Ogłoszenia :)

Jest to blog yaoi, czyli o miłości męsko-męskiej. Jeżeli nie lubisz tego typu opowiadań, po prostu grzecznie opuść tego bloga, a Twoja psychika nie ucierpi w najmniejszym stopniu.

Skargi, groźby, zażalenia, pozdrowienia lub inne sprawy proszę pisać w komentarzach lub na adres mailowy: ostatnia.kropla.goryczy@gmail.com
Chętnie przeczytam :)



wtorek, 25 grudnia 2018

Rozdział XXVIII - "Kumple?"


Wesołych Świąt i Szczęśliwego Nowego Roku! :D  


A. M.

*** 



  Nigdy nie sądziłem, że będę musiał wkroczyć do jaskini lwa z własnej, nieprzymuszonej woli. W tym towarzyskim ekosystemie czułem się jak rozgwiazda – niby drapieżnik, ale jednak wciąż PIERDOLONA ROZGWIAZDA. Największa pizda w całym oceanie, kompletnie nieprzydatna na lądzie, leniwa, pożerana przez 90% innych zwierząt. Tak, to właśnie ja. Nie mogłem się doczekać, aż podam się komuś na kolację.

  Biuro Akiry znajdowało się w samym centrum Tokio. Powiedziałem tak o nim w wielkim uproszczeniu, gdyż był to raczej monumentalny, przeszklony wieżowiec, w otoczeniu innych drapaczy chmur, należących do równie bogatych i skurwysyńskich ludzi. I właśnie dlatego tam zmierzałem – w poszukiwaniu rady od mojego przyszłego mentora, ostoi biznesu, towarzyskiego drapieżnika i wroga. Postanowiłem znowu się poniżyć, aby mój rodziciel ziścił wszystkie swoje najskrytsze, przedsiębiorcze marzenia. W końcu miałem stać się synem, o którym zawsze marzył.

  Wieczorem odbędzie się bankiet w posiadłości rodziny Keiko, na którego pójście zmusił mnie ojciec. Wtedy zostanę oficjalnie przedstawiony całej śmietance towarzyskiej i z uśmiechem na twarzy będę przez cały wieczór właził wszystkim do tyłka, lizał buty i dziękował za ciepłe przyjęcie. Na moje nieszczęście prezesowi Minamoto prawdopodobnie nie wystarczy fakt, że będę tylko stał i ładnie wyglądał. Muszę nauczyć się z nim rozmawiać – w tym właśnie pomóc może mi wyłącznie Akira.

  Po wejściu do gmachu wieżowca, zauważyłem długi, marmurowy blat i stojącą za nim smukłą, czarnowłosą recepcjonistkę. Patrzyła się na mnie nieco podejrzliwie, z nutą dystansu, mimo, że założyłem dzisiaj na siebie swój najlepszy garnitur. Wyglądałem przecież  tak dobrze, że gdybym był w stanie wyruchać samego siebie to pewnie bym to zrobił i to z wielką przyjemnością.

 - Witam, ja do….

 - Prezes już na pana czeka, panie Asakura – przerwała mi niegrzecznie, z poważnym wyrazem twarzy. Jej smukła dłoń wskazywała na zdobione drzwi windy na drugim końcu pomieszczenia.

  Z niepokojem skierowałem się we wskazanym kierunku. Przecież nie informowałem Akiry, że przyjdę. Szczerze mówiąc nawet z nim o tym nie rozmawiałem, a ten cały pomysł z pomocą „w niezrobieniu z siebie debila” narodził się w mojej głowie dopiero wczoraj wieczorem, po dość intensywnej rozmowie z Keiko.

  Nie musiałem naciskać żadnego guzika, gdyż winda automatycznie ruszyła w górę. Na szczęście nie słyszałem żadnej kretyńskiej muzyczki, która zazwyczaj umilała czas zupełnie sobie obcym ludziom, zagłuszając niezręczną ciszę.

  Wysiadłem po usłyszeniu charakterystycznego dzwonka i rozsunięciu się drzwi. Jeżeli spodziewałem się jakiegokolwiek przepychu i bogactwa, to bardzo się pomyliłem, gdyż moim oczom ukazał się jedynie długi, biały korytarz z drewnianymi drzwiami na końcu.  Ruszyłem przed siebie dosyć niepewnie, zastanawiając się czym w ogóle przekonać tego dupka, aby mi pomógł. Głęboko wątpiłem, aby zrobił to charytatywnie lub z dobrego serca.

  Zapukałem dwa razy, po czym pociągnąłem za klamkę. Drzwi otwierały się dosyć opornie.

 - Cześć, Aki. Ja…

  Akira siedział wygodnie w czarnym fotelu za ogromnym, drewnianym biurkiem, trzymając w dłoni kieliszek czerwonego wina. Patrzył się na mnie intensywnie, z wyzwaniem. Kompletnie nie wiedziałem o co mu chodziło, ale już po pierwszych sekundach miałem ochotę mu przypierdolić. Obiecałem sobie jednak, że będę dzisiaj wyjątkowo miły.

 - Wiem, że to trochę dziwne, ale… - zacząłem po raz kolejny, ale uciszył mnie ruchem ręki.

  Zamknął nagle oczy i wygiął lekko do przodu, rozlewając wino na papiery leżące na blacie. Zadrżał, a ja razem z nim, nie wiedząc czy podejść i mu pomóc czy może od razu dzwonić na pogotowie.

 - Dziękuję.

 - Co? – odparłem, trochę nie wiedząc co ze sobą zrobić. Chyba jednak nie powinienem był tu przychodzić.

 - Połknij wszystko i odejdź. Mam mnóstwo spraw do załatwienia.

  Ku mojemu zaskoczeniu spod biurka wyłoniła się brązowo-kasztanowa czupryna doskonale znanej mi osoby. Wstrzymałem oddech, nie mogąc uwierzyć w to, co właśnie zobaczyłem.

  Hayato wstał z kolan i wytarł usta w rękaw błękitnej koszuli. Na  jego smukłej szyi zauważyłem czarną obrożę najeżoną krótkimi ćwiekami.

 - Dla… dlaczego? – wyszeptałem, zaciskając dłonie w pięści. – Co tu się odpierdala?!

  Hayato nawet nie raczył na mnie spojrzeć, uśmiechał się tylko pod nosem, odsłaniając śnieżnobiałe zęby. Słowa, które wypowiedział zaczęły dudnić w mych uszach, wywołując niekontrolowane mdłości.

   „Po prostu potrzebuję nowego pana, Taku.”

***  

  Wziąłem głęboki wdech na widok znajomego sufitu i opadłem z powrotem na poduszki. Kropelki potu leniwie spływały mi po czole i szyi, wsiąkając w niebieski T-shirt z wizerunkiem Ricka i Morty’ego.

  Spałem zupełnie sam. Keiko wróciła wczoraj do domu, aby pomóc w organizacji przyjęcia, sprawdzić catering oraz dekoracje. Hayato także z bliżej nieokreślonych powodów nie mógł dotrzymać mi towarzystwa, dlatego najwyraźniej zaczynałem już świrować. Wciąż uważałem, że krótkie „po prostu nie dam rady” nie było wystarczającym wytłumaczeniem, dla kogoś z kim spędziło się ponad dwa miesiące w swego rodzaju pseudozwiązku.

  Sięgnąłem po paczkę fajek i zapalniczkę leżące na nocnym stoliku. Musiałem się trochę uspokoić, chociaż Keiko zabroniła mi palić w sypialni. Zabroniła mi palić we WŁASNYM pokoju, jeść w łóżku i zmywać naczyń pod bieżącą wodą, a ja byłem posłuszny wszystkim jej rozkazom. Nawet nad tym nie potrafiłem zapanować.

  Zaciągnąłem się porządnie, czując nieprzyjemne pieczenie w klatce piersiowej. Niemal zakrztusiłem się dymem, chociaż paliłem już od kilku dobrych lat.

  Zacząłem się poważnie zastanawiać nad wizytą u Akiry, ale wciąż nie widziałem innego wyjścia. Był dupkiem, ale jednocześnie stanowił wbrew pozorom jedną z najbardziej zorganizowanych osób, jakie znałem. W końcu kto o zdrowych zmysłach pogodziłby grę w zespole, prowadzenie własnej firmy, ćpanie i związek z innym ćpunem.

  Dopaliłem papierosa, a jego pozostałość wrzuciłem do mojej ulubionej popielniczki. Spotkanie raczej nie powinno mi zaszkodzić – w najgorszym wypadku znowu rzucimy się na siebie i obijemy sobie mordy. Nic nowego.

  Przeciągnąłem się leniwie i szczelniej otuliłem kołdrą. Sen nadszedł zaskakująco szybko.

***


  Recepcja wydawała się być odrobinę mniejsza i nowocześniejsza od tej, która powstała gdzieś odmętach mojej chorej wyobraźni. Kiedyś już tutaj byłem, ale w przypływie obezwładniającej furii, nie skupiałem się na detalach otoczenia.

  Uwagę zwracał ogromny, cyfrowy zegar wbudowany w ścianę, niedyskretnie uświadamiający mi ile czasu już straciłem w oczekiwaniu, aż ktoś ruszy tyłek i zainteresuje się moją osobą. Kątem oka zauważyłem windę, która tym razem posiadała grube, przeszklone drzwi.

  Nachyliłem się nad kontuarem i chwyciłem za pierwszy lepszy skórzany notatnik, licząc że dostarczy mi informacji o położeniu biura Akiry. Ważne informacje zawsze były zapisane w tego typu brulionach. Poza tym nie miałem zamiaru spędzić tutaj całego dnia.

  Znalazłem to, czego szukałem, ale w zupełnie innym miejscu – mała, żółta karteczka przyczepiona do ekranu monitora, wskazywała piętro i numer gabinetu. Najwyraźniej ktoś dopiero uczył się swojej nowej funkcji i organizacji w firmie, albo po prostu miał zaawansowanego Alzheimera.

  Odłożyłem wszystko na miejsce i szybko wsiadłem do windy, naciskając odpowiedni przycisk. Przejażdżkę umiliło mi patrzenie w ogromne lustro, ukazujące moją nienaganną aparycję. Poprawiłem nieco włosy, zaczesując je bardziej na bok, rozpiąłem płaszcz i wygładziłem poły marynarki. Trzeba było wyjść w końcu z roli rozgwiazdy i wcielić się w kogoś wartościowszego, albo przynajmniej sprawić, aby inni mnie tak postrzegali.

  Po opuszczeniu windy moim oczom ukazało się metalowe biurko, sporych rozmiarów monitor i…

 - No chyba, kurwa, żartujesz… - odparłem, widząc skonsternowaną minę Hayato, który stał przy kserze z plikiem dokumentów w ręku.

 - Taku? Co ty…? Byłeś umówiony?

  Podszedłem bliżej, chociaż moje nogi zrobiły się nienaturalnie sztywne i niezbyt chciały współpracować. Zrobiło mi się gorąco, dlatego zdjąłem z szyi szalik, jednocześnie poluzowując ciasno zawiązany krawat.

  Miliony pytań. Milion wątpliwości. I smutek?

 - Co ty tutaj robisz? – zapytałem spokojnie lecz, nie kryjąc wyrzutu. Zmartwił się, ale nie wiedziałem czy dlatego, że było mu przykro, czy że fakty w końcu wyszły na jaw. Nie chciałem mu robić awantury, ani wyzywać od kłamców, choć było to wyjątkowo w moim stylu.

  A jeśli to prawda? Jeśli coś ich łączy? Jeśli…

 - Wiedziałem, że będziesz wściekły – odpowiedział cicho, unikając mojego wzroku. – Dlatego postanowiłem ci powiedzieć dopiero, gdy przestaniecie sobie skakać z Akirą do gardeł.

  Czyli nigdy – dodałem w myślach, robiąc szybką kalkulację chwil, w których otwarcie życzyłem mu, aby udławił się na śmierć swoją bezczelnością. Było tego stanowczo za dużo.

 - Słuchaj, Takumi. To nie ma żadnego znaczenia. Mam teraz dobrze płatną, przyjemną pracę i…

 - Przyjemną? – żachnąłem się, krzyżując ręce na piersi. 

  Chciałem, żeby pomyślał o tym, o czym ja cały czas myślałem. Niestety zachował prawdziwie kamienną twarz. Nie miałem najmniejszych podstaw, żeby go o cokolwiek oskarżać, a argument pod tytułem „śniło mi się, że na moich oczach robiłeś temu dupkowi laskę”, wydawał się być wręcz absurdalny.

 - Chodzi mi o to, że nie muszę robić zbyt wiele. Poza tym Akira jest naprawdę w porządku.

  Jego kształtna dłoń dotknęła mego ramienia i pięła się ku górze dotykając obojczyka, szyi i kończąc na podbródku. Poczułem napływ przyjemnego ciepła i westchnąłem ciężko.

 - Przepraszam, kochanie – szepnął, mierząc mnie swym stalowym spojrzeniem. – Nie chciałem cię okłamywać, ale po prostu musiałem w końcu zrobić coś ze swoim życiem, wziąć się w garść. A takich propozycji się po prostu nie odrzuca, szczególnie gdy nie mógłbym liczyć na nic lepszego.

 - Ja… Rozumiem – odparłem, napawając się dotykiem jego ciepłej skóry. Onieśmielał mnie, rozkładał na malutkie kawałeczki.

  W podobnej sytuacji, tylko z Yuu w roli głównej, pewnie naubliżałbym mu w mało wytworny sposób i nie odzywał przez następne dwadzieścia lat. Niestety w stosunku do Hayato nie byłem w stanie się tak zachować.

  Odsunąłem go delikatnie. Było mi już trochę lepiej, ale jeszcze nie na tyle, aby stwierdzić, że nic takiego się nie wydarzyło. Musiałem się z tym jakoś oswoić.

 - Pogadamy o tym później… Akira jest w biurze? – zapytałem, zbliżając się do drzwi, które o ile dobrze pamiętam prowadziły do jego gabinetu.

 - Tak, ale przed chwilą przyszedł Yuichi i… Nieee!

  Bez najmniejszego wahania nacisnąłem klamkę i dostałem się do pomieszczenia. Usłyszałem głośny huk.

 - Kurwa! – Głośne przekleństwo Yuichiego dotarło do moich uszu kilka sekund po uświadomieniu sobie, co właśnie zrobiłem. Zawsze gdy byłem wkurwiony, działałem impulsywnie, a moje dobre maniery właściwie przestawały istnieć.

  Moim oczom ukazała się znajoma sceneria. Akira siedział przy biurku w lekko rozpiętej koszuli, a twarz Yuu wystawała zza blatu i spoglądała na mnie z przerażeniem. Otwartą dłonią rozmasowywał tył głowy. Kontakt pierwszego stopnia „drewno-czaszka” raczej nigdy nie należał do przyjemnych.

 - Ja pierdolę, naprawdę nie macie innych miejsc, żeby TO robić? – powiedziałem, nie kryjąc zażenowania. Odwróciłem głowę w stronę pikowanego szezlongu stojącego po prawej stronie, z myślą że zawsze mogłem nakryć ich właśnie w tym miejscu.

 - To nie tak, jak…

 - A ty naprawdę nie masz innych kumpli, których mógłbyś wkurwiać? – warknął Akira, powoli zapinając koszulę po samą szyję. Był wściekły, ale na swój sposób opanowany. – Już drugi raz wpierdalasz się do mojego biura bez jakiegokolwiek ostrzeżenia. Hayato…

 - To nie jego wina – wtrąciłem szybko. – Tak po prostu jakoś wyszło, że wszedłem. Instynkt samozachowawczy.

  Obserwowałem jak Yuu podnosi się z podłogi i demonstracyjnie kładzie na biurku czerwony zszywacz.

 - W końcu go znalazłem – powiedział, unikając mojego wzroku. Jego historii nie dodał wiarygodności fakt, że nie miał na sobie koszulki. – Omawialiśmy właśnie z Akirą okładkę naszej nowej płyty i… chyba już wszystko ustaliliśmy, więc będę się zbierał. Wezmę jeszcze kilka dokumentów…

 - To chyba puste kartki, Yuu – zasugerowałem, z rozbawieniem obserwując jego drżące dłonie. Poziom zażenowania wywindowało już chyba poza jakąkolwiek skalę.

  Zmroził mnie spojrzeniem.

 - No co jak bym, kurwa, bez ciebie zrobił? – warknął, czerwieniąc się niemiłosiernie. – Chętnie posłuchałbym, po jaką cholerę tutaj przyszedłeś, ale naprawdę muszę już spadać. Nie pozabijajcie się. Cześć!

  Szybko chwycił za szary T-shirt leżący na biurku i wybiegł z pomieszczenia, głośno trzaskając drzwiami. Zostaliśmy zupełnie sami.

  Rozejrzałem się dookoła, w milczeniu podziwiając wystrój gabinetu. Utrzymany był w dość klasycznym stylu, znacznie odbiegającym od wszechobecnej nowoczesności. Wysokie półki wypełnione książkami oraz ozdobny żyrandol dodawały pomieszczeniu powagi i elegancji, a ściany pokryte angielską boazerią subtelnie eksponowały zawieszone dzieła sztuki. Jedno z nich przykuło moją szczególną uwagę – ogromny, drewniany most pełen przechodniów na tle górskiego krajobrazu.

 - Ando Hiroshige – oznajmiłem, nie odrywając od niego wzroku. – Oryginał?

 - Nie kupuję replik. – W głosie Akiry wyczuwałem nutę zniecierpliwienia. – Przyszedłeś tylko pooglądać moje obrazy i spierdolić poranek, czy może masz dla mnie jeszcze jakąś niespodziankę?

  Stał oparty o biurko, trzymając w dłoni smartfona, którego jasny wyświetlacz zostawiał bladoniebieską poświatę na jego twarzy.  

 - Właściwie, to chciałbym cię… prosić o pomoc. – Słowa ledwo przechodziły mi przez gardło. Zerknął na mnie z zainteresowaniem, marszcząc delikatnie brwi.

  Zdjąłem płaszcz i umieściłem go wraz z szalikiem na oparciu jednego z krzeseł, a sam zająłem wygodne miejsce na szezlongu. Z kieszeni marynarki wyjąłem papierosa, ale zawahałem się, rzucając Akirze pytające spojrzenie.

 - Śmiało – odparł, nie zmieniając swojego położenia. – Tak jeszcze na przyszłość chciałbym wspomnieć, że szatnia znajduje się na parterze. A teraz powiedz, co chodzi?

  Wziąłem głęboki oddech.

 - Także… Dziś wieczorem mam ważne spotkanie z ojcem Keiko, właściwie będzie to coś w rodzaju bankietu dla snobów i innych podobnych do cie… no nieważne. Problem w tym, że nie mam pojęcia jak i o czym z nim rozmawiać, jak się zachowywać, co zrobić aby nie wziął mnie za kompletnego kretyna. Wiem, że na co dzień masz do czynienia z takimi ludźmi, a na dodatek osobiście znasz prezesa Minamoto, więc pomyślałem…

 - Że sprzedam ci kilka przydatnych patentów? – dokończył, odrywając w końcu wzrok od telefonu. Powolnym krokiem podążył w moim kierunku. – Otóż na chwilę obecną mam dwa: po pierwsze nie wypowiadaj się jak pizda, a po drugie nie bądź naćpany.

  Wciągnąłem szybko powietrze cudem, powstrzymując się przed sprawieniem mu wpierdolu życia. Bycie miłym w jego przypadku było całkowicie awykonalne.

 - Nie jestem nać…

  Przerwałem przygwożdżony jego szyderczym spojrzeniem. Ten skurwysyn wiedział o wszystkim i śmiał mi się prosto w twarz. Podniosłem się szybko z siedzenia z zamiarem przechwycenia swoich rzeczy i opuszczenia tego miejsca jak najszybciej, ale powstrzymał mnie silnym chwytem za ramię.

 - Widzę, że ten etap mamy już za sobą – oznajmił, nie zwalniając uścisku. – Wybacz nadmierną szczerość, ale dzięki własnym doświadczeniom widzę trochę więcej niż inni ludzie.

 - Jesteś dupkiem – wycedziłem przez zęby, konfrontując się z nim twarzą w twarz.

 - Wiem, ale na szczęście całkiem przyzwoitym dupkiem, który chyba nawet będzie w stanie ci pomóc. Siadaj.

  Z wahaniem wróciłem na poprzednio zajmowane miejsce, zauważając ślady popiołu na podłodze, po palącym się jeszcze w mojej dłoni papierosie. Zaciągnąłem się mocno.

  Akira zerknął szybko na telefon i przyłożył go sobie do ucha, w międzyczasie zmierzając w stronę drewnianej, ozdobnej szafy. Z kieszeni grafitowych spodni wyciągnął niewielki kluczyk, po czym otworzył niezbyt skomplikowany zamek. Wewnątrz dostrzegłem pokaźnych rozmiarów sejf.

 - Hayato, przełóż moje następne spotkanie na późniejszą godzinę. Tak… Nic nie potrzebuję. Niech  Komatsuzaki wsadzi sobie w dupę tę pieprzoną umowę! Możesz mu tak powiedzieć. Nie… Wymyśl cokolwiek, aby ci uwierzył. Wiem, że potrafisz.

  Odłożył telefon do kieszeni, po czym nachylił się nad sejfem, wpisując odpowiednią kombinację. Już po chwili w jego rękach znalazła się szara teczka, którą od niechcenia rzucił na biurko.

 - Co to takiego? – zapytałem, wychylając głowę z zaciekawieniem.

 - Informacje o Minamoto.

 - Wszystkim znajomym założyłeś takie teczki?

 - Tylko tym, którzy mnie interesują – odpowiedział, zajmując miejsce za biurkiem. – Twojej na przykład nie mam.

  Zbyłem kolejną docinkę milczeniem. Mistrz Zen mógłby się ode mnie uczyć opanowania i samokontroli, aczkolwiek czułem że balansuję już na cienkiej granicy swojej cierpliwości. Jeszcze jeden złośliwy komentarz, a Hayato będzie musiał go zeskrobywać ze ściany łyżeczką do herbaty.

 - A tak na poważnie to akta tworzę dla obecnych i potencjalnych partnerów biznesowych. Znacznie ułatwia to wszelkie negocjacje i nawiązywanie kontaktów – rzucił, pochylając się nad dokumentami. – Z firmą Minamoto walczyłem kiedyś o podpisanie całkiem korzystnego kontraktu, dopóki przez przypadek nie przerżnąłem córki pewnego biznesmena… Od tamtej chwili posiadam dobre rozeznanie w drzewach genealogicznych najbardziej wpływowych, japońskich rodzin.

  Na jego twarzy pojawił się cień uśmiechu.

 - Zanim cokolwiek mi powiesz – wtrąciłem, nie spuszczając z niego wzroku. Krwistoczerwone włosy lśniły w promieniach zimowego słońca wkradających się przez szerokie okno.  – Chciałem zapytać o cenę tego wszystkiego.

 - Cieszę się i doceniam za pełen profesjonalizm.

 - Po tylu latach zdążyłem się nauczyć, że nie ma niczego za darmo – odrzekłem, gasząc papierosa w niewielkiej, czarnej popielniczce. – Więc?

 - Pewnie Yuu byłby szczęśliwy, gdybym pomógł ci całkowicie bezinteresownie. Jednak znając ciebie postanowisz unieść się honorem i nie zaakceptujesz mojej wewnętrznej potrzeby czynienia dobra. Proponuję więc zawarcie umowy „in blanco”.

 - Czyli? – Moje brwi uniosły się automatycznie na dźwięk jego niecodziennej oferty. Musiałem być ostrożny, zanim nieświadomie zgodzę się na oddanie nerki lub innego, ważniejszego dla życia organu.

 - Po prostu jeżeli kiedyś będę potrzebował pomocy, to mi jej udzielisz – odparł, układając splecione dłonie pod podbródek. Uśmiechał się w dość specyficzny sposób, którego nie byłem w stanie rozszyfrować. Cichy głos w mojej wyżartej przez dragi mózgowinicy podpowiadał mi, że już przekraczając próg tego pomieszczenia wjebałem się po uszy w gówno i nie prędko będę w stanie się z niego wydostać.

  Kiwnąłem potwierdzająco głową, czując na barkach ciężar wszystkich podjętych przeze mnie decyzji i ich konsekwencji. Moja dłoń instynktownie sięgnęła do kieszeni marynarki, ale zganiłem siebie w duchu i zwinąłem ją w pięść, czując jak paznokcie wbijają się w skórę. Przecież już i tak nic mi nie zostało. Nie miałem na co liczyć – przynajmniej na razie.

  Krótki sygnał telefonu wyrwał mnie z zamyślenia.

 - W końcu…

  Skierowałem wzrok na Akirę, który trzymał teraz przed sobą niewielką szkatułkę. Ze stoickim spokojem uchylił wieko i wysypał trochę białego proszku na blat biurka, formując go w prostą kreskę. Poczułem nagłe uderzenie gorąca oraz dziwną suchość w ustach. Kurwa. Ja pierdolę. Ja…

 - Wyglądasz, jakbyś chciał mi przegryźć tętnicę szyjną. – Głos Akiry jakimś cudem pokonał dziwną barierę, która wytworzyła się wokół mojej głowy. – Wybacz, że robię to tak otwarcie, ale obiecałem Yuichiemu, że będę brał tylko wtedy, kiedy zadzwoni alarm. Od rana jestem na głodzie.

 - Czy…

 - Nie, Takumi.

 - Dlaczego? Mam forsę…

 - Ja też. Wystarczająco. Poza tym mówiłeś przecież, że nie jesteś ćpunem.

  Jakim cudem tak szybko znalazłem się przy biurku? Zupełnie jakbym zaliczył kilkusekundową teleportację. Musiałem się ogarnąć. Nie byłem ćpunem. Kiedyś – owszem, teraz nie. To wszystko przez ciężki okres w życiu, pracę, małżeństwo, ojca… Wytrzymałem kilka lat bez prochów, więc mogę z nich zrezygnować w każdej chwili. Rzucę, gdy tylko ten cały koszmar się skończy.  

 - Takumi?

  Zamrugałem kilkakrotnie, starając się skoncentrować.

 - Słucham? – odparłem spokojnie, choć wciąż nie potrafiłem ruszyć się z miejsca. Musiałem w jakiś sposób przywrócić swoim ruchom naturalności, gdyż zaczynałem bać się samego siebie.

  Akira przewiercał mnie na wylot jadeitowym spojrzeniem, z twarzą pełną skupienia i powagi. Nienaruszona kreska spoczywała tuż obok jego łokcia.

 - Przyszedłeś tutaj po radę czy prochy?

 - Zadajesz dzisiaj trudne pytania – odrzekłem wymijająco, w głębi duszy doskonale znając odpowiedź. – Po co wybierać, skoro można mieć oba?

  Uśmiechnął się pod nosem, po czym odgarnął do tyłu czerwone kosmyki włosów, które opadły mu na twarz. Palcem wskazującym pogładził wieko srebrnej kasetki.

 - Wiesz, co zrobiłby Yuichi, gdyby dowiedział się, że dałem ci koks? Własnoręcznie wybudowałby mur na środku miasta tylko po to, aby rozpierdolić o niego moją głowę.

 - Przecież nie musi o niczym wiedzieć  – oznajmiłem stanowczo. – Już wielokrotnie powtarzałem Yuu, żeby nie wtrącał się do mojego życia.

 - Powiedziała to ta sama osoba, która bez pozwolenia zrobiła mu wielotygodniowy odwyk w łazience.

 - Ale heroina…

 - To, że jest większym świństwem wcale nie daje ci prawa do tego, abyś czuł się od niego lepszym, Takumi. W najmniejszym nawet stopniu, rozumiesz?

  Znowu. Miał. Kurwa. Rację.

  Zacisnąłem dłonie na krawędzi biurka, mając ochotę wypierdolić je przez okno razem z właścicielem, co pewnie nie umknęło jego uwadze. Czułem się jak śmieć, najbardziej żałosna istota na świecie, ale zwyczajnie nie potrafiłem zapanować nad sobą. To wszystko przez ten pieprzony bankiet. Ciążąca na mnie presja zdawała cię narastać z każdą minutą, przygniatać do ziemi, odbierać oddech.

  Chciałem coś powiedzieć, aby zabić krępującą ciszę, jednak nie miałem siły. Potrzeba wciągnięcia działki wydawała mi się na tyle kluczowa, że zacząłem się zastanawiać nad porzuceniem wszelkiej godności.  

 - Mógłbym się z tobą kłócić godzinami, ale doskonale wiem, jak to się skończy – powiedział nagle, z westchnieniem podnosząc szkatułkę. Po chwili tuż obok samotnej kreski pojawiła się druga. -  Sądzę jednak, że większą krzywdę zrobiłbym ci, gdybyśmy musieli kontynuować tę niezręczną rozmowę. Jesteś na to zbyt dumny, Taku.

 - Dzięki – odparłem z poczuciem niewyobrażalnej ulgi, sięgając po przezroczystą szklaną rurkę, leżącą obok. – Swój przydział dostanę dopiero po południu, a chcę uniknąć zjazdu, skoro dzisiaj mam być w świetnej formie.

  Bez zbędnej zwłoki nachyliłem się nad biurkiem, po czym wciągnąłem wszystko niemal za jednym zamachem. Akira zrobił dokładnie to samo i z zamkniętymi oczami odchylił się do tyłu na profesjonalnym krześle obrotowym.

  Zachwiałem się znacznie, czując mrowienie rozprzestrzeniające się po całym ciele.

 - Ja pierdolę – szepnąłem pod nosem. Uśmiechałem się szeroko, wiedząc że znowu w magiczny sposób odzyskałem całą życiową energię i utracony entuzjazm. Mogłem rozmawiać z Minamoto w każdej chwili, nawet teraz.

 - Wiem – powiedział, nie zmieniając swojej pozycji. – To tak zwana najwyższa jakość za najwyższą cenę. Czekałem na to cały poranek, ale Yuichi…

 - Chyba wziął cię pod pantofel.

 - Chyba trochę tak.

  Usiadłem na jednym z krzeseł, po czym zapaliłem papierosa. Najlepszego papierosa w życiu.

 - Tylko nic mu nie mów.

 - Jeśli to się wyda, zginiemy oboje, Taku – odparł, a następnie wyciągnął jakieś papiery z teczki Minamoto i przyglądał się im w skupieniu. Naprawdę nie mogłem uwierzyć, jak on to robił. – Prezes interesuje się geologią i ma pokaźną kolekcję minerałów oraz kamieni szlachetnych. O, jest nawet lista…

 - Czyli na najlepszej fazie będziemy przeglądać jakieś bezsensowne kamienie? Powiedz, że żartujesz.

  Spojrzał na mnie zza dokumentów, wyszczerzając się szeroko. Przypominał teraz prawdziwego demona, który wypełzł z najgłębszych otchłani piekieł.

 - W końcu specjalnie dla ciebie odwołałem moje kolejne spotkanie – odparł z opanowaniem. – Ale to wcale nie oznacza, że cię lubię. Jeszcze muszę się jakoś odwdzięczyć za tego sierpowego z ostatniej imprezy, bo twarz bolała mnie cholernie długo.

  Przechodnie na obrazie Ando Hiroshige wciąż tkwili w bezruchu, zajęci swoją powolną egzystencją i drobnymi problemami. Chciałbym znaleźć się pośród nich, przechodzić z jednego końca mostu na drugi bez pośpiechu, w swoim własnym tempie, zamiast nieustannie spełniać oczekiwania innych ludzi. Chciałbym w końcu zacząć żyć własnym życiem.

 - Ja ciebie też, Aki.