- Ciebie już do reszty popierdoliło! – wybuchnął Yuichi tuż po zobaczeniu swojego odbicia w lustrze. Opuszkami palców wodził po opuchniętym policzku, rozciętej wardze i sinym oku, a z jego ust sypały się tak wyszukane przekleństwa, iż w szkole zająłby pierwsze miejsce w konkursie słowotwórstwa. Jeśli oczywiście dopuściliby do użytku łacinę podwórkową.
Podejrzewałem, że
jego żebra także nie były w zbyt dobrej kondycji, ale wolałem się już
nie odzywać. Po co miałem się jeszcze bardziej pogrążać?
Wiedziałem
jednak, że całą pewnością muszę się gdzieś ulotnić, kiedy Yuichi będzie
brał prysznic. On także potrafił się nieźle wkurzyć, a ja nie miałem
ochoty na spędzenie następnych tygodni w szpitalu na oddziale
intensywnej terapii.
- Nie tak głośno –
zwróciłem mu uwagę. Teoretycznie wciąż obowiązywała cisza nocna, więc
nalot zrzędliwej sąsiadki z piętra wyżej był jeszcze całkiem możliwy.
Wzdrygnąłem się na myśl o jej różowym puchatym szlafroczku, kapciach z
pomponikiem, kolorowych papilotach oraz dziwnej narośli na twarzy,
której nawet po kilku latach obserwacji nie byłem w stanie
zidentyfikować.
Wyciągnąłem się
jeszcze bardziej na sofie, a wzrok wlepiłem w wyłączony telewizor.
Miałem ochotę pooglądać jakiś odmóżdżający program, ale niestety nie
chciało mi się szukać pilota. Pewnie ta mała pluskwa go gdzieś schowała.
Przeklęty bachor. Na szczęście ojciec odebrał ją wczoraj wieczorem,
więc mogłem odrobinę odetchnąć. Braterski obowiązek będę musiał znowu
spełnić dopiero za tydzień.
- Po co to
wszystko?! Co… - usłyszałem jego łamiący się głos i uśmiechnąłem się pod
nosem. Mój najlepszy kumpel wyglądał jak siedem nieszczęść i to przeze
mnie, a ja nie mogłem powstrzymać napadu wesołości. Tak, tryb
„ostatecznego skurwysyna” włączał mi się zawsze w najmniej odpowiednich
momentach.
- Przymknij się i
siadaj – rozkazałem, nie zwracając najmniejszej uwagi na gniewne płomyki
tańczące w zapuchniętych oczach Yuichiego. Wciąż miał bardzo zwężone
źrenice, dlatego przy świetle zwykłej „ledowej” żarówki, jego tęczówki
przybierały intensywnie chabrowy kolor.
Usiadł i założył
ręce na klatce piersiowej. Zrobiłem tak samo. Widziałem, że każdy ruch
sprawiał mu okropny ból. Trudno. Powinien się cieszyć, że mógł normalnie
siadać, bo mi wciąż sprawiało to niemały problem.
Po chwili milczenia
i intensywnego patrzenia się w moją zobojętniałą twarz, wyciągnął z
kieszeni jeansów jakiś prostokątny przedmiot i położył go na stole. Mój
telefon! Gdybym dał mu dojść do słowa to pewnie dostałbym go już
wczoraj. Zanim mi całkowicie odbiło, mogłem rzucić jakimś tekstem w
stylu Clinta Eastwooda: „Masz mi coś do powiedzenia zanim obiję ci
mordę?”, ale pewnie i tak by mi go nie oddał.
- Dzięki – mruknąłem
i wyciągnąłem po niego rękę. Nie pamiętałem kiedy na imprezie
wyciszyłem sobie dźwięki, ale biały komunikat z dwudziestoma
nieodebranymi połączeniami uświadomił mi, że był to naprawdę kretyński
pomysł.
Nacisnąłem
odpowiedni przycisk i rozwinąłem listę. Piętnaście połączeń od mojego
szanownego rodziciela, dwa do Ayako no i trzy od Yuichiego – w sumie nie
było aż tak źle… Jednak pretensje ojca były jak zwykle w pełni
uzasadnione. Czemu on zawsze musiał mieć rację?
Odłożyłem komórkę na stolik i wróciłem do gapienia się na czarny ekran telewizora.
- Dzisiaj zostajesz u
mnie – oświadczyłem, nie zaszczycając Yuichiego najmniejszym
spojrzeniem. – Dzisiaj i przez następny tydzień, a może i nawet dłużej.
Wszystko zależy od ciebie i twojego nastawienia. Żadnych imprez,
wychodzenia beze mnie z domu i odwiedzin kumpli pod moją nieobecność,
zrozumiano?
- Taku, ale po co to wszystko?
- Sam przecież
dobrze wiesz. Zaczynamy twoją terapię odwykową. Pamiętaj, że jeśli
jeszcze kiedykolwiek zobaczę na twoim ciele ślad po igle to… Osobiście
cię zabiję. Wolę, żebyś umarł z mojej ręki, niż żeby wykończyło cię to
gówno.
Mina Yuichiego wyrażała wszystko, ale jednocześnie nic. Był w kompletnym szoku.
- Nie możesz mnie ubezwłasnowolnić – oświadczył, marszcząc przy tym brwi.
- Mogę i zrobię to –
stwierdziłem, posyłając mu jeden z moich najmilszych uśmiechów. –
Trzeba było ostrożniej dobierać sobie przyjaciół. Niestety jesteś
skazany na upartego świra, z którym spędzisz najbliższy okres swojego
życia. I naprawdę nie radzę się sprzeciwiać, uciekać i wykonywać innych
niedorzecznych czynności, które miałby mnie w jakiś sposób sprowokować.
Jeśli mnie naprawdę wkurzysz to następnym razem połamię ci obie nogi,
żebyś nie mógł samodzielnie zdobyć dragów. A tak nawiasem mówiąc… To
znowu hera, czy tym razem coś innego?
Nie odpowiedział,
tylko wpatrywał się we mnie osłupiały. Dawno nie byłem tak stanowczy jak
teraz, ale musiałem sobie z tym jakoś poradzić. Nie zamierzałem
dopuścić do autodestrukcji swojego przyjaciela.
- Nieważne. I tak
brałeś to po raz ostatni. A teraz zapraszam cię do łazienki.
Przygotowałem ci nowe ubrania i inne rzeczy. Jak wrócę z pracy to może
pójdziemy do twojego domu i weźmiemy część twojego dobytku, dobrze?
Jego milczenie
zaczynało mnie irytować. W końcu kiwnął głową i wstał. Odetchnąłem
głęboko i odprowadziłem go do łazienki. Zawahał się przed wejściem –
wiedziałem dlaczego. Musiałem działać szybko, więc wepchnąłem go do
środka i zatrzasnąłem drzwi. Z kieszeni spodni wyjąłem kluczyk i
przekręciłem zamek.
- Taku, co ty
robisz? Otwórz natychmiast! – Yuichi walił w drzwi pięściami, a po kilku
sekundach dołączyły do nich także kopnięcia.
- Przepraszam –
powiedziałem. – Wiesz, że pierwsze dni są najgorsze. Sam przecież przez
to przechodziłem. O siódmej muszę się zbierać do pracy, dlatego będziesz
musiał zostać sam. Nie wierzyłem, że kiedykolwiek to powiem, ale teraz
ci nie ufam. Pewnie zaraz po moim wyjściu sam też byś wyszedł i
wszystko wróciłoby do początku. Jeszcze mi za to podziękujesz.
Starałem się nie
zwracać uwagi na wyzwiska Yuichiego, ale było to bardzo trudne. To nie
tak, że nagle stałem się jakoś szczególnie wrażliwy na takie epitety, bo
ludzie już wielokrotnie w moim życiu mieszali mnie z błotem. Po prostu
czułem się okropnie, dlatego że musiałem w taki sposób potraktować
najlepszego przyjaciela. Zamknąłem go w łazience! Co prawda dałem mu tam
kilka książek i mojego starego laptopa, a na podłodze rozłożyłem
napompowany materac i koce. Nie były to jakieś bestialskie warunki.
Przypomniałem sobie
o jeszcze jednym szczególe i wróciłem do drzwi. Yuichi pewnie już
zrozumiał, że wszelki opór nie miał najmniejszego sensu, dlatego
siedział w zupełnej ciszy. Przyklęknąłem i szarpnąłem za plastikową
kratkę w dolnej części drzwi. Wyjąłem ją i położyłem obok. Na palcach
została mi gruba warstwa kurzu, gdyż jeszcze nigdy nie czyściłem tego
plastikowego barachła. Poprawka. Nawet nie wiedziałem, ze to powinno się
czyścić. Tym sposobem powstał otwór wielkości tablicy rejestracyjnej,
przez który mogłem podawać mu jedzenie. Zupełnie jakbym miał zwierzątko.
- Powinienem zadzwonić na policję – syknął, a w otworze dostrzegłem jego rękę.
- Wiem, ale tego nie
zrobisz, bo zabrałem ci telefon – oświadczyłem, w głębi duszy czując
niesamowite wyrzuty sumienia. Gdy to wczoraj planowałem, całość wydawała
się odrobinę zabawniejsza.
- Pamiętaj, że nie
tylko ty masz życie. Nie mam stałej pracy – to fakt, ale co zrobisz z
próbami mojego zespołu? Wiesz, perkusja to jednak…
- Nie martw się.
Pomyślałem o tym. Nie pójdziesz na nią tylko dzisiaj, a ja zadzwonię do
Akiry i wszystko załatwię. Zaraz przygotuję ci coś do jedzenia, bo
niedługo będę się musiał zwijać.
- Wszystko, tylko
nie twoja kuchnia! – oświadczył Yuichi. – A jeśli musisz już coś robić
to wystarczą zwykłe kanapki, bez żadnych udziwnień w twoim stylu. Będę
miał szczęście, jeśli to przeżyję...
To dobrze, że poprawił mu się humor. Chwilowo. Westchnąłem ciężko. Później mogło już być tylko gorzej.
***
Nacisnąłem dzwonek
do drzwi i oddaliłem się na bezpieczną odległość. Serce biło szybciej z
podekscytowania, a świszczący oddech wygrywał nowy takt nieznanej mi
jeszcze melodii. Tak, byłem zakochany, więc czym miałem się dziwić?
Wytarłem pot z
czoła i poprawiłem włosy, w milczeniu oczekując na otwarcie drzwi.
Koszula lepiła mi się do ciała, dlatego nie czułem się ani świeżo, ani
komfortowo. Tak właśnie kończyły się godziny, spędzone w
nieklimatyzowanym pomieszczeniu. Koszmar. Marynarkę przewiesiłem sobie
przez ramię, co i tak nie dawało ulgi przed nieznośnym gorącem. Jak
zwykle musiałem wyglądać jak lalusiowaty akwizytor. Dobrze, że nie
kazali mi nosić żadnego kretyńskiego uniformu, bo pewnie spaliłbym go na
jakimś najbliższym ognisku. No i oczywiście znowu nie miałbym pracy,
ojciec byłby rozczarowany, a ja wróciłbym do punktu wyjścia.
Drzwi lekko
skrzypnęły i ukazał się on. Jak zwykle piękny. Musiałem go chyba
obudzić, bo wyglądał na zaspanego i zdezorientowanego. Poza tym miał na
sobie tylko czarne dresy, które ledwo trzymały się na jego mocno
zarysowanych biodrach… Ukradkiem uszczypnąłem się w dłoń, aby po raz
kolejny nie zrobić z siebie kretyna.
- Cześć – odezwałem
się, posyłając mu przyjacielski uśmiech. – Miałem wpaść zaraz
po pracy, a z powodu dzisiejszego upału, wypuścili nas trochę wcześniej.
Nie przeszkadzam?
Hayato zatrzepotał
rzęsami, jakby wciąż próbował się obudzić. Nie mogłem dłużej podziwiać
jego zniewalającej fizjonomii, gdyż przeszkodził mi w tym mały defekt.
Tuż za jego plecami
pojawił się nagle wysoki blondyn o bardzo miłym uśmiechu. Nosił okulary
w grubych oprawkach, ale ku mojemu zdziwieniu nie wyglądał w nich wcale
jak kujonowaty nastolatek. Poprawka. Wyglądałby jak nastolatek, ale
właśnie bez nich. Czy mi się wydawało, czy w tej chwili zapinał koszulę?
Serce podskoczyło
mi do gardła i zaczęło się wić w szaleńczych konwulsjach. O co tutaj do
jasnej cholery chodziło? Przecież Hayato nie szukał niezobowiązującego
seksu. Tak mi przecież wczoraj powiedział. Chyba, że… Po prostu chciał
mnie spławić.
- Ja już będę się
zbierał – oznajmił nagle nieznajomy, po czym zdjął z wieszaka
zgniłozieloną torbę. – Będziemy w kontakcie, prawda? Dzięki za wszystko.
- Nie ma sprawy, Mat. Było miło.
Czy znajdowałem się
na środku nieskończonego oceanu, bez łodzi, skazany na powolne
tonięcie? Nie, ale tak się właśnie czułem. Chciało mi się wymiotować.
Zerknąłem na nieszczęsnego fikusa pod ścianą. Znowu miałem skrzywdzić
tego biedaka? Pfff!!! Mój najlepszy kumpel przebywał właśnie zamknięty w
łazience, a ja martwiłem się o los durnego kwiatka? Co za kretynizm.
- Jestem Matsudara,
miło mi – przedstawił się okularnik, po czym wyciągnął ku mnie rękę.
Całe szczęście, że potrafiłem w porę się otrząsnąć i z ukrytą niechęcią
odwzajemniłem uścisk.
- Takumi.
- Niestety nie dane nam było się dzisiaj bliżej poznać, ale sądzę, że wkrótce to nadrobimy. Do zobaczenia.
Wyminął mnie i
zniknął. Ten cholerny mistrz kurtuazji, który być może jeszcze chwilę
temu pieprzył się z MOIM Hayato. Już go nienawidziłem. Szkoda, że
zjeżdżał na parter windą, bo z chęcią zrzuciłbym go ze schodów, a trzask
pękającego kręgosłupa nagrałbym sobie na komórkę i puszczał w wolnych
chwilach dla czystej przyjemności.
- Cześć Takumi –
odezwał się nagle Hayato, wyrywając mnie z zamyślenia. – Cieszę się, że
przyszedłeś. Wczoraj wieczorem trochę wypiliśmy, dlatego dzisiaj jestem w
kompletnej rozsypce. Wejdź.
Przekroczyłem próg
mieszkania i zamknąłem za sobą drzwi. Podążyłem za uroczo przeciągającym
się Hayato prosto do kuchni. Spojrzałem na dwie leżące na stole puste
butelki po wódce i natychmiast wyobraziłem sobie, jak mógł wyglądać ich
wczorajszy wieczór. Wzdrygnąłem się lekko. Nie mogłem mieć jednak do
nikogo pretensji. Przecież ile razy to ja sam budziłem się w łóżku, na
podłodze lub w innym dziwnym miejscu jak schowek na miotły z zupełnie
obcą mi osobą? Nie potrafiłbym ich nawet zliczyć.
- Kawy? Herbaty?
Wody? Wina? – zapytał Hayato, opierając się tyłem o kuchenny blat.
Musiałem się chwycić krawędzi stołu, żeby powstrzymać swoją chęć
rzucenia się na niego i zerwania zębami tych jego czarnych spodni.
- Wody – odparłem ,
sadowiąc się na odsuniętym krześle. – Niestety wpadłem dzisiaj tylko na
chwilę, bo mam w domu małą sprawę do załatwienia. Chciałem z tobą o tym
porozmawiać, bo być może będziesz w stanie mi pomóc.
Nie minęło kilka
sekund a szklanka wody już stała przede mną. Hayato usiadł naprzeciw
mnie i wsparł brodę na rękach. Przypatrywał mi się z zaciekawieniem.
- Słucham – powiedział, posyłając mi ten swój subtelny uśmiech.
- Znalazłeś już może jakąś… pracę? – zapytałem, po czym upiłem łyk wody.
- Jeszcze nie, ale
zajmę się tym wkrótce. Niestety będę musiał jeszcze trochę poczekać na
zrealizowanie czeku w banku, a moje środki do życia drastycznie
zaczynają się kurczyć…
- To dobrze – odparłem. – Bo mam dla ciebie pewną propozycję.
Hayato zmarszczył
brwi i przechylił głowę w bok tak, że kasztanowe loki jeszcze mocniej
spłynęły mu na czoło. „Nie, wcale nie mam zamiaru zaproponować ci pracy
jako mojego uległego” – odpowiedziałem mu w myślach, bo wiedziałem, że
wziął taką możliwość pod uwagę.
- Chodzi o to, że
Yuichi – mój przyjaciel jest właśnie na etapie odstawiania heroiny.
Skończył z tym dwa lata temu, ale teraz nie wiem dlaczego, znowu do tego
wrócił. Niestety zwykłe terapie odwykowe nie miały na
niego żadnego wpływu, dlatego postanowiłem się tym zająć osobiście.
Wszystko byłoby w porządku, gdybym tylko nie pracował. Z doświadczenia
wiem, że nad osobami odstawiającymi trzeba mieć dwudziestoczterogodzinną
kontrolę, bo wystarczy chwila nieuwagi i wszystko znowu się sypie.
Yuichi nie ma w okolicy żadnej najbliższej rodziny, ja ze względu na
pracę, nie jestem w stanie ciągle go pilnować. Więc… Chciałbym ci
zaproponować… Może mógłbyś…
- … się nim zająć pod twoją nieobecność? – dokończył. Widziałem w jego oczach cień ulgi.
- Dokładnie. To
wiązałoby się z uczęszczaniem na próby jego zespołu i do innych miejsc,
gdzie tylko będzie chciał iść. Wiesz, że osoby odstawiające są…
trudne. Pierwsze dni będą najgorsze, a potem powinno być coraz lepiej.
Ale nie martw się, Yuichi jest zdrowy, szczepiony, gryzie tylko od czasu
do czasu, no i ogólnie równy z niego koleś. Twoją dniówkę ustalimy
jutro, jeśli oczywiście przyjmiesz moją propozycję.
- No nie wiem... To trochę dziwne.
- Wiem, ale staram się mu po prostu pomóc. Sam niestety nie dam rady tego ogarnąć...
- No nie wiem... To trochę dziwne.
- Wiem, ale staram się mu po prostu pomóc. Sam niestety nie dam rady tego ogarnąć...
- Załóżmy, że się zgodzę. Czy będę mógł wpisać do CV opiekę nad odstawiającym narkomanem?
Odpowiedziałem na uśmiech, który mi posłał.
- No nie wiem…
Później pomyślimy, jak to lepiej sformułować. A! I jeszcze jedno. Gdy
będziesz się nim zajmować, musisz być niezwykle stanowczy i
nieustępliwy. Nie możesz dopuszczać żadnych wyjątków, ani ustępstw.
Hayato spojrzał na mnie spod uniesionych brwi. Jego usta wygięły się w zadziornym uśmieszku.
I don't like the drug but the drugs like me~
OdpowiedzUsuńCzytamy dalej, bo ciekawość.