzenia.


 - Ty… naprawdę jesteś niedorozwinięty – stwierdzam, gdy zostajemy zupełnie sami.


 - Tak?! – Złowrogie błyski są wciąż doskonale widoczne w twoich czarnych źrenicach. – Ograła mnie sześciolatka! Ta jebana gra niszczy rodziny!


 - No właśnie – mówię, chcąc uświadomić ci niedorzeczność twojego gniewu. – To tylko gra. To tylko sześciolatka. Taku, co się z tobą do jasnej cholery dzieje?


  Wzdychasz tylko, po czym zaczynasz zbierać z podłogi porozrzucane banknoty i pionki, a następnie wkładać je do kartonowego pudełka. Obserwuję cię uważnie i nagle zdaję sobie sprawę z przyczyny twojego zachowania. Ty jesteś na głodzie - stąd te ciągłe rozdrażnienie. Boże… Wiedziałem, że tak to się skończy. Po prostu wiedziałem.


 - Taku… - zaczynam, lecz przerywa mi dźwięk telefonu, uwięzionego w przedniej kieszeni moich spodni.


  Przez myśl przechodzi mi podejrzenie, że to może Akira próbuje się ze mną skontaktować, jednak szybko zanika, po zobaczeniu czarnego napisu „Kenta” na ekranie wyświetlacza. Z ogromną ulgą wciskam zieloną słuchawkę.


 - Halo? – Pytam, ciekawy przyczyny jego nagłego telefonu.


 - Yuu, gdzie jest do kurwy nędzy Akira?! – Kenta jest wyraźnie podenerwowany.


  Czuję, jak serce próbuje mi wyskoczyć z klatki piersiowej. Dlaczego? Nie wiem.


 - Nie widziałem go. Co się stało?


 - Dzwonił do mnie Matt, bo jakimś cudem znalazł telefon Akiry w swojej kieszeni. Od rana jakiś numer próbował się z nim skontaktować, więc w końcu odebrał. Okazało się, że menager jakiejś wytwórni oferuje nam kontrakt płytowy!


 - Poważnie?! – Niemal krzyczę do słuchawki. Spoglądasz na mnie spod uniesionych brwi.


 - Nigdy nie byłem, kurwa, tak poważny, jak teraz. Słuchaj do końca. Umowa dojdzie do skutku tylko, jeśli za cztery miesiące wyjedziemy w trasę po Japonii z jednym z europejskich zespołów. Spodobaliśmy się, Yuu! Ja pierdolę! Jesteśmy zajebiści!


  Uśmiecham się do ciebie szeroko. Fala czystego szczęścia rozlewa się po moim wnętrzu, oddalając gdzieś dotychczasowe troski. Moje najskrytsze marzenia w końcu mają szansę się spełnić. Nagramy płytę! Wyjedziemy w trasę! Niemal wyję z obezwładniającej mnie radości.


 - Yuu? Słyszysz mnie? Yuu…


 - Tak, tak. Mów – odzywam się po chwili przyjemnego zawieszenia.


 - Musimy się stawić za trzy godziny w studiu nagraniowym, bo jakiś ważniak chce nas przesłuchać.


  Wędruję spojrzeniem ku zamkniętym drzwiom. Prawdę mówiąc to mógłbym wybiec stąd już teraz.


 - No, dobra. Nie ma problemu – stwierdzam beztrosko.


 - No właśnie, że jest.


  Początkowo to do mnie nie dociera, ale ostatecznie rozumiem, co Kenta ma na myśli. Albo raczej kogo.


 - Dzwoniłem do jego biura, ale nie dotarł dzisiaj do pracy – mówi. – Nikt nie ma pojęcia, gdzie jest. Podobno wyszedł z klubu z orszakiem fanek i… był w naprawdę kiepskim stanie, to znaczy gorszym niż zazwyczaj. Ty też miałeś wrażenie, że dziwienie się wczoraj zachowywał?


  Czuję, jak odpowiedź na jego pytanie, staje mi gardle i mimowolnie zamierza tam pozostać. Nie mogę się przyznać, że to wszystko przeze mnie, bo to jeszcze pogorszy sytuację i wywoła falę niezręcznych pytań. Mam nadzieję, że nic mu nie jest. To nie może się źle skończyć, nie teraz, gdy jesteśmy na najlepszej drodze osiągnięcia czegoś więcej.


 - Co robimy? – Pytam lękliwie. Nie odrywasz ode mnie wzroku i przyglądasz mi się jeszcze uważniej, gdy ton mojego głosu ulega znaczącej metamorfozie. Spokojnie Taku, wszystko ci wyjaśnię w swoim czasie.


 - Za dziesięć minut pod domem Akiego. Robimy szybki abordaż i ogarniamy ćpuna.


 - Dobra. – Rozłączam się, a następnie z prędkością światła doskakuję do kanapy, na oparciu której swobodnie zwisa moja skórzana kurtka. Sięgam po nią i bez słowa ruszam w stronę wyjścia.


 - Yuu! Gdzie ty…?


  Twą wypowiedź przerywa głuche trzaśnięcie drzwiami. Tłumaczenie ci wszystkiego zajęłoby zbyt dużo czasu, którego w tej chwili potrzebuję aż nadto. Wiem, że długo nie będziesz się na mnie gniewał.


  Schodzę, a właściwie zbiegam ze schodów, które ciągną się w nieskończoność. Po drodze mijam jakąś postać, która o dziwo zatrzymuje mnie silnym chwytem za ramię. Staram się wyrwać, ale tkwię w jej mocnym uścisku.


 - Co jest?! Spierda… - milknę, po zobaczeniu zaniepokojonej twarzy Hayato. Taa… Jeszcze jego mi tutaj brakowało.


 - Co się stało? – pyta. Wygląda teraz tak niewinnie, ze mam ochotę zepchnąć go ze schodów. Cudem się przed tym powstrzymuję.


 - Nieważne, tylko pilnuj Takumiego – mówię, po czym wyswobadzam się zwinnym ruchem i biegnę dalej.


*** 



  Po dotarciu na miejsce bez słowa przystępujemy do operacji. Jestem wdzięczny Kencie za to, że nie pyta, skąd mam klucze do domu Akiry. Przecież nikt oprócz Taku nie wie, że mieszkam u niego od jakiegoś czasu.


  Przechodzimy przez monumentalną bramę z kutego żelaza i ruszamy w stronę dalszej części rezydencji, która jak zwykle onieśmiela mnie swoim surowym, nowoczesnym wyglądem. Zajrzałem przez okno, ale rolety były szczelnie zasłonięte. To oznaczało, że sprzątaczka albo nie przyszła, albo po prostu nie została wpuszczona.


 - A ja się muszę gnieździć w tej klitce dwa metry na dwa… - mruczy pod nosem Kenta. Wygląda nienajgorzej, choć widać po nim ślady zmęczenia. Wielkie wory pod oczami, spowodowane są prawdopodobnie rozmazaniem nocnego makijażu, a niezdrowo wyglądająca cera - wyczerpującym kacem. Prawdopodobnie nie zdążył nawet wziąć kąpieli, bo jego średniej długości włosy, wciąż naznaczone są pokładami zielonej farby.


 - Wchodzimy? – Pytam niepewnie, wciąż nie mogąc oderwać od niego wzroku.


 - No dawaj – zachęca mnie. – Tylko nie patrz się na mnie, jak na gówno, bo miałem naprawdę ciężką noc.


  Uśmiecham się do niego delikatnie, po czym przekręcam klucz w zamku. Otwieram drzwi i natychmiast uderza w nas mdlący swąd alkoholu. Czuję, jak Kenta cofa się nieznacznie.


 - Zaraz… - Nie kończy zdania, bo zaczyna wymiotować na kostkę brukową. Cudownie, po prostu cudownie.


 - Może lepiej tutaj zostań – proponuję, posyłając mu spojrzenie pełne troski. – Jak będę cię potrzebował, to po prostu wyślę ci wiadomość.


  Kiwa tylko nieznacznie głową, a następnie lokuje się pod ścianą. No to zostałem sam.


  Robię głęboki wdech i ruszam przed siebie. Rozkład domu znam już praktycznie na pamięć, dlatego idę w zaparte, starając się ignorować wszechobecny bałagan oraz leżące na podłodze, nieprzytomnie ciała nagich dziewczyn oraz innych, nieznanych mi osób. Całość wygląda jak zgliszcza po jakiejś dzikiej orgii. Nie, naprawdę nie chce wiedzieć, co się tutaj odbywało.


 - Cześć, przystojniaku – słyszę przesłodzony głos jakiejś laski, która zbliża się do mnie chwiejnym krokiem. Nie ma na sobie niczego, oprócz potarganych pończoch.


  Odsuwam się, gdy próbuje się do mnie zbliżyć. Wyciąga ku mnie rękę, ale tylko chwytam ją z obrzydzeniem za nadgarstek, częściowo krępując jej ruchy.


 - Gdzie jest Akira? – Pytam, przybierając stanowczy ton głosu.


 - Kto?


 - Akira, ten koleś w czerwonych włosach – powtarzam, zniecierpliwiony.


  Dziewczyna niestety wzrusza tylko ramionami, dlatego idę dalej do jego sypialni, w międzyczasie potykając się o stosik butelek, leżących pod schodami. Niedobrze mi się robi, jak na to wszystko patrzę. Wokół panuje mrok, zapach jest wręcz odstręczający i sprawia, że także mam ochotę zwymiotować.


  Wyciągam komórkę, gdyż sam nie jestem w stanie posprzątać tego burdelu.


  „Jak się już ogarniesz, to pozbądź się tych wszystkich ludzi z dołu” – piszę i mam nadzieję, że biedny Kenta poradzi sobie z tym niełatwym zadaniem.


  Docieram do odpowiednich drzwi i robię głęboki wdech. Powinienem zapukać czy wejść tak bez uprzedzenia? Próbuję, lecz nikt nie odpowiada, dlatego naciskam klamkę i otwieram wrota do królestwa tego demona.


  Moim oczom ukazuje się wielkie łoże z burgundową, aksamitną pościelą, a w nim kilka śpiących postaci. Podchodzę bliżej, lecz nie dostrzegam nikogo znajomego. Potrząsam za ramię dziewczynę leżącą najbardziej z brzegu. W jednej chwili przeszywa mnie błękit jej przenikliwego spojrzenia.


 - Gdzie jest Akira? – Pytam, w głębi duszy nie oczekując żadnej konkretnej odpowiedzi. Staram się ignorować wszechobecne srebrne tace z cienkimi rzędami śnieżnobiałego proszku.


 - Chyba w łazience – odpowiada, po czym zakrywa się szczelniej kołdrą. – Ja… powinnam już sobie iść.


 - No raczej – potwierdzam. – Mogłabyś także obudzić pozostałych?


 - Jasne, tylko podaj mi może moje ubrania – mówi, uśmiechając się do mnie przyjaźnie. Na jej twarzy pojawia się grymas wstydu i zażenowania. – Dzięki.


 - Nie, to ja dziękuję. – Odwracam się do niej plecami, żeby jej jeszcze bardziej nie krępować, a następnie kieruję się do łazienki.  


  Drzwi są zamknięte, ale bez trudu ustępują pod naciskiem klamki. Wchodzę do środka i niemal od razu dostrzegam jego szczupłą sylwetkę, która spoczywa na podłodze w pozycji półsiedzącej. Oczy ma otwarte i wpatrujące się w nicość, zupełnie czarne, w wyniku maksymalnie rozszerzonych źrenic. Mruczy coś pod nosem, chociaż w pomieszczeniu nie ma nikogo innego, za wyjątkiem mnie.


 - Aki! – Wołam, sięgając po rolkę papieru toaletowego. Odwijam go jak najwięcej, po czym przykładam do jego zakrwawionego nosa. Krew jest dosłownie wszędzie – ma ją na rękach, brodzie, klatce piersiowej, a nawet w ustach.


 - Aki, do jasnej cholery! Słyszysz mnie?! – Potrząsam go energicznie za ramię. W pomieszczeniu jest strasznie duszno, a całe ciało drży mi ze zdenerwowania. Akira, coś ty zrobił?! Czy to… moja wina?


 - Zabierz ich stąd, Yuu – szepcze do mnie zdławionym głosem. Oczy ma szkliste i iście przerażone.


  Chwytam go mocno za ramiona.


 - Aki, nikogo tutaj nie ma. Uspokój się, słyszysz? Jesteś bezpieczny. Jestem… jestem z tobą!


  Jego galopujący oddech odrobinę zwalnia, a oczy nabierają bardziej rozumnego wyrazu. Czuję jak drży, jak próbuje z tym walczyć. Boże… Co ja najlepszego zrobiłem?


  Po chwili chwyta się obiema rękami za głowę i silnie zaczyna nią potrząsać.


 - Ja już tak nie mogę! Nie mogę!!! – Krzyczy w moim kierunku. – Nie dam rady… Nie dam… Jestem taki słaby, żałosny… Ja…


  Zamieram, gdy wydaje z siebie przeciągły szloch. Absolutnie nigdy nie widziałem go w takim stanie.


 - Jesteś najsilniejszą osobą jaką znam – mówię, całkowicie przekonany o prawdziwości swoich słów. – Jesteś kimś naprawdę wyjątkowym.


  Ogarnięty bezsilnością, przyciągam go do siebie. Akira na sekundę nieruchomieje, ale ostatecznie przystaje na mój dotyk. Siedzimy teraz razem na łazienkowej podłodze, w zupełnym milczeniu. Powoli się uspokaja, atak paniki przemija. Jeszcze jakaś godzinka i będzie mógł wyjść do ludzi.


  Dzwoni telefon, a ponieważ mam go akurat pod ręką, z łatwością mogę go odebrać.


 - Tak?


 - I co z Akim? Tylko mi nie mów, że nie żyje, bo chyba go wtedy zabiję. – Słyszę po głosie Kenty, że chyba ma się już trochę lepiej. – Mam ci przyjść pomóc?  


 - Dam radę. Może już lepiej wróć do domu i jakoś się ogarnij, a ja się zajmę resztą. To potrwa jeszcze trochę, zanim przywrócę go do żywych – zapewniam przyjaznym tonem.


 - No to w razie czego dzwoń, ok? Trzym się! – Mówi, a w słuchawce już po chwili słyszę przerywany sygnał.


  Spoglądam zaniepokojony na Akiego. Siedzi z głową opartą na moim ramieniu i oddycha ciężko. Dochodzę do wniosku, że powinienem zrobić mu coś do jedzenia i jak najszybciej wysłać pod prysznic, żeby nie wyglądał już jak bohater „Martwicy mózgu”. Pamiętasz, Taku, kiedy oglądaliśmy ten horror kilka lat temu i nie umiałeś powstrzymać napadów śmiechu? Dokuczałeś mi wtedy, bo w przeciwieństwie do ciebie, byłem naprawdę przerażony. Zupełnie tak jak teraz.  


 - Choć Aki – mówię, wstając z podłogi. – Dzisiaj mamy bardzo ważne spotkanie, dlatego musisz się umyć i ubrać. Dasz radę sam?


  Pomagam mu się podnieść , ale ledwo trzyma się na nogach. Odsuwam szklane drzwi od kabiny prysznicowej i odkręcam wodę, dobierając odpowiednią temperaturę.


 - Mam ci pomóc? – Pytam, starając się ignorować jego nagość. Kiwa tylko lekko głową na potwierdzenie. Nie widzę wyrazu jego twarzy, bo wzrok utkwiony ma w podłogę.


  Wzdycham ciężko, po czym szybko ściągam z siebie ubrania, żeby całkiem ich nie zamoczyć, a następnie ciągnę Akirę za sobą do kabiny. Woda jest przyjemnie chłodna i miękko spływa po naszych ciałach. Nie czuję się skrępowany, ponieważ już wielokrotnie widywaliśmy się nago.


  Biorę na rękę trochę żelu i powoli zaczynam go namydlać. Część krwi zdołała już całkowicie zaschnąć, dlatego idzie mi to dosyć opornie. Spoglądam na niego uważnie. Wydaje się w ogóle nie zwracać na mnie uwagi, pochłonięty myślami i odurzony kokainą.

  Tak bardzo przypomina mi ciebie, Taku. Kiedyś.


  Prysznic przebiega bardzo sprawnie. Już po kilku minutach odprowadzam go do pokoju, zawiniętego szczelnie w ręcznik i pozwalam, aby usiadł na łóżku.


 - Wyglądasz teraz o wiele lepiej - mówię, lokując się obok niego. – Jeśli chcesz, to możesz się teraz na chwilę położyć.


  Milczy uparcie, wciąż traktując mnie jak powietrze. Powoli zaczynam tracić nadzieję na nawiązanie z nim jakiegokolwiek kontaktu.   


 - A położysz się ze mną? – Słyszę jego ciche pytanie, na dźwięk którego czuję niewypowiedzianą ulgę.


 - No jasne – odpowiadam. – Ale najpierw nastawię budzik.


***


  Budzę się dosłownie pięć sekund przed alarmem i niemal od razu zauważam, że Akirę gdzieś kompletnie wcięło. Wyskakuję z łóżka jak oparzony i automatycznie sprawdzam wszystkie pomieszczenia w pobliżu, łącznie z garderobą. Oczywiście nikogo w nich nie zastaję. Kurwa.


  Z silnie kołatającym sercem zbiegam po schodach, przeklinając w duchu swoją niezgłębioną głupotę. Boże, co on znowu odjebał? Mam nadzieję, że nie leży teraz zaćpany na podłodze w kuchni, bo chyba zrobię mu krzywdę. Będzie cierpiał najgorsze katusze. Obiecuję.


 - Głodny? – Odzywa się do mnie, gdy zdyszany pojawiam się w kuchni.


  Wygląda zupełnie normalnie, zupełnie jakby sytuacja sprzed godziny nie miała w ogóle miejsca. Ma na sobie ciemne jeansy, czarną marynarkę, narzuconą na nagie ciało, a na szyi luźno zawiązany krawat. Jego czerwone włosy ułożone są w tak zwanym „kontrolowanym nieładzie”. Wiem, że działanie koki jest stosunkowo krótkie, ale nie podejrzewałem, że uda mu się pozbierać w tak ekspresowym tempie.


 - Nienawidzę cię – szepczę, wspierając się o jeden z kuchennych blatów. – Omal nie dostałem zawału, idioto! Dzisiaj mamy…


 - Tak, tak… Dzwoniłem już do Kenty – mówi nonszalancko. – Muszę tylko coś zjeść, wziąć małą działeczkę i możemy spadać. Mój szofer nas zawiezie.


  Rozglądam się dookoła i niemal od razu zauważam, że ktoś zdołał magicznie ogarnąć ten bałagan, który zastałem tu dwie godziny temu. Zaczynam niedowierzać swojej pamięci. Czy to wszystko przypadkiem mi się nie śniło?


 - Nie ma mowy – protestuję stanowczo. – Dzisiaj już absolutnie nic nie bierzesz.


  Akira prycha bezczelnie i podchodzi do mnie bliżej. Na widok jego bezwzględnego spojrzenia, po moich plecach przebiega całe stado psotnych ładunków, wywołujących nieprzyjemne dreszcze.


 - Taaak? – Pyta, nachylając się w moją stronę. – A kto niby zdoła mnie powstrzymać?


 - Nie pozwolę, żebyś doprowadził się do takiego stanu jak…


 - Ciii… - Kładzie mi palec na ustach. Znowu czuję, jak mentalnie przejmuje nade mną władzę. Demoniczny Akira powrócił. – Posłuchaj, szmato. TO nigdy się nie zdarzyło, rozumiesz?


  Chwyta mnie brutalnie za szczękę, spoglądając głęboko w oczy. On pamięta. Pamięta sytuację w klubie i jest na mnie wściekły.


 - A jeżeli przypadkiem opowiesz komuś o swoich… halucynacjach, to wiedz, że naprawdę tego pożałujesz – dodaje, bardzo oschłym i nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Dobrze?


  Wpatrujemy się w siebie przez dłuższą chwilę w zupełnym milczeniu. Ostatecznie nie wytrzymuję i wbijam wzrok w idealnie czystą podłogę.


 - Ale…


 - Dosyć! – Warczy, wracając do przyrządzania posiłku. – To, że mamy niewiele czasu nie oznacza, że nie mogę cię jeszcze przelecieć na kuchennym blacie. Pamiętaj, że dopóki nie oddasz mi całej kasy, wciąż jesteś moją własnością.


  No to wracamy do codziennej sielanki.