Promienie
słońca, wpadające przez niedokładnie zasunięte rolety, drażniły moje
wrażliwe źrenice. Nie wiedziałem ile czasu zajęło mi bezproduktywne
leżenie i dochodzenie do siebie po tym wszystkim. Cholerna benza. To
przez nią nie mogłem zasnąć. Co mnie podkusiło, żeby to brać? Gdyby nie
Yuichi… Odwróciłem twarz w jego stronę. Wyglądał teraz tak niewinnie,
tak młodzieńczo i świeżo mimo tego, że bawił się z o wiele ostrzejszymi
dragami niż ja. Musiałem z nim poważnie pogadać. Był moim najlepszym
kumplem, znaliśmy się od wielu lat i wiedział, że zawsze pomogę mu wyjść
z najgorszego bagna. Nigdy się od niego nie odwrócę, tak jak on nie
odwrócił się kiedyś ode mnie. Na samą myśl o tym „wydarzeniu” zrobiło mi
się niedobrze.
Miałem nadzieję, że
nie będzie pamiętał tej nocy. Oddałbym wszystko, żeby TO nigdy się nie
zdarzyło. Ku swojemu zdziwieniu nie miałem mu niczego za złe. Bardziej
przejmowałem się tym, jak będą teraz wyglądały nasze relacje. „Zapomnij.
Zapomnij. Błagam cię, zapomnij!” powtarzałem w myślach, licząc na
prawdziwy cud.
Nie chcąc go
obudzić, powoli przepełznąłem na skraj łóżka i cicho stoczyłem się na
podłogę. Na szczęście pokrywała ją miękka granatowa wykładzina, która
stłumiła odgłos upadania „półbezwładnego” ciała. Syknąłem i stłumiłem
jęk, wsadzając sobie pięść do ust. Cholera! Ten idiota nawet mnie nie
przygotował! Jak można było być takim cholernym kretynem! Myślałem, że
umrę z bólu. W czasie gdy mój tyłek domagał się brutalnej zemsty, ja
tylko leżałem i próbowałem się przyzwyczaić do tego dziwnego uczucia. W końcu
postanowiłem się ubrać, bo dotychczas miałem na sobie wyłącznie strój
Adama oraz… skarpetki. Po kilku minutach męczarni stanąłem na nogi i
zabrałem się za szukanie swoich ubrań. Bokserki i spodnie leżały na
podłodze, więc z trudem podniosłem je i założyłem na siebie.
- Kurwa! Zabiję go! – syknąłem pod nosem. – Nogi z dupy powyrywam! Jak ja teraz wrócę do domu? Na łokciach?!
Dowlokłem się do
drzwi i nacisnąłem klamkę. Były zamknięte, więc przekręciłem kluczyk.
Przynajmniej nikt nas nie widział, jak półnadzy leżeliśmy obok siebie w łóżku.
Na korytarzu
panowała kompletna cisza. Z sobie tylko znanym wdziękiem przekroczyłem
kilka grodzących drogę, śpiących imprezowiczów i skierowałem się w
stronę salonu. Tutaj dopiero był tłok. Całe tłumy leżały na podłodze
przykryte zerwanymi zasłonami i resztkami gipiurowych firanek.
Rozejrzałem się wokoło. Jakaś dziewczyna trzymała w ręce moją koszulkę.
Normalnie zostawiłbym jej ją na pamiątkę, ale była to jedna z moich
ulubionych, więc nie mogłem odpuścić. Czarna z wielkim logiem Nine Inch
Nails na plecach, którą kiedyś zamówiłem sobie na ich oficjalnej
stronie.
Dobrnąłem jakimś
cudem do tej dziewczyny i lekko pociągnąłem za wystający materiał
koszulki, aby sprawdzić jej czujność. Ani drgnęła, dlatego już bardziej
stanowczym ruchem wyswobodziłem moją własność z jej rąk. Blondynka tylko
mruknęła coś pod nosem, po czym przytuliła się do jakiegoś punka z
oklapłym irokezem, który leżał tuż obok i dzielnie trzymał w dłoni
półpełny kufel piwa.
Jakaś laska z
fryzurą Cruelli de Mon zaopiekowała się moimi aviatorkami, dlatego
ostrożnie zdjąłem je z jej głowy. Na szczęście były w całości. Musiałem
znaleźć jeszcze swoje glany i mogłem zwijać się do domu.
Postanowiłem
zajrzeć do łazienki i od razu tego pożałowałem. Yuu będzie miał sporo
roboty po wyjściu wszystkich gości. Oj, sporo.
Glany znalazłem w
kuchni. Stały równo ułożone obok piekarnika, którego szybkę zdobił
czerwony biustonosz, przewieszony przez metalowy uchwyt. Jednak jeśli
myślałem, że poprzednie czynności stanowiły nie lada wyzwanie to byłem w
ogromnym błędzie. Zakładanie butów zajęło mi następne pół godziny.
Wszystko trwałoby o wiele krócej, gdyby jakiś idiota… Nieważne.
W końcu gotowy
byłem do opuszczenia mieszkania Yuichiego, więc tak też zrobiłem.
Postanowiłem zjechać windą na parter – z wiadomych powodów. Nigdy nie
lubiłem tych obskurnych, ciasnych, „wędrujących” pomieszczeń. Można w
nich było znaleźć wszystko począwszy od tysiąca papierków po gumach do
żucia, a skończywszy na szczynach ulubionego pupilka sąsiadki.
Irytujące.
Gdy na cyfrowym
ekraniku nareszcie pojawiło się zwiastujące upragnioną wolność zero,
wyszczerzyłem się z radości. Ze zniecierpliwieniem obserwowałem, jak
drzwi windy rozsuwają się z trzaskiem i po chwili… zupełnie odechciało
mi się z niej wychodzić.
Wpatrywaliśmy się w
siebie osłupiali. Czas zatrzymał się na chwilę, a ja podziwiałem jego
piękne stalowoszare tęczówki, te same, które przywitały mnie
poprzedniego ranka. Serce gwałtownie przyspieszyło, a zaciśnięte w
pięści dłonie zaczęły lepić się od potu. Nawet poranny kac przestał mi
już przeszkadzać. Czułem się jak prawdziwy koneser sztuki, który
powrócił do galerii, aby znów podziwiać swoje ukochane dzieło. Co się ze
mną do cholery działo?! Po raz pierwszy nie wiedziałem co powiedzieć.
Zatkało mnie – mistrza ciętych ripost, prawdziwą duszę towarzystwa.
Nastała niezręczna
cisza. Sytuacja wydawała się tak groteskowa, że zachciało mi się śmiać.
Do tego drzwi windy, co chwilę otwierały się i zamykały, ale skutecznie
blokowałem je nogą.
- Yyy… Herbaty? –
odezwał się szarooki, po czym nerwowo przygryzł dolną wargę. Przez cały
czas lustrował mnie spojrzeniem i także wydawał się zakłopotany naszym
przypadkowym spotkaniem.
Nie wytrzymałem. Na
dźwięk jego nieśmiałej propozycji roześmiałem się serdecznie. Koleś,
który wczoraj zrobił mi dobrze w mojej kuchni, zaprosił mnie na herbatę!
Na herbatę! Najlepsze było to, że nie wyczuwałem w jego słowach żadnego
podtekstu. Tak, usiądźmy sobie przy stole z koronkowym obrusem i
wypijmy herbatę podaną w pięknych porcelanowych filiżankach i zdobionym
imbryku. Mógłbym jeszcze wrócić się do domu i założyć garnitur, aby
wyglądać bardziej oficjalnie. Przez całe popołudnie będziemy
prowadzić inteligentną konwersację, po czym pożegnamy się silnym,
prawdziwie męskim uściskiem dłoni. Prychnąłem na widok takiej wersji
wydarzeń w mojej wyobraźni. Zaczynałem świrować.
- Jasne – odparłem,
żeby nie trzymać go już w niepewności, a następnie przesunąłem się
bliżej ściany, aby zrobić mu więcej miejsca. Dopiero teraz zdałem sobie
sprawę, że jestem brudny i klejący po całonocnej imprezie. Nawet nie
zdążyłem umyć zębów. Ukradkiem chuchnąłem sobie w rękę, aby sprawdzić
czy nie zabiję go samym oddechem. Nie było aż tak źle, ale i tak czułem się z
tym kiepsko. Do tego powróciły nieznośne mdłości.
Winda wlokła się
na siódme piętro, a ja opierałem się o ścianę i modliłem się w duchu,
aby nie puścić pawia. Było mi na przemian zimno i gorąco. Nie miałem
siły mówić, a silne zawroty głowy działały na mnie dezorientująco.
Trzeba było tyle nie pić. I nie ćpać. I może w ogóle nie iść na tę głupią
imprezę! Wszystko poszło nie tak, a żeby jeszcze dopełnić czarę goryczy,
musiałem pogodzić się z faktem, że właściwie zostałem zgwałcony przez
najlepszego kumpla! Co za porażka!
Usłyszałem
zbawienne „dyń” i wypadłem przez otwarte drzwi windy. Rozejrzałem się
spanikowany, zasłaniając usta dłonią. Dostrzegłem przy drzwiach któregoś
z mieszkań dużą pomarańczową donicę z zadbanym zielonym fikusem.
Pamiętam, że przeprosiłem go w myślach kilkakrotnie i zwymiotowałem.
Poczułem na plecach czyjąś dłoń. Ze wstydu bałem się spojrzeć w twarz
szarookiemu, dlatego podciągnąłem kolana do brody i czekałem na
egzekucję. Pomysł nie okazał nie zbyt inteligentny, bo z całego
zamieszania prawie zapomniałem o bolącym mnie tyłku. No i skutecznie
sobie o nim przypomniałem. A mówili, że głupota nie boli…
- Hmm… Sądzę, że mój
fikus nie potrzebował dodatkowego nawożenia, ale dzięki – odezwał się
znajomy-nieznajomy, a mi zachciało się płakać. To by było na tyle, jeśli
chodzi o dobre wrażenie.
- Przepraszam, ale… Ja… - wydukałem, ale tak właściwie nie wiedziałem, co mam mu powiedzieć. Znowu.
- Nie przejmuj się –
powiedział i poklepał mnie lekko po plecach. – I tak nie miałem co z
nim zrobić, dlatego stoi tutaj. Prędzej czy później musiało mu się coś
stać.
Nic więcej nie
mówiąc ani o nic nie pytając, pomógł mi wstać i wkroczyliśmy do jego już
otwartego mieszkania. Była to niewielka kawalerka urządzona nad wyraz
skromnie. Białe ściany, ozdobione kilkoma przeciętnymi obrazami,
nadawały jej bardzo surowy klimat, a zgniłozielona wykładzina
przywodziła na myśl nic innego jak uschniętą trawę. Przez okna z
staromodnymi żaluzjami wpadało bardzo niewiele światła, co było
niewątpliwie zasługą grubej warstwy kurzu, pokrywającej szyby. Pod
ścianami dostrzegłem wiele kartonowych pudeł o nieznanej mi zawartości.
- Sorry za bałagan,
ale wprowadziłem się dopiero tydzień temu. Jeszcze się nie
zaaklimatyzowałem – wyjaśnił, po czym położył rękę na klamce prostych
drewnianych drzwi. – Tu masz łazienkę. Doprowadź się do porządku, bo
widzę, że miałeś ciężką noc. W szufladzie pod umywalką powinieneś
znaleźć nową szczoteczkę do zębów. Ręczniki są świeże, więc możesz ich
spokojnie użyć. Co jeszcze… Jak będziesz używał prysznica to musisz
poczekać kilka sekund aż woda się nagrzeje. W razie problemów, wołaj.
Czy on do mnie
mrugnął? Jeśli nawet, to zrobił to tak szybko, że nie zdążyłem
zareagować.
Odprowadziłem go wzrokiem i wszedłem do łazienki, po czym
wziąłem odświeżający prysznic. Nie traciłem czasu na durne rozmyślanie,
bo pewnie znowu zrobiłoby mi się niedobrze. Musiałem zająć czymś
natrętne myśli, dlatego zacząłem nucić „Tornado of Souls”.
Gdy po kilku
minutach starań, stwierdziłem, że i tak nie da się już nic zrobić z moim
wyglądem, narzuciłem na siebie przesiąknięte dymem papierosowym ubrania
i opuściłem pomieszczenie. Wychodząc, poczułem przyjemny zapach tostów i
porannej kawy. Dopiero po chwili do mnie dotarło, że nie jadłem jeszcze
śniadania.
Na stole
dostrzegłem dwa puste kubki. Szarooki wyjmował właśnie chleb z opiekacza
i wykładał go na duży, pusty talerz. Wyglądał tak spokojnie i pięknie,
że znowu nie potrafiłem oderwać od niego wzroku. Dopiero głośny gwizd
czajnika przywrócił mnie do rzeczywistości.
- Siadaj – rozkazał,
wykonując zapraszający gest. Podniósł czajnik i nalał wody do szklanego
dzbanka z dwiema torebkami herbaty. – Mam nadzieję, że jesteś głodny,
bo sam wszystkiego nie zjem.
Posłał mi niezwykle
subtelny uśmiech, po czym wrócił do przygotowywania śniadania. Po
chwili siedzieliśmy już naprzeciwko siebie w zupełnym milczeniu i
jedliśmy przepyszne tosty. W międzyczasie podziwiałem jego idealną
twarz: zgrabny, leciutko zadarty nosek, wydatne kości policzkowe i brodę
pokrytą delikatnym zarostem.
- Masz na imię Takumi, prawda? – zapytał, spoglądając na mnie z zaciekawieniem.
- Tak, a ty jesteś…
Było mi wstyd, że nie pamiętałem jego imienia, ale chwilowo nic nie mogłem na to poradzić.
- Hayato – odparł i pociągnął duży łyk herbaty.
- Mam nadzieję, że
wszystko już w porządku – powiedziałem, nie kryjąc troski. – Nie wiem o
co wtedy chodziło, bo prawie natychmiast zaczęliśmy opróżniać mój barek,
ale widzę, że jesteś dzisiaj w o wiele lepszym nastroju.
- Tak, już mi
lepiej. Od tygodnia byłem w zupełnej rozsypce. Czasami tak bywa, że
życie wywraca ci się o 180 stopni i nie wiesz co masz robić dalej. Postanowiłem nareszcie przestać się nad sobą użalać.
Nie odrywałem od
niego wzroku. Ciekawość mnie zżerała, aby zapytać o powód jego
załamania, jednak milczałem. Wiedziałem, że zaraz sam mi o wszystkim
powie.
- Wiem, że mój mały
wywód nic ci nie mówi, ale sprawa jest o wiele bardziej zawiła niż
myślisz. Powiedzmy, że straciłem pracę, której całkowicie się
poświęciłem, do tego stopnia, że musiałem wyzbyć się części mojej
osobowości, zmienić wewnętrznie i porzucić dotychczasowe życie,
rozumiesz?
Kiwnąłem potakująco głową.
- Do tego osoba,
którą prawdziwie kochałem, złamała mi serce. To wszystko. Z pozoru
błahostki, ale potrafią zniszczyć człowieka od środka. – Ostatnie zdanie
wypowiedział szeptem. Ujął kubek w obie dłonie, aby stłumić ich
drżenie.
- Co teraz zamierzasz zrobić? – zapytałem, odchylając się na krześle.
- Żyć dalej – odparł
ze sztucznym uśmiechem. – Chociaż można powiedzieć, że zostałem z
niczym. Prawdopodobnie wrócę do swojego poprzedniego zajęcia, bo z moim
wykształceniem raczej nie znajdę niczego, co pomogłoby mi się utrzymać.
Tym razem jednak nie będę się tak w to wszystko angażował.
- Rozumiem. Przede
wszystkim nie możesz się poddawać. Jesteś jeszcze młody, a takie rzeczy da się przecież
nadrobić. Jest tyle uczelni… A tak z ciekawości, ile masz lat?
- Dwadzieścia dwa.
Był ode mnie o prawie trzy lata młodszy. Nieźle.
Ze smakiem pochłonąłem ostatni kęs tosta i popiłem herbatą, czując jak przyjemne ciepło rozpływa się po klatce piersiowej.
Ze smakiem pochłonąłem ostatni kęs tosta i popiłem herbatą, czując jak przyjemne ciepło rozpływa się po klatce piersiowej.
- No dobra. Dziękuję
za zaproszenie i pomoc. Biorąc pod uwagę twoje wczorajsze
”odwdzięczenie się” to zdaje się, że teraz to ja jestem ci dłużny –
oświadczyłem, podnosząc się z miejsca. On zrobił to samo.
- Nie ma sprawy –
rzucił przyjaznym tonem. Niestety nie widziałem wyrazu jego twarzy, gdyż
podążałem właśnie w kierunku drzwi wyjściowych. – Wpadniesz do mnie
jutro? Przepraszam, że tak cię męczę, ale jesteś obecnie moim jedynym
kumplem. Mogę cię już tak nazywać, prawda?
- Jasne. Przyjdę do ciebie zaraz po pracy – powiedziałem, czując dziwne zmieszanie. – Mogę o coś zapytać?
- Już to zrobiłeś, ale wal śmiało.
- Dlaczego wczoraj wyszedłeś?
Chwila niezręcznej ciszy. Spojrzałem na niego w wyczekiwaniem.
- Bo wiedziałem, jak by się to wszystko skończyło – stwierdził, zanurzając dłoń w kasztanowych lokach.
- To fakt. Jednak twoje zachowanie było bardziej niż jednoznaczne. Nie zrozum mnie
źle. Nie mam do ciebie żadnych pretensji, tylko po prostu jestem
ciekawy.
- To była wyłącznie przysługa. Wiesz… Chwilowo nie szukam zwykłego niezobowiązującego seksu.
- A czego, jeśli mogę spytać?
Hayato uśmiechnął się zadziornie. W jego oczach kryło się wyzwanie.
- Nowego Pana.
Ten rozdział jak na razie najbardziej przypadł mi do gustu xd
OdpowiedzUsuń- To była wyłącznie przysługa. Wiesz… Chwilowo nie szukam zwykłego niezobowiązującego seksu.
OdpowiedzUsuń- A czego, jeśli mogę spytać?
Hayato uśmiechnął się zadziornie. W jego oczach kryło się wyzwanie.
- Nowego Pana.
NO PADŁAM NA ZIEMIE *U*