Ogłoszenia :)

Jest to blog yaoi, czyli o miłości męsko-męskiej. Jeżeli nie lubisz tego typu opowiadań, po prostu grzecznie opuść tego bloga, a Twoja psychika nie ucierpi w najmniejszym stopniu.

Skargi, groźby, zażalenia, pozdrowienia lub inne sprawy proszę pisać w komentarzach lub na adres mailowy: ostatnia.kropla.goryczy@gmail.com
Chętnie przeczytam :)



poniedziałek, 21 października 2019

Rozdział XXX - "Retrospekcja"

Hej!
Wybaczcie tematykę rozdziału, ale sylwestrowy najbardziej pasował mi chronologicznie :) Trochę dziwnie się czułam , gdy pisałam go we wrześniu, smażąc się na tureckiej plaży xD

Standardowo proszę wszystkich o wypełnienie ankiety no i ewentualne komentarze. Trochę mi smutno, że tak wiele osób przeczytało poprzedni rozdział, nie pozostawiając po sobie żadnego śladu. Mam nadzieję, że tym razem będzie inaczej :P

Rozdział jest taki "przejściowy" - poruszyłam w nim kilka wątków, które będą mi potrzebne w przyszłości.

Enjoy

A. M.


*********************************************************  





  Leżę niemal bezwładnie, napawając się dotykiem satynowej pościeli i odrobiną świętego spokoju. Dzisiaj Sylwester, a prace w studio, ewentualne próby i koncerty wznawiamy dopiero po Nowym Roku, więc mam mnóstwo czasu, aby skupić się wyłącznie na sobie i swoich potrzebach - w przeciwieństwie oczywiście do Akiry, który nieustannie funkcjonuje na najwyższych obrotach.

  Nawet dzisiaj, w ten piękny, zimowy, sobotni poranek wstał dzielnie o szóstej rano, aby udać się a jakieś pilne zebranie zarządu. Nie dziwi mnie wcale, że systematycznie wspomaga się kokainą, gdyż przeciętny człowiek nie wytrzymałby takiej presji i obciążenia, z którymi on radzi sobie wręcz doskonale. Wydaje mi się, że na swój sposób kontroluje uzależnienie, jeżeli oczywiście jest to w jakimś stopniu możliwe. Niemniej jednak obiecał ograniczać dragi do minimum, specjalnie na moją prośbę.

  Spoglądam na swoje chude, całkowicie nagie ciało, wodząc opuszkami palców wzdłuż wystających obojczyków. Pomimo wczesnej godziny zdążył mnie nie tyle obudzić, co perfidnie zmolestować w sobie tylko znany sposób. Czuję przyjemnie dreszcze na bladej skórze na wspomnienie jego dotyku. Ostatnio dzieje się ze mną coś dziwnego, z Akirą także, gdyż zachowuje się mniej dupkowato niż zazwyczaj.

  Wzdycham, uśmiechając się pod nosem, po czym wracam do oglądania naszego wywiadu sprzed kilku tygodni – pierwszego, prawdopodobnie jednego z najważniejszych w karierze, na którym oczywiście nie dałem rady się pojawić. Do teraz odczuwam ogromną wściekłość oraz żal, jednak tamtego wieczoru byłem w tak kiepskim stanie, że cudem utrzymywałem się na nogach z powodu gorączki.

  Na szczęście poradzili sobie znakomicie, w szczególności Aki, który logicznie, z wrodzoną elokwencją odpowiadał na wszystkie zadane pytania i z zaangażowaniem opowiadał o pracy zespołu. Dotykam symbolu „play” na ekranie tabletu, chcąc choć mentalnie przenieść się do tamtej chwili.

 - Nie wydaliście jeszcze żadnej płyty, a już wasz nowy singiel zajął drugie miejsce na liście Japan Hot 100. Kiedy możemy liczyć na coś więcej? – pyta Masa Itoh, jeden z najbardziej znanych japońskich dziennikarzy muzycznych. Wygląda dość niepozornie, siedząc w dużych, staromodnych okularach, lecz doskonale wiem, że nawet Akira odczuwa wobec niego ogromny respekt.

 - Czegoś nowego możecie oczekiwać zaraz po Nowym Roku, gdy wydamy nasz drugi singiel – odpowiada Aki, nonszalancko opierając się o oparcie białej kanapy. – Oczywiście będziemy to mogli na spokojnie omówić w studio, tym razem celebrując pierwsze miejsce.

 - To dość śmiała deklaracja.

 - Po prostu wiemy, co nagraliśmy – wtrącił, uśmiechając się charakterystycznie. – Płyta ukaże się dwudziestego trzeciego stycznia, więc zachęcamy do zapoznania się z całością naszej twórczości.

  Oglądam ten wywiad już po raz setny, a poszczególnie wypowiedzi znam niemal na pamięć, jednak mój entuzjazm nie gaśnie, a wręcz narasta z każdym kolejnym odtworzeniem. Jestem taki dumny, taki szczęśliwy. W końcu czuję, że moje życie ma jakiś głębszy sens.

 - Jeżeli cała płyta będzie mieć tak nietuzinkowe brzmienie, to wróżę wam ogromny sukces. Z całą pewnością będę jednym z pierwszych słuchaczy – zapewnia entuzjastycznie Masanori. Chyba nawiązał z nim swego rodzaju więź.

 - Na to właśnie liczymy – mówi tajemniczo Aki, odgarniając z czoła niesforne kosmyki czerwonych włosów. Ma na sobie czarny poszarpany T-shirt oraz swoje ulubione jeansy.

  Jestem pewien, że po tym wywiadzie stanie się obiektem westchnień co najmniej połowy dziewczyn w Japonii. Ma w sobie ten porażający magnetyzm, coś co przyciąga ludzi, a dodatkowo niebezpieczny błysk w spojrzeniu. To zdecydowanie facet, którego żadna matka nie chciałaby dla swojej córki, ale w głębi duszy każda kobieta choć raz pragnęłaby się z nim przespać.

  Wybaczcie dziewczyny, ale Akira należy teraz do mnie. Albo raczej ja do niego.

 - Kto jest waszą największą inspiracją?

 - Staramy się nie wzorować na żadnym z zespołów, choć wiemy, że to nieuniknione – odpowiada Kenta, wychylając się nieco do przodu. Tym razem dość intensywnie nastroszył włosy, wyglądając jakby godzinę wcześniej karmił gniazdko elektryczne metalowym widelcem. – Chcemy tworzyć coś zupełnie nowego, co jest jednocześnie zgodne z naszą wizją. Jednak gdybym miał kogoś wymienić, to chyba stawiałbym na X-Japan. Na pewno chcemy odnieść podobny sukces.

 - A jak wygląda wasz proces twórczy? Rozmawiałem już z wieloma zespołami i spotkałem się z rozmaitymi metodami. Komponujecie razem czy indywidualnie?

 - Różnie, zazwyczaj każdy z nas dodaje coś od siebie. Zdecydowanie jednak większość utworów jest autorstwa Yuichiego. To on jest naszym zespołowym wirtuozem.

 - Wielka szkoda, że nie ma go dzisiaj z nami. Mam nadzieję, że szybko powróci do zdrowia.

 - On również żałuje – dodaje Akira. – Na pewno będziecie się mieli okazję jeszcze poznać.

  Wzdycham po raz kolejny. Także mam taką nadzieję. Nasza płyta musi odnieść sukces, gdyż tworząc ją daliśmy z siebie niemal wszystko. Jest ostra, miejscami nawiązuje do innych gatunków muzycznych, ale zarazem bardzo spójna, o charakterystycznym brzmieniu.

 - Przed wywiadem zrobiliśmy mały research, ale wciąż nie potrafiliśmy dotrzeć do pewnych informacji – zaczyna Masanori, zerkając na czarną podkładkę, która przez większość wywiadu leżała na niskim stoliku. – Z tego, co wiemy stanowicie dość barwną grupę pod względem osobowości i pozamuzycznych zawodów, zainteresowań. Jak to się stało, że w końcu zaczęliście tworzyć razem?

 - Dużo szczęścia i zbiegów okoliczności – odpowiada Aki, zerkając na pozostałych członków zespołu. Z całej grupy jedynie Matsudara wydaje się być nieco skrępowany, choć jego nowy wizerunek skutecznie to maskuje. To on z nas wszystkich musiał się najbardziej poświęcić – obcięli i przefarbowali mu włosy na srebrno-szary kolor, a czarne okulary zastąpili fioletowymi soczewkami korekcyjnymi. Z całą pewnością nie poznałbym go na ulicy w odświeżonym wydaniu. – Pierwotnymi założycielami są Yuu i Kenta, gdyż przyjaźnią się już od szkoły średniej. Ja z Yoshim dołączyliśmy nieco później, dzięki spotkaniu na jednej z imprez.

  Taaa…

  To była wyjątkowo podła libacja w klubie, przypominającym opuszczoną piwnicę, do którego nikt o zdrowych zmysłach nie miałby odwagi wejść. Właściwie gdyby nie fakt, że umówiłem się tam po kolejną działkę hery, sam zastanawiałbym się czy aby na pewno trafiłem do odpowiedniego miejsca. Na szczęście wtedy było mi naprawdę wszystko jedno.

  Mój ówczesny diler Pax potrafił załatwić niemal wszystko i był prawdziwym skurwysynem. Doskonale wiedział, jak głęboko się uzależniłem, dlatego śmiało windował cenę przy każdym kolejnym spotkaniu.

  Pokłóciliśmy się dosyć ostro. Nie byłem w zbyt dobrej kondycji psychicznej, do tego dochodziły jeszcze głód, absolutny brak kasy i ogromna desperacja. Mógłbym nawet zaprzedać duszę diabłu byle tylko zdobyć jak najwięcej towaru.

  Wtedy właśnie poznałem Akirę, który nieoczekiwanie włączył się do dyskusji i opłacił moje dragi, nie oczekując niczego w zamian. Dla niego pieniądze zawsze stanowiły narzędzie, a nie przeszkodę w osiągnięciu celu, a że miał ich za dużo, to czasem dla własnej satysfakcji bawił się w filantropa. Spotkałem go jeszcze kilka razy, a kiedy już byłem zupełnie czysty, zaprosiłem do współpracy, nie mając nawet pojęcia czy potrafi śpiewać. Wiedziałem tylko, że wizualnie i osobowościowo idealnie nadaje się na frontmana. I tak też zostało.

 - Akira, wiem, że poza zespołem zarządzasz jeszcze własną firmą. Jak godzisz ze sobą dwa tak odpowiedzialne stanowiska?

 - Wolałbym nie rozmawiać tutaj o mojej drugiej pracy i skupić się wyłącznie na muzyce. Mogę tylko dodać, że skoro znajdujemy się w tym miejscu, a moja firma jeszcze nie upadła, to wydaje mi się, że radzę sobie całkiem nieźle.

 - Rozumiem, a czy…

  Czuję permanentny wstyd, który staje się jeszcze dotkliwszy w takich właśnie momentach. Każdy z nich ma jakieś swoje „wyjście awaryjne”, coś czym w razie muzycznej katastrofy może się zająć. Każdy, z wyjątkiem mnie.

  Całkiem niedawno dowiedzieliśmy się, że Mat pracuje jako programista w jednej z dużych firm, lidera na rynku komputerowym. Nie musi być w zespole, aby odnieść duży sukces – traktuje to raczej jako hobby. Kenta, choć nigdy nikomu się do tego przyznawał, chcąc uchodzić za typowego bad boy’a, dwa lata temu ukończył ratownictwo medyczne. Szczerze nienawidzi tej pracy, lecz może niemal w każdej chwili wrócić do zawodu, gdyby coś z zespołem poszło nie tak. Yoshi natomiast odkąd pamiętam dorabia jako trener personalny na siłowni.

  A ja?

  Na początku byłem dumnym studentem architektury, dopóki nie wyrzucili mnie z uczelni za bycie leniem i ćpunem (oczywiście ujęli to w mniej kolokwialny sposób). Potem pracowałem jako kelner, korepetytor, kasjer oraz barman, aż zdałem sobie sprawę, że całość wypłaty przeznaczam na heroinę, a w mieszkaniu odcięli mi prąd i wodę. Nawet Akira nie chciał mi już pożyczać kasy, gdyż jak sam stwierdził: „żeby to spłacić musiałbym stać się jego niewolnikiem do końca życia”. W tamtej chwili poważnie się nad tym zastanawiałem, jednak kto chciałby mieć za sługę nieokrzesanego i kłamliwego narkomana? Było ze mną źle do tego stopnia, że niczym tonący brzytwy, chwyciłem się jedynej rzeczy, jaka mi jeszcze pozostała.

  Nie trwało to długo, aczkolwiek najmniejsze wspomnienie tych chwil wywołuje we mnie ból i… zgorszenie? Nie każdy może się pochwalić „epizodem śmiecia” w swoim życiu, a ja z łatwością osiągnąłem to stadium i chciałem stoczyć się jeszcze niżej.

  Spotykałem się z nimi cyklicznie przez mniej więcej trzy miesiące, dopóki ekstremalnie wkurwiony nie przyszedłeś mi na ratunek i nie wypierdoliłeś mojego telefonu ze wszystkimi kontaktami przez okno. Wydaje mi się, że po raz kolejny dostałem do ciebie niezły wpierdol. Jeden z wielu w moim życiu.

  Kobiety, najczęściej niespełnione mężatki z dość dużym majątkiem były moim głównym celem. Niczym najgorszy pasożyt żerowałem na ich samotności, potrzebie odrobiny ciepła i zrozumienia, samemu będąc w bardzo podobnym położeniu.

  Nie pamiętam już jakim cudem nawiązałem z nimi kontakt – moje życie opierało się wtedy na swego rodzaju pamięci mięśniowej, wiele rzeczy robiłem zupełnie nieświadomie.

  Czy było to opłacalne? Oczywiście! Zwykle dostawałem za darmo kolację, czasem i śniadanie, potem uprawialiśmy seks, za co zgarniałem niebotycznie duże sumy. Moje libido na herze właściwie nie istniało, dlatego musiałem się dodatkowo wspomagać – najczęściej podprowadzanym od Akiego koksem. Nie miałem przecież środków, aby kupować go samodzielnie. Wbrew pozorom te dwa narkotyki całkiem nieźle się uzupełniały, w szczególności, gdy popadało się w pokokainową paranoję. Nic tak dobrze nie wyciągało człowieka z obłędu jak heroina.

  Oprócz „zasadniczych czynności” naprawdę dużo rozmawialiśmy: o niewiernych mężach, pustych domach, miernym poczuciu własnej wartości, co sprawiało, że czułem się jeszcze perfidniej. Mimowolnie brałem na swoje barki zmartwienia innych, samemu niemal tonąc w życiowym szambie. Dlatego ćpałem jeszcze więcej. Istne perpetuum mobile.

  Dosyć.

  Odsuwam na bok tablet i zwlekam się z łóżka, przeciągając się powoli. Niedługo wyjeżdżasz z Keiko do jej rodziny na sylwestrowy bankiet, dlatego umówiliśmy się dzisiaj w Nem Coffee, aby zobaczyć się po raz ostatni w tym roku. Mam dla ciebie małą niespodziankę i wprost nie mogę się doczekać twojej reakcji, Taku.

  Podłoga jest przyjemnie ciepła, dzięki zamontowanemu ogrzewaniu, przez co poranek staje się jeszcze bardziej udany. Sięgam po granatowy szlafrok Akiry, leżący na oparciu fotela i ubieram go na siebie. Jest niezwykle miły w dotyku, dlatego bardzo lubię w nim chodzić pod jego nieobecność.

  Wychodzę z sypialni i ostrożnie stąpam po umiarkowanie stromych schodach. Już z daleka dostrzegam srebrną tacę na kuchennym blacie, na co uśmiecham się mimowolnie. Wielokrotnie mówiłem Akirze, żeby przestał robić mi śniadania, ale zawsze z tym samym skutkiem. Albo poważnie wątpi w moje umiejętności kulinarne i boi się, że spalę mu chatę, albo po prostu sprawia mu to gigantyczną przyjemność.

  Siadam na wysokim, barowym krześle, zerkając w stronę ogromnego, wielopoziomowego okna. Dawno nie było tak śnieżnej zimy w Tokio. Wszystko pokrywa warstwa śnieżnobiałego puchu, co mimo oczywistych utrudnień, napawa mnie niezwykłym spokojem. Przeżyłem kolejny wspaniały rok, choć kiedyś wątpiłem czy dożyję dwudziestego drugiego roku życia.

  Jedzenie przerywa mi nieoczekiwane pukanie do drzwi. Jest to o tyle dziwne, że aby dostać się do domu, najpierw należy pokonać bramę wejściową zabezpieczoną kodem.

  Pukanie staje się dość natarczywe, a mój niepokój rośnie z każdym kolejnym krokiem. Coś musiało się stać… Albo może Akira zgubił klucze?

 - Już myślałam, że będę tutaj stała w nieskończoność! Następnym razem mógłbyś odbierać…

  Patrzy na mnie, jakby zobaczyła upiora. Niedawno wstałem, ale raczej nie wyglądam strasznie, w szczególności, że nie towarzyszy mi poranny kac.

  Niska kobieta o pogodnych zielonych oczach, z twarzą owiniętą do połowy czerwonym szalem. Ma na sobie granatowy, elegancki płaszcz, a spod tego samego koloru czapki, wystają pukle kruczoczarnych włosów. Schylam się, aby podnieść z ziemi papierową torbę, która wypadła jej z ręki.

 - Proszę – mówię, wyciągając w jej stronę dłoń z pakunkiem, ale w żaden sposób na to nie reaguje. Czuję się co najmniej niezręcznie, a na dodatek chłodny wiatr z dworu wywołuje we mnie dreszcze.

 - Co tutaj robisz? – pyta ofensywnym tonem.

 - Yyy… Mieszkam tutaj? – odpowiadam niepewnie. – I właściwie chciałem zapytać pani o to samo.

  Jednym ruchem odgarnia szal i spogląda na mnie wyczekująco. Jest naprawdę bardzo ładna, o delikatnych rysach, wręcz klasycznej urody. A jeśli to jedna z byłych Akiry? Jeżeli przyszła, żeby powiedzieć mu o ciąży, albo… W sumie co może być gorsze od ciąży?

 - To naprawdę nie jest zabawne, Haru – cedzi przez zęby, a w jej dużych oczach dostrzegam smutek.

  I w jednej chwili wiem już wszystko.

  Robi mi się gorąco, choć na zewnątrz szaleje śnieżyca, a ja mam na sobie jedynie szlafrok.

 - Jak mnie znalazłaś? Dlaczego?

  Nie pamiętam jej imienia choć wiem, że ze wszystkich kobiet płaciła mi najwięcej. Wspomnienia zlewają się w jedną, niewyraźną plamę. Byłem wtedy bezmózgą maszyną, żyjącą od jednej działki do kolejnej. Jedynie w przypływie zdrowego rozsądku nie zdradziłem nikomu mojej prawdziwej tożsamości, aby uniknąć kłopotów. Lecz czy to mnie w jakikolwiek sposób usprawiedliwia?

 - Nie szukałam – stwierdza cicho. – I to mnie najbardziej martwi.

  Stoję nieruchomo, nie wiedząc jak się zachować. Zupełnie jakby odgrodzona grubą, czerwoną linią przeszłość, starała się ponownie wedrzeć do mego cudem poukładanego świata. Boję się, tak bardzo się boję, Taku. Jedyną przeszłością, jaką w pełni akceptuję, jesteś właśnie ty.

 - To co tutaj robisz? – pytam ostrożnie. Muszę być gotowy absolutnie na wszystko.

  Waha się, a następnie bierze głęboki wdech.

 - Przyjechałam odwiedzić syna.

  CO?

 - To chyba pomyłka… - szepczę, kiwając z niedowierzaniem głową.

 - Wątpię – ucina szybko. – Mam nadzieję, że Akiry jednak nie ma w pobliżu, bo chyba musimy poważnie porozmawiać.

  Mentalnie sparaliżowany cofam się do wnętrza, z trudem utrzymując się na nogach. KURWA. To nie może być prawda. To wręcz niemożliwe…

  Wchodzi do środka, mijając mnie spokojnie, po czym odwiesza płaszcz na jeden z wbitych w ścianę haczyków. Ma na sobie gustowną garsonkę w butelkowozielonym odcieniu, a pod spodem śnieżnobiałą koszulę. Zdecydowanie nie wygląda na swój wiek. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że może mieć dorosłego syna. Syna, który na dodatek jest moim chłopakiem.

  Dobija mnie poziom patologiczności tego wszystkiego, zgniata, przytłacza, zabija od środka. Nic na tym jebanym świecie nie może być proste. Absolutnie nic! Mam ochotę wybiec na drogę prosto pod rozpędzone auto, albo najlepiej autobus, który dosłownie i w przenośni zetrze mnie z powierzchni ziemi. O niczym innym bardziej nie marzę…

 - Dobrze się czujesz? – spogląda w moją stronę. Dostrzegam na jej twarzy prawdziwą troskę.

  Dobrze, że nie zjadłem śniadania, bo z pewnością zwymiotowałbym wszystko na podłogę. Naprawdę nie mam pojęcia, co robić. Akira mnie zabije, przynajmniej w ten sam sposób zachowałbym się na jego miejscu.

 - Nie bardzo – odpowiadam szczerze. – Ja… nie wiedziałem…

 - Choć, zrobię herbaty. Jeszcze chwila a zamarzłabym tam na śmierć.

  „Może tak byłoby lepiej” – przechodzi mi przez myśl, za co karcę się w duchu. Niemniej jednak już nigdy nie otworzę nikomu żadnych pierdolonych drzwi. Nawet tobie, Taku! Chociaż może jeszcze to później przemyślę.

  Porusza się po kuchni, jakby była tu milion razy. Obserwuję, jak wyjmuje z szafki niewielki czajniczek, wsypuje na sitko aromatyczne liście senchy, a obok stawia dwie niewielkie czarki – ulubione naczynia Akiry z ręcznie malowanymi, różowymi kwiatami wiśni. Już po chwili woda osiąga odpowiednią temperaturę, a charakterystyczny zapach naparu wypełnia całe pomieszczenie. Szczerze mówiąc to zamiast herbaty napiłbym się czegoś mocniejszego, ale trochę głupio wyciągać z barku wódkę o dziesiątej rano.

 - Rozumiem, że znacie się z Akirą? – pyta, siadając naprzeciw mnie. Dawno nie widziałem tak pięknej kobiety, choć nie jestem całkowicie pewien czy to nie zasługa magii chirurgii plastycznej. Japonki często starzeją się w bardzo subtelny sposób, ale nie sądzę, że mógłbym się aż tak bardzo pomylić.

 - Tak, gramy razem w zespole.

 - Hmm, wspominał kiedyś o tym. Ten świat jest naprawdę bardzo mały.

  „Zabij mnie, zabij mnie, zabij mnie…” – powtarzam w myślach. Jestem śmieciem. Obrzydliwym, zaćpanym, bezmózgim odpadem ludzkim.

 - Co tutaj robisz? – pyta, lustrując mnie spojrzeniem. Onieśmielony wbijam wzrok w gładką taflę parującej cieczy, zastanawiając się nad odpowiedzią.

 - Chwilowo mieszkam u Akiego, bo… w mojej kawalerce trwa remont i nie bardzo mam gdzie się podziać.

  Kłamię, nie widząc innego wyjścia z sytuacji. Zapewne odwlekam tylko nieuniknione.

 - Mój syn… Jest trochę nietypowy, prawda? Słyszałam o nim wiele niepokojących rzeczy.

  Z całych sił próbuję ukryć uśmiech. Nie wiem czego dowiedziała się o Akirze, ale najwyraźniej niewystarczająco, gdyż z całą pewnością nie siedziałaby tu tak spokojnie.

 - Jest… wyjątkowy – dukam, nie odwracając oczu od filiżanki.

  „Wyjątkowo popieprzony, wyjątkowo zboczony, wyjątkowo bezczelny, wyjątkowo pociągający…” – dopowiadam w myślach.

 - Pewnie nie byłby zadowolony, że kiedyś pieprzyłeś się z jego matką za pieniądze, prawda?

  Dziwi mnie jej bezpośredniość, jednak czego mogę się spodziewać po rodzicielce czerwonowłosego demona z Shibuyi?

  Wciągam głęboko powietrze. Prawda wypowiedziana na głos brzmi jeszcze gorzej, niż słowa błąkające się po moich myślach. Gdybym tylko mógł cofnąć czas…  No właśnie. Co bym zrobił? Przegląd matek wszystkich swoich kumpli? To przecież niedorzeczne!

 - Prawda? – powtarza dobitnie niewzruszonym tonem. Z każdą chwilą dostrzegam między nimi coraz większe podobieństwo.

  Co ja najlepszego zrobiłem?

 - Będzie wściekły – mówię cicho, łamiącym się tonem. Wściekły? Naprawdę nie znam osoby, która nie bałaby się Akiry. Ma władzę nad wszystkimi – zespołem, przyjaciółmi, pracownikami. Potrafi być prawdziwie bezwzględny. W tym przypadku z całą pewnością osiągnie swoją ostateczną formę „Mega-skurwysyna” i rozpierdoli wszystko w najbliższym otoczeniu do białego proszku, a następnie całość wciągnie nosem. Mogę sobie to z łatwością wyobrazić.

 - Cieszę się, że rozumiesz – uśmiecha się do mnie subtelnie, zachowując kontrast z lodowatym spojrzeniem, po czym bierze łyk herbaty. – Dlatego nie powinien się o tym dowiedzieć. I się nie dowie. Nigdy.

 - Dobrze.

 - Pamiętaj, że nie tylko Akira potrafi być bezlitosny. A ja bardzo nie lubię, gdy ktoś nie dotrzymuje obietnic.

  Kiwam potwierdzająco głową, czując dziwną mieszankę emocji – prawdziwej ulgi, wstydu i strachu. Świat nie jest gotowy na moją tajemnicę, a najwyraźniej ona także ma zbyt wiele do stracenia. Nie dostrzegam jednak w jej obliczu żadnego lęku – zupełnie jakby nie brała pod uwagę innej możliwości.

  Teraz zostało mi jeszcze przekonanie Akiry, żeby nie wspominał matce o naszym związku, no i pogodzenie się z odrażającą prawdą. Łatwizna.

 - Wspaniale! – rzuca entuzjastycznie, a następnie wstaje z krzesła, kierując się w stronę metalowej lodówki. Otwiera ją z niewielkim wysiłkiem.

  Koniec tematu. Zupełnie jakby nagle przestał istnieć. Chciałbym, żeby wszystkie moje problemy rozwiązywały się w tak ekspresowy sposób.

 - O której będzie Akira? Myślałam, że dzisiaj nie pracuje.

 - Musiał wyjść na jakieś ważne zebranie, ale powinien wrócić przed południem.

  Ukradkiem spoglądam na tarczę niewielkiego zegara – do spotkania z tobą zostało jeszcze sporo czasu, ale mam nadzieję, że uda ci się przyjść wcześniej. Muszę stąd zniknąć, zdematerializować się, ulec całkowitej implozji.

 - Widzę, że nie macie niczego na obiad – stwierdza z wyraźną dezaprobatą, wychylając się zza stalowych drzwiczek.

  Momentalnie spuszczam wzrok, chcąc ukryć zawstydzenie.

 - W-właśnie miałem się zabierać za gotowanie – kłamię po raz kolejny. Z naszej dwójki to Akira jest prawdziwym mistrzem kuchni. Zazwyczaj nie chce dopuścić mnie nawet do krojenia warzyw, nie wspominając już o bardziej skomplikowanych czynnościach. Mamy niezwykle prosty układ - on gotuje, a ja co najwyżej mogę mu w tym czasie obciągnąć.

 - W takim razie pozwól, że zaraz zrobię zakupy i dzisiaj sama coś ugotuję. A ty możesz zająć się sobą – nie zwracaj na mnie uwagi. No i… postaraj się zachowywać normalnie. Przecież nic wielkiego się nie stało.

  JASNE.

 - Ale na dworze jest bardzo zimno… - sugeruję, usilnie starając się przybrać przyjaźniejszy ton głosu.

 - Nie mam zamiaru wychodzić, Haru – odpowiada, machając ekranem smartfona z włączoną aplikacją chyba najdroższego marketu w okolicy. No tak, nie przywykłem jeszcze do przywilejów bycia obrzydliwie bogatym.

 - W takim razie idę wziąć prysznic. – Wychylam ciepłą herbatę za jednym razem.

  Z żalem spoglądam na tacę z nienaruszonym śniadaniem, ale pragnę jak najszybciej wyjść z domu, zadzwonić do Akiego i oczywiście spotkać się tobą, Taku. Chyba niczego teraz bardziej nie potrzebuję.

  Wracam na piętro po schodach, lecz przystaję na dźwięk nieoczekiwanego pytania.

 - Dlaczego wtedy zniknąłeś?

  Zdziwiony zerkam na nią z góry, lekko wychylając się przez poręcz. Czuję, jak moje długie włosy swobodnie opadają na ramiona, muskając nieokrytą szlafrokiem skórę.

 - Chyba musiałem zacząć wszystko od nowa – posyłam jej pogodny uśmiech, pierwszy dzisiejszego poranka.

  Będę ci za to wdzięczny do końca życia, Taku. Nawet nie wiesz jak bardzo.

***  

  Najpierw po prostu się śmiałeś, zwracając uwagę wszystkich ludzi siedzących przy stolikach dookoła nas, a teraz milczysz skonsternowany, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem.

 - W skali powiedzmy od „jeden” do „masz przejebane” jesteś już właściwie trupem, Yuu.

 - To wiem, Sherlocku – mruczę pod nosem. Wrzucam dwie kostki cukru do mojej ulubionej czarnej kawy w Nem Coffee, niemal tak ciemnej jak twoje oczy. – Mógłbyś się trochę bardziej wysilić…

  Przeczesujesz dłonią włosy, twoja twarz wyraża ogromne skupienie. Ostatnio tak intensywnie myślałeś chyba podczas odpowiedzi ustnej u Okamury, kiedy przez geometrię niemal uwaliłeś szkołę średnią. Do dzisiaj pamiętam jak stałeś niepewnie, usilnie próbując wycisnąć wodę z kamienia, będącego twoim umysłem.

 - Nie wierzę, że odjebałeś coś takiego…

 - Wciąż nie pomagasz.

 - Nie trzeba było tyle…

 - To nie najlepsza pora na wyrzuty.

  Wzdychasz, krzyżując ręce na piersi. Przypadkiem szturchnąłeś stolik, wprawiając w lekkie drgania wszystkie przedmioty na jego powierzchni.

 - Rozmawiałeś już z Akim?

 - Powiedzmy.

  Zadzwoniłem do niego zaraz przed spotkaniem. Wydawał się być jeszcze bardziej zaskoczony wizytą matki niż ja, właściwie przez moment kompletnie go zamurowało. Następnie nieoczekiwanie wydarł się na jakiegoś pracownika, który ośmielił się w międzyczasie do niego odezwać.

  Nie chcąc się narazić, szybko streściłem mu „oficjalną” wersję naszej znajomości, na co rzucił tylko: „Bardzo dobrze zrobiłeś. Muszę kończyć, cześć!”. Skonsternowany stałem jeszcze przez kilka sekund z komórką przy uchu, zastanawiając się nad ewentualną konkluzją.

 - Wydaje mi się, że nic nie powie – kontynuuję, rozmasowując palcami skroń. – Po pierwsze jest jeszcze trochę na to za wcześnie, po drugie oboje pochodzicie z burżujskich rodzin, więc wyobraź sobie, jakby twój ojciec zareagował na...

 - Ciii, debilu... – syczysz, mordując mnie wzrokiem, niczym krwiożerczy bazyliszek. Spanikowany rozglądasz się dookoła.

 - No właśnie – kwituję, po czym biorę kęsa apetycznie wyglądającej kanapki. Jestem tak głodny, że już powoli zaczynam trawić samego siebie.

 - No to w takim razie chyba wszystko masz ustawione. Pod warunkiem, że będziecie siedzieć cicho. – Bierzesz kubek i delikatnie trącasz nim o moją filiżankę, w ramach improwizowanego toastu. – Całe szczęście, że moja matka umarła jak byliśmy mali. Przynajmniej nie miałeś okazji...

 - To nie jest śmieszne, kretynie.

  Wywracam oczami, widząc twój szeroki uśmiech. Najpiękniejszy i absolutnie niepowtarzalny. Jeśli miałbym wybrać jedną rzecz, którą miałbym oglądać do końca życia to byłaby nią twoja szczęśliwa twarz.

 - Przepraszam, czy możemy prosić o autograf lub zdjęcie?

  Trzy zawstydzone dziewczyny zjawiają się nagle przy naszym stoliku. Jedna trzyma niewielki, niebieski notatnik i długopis, a pozostałe smartfony.

  Odwracam głowę, aby sprawdzić czy to nie pomyłka, ale nikt za mną nie siedzi. Mam nadzieję, że nie wezmą mnie za kompletnego idiotę.

 - Jasne! –mówię i sięgam po notes. Nie mam pojęcia jak się daje autografy, więc lekko onieśmielony zerkam w twoją stronę.

 - Jak macie na imię? – pytasz swobodnie, chcąc dodać mi otuchy. Nie pierwszy raz mam wrażenie, że to ty powinieneś znaleźć się na moim miejscu. Zawsze chciałeś być w zespole, niestety los pobłogosławił cię jedynie talentem do wkurwiania ojca i innych ludzi.

 - Akane, Eiko i Misaki – odzywa się jedna z nich cienkim, świergoczącym głosem. Niewielki koczek na czubku jej głowy, zadrżał w takt ruchów ciała. – Będziemy na koncercie w Kyoto za dwa miesiące!

 - Cieszę się – odpowiadam i nieco niezdarnie kreślę trzy oddzielne dedykacje. Muszę wymyślić sobie jakiś efektowny podpis, bo obecny wygląda jak próby kreślenia szlaczków przez dziecko z bliżej nieokreślonym zespołem.

  Robisz nam zdjęcie. Niestety ubrałem się dzisiaj w zwykły czarny T-shirt, więc niezbyt mogłem popisać się stylizacją, a tym bardziej atrakcyjnym wyglądem. W końcu jeszcze z mokrymi włosami, niemal z prędkością światła wybiegłem z domu, uciekając przed lawiną żenady i wstydu.

 - Do zobaczenia na koncercie – rzucam pogodnie, a na dźwięk moich słów dziewczyny czerwienieją jeszcze bardziej.

  Przez chwilę obserwuję, jak odchodzą, szczerząc się radośnie. Gdyby szczęście miało skrzydła, z pewnością wzbiłoby mnie pod sam nieboskłon.

 - Oho, no i się zaczęło. Już niedługo będę musiał umawiać się z tobą przez jakiegoś agenta. – Biernie podążasz za moim wzrokiem.

 - Niestety wszystkie terminy na następne dwa lata są już zarezerwowane. Jak coś się zwolni, moi ludzie skontaktują się z tobą – oznajmiam z uśmiechem, po czym teatralnie upijam łyk kawy. Intensywne słodko-gorzkie połączenie rozlewa się w mych ustach. Uwielbiam sączyć dobrze zaparzoną mała czarną o poranku, szczególnie w twoim towarzystwie.

 - Szkoda. W takim razie będę musiał zapytać kogoś innego, czy pójdzie ze mną na koncert.

 - Koncert?

  Wyciągasz na blat stolika tradycyjną, noworoczną kartkę, z której wystają dwa większe białe prostokąty. Przedstawia dwa biegnące obok siebie dziki w otoczeniu pięknych wielobarwnych kwiatów.

 - To TO o czym myślę? – pytam z wahaniem, odchylając jej górną część.

  Moim oczom ukazuje się wyraźne, wytłoczone na czarno logo, na widok którego dostaję niemal palpitacji serca. Moją ekscytację potęguje średniej wielkości napis „golden circle”.

 - Pojebało cię – stwierdzam dobitnie, nie odwracając wzroku od biletów, zupełnie jakby miały zaraz rozpłynąć się w powietrzu. – Słyszałem, że zniknęły w niecałe dziesięć minut… Sprzedałeś nerkę czy mózg, bo nie jestem pewien?

 - Mógłbyś być milszy. A z resztą nieważne, w końcu podobno i tak nie masz czasu. – Próbujesz schować kartkę z powrotem do kieszeni, ale skutecznie cię przed tym powstrzymuję. Nasze dłonie stykają się na krótką chwilę, przez co czuję przyjemne mrowienie na całym ciele. Pragnę cię, Taku, pomimo bolesnej prawdy, niewątpliwych złudzeń oraz tych wszystkich kłamstw i tajemnic. Chyba nic nie jest w stanie tego zmienić.

 - Jednak zwolniło mi się miejsce w grafiku – stwierdzam nie kryjąc radości. – Niemniej jednak nie powinieneś wydawać na mnie takiego majątku. Czuję się jakbym miał sponsora. Mogłeś mnie chociaż uprzedzić.

 - To raczej inwestycja. Kupisz mi coś fajnego, jak już będziesz zarabiał miliony – odpowiadasz, mrugając do mnie przekornie.

  Chciałbym cię teraz objąć, wtulić się w zagłębienie między szyją a obojczykiem, wdychać zapach twojej aksamitnej skóry. Czemu to wszystko musi być tak skomplikowane? Dlaczego nie mogę cię po prostu zaprogramować, abyś mnie kochał?

 - No nie patrz tak na mnie! Po prostu bierz te bilety, podziękuj i się zamknij.– Podsuwasz je jeszcze bliżej zachęcającym ruchem.

  Nie mam zamiaru się z tobą kłócić, bo i tak nie wygram. Wiem, że nie odpuścisz, dlatego kiwam zrezygnowany głową i chowam kartkę do kieszeni płaszcza, w międzyczasie wyjmując niewielki pakunek, owinięty w czerwony papier.

 - Dzięki – mruczę posępnie. – Ostrzegam jednak, że mój prezent nie jest aż tak drogi.

  Twoja twarz wyraża zdziwienie, jakbyś w ogóle nie spodziewał się czegokolwiek dostać. Przecież to Sylwester! Co roku, zgodnie z tradycją robimy sobie mniej lub bardziej okazałe prezenty – w zależności oczywiście od stanu portfela. Jeszcze nigdy nie zdarzyło mi się o tym zapomnieć i nawet w krytycznym stadium uzależnienia na pewno coś ci kupiłem. Nie jestem jednak pewien co.

  Ostrożnie bierzesz do ręki zawiniątko, po czym z wyraźną ciekawością rozrywasz papier.

 - Masz zaszczyt otrzymać pierwszy na świecie egzemplarz naszej płyty – tłumaczę spokojnie, obserwując twoją reakcję. - Zostało jeszcze trochę czasu do premiery, ale nie sądzę żeby cokolwiek uległo zmianie. No chyba, że zgłosisz mi jakieś sugestie.

  Ku mojemu zdziwieniu nie wydajesz się być zawiedziony, tylko uważnie oglądasz okładkę, przedstawiającą pięć laleczek voodoo naszpikowanych igłami –„mini Yuu” jako jedyny ma smutny wyraz twarzy, ale za to urocze niebieskie guziczki zamiast oczu.

 - Wow, nie spodziewałem się tego – mówisz po chwili z szerokim uśmiechem. – A już zastanawiałem się, gdzie położę pluszową poduszkę z napisem „Best friends forever".

 - Kupię ci taką na urodziny z dopiskiem: „Jesteś debilem, Taku". A teraz lepiej otwórz i zobacz książeczkę.

  Wykonujesz polecenie. Jestem ciekawy, czy zauważysz jeden, mały, niemal niewidoczny szczegół. Na pierwszej stronie znajduje się normalne zdjęcie całego zespołu, które robiliśmy przez prawie godzinę, gdyż włosy Kenty wciąż nie wyglądały dostatecznie perfekcyjnie. Jakimś cudem powstrzymałem Akirę przed chęcią ogolenia go na łyso.

 - Przyjrzyj się dokładnie – dodaję, widząc twoją zdezorientowaną minę. – Szczególnie ubraniom.

  Myślisz intensywnie, lecz po chwili wyraz twojej twarzy łagodnieje.

 - O kurde, stary. Nawet nie wiem, co powiedzieć...

  Podoba ci się, dostrzegam to niemal od razu. Łapiesz chwilę zawieszenia, podczas której odsłaniasz mojego Takumiego – niezwykle wrażliwego i kochającego chłopca, któremu spełniło się jedno z nielicznych marzeń.

 - Zawsze chciałeś być na okładce płyty, więc kombinowałem jak to logicznie zrobić. Ostatecznie wymyśliłem coś takiego.

  Na zdjęciu mam na sobie czarny T-shirt z twoją fotografią. Jest zrobiony tak dobrze, że z pozoru nie różni się od zwykłej koszulki z sieciówki. Przeciętny słuchacz na pewno nie zda sobie sprawy, że coś jest nie tak.

 - Yuu…

 - Niedawno zdałem sobie sprawę, że gdyby nie ty, ten zespół w ogóle by nie powstał, a ja skończyłbym w jakimś rowie czy innym chujowym miejscu. Chociaż w ten sposób mogę ci podziękować. Można powiedzieć, że jesteś nieoficjalnym członkiem Horny Mowers.

  Dzięki tobie jestem tu i żyję, więc można powiedzieć, że zawdzięczam ci wszystko. Opiekowałeś się mną latami, namówiłeś do założenia zespołu, wspierałeś w dążeniu do celu. Naprawdę nie potrafię znaleźć odpowiednich słów, by wyrazić swoją wdzięczność.

  Odwracasz głowę w stronę okna, w taki sposób, że nieco przydługa grzywka zasłania ci pół twarzy. Pomimo wszechobecnego zgiełku, jestem w stanie usłyszeć twój ciężki oddech.

 - Taku, czy ty…

 - Już nic, kurwa, nie mów – mamroczesz drżącym głosem. – I następnym razem przygotuj mnie psychicznie na taką emocjonalną destrukcję.

  Naprawdę nie spodziewałem się takiej reakcji.

 - Taku…

 - Daj mi, proszę, pozbierać resztkę mojej męskości.

  Uśmiecham się szeroko i daję ci chwilę na ochłonięcie, zajmując się pochłanianiem napoczętej kanapki. Twój leżący na blacie telefon wibruje, a na niewielkim ekranie wyświetla się zdjęcie Dartha Vadera oraz wyraźny napis „Uzurpator”. Skutecznie to ignorujesz.

 - Aż boję się pomyśleć, co musiałeś zrobić, aby Akira zgodził się na twój postrzelony pomysł – mówisz nagle, wciąż nie odwracając wzroku od szyby. – I nie, to nie jest pytanie. Naprawdę nie chcę tego wiedzieć.

  Prycham jedynie w odpowiedzi, przypominając sobie żmudny proces tłumaczenia mu moich intencji. Ostatecznie zaakceptował plan, jednak bez wyraźnego entuzjazmu i przez pewien czas miałem nieodparte wrażenie, że jest po prostu… smutny.  

 - Ale i tak dziękuję. To chyba najlepszy prezent jaki dostałem w życiu – dodajesz, przykładając płytę do klatki piersiowej, jakbyś chciał ją umieścić na miejscu swojego serca. - Kurde, żeby to przebić będę teraz musiał wytatuować sobie twój głupi ryj na tyłku czy coś podobnego…

 - Będę cię trzymał za rękę w salonie tatuażu, obiecuję!

  Śmiejesz się promiennie. Trochę niepokoi mnie fakt, że z taką łatwością mogę sobie wyobrazić tą scenę. Przynajmniej wtedy mógłbym bez oporów gapić się na twoje kształtne pośladki.

 - Uwielbiam cię – mówisz, zwracając się w moją stronę. Wyglądasz już całkowicie normalnie, może z wyjątkiem oczu, które są bardziej błyszczące niż zazwyczaj. Okraszone kaskadą gęstych rzęs, niemal całkowicie czarne, kusząco hipnotyzujące.

  Czuję, że stopniowo rozpadam się na kawałki, niczym szklana figurka zrzucona z wysokości – figurka naiwnego głupca, który wciąż nie porzucił nadziei, a ty nieustannie podnosisz ją, sklejasz i przygotowujesz do kolejnego strącenia. Co jeszcze mogę dla ciebie zrobić? Czy kiedykolwiek mnie zauważysz? Czy…?

  Telefon wibruje po raz kolejny, a na twojej twarzy maluje się irytacja oraz niechęć. Z głośnym westchnieniem sięgasz po komórkę, przykładasz ją do ucha i zastygasz w milczeniu.

 - Tak, ojcze. Tak, będę za dwadzieścia minut. Tak. Przepraszam, że żyję.

  Cierpisz, widzę to aż nazbyt wyraźnie i mam wrażenie, że zaraz roztrzaskasz smartfona o ścianę. Chciałbym ci jakoś pomóc, zamienić się z tobą miejscami, sprawić byś pozbył się ciężaru oczekiwań, ale niestety nie mam takiej mocy. Mogę cię jedynie wspierać i starać się być zawsze w pobliżu.  

 - Muszę już niestety spadać. Ojciec-SS znowu ma jakiś problem, który może rozwiązać jedynie tak nieprzydatna jednostka jak ja.

 - Powodzenia – mówię ze smutkiem. – I na bankiecie również.

 - Chyba oboje potrzebujemy dzisiaj wsparcia.

  Twoja odpowiedź jest wyjątkowo celna. Zaczynam się poważnie zastanawiać nad spędzeniem Sylwestra samotnie w moim mieszkaniu, tak jak robiłem to już wielokrotnie. Z tego co wiem, Akira co roku wychodził gdzieś z domu, aby naćpać się z przypadkowymi ludźmi, co także nie należało do najlepszej formy do celebracji. Teraz miało być jednak inaczej. Chcieliśmy zjeść pyszną, tradycyjną kolację, a potem wyjść na spacer i oczekiwać na joya no kane . Nasz plan nie zakładał obecności żadnych osób trzecich.

  A może zdążę jeszcze kupić bilet na pociąg do domu? W końcu mama wydawała się być zawiedziona, że po raz kolejny ich nie odwiedzę w tak ważnym dniu, choć powinna się już do tego przyzwyczaić. Ostatnio widzieliśmy się zanim wyrzucili mnie ze studiów, czyli mniej więcej dwa lata temu i od tego czasu unikam wszelkich spotkań. Znacznie lepiej wychodzi mi kłamanie przez telefon, a moi rodzice są tak dobrymi ludźmi, że nie zasługują na poznanie smutnej prawdy o jedynym synu. Obiecałem sobie, że wyjaśnię im wszystko jak już poukładam życie, wyznam wtedy grzechy, pokornie prosząc o przebaczenie. Ta chwila z pewnością jeszcze nie nadeszła.

 - A wy jakie macie plany na wieczór?

 - To zależy – mruczę sceptycznie. – Nie jestem pewien, czy w ogóle go dożyję.

 - Załóżmy jednak, że jakoś przetrwasz.

 - No to, zapewne będziemy siedzieć w trójkę i… w sumie nie wiem. Jeszcze tego nie przedyskutowaliśmy.

  Zastanawiasz się nad czymś chwilę, a następnie wstajesz z krzesła i zakładasz płaszcz. Automatycznie kontrolujesz, ile papierosów zostało ci w wymiętej, białej paczce. Jakiś czas temu wspominałeś coś o rzucaniu, ale jak widać nie idzie ci to zbyt dobrze.

 - Miałem zapytać o to wcześniej, ale jakoś nie było okazji. Czy moglibyście przygarnąć do siebie Hayato na kilka godzin? Nie dam rady wziąć go dzisiaj na bankiet bez wzbudzania ciekawości, a w sumie chciałbym uniknąć zbędnych pytań. Mój ojciec także nie będzie zadowolony…

  Świetnie, jeszcze tego mi brakuje do szczęścia.

 - Jasne, tylko teraz sytuacja trochę się zmieniła i…

 - On nie ma absolutnie nikogo oprócz nas - żadnej rodziny, innych znajomych.

  Z całych sił próbuję się wykręcić, jednak szybko ulegam, widząc twój błagalny wyraz twarzy. Naprawdę bardzo ci na tym zależy, a ja nie chcę cię dodatkowo krzywdzić, wystarczy już, że robi to reszta świata. W końcu zrobiłbym wszystko, abyś był szczęśliwy. Absolutnie wszystko.

  Poza tym chyba nikt nie zasługuje, aby zaczynać rok w kompletnej samotności, prawda? Przynosi to ogromnego pecha i przyciąga problemy. Znam się na tym aż nazbyt dobrze.

*** 





  Przez ostatnie kilka godzin robiłem wszystko, byle nie wracać do domu. Najpierw zadzwoniłem do Hayato i oficjalnie zaprosiłem go na Sylwestra. Początkowo wydawał się być zdziwiony i niepewny moich intencji, ale ostatecznie z wdzięcznością przyjął zaproszenie. Postanowiłem, że będę dla niego miły – to jedno z mych noworocznych postanowień.

  Potem snułem się bez celu po galerii handlowej, aby zdobyć jakiś drobiazg dla matki Akiry, lecz ostatecznie poddałem się po kilku minutach. Nie miałem pomysłu co kupić osobie, która mogła mieć właściwie wszystko. Podobny problem miałem wcześniej z samym Akim, ale stwierdziłem, że ozdobne spinki do mankietów znalezione w sklepie z antykami będą odpowiednie, szczególnie że niemal codziennie nosi do pracy koszule. Poza tym uwielbia starocie i często ukradkiem obserwuję, jak zachwyca się różnymi przedmiotami ukrytymi w swoim przytłaczająco nowoczesnym otoczeniu.

  Niestety resztki moich oszczędności przez ostatnie kilka miesięcy zupełnie rozpłynęły się w powietrzu, dlatego musiałem pożyczyć sporą sumę od Kenty, którego z resztą także zdążyłem dzisiaj odwiedzić. Szykował się na rodzinną kolację, na której chciał przedstawić swoją nową dziewczynę. To nic, że ostatnio ciągle do studia nagraniowego przyprowadzał inną laskę, a w przerwach znikał z nimi na zapleczu. Nie jestem jednak odpowiednią osobą, aby prawić komukolwiek kazania. Szczególnie teraz.

  Wypiliśmy po piwie i zagraliśmy kilka walk w Dead Or Alive, zupełnie jak dawniej, gdy chodziliśmy jeszcze do szkoły średniej. Bawiliśmy się świetnie przez kilka godzin, a później odprowadziłem go do stacji metra. Miałem ochotę pójść jeszcze do szpitala odwiedzić Ayako, ale przypomniałem sobie, że jakiś czas temu wypuścili ją do domu.

  I tak znalazłem się tutaj.

  Stoję przed bramą wejściową, bijąc się z myślami. Zerkam na wyświetlacz telefonu, który wskazuje godzinę dwudziestą. Aki na pewno jest na mnie wściekły, choć nie rozmawiałem z nim od rana. Mieliśmy wspólnie przygotować kolację i spędzić ten wyjątkowy dzień razem, ale jak zwykle wszystko spierdoliłem.

  Wpisuję kod i szybko dochodzę do drzwi wejściowych, obok których dostrzegam tradycyjną noworoczną dekorację - kadomatsu. Z całą pewnością nie było jej, kiedy wychodziłem z domu. Biorę głęboki wdech przeraźliwie zimnego powietrza, po czym wchodzę do środka.

  Uderza mnie cudowny zapach przygotowywanego jedzenia, aż czuję jak usta nagle wypełniają się śliną. Zdejmuję wilgotną kurtkę i odwracam się aby powiesić ją na wieszaku.

 - Nareszcie jesteś.

  Łagodny głos Akiry sprawia, że zastygam w bezruchu. Po chwili czuję na plecach dotyk jego smukłych rąk, które zamykają się w delikatnym uścisku. Zamykam oczy, nasycając się bliskością, jednak mój spokój nie trwa długo.

  NIE TAKI JEST PLAN NA DZISIEJSZY WIECZÓR.

  Odsuwam się, unikając jednak gwałtownych ruchów. Muszę zachowywać się całkowicie naturalnie lecz z należytą ostrożnością, zupełnie jakbym stąpał po polu minowym, ale nikt z otoczenia nie mógł się dowiedzieć, że ono w ogóle istnieje.

 - Przepraszam, że tak późno – odpowiadam cicho. – Gdzie jest…?

  Ruchem głowy wskazuje dalszą część mieszkania. Ma na sobie błękitną koszulę z rękawami podwiniętymi do łokci i garniturowe spodnie, lecz moją uwagę najbardziej zwraca czerwony fartuch, ubrudzony, mam nadzieję, że wyłącznie mąką.

 - Szczerze mówiąc to poważnie zastanawiałem się czy przeszkadzać ci w rodzinnym spotkaniu –mówię niepewnie, krzyżując ręce na piersi.

 - To bardzo w twoim stylu, ale cieszę się, że jednak postanowiłeś wrócić – uśmiecha się delikatnie. – Wiem, że nie rozmawialiście długo, ale mama chyba całkiem cię polubiła. Ciągle wypytuje mnie o rożne rzeczy.

 - Czy...

 - Spokojnie, nie zdradziłem twoich sekretów.

  Jego słowa wcale nie dodają mi otuchy.

  Bierze między palce samotny kosmyk czarnych włosów i z czułością zakłada mi go za ucho. Wydaje się być wyjątkowo w dobrym humorze, co napawa mnie dziwnym niepokojem. 

 - Po prostu zachowuj się normalnie, bo nie lubi sztywniaków – dodaje, na widok mojej niezbyt przekonanej miny. – Wszystko jest w porządku, chodź.

 - Chwila, bo… zaprosiłem do nas Hayato. Przyjdzie za pól godziny.

 - Wiem.

  Marszczę brwi, spoglądając na niego podejrzliwie.

 - Taku rozmawiał ze mną o tym już jakiś czas temu i powiedziałem mu, że jeżeli się zgodzisz, to nie ma żadnego problemu. A teraz chodź, bo muszę dopilnować makaronu.

  Puszcza mnie przodem, więc nieśmiało wkraczam do znajomej „salono-kuchni”, już od pierwszych kilku kroków wpadając w zachwyt nad jej wystrojem. Naprawdę nie mam pojęcia kiedy zdążyli to wszystko zorganizować.

 - No to jesteśmy prawie w komplecie – oznajmia w stronę siedzącej na oparciu białego fotela kobiety, która na mój widok ostrożnie podnosi się z miejsca, uważając aby nie przechylić trzymanego w dłoni kieliszka z winem. Ubrana jest w długą krwistoczerwoną sukienkę z dość dużym dekoltem.

 - To może przedstawię was oficjalnie – dodaje po chwili. – Yuichi, to moja matka Yumeko Tokugawa.

 - Yuichi – powtarza, mierząc mnie spojrzeniem zza gęstego wachlarza rzęs. – Zabawne, że zupełnie zapomniałam zapytać się o twoje imię.

  Kłaniam się nisko i długo, chcąc dopełnić wszelkich konwenansów. 

 - A to Yuichi Ohara, mój współlokator i chłopak.

  Kompletna cisza.

  Zastygam oszołomiony. Wpatruję się w Akirę, nie dowierzając własnym oczom i uszom. Zrobił to. Kurwa, on naprawdę to zrobił. Cały mój misterny plan rozleciał się niczym domek z kart w prawdziwym oku cyklonu.

  Zaczynam planować, ile rzeczy zdążę spakować w ciągu najbliższych dziesięciu sekund, zanim wyrzuci mnie z domu. Zdecydowanie zbyt mało, więc obmyślam, jak najszybciej dostanę się do mojego Fendera. Jedynie on jest mi potrzebny do szczęścia.

  Mina Yumeko jest wyraźnie spanikowana– znacznie zbladła i chyba dotarła do niej prawda o nieprawidłowości naszej relacji. Pokornie czekam na wybuch, który unicestwi moją ułożoną rzeczywistość, lecz ten o dziwo nie następuje.

 - Mamo? – odzywa się Akira, najwyraźniej zupełnie nie spodziewając się takiej reakcji. – Wszystko w porządku?

 - Oczywiście – odpowiada z wymuszonym uśmiechem. – Kochanie, musisz mi wybaczyć, ale bardzo mnie tym zaskoczyłeś. Nie przedstawiałeś mi nikogo od czasów Hatoriego.

  Czyli Aki miał jeszcze jakichś „oficjalnych” facetów przede mną, a na dodatek Yumeko doskonale wiedziała o jego dość chwiejnej orientacji. Mój scenariusz w ogóle nie zakładał takiej możliwości, choć mogłem to przewidzieć.

  Nigdy nie opowiadał mi o żadnym Hatorim. Właściwie to niewiele o sobie mówił, a ja nie miałem odwagi zapytać. Wiem tylko, że ma dość skomplikowane relacje z ojcem, podobnie jak ty, Taku, jednak on zdołał całkowicie się od niego uniezależnić. O matce nigdy nie wspominał ani słowem.

 - Długo jesteście razem?

  Czuję na lewym barku dłoń Akiry. Pragnę się odsunąć, ale jego uścisk mi na to nie pozwala.

 - Parę miesięcy – odpowiada swobodnie. – Ale przyjaźnimy się już kilka lat. Miałem ci o tym powiedzieć przez telefon, ale skoro postanowiłaś przyjechać…

  Karuzela żenady rozpędza się do prędkości rollercoastera, a ja nie mam pojęcia jak z niej wysiąść bez roztrzaskania się o beton.

 - Makaron – rzucam nagle, zerkając w stronę parujących garnków. Akira momentalnie mnie puszcza, po czym szybko do nich doskakuje, miotając kilka cichych przekleństw.

  Wiem, że to moja chwila.

 - Idę się przebrać – mówię głośno, a następnie błyskawicznie mijam Yumeko i jej mordercze spojrzenie. Nie łudzę się nawet, że będzie starała się mnie zaakceptować.

  W okamgnieniu pokonuję schody na piętro i wchodzę w pokoju Akiry, gdzie znajduje się większość moich rzeczy. Kulę się pod ścianą, podciągając kolana do brody i nasłuchuję własnego oddechu. Drżącą dłonią wyjmuję z kieszeni telefon, chcąc do ciebie zadzwonić, ale szybko rezygnuję z pomysłu. Masz przecież wystarczająco własnych problemów.

  Jest mi po prostu smutno, kompletnie nie wiem co robić. Iść tam i udawać, że to nigdy nie miało miejsca? Powiedzieć o wszystkim Akirze? A może uciec przez okno? Miękka warstwa śniegu powinna sprawić, że zamiast kręgosłupa, złamię co najwyżej nogę. W sumie to i tak lepsze od kolejnej konfrontacji.

  Wypuszczam głośno powietrze przez usta i wstaję z podłogi. Ściągam przez głowę T-shirt, a następnie kładę go na oparciu fotela. Na drzwiczkach pamiętnej szafy wisi wyprasowana, biała koszula, którą zakładam na siebie. W prawdziwie żółwim tempie zapinam poszczególne guziki, nie przejmując się upływem czasu.

  Gdzie jesteś, Hayato, jak cię potrzebuję?! Zazwyczaj bez żadnych oporów wpierdalasz się wszędzie gdzie tylko możesz, a już szczególnie do łóżka miłości mojego życia. Mógłbyś choć raz zrobić to samo, tyle że na moją prośbę? Czy ja wymagam aż tak wiele?

  Podchodzę do dużego lustra, aby rozczesać poszarpane wiatrem i chłodem włosy. Idzie mi to dosyć opornie, ale ostatecznie wiążę je z tyłu w luźny kucyk. Zamykam oczy.

  Nagły dźwięk dzwonka przynosi niewypowiedzianą ulgę i zachęca do opuszczenia bezpiecznej przystani. Sprawdzam jeszcze raz komórkę, ale nie widzę żadnych nowych wiadomości, co oznacza że bawisz się znacznie lepiej ode mnie.

  Nieśpiesznie schodzę na parter.

 - Cześć, Hayato – witam nowo przybyłego gościa.

  Siedzi już przy pięknie nakrytym stole, obok matki Akiry. Wygląda niezwykle niewinnie i uroczo z tą swoją burzą kasztanowych włosów oraz jasnym spojrzeniem. Mnie jednak nie jest w stanie nabrać.

 - Hej – odpowiada z uśmiechem. – Jeszcze raz dzięki za zaproszenie.

  Czuję na sobie wzrok Yumeko, ale staram się to zignorować. Po prostu zajmuję wolne miejsce jak najdalej od niej i zaczynam podziwiać wszystkie wspaniałe potrawy. Dostrzegam toshikoshi soba, czyli tradycyjny makaron gryczany z różnymi dodatkami oraz osechi-ryori podane w ozdobnych pudełkach, które będziemy jedli przez następne trzy dni.

  Akira przynosi znacznej wielkości misę, z której unoszą się obfite kłęby pary, po czym siada tuż obok mnie.

 - Możemy zaczynać – oznajmia, ujmując pod stołem moją rękę. – Dziękuję wszystkim za przybycie. Smacznego.

  Nakładam trochę czerwonej ryby tai i próbuję niewielki kęs. Smakuje wyśmienicie, dlatego postanawiam wziąć jeszcze jedną porcję. Milczymy, nie wiedząc jak zacząć konwersację, lecz trwa to stosunkowo niedługo. 

 Yumeko opowiada historię, jak kiedyś spaliła krewetki i musieli jeść kolację u sąsiadów. Włączył się alarm przeciwpożarowy i zraszacze zalały wodą wszystkie pozostałe dania. Hayato włącza się do dyskusji o przyrządzaniu czarnej fasoli i kalmarów. Nie miałem pojęcia, że interesuje się gotowaniem. Akira natomiast co chwile nalewa sake i także bierze czynny udział w konwersacji. Nic tak jedna ludzi, jak odrobina alkoholu, przez co atmosfera staje się o wiele luźniejsza niż na początku.

 - Yuichi, a robisz coś poza graniem zespole? – To chyba pierwsze pytanie tego wieczoru, które kieruje bezpośrednio do mnie.

 - Studiowałem architekturę wnętrz, ale chwilowo zrobiłem sobie małą przerwę – odpowiadam przyjaźnie, chcąc ukryć napięcie. Nie kojarzę żebym kiedykolwiek jej o sobie opowiadał, ale jeśli nawet, to mam nadzieję że nic z tego nie pamięta.

 - Zespół zajmuje nam tak dużo czasu, że czasami zastanawiam się czy nie porzucić firmy – śmieje się Akira, jednocześnie stając w mojej obronie. – Poza tym Yuichi napisał większość naszych utworów i tekstów. Jest ogromnie utalentowany.

 - Doprawdy? A na jakim grasz instrumencie?

 - W zespole na gitarze, a oprócz tego pianino, gitara basowa, perkusja i... waltornia.

  Kiedy byłem mały rodzice zapisali mnie do szkoły muzycznej, a później kontynuowałem naukę sam w domu. Na początku wszystko szło mi dosyć opornie, ale gdy już opanowałem podstawy, otworzyły się przede mną wrota do nowych możliwości. Bardzo szybko muzyka stała się moją największą pasją.

 - Wspaniale! – ożywiła się Yumeko, klaszcząc w dłonie. – To może coś nam zagrasz? Uwielbiam muzykę klasyczną.

  Zerkam na białe pianino, które Akira kupił kilka miesięcy temu. Udzieliłem mu parę lekcji, ale ostatecznie przez całkowity brak czasu, musieliśmy ich zaprzestać. Na wieść o tym, do czego służy nam obecnie, dostałaby pewnie zawału.

- Jasne – odpowiadam, próbując przypomnieć sobie jakieś utwory. Nie mam pojęcia, gdzie się podziała książka z zapisem nutowym, którą przyniosłem tutaj z drugiego mieszkania.

  Wstaję z krzesła i ruszam w kierunku instrumentu. Zatrzymuje mnie jednak natarczywe walenie do drzwi.

 - Zapraszałeś kogoś jeszcze? – Akira rzuca mi zdziwione spojrzenie.

  Kiwam przecząco głową, po czym łamiąc wcześniejsze postanowienie, idę otworzyć nieznajomemu. Moje zdziwienie jest niewyobrażalne, gdy zastaję ciebie opartego o futrynę z otwartą butelką Jacka Danielsa w dłoni.

 - Witaj, kochanie – rzucasz prowokacyjnie, upijasz łyk i wkraczasz do środka bez wyraźnego zaproszenia. Właściwie to ledwie trzymasz się na nogach, więc podtrzymuję cię za ramię. Jesteś zimny i wilgotny – musiałeś spędzić na dworze co najmniej godzinę.

 - Co się stało, Taku? – pytam wyraźnie zaniepokojony. Po chwili wnosimy cię razem z Akirą do salonu i sadzamy w miękkim fotelu. Hayato natychmiast zrywa się z miejsca i podchodzi bliżej.

 - Co się stało? – powtarzam, biorąc od ciebie butelkę. Jest już prawie pusta, więc bez zastanowienia dopijam resztę, co spotyka się z karcącym spojrzeniem Akiego. Wiem, że chce zachować pozory przed matką, ale ja wcale nie muszę tego robić.

 - Dwadzieścia pierdolonych zaproszeń. Możemy zaprosić jedynie dwadzieścia osób  – mówisz beznamiętnie. Z kieszeni płaszcza wyjmujesz plik ozdobnych kartek i rzucasz nimi o ziemię.– Pozostałe trzysta zostało wysłanych do jakichś randomów z forsą zamiast mózgu. Jebać to. Mam to naprawdę w dupie.

  Obok mnie pojawia się Yumeko ze szklanką zimnej wody i wręcza ci ją do ręki. Patrzysz na nią z otwartymi ustami i miną kompletnego oszołoma.

 - Ale ty jesteś niezła... – oceniasz z wrodzonym taktem i wyczuciem. -  Yuu, wcale ci się nie dziwię, że…

 - Każdemu zdarzają się pomyłki – wtrącam gwałtownie, obracając się w stronę Akiego. Zastanawiam się w duchu, od której części ciała zacznę ćwiartowanie cię na kawałki, gdy już wytrzeźwiejesz. Najpierw odetnę ci twoje główne centrum dowodzenia, fabrykę pomysłów i źródło większości problemów, czyli… penisa. – Opowiadałem Takumiemu, że na początku pomyliłem twoją mamę z koleżanką ze szkoły średniej. Dopiero potem wszystko się wyjaśniło.

  Na szczęście postanawiasz tego nie komentować. Kiedyś naprawdę cię ukatrupię.

 - W porządku. – Akira nie wygląda na przekonanego, za to na jego twarzy maluje się zirytowanie, zapewne przez twoją niewybredną uwagę.

  Wypijasz wodę duszkiem i odkładasz szklankę na nieistniejący stolik. Cudem łapię ją tuż przed roztrzaskaniem się o podłogę.

 - Panowie i panie, żenię się za cztery miesiące! – wołasz, rozkładając ręce na boki, zupełnie jakbyś chciał przytulić ogromnego pluszaka. – Wszystko nam załatwili! Ciuchy, restaurację, nawet pierdolonych świadków! Yuu, niestety musisz sobie teraz znaleźć jakieś inne zajęcie. Jakby któryś z was nie chciał jednak przychodzić to dajcie znać, bo muszę kogoś wypierdolić z listy gości.

 - A gdzie jest Keiko? – indaguję spokojnie, ignorując pytające spojrzenie Akiry. Hayato trzyma się wyraźnie z boku, co zważając na sytuację jest całkiem logicznym posunięciem. Kiedy jesteś pijany najbardziej trzeba chronić cię przed twoim popieprzonym alter ego, które zapewne wypaplałoby coś, czego mógłbyś później żałować.

 - A chuj ją tam wie – rzucasz obojętnie. – Wkurwiła się na wszystkich, a potem na mnie, bo nic nie zrobiłem, i gdzieś pojechała. A ja przyjechałem tutaj. Cieszycie się, prawda? Także Szczęśliwego Nowego Roku! Oby jutro w ziemię uderzyła asteroida i rozjebała ten chujowy świat.

  Nachylasz się nagle do przodu i pocierasz dłonią czoło. Znam ten sygnał aż nazbyt dobrze.

 - Zaraz zrobi się nieciekawie – informuję wszystkich zgromadzonych. – Trzeba przenieść go do łazienki, zanim… Pani Yumeko i Hayato, idźcie dokończyć kolację. Za chwilę do was dołączymy.

 - Kretyn – stwierdza Akira, po czym pomaga mi cię znowu podnieść. Słaniasz się na nogach, lecz przynajmniej milczysz. – Ale nawet zaczynam mu współczuć.

 - Nie bądź na niego zły – mówię z opanowaniem. – On doskonale wie, że jest idiotą. Powtarzam mu to przez całe życie.

  Naprawdę martwię się o ciebie, Taku i chcę, żeby wszystko jakoś się ułożyło. Poradzimy sobie z tym razem, jak zwykle z resztą. 

  My przeciwko całemu światu.


***

  Trochę czasu nam zajęło zanim doprowadziliśmy cię do porządku. Ostatecznie zasnąłeś na kafelkach w łazience, niczym małe, zmęczone dziecko, które szczelnie okryłem ciepłym kocem. Nie zostałem z tobą, chociaż bardzo tego chciałem. Dopiero Akira uzmysłowił mi niedorzeczność takiego postępowania - byłeś w końcu pijany i nie miałeś gdzie uciec. Nie myśl jednak, że o tobie zapomniałem.

  Reszta wieczoru upłynęła spokojnie. Graliśmy w hanafudę, piliśmy sake i świętowaliśmy dalej, aby definitywnie, lecz w radosny sposób zakończyć stary rok. 
    
  Yumeko położyła się spać kilka minut po pierwszej w nocy, Hayato został z nami trochę dłużej, ale w końcu także poszedł do przygotowanego wcześniej pokoju. Początkowo chciał wracać do siebie, lecz zrezygnował z pomysłu pod naszym naciskiem.

  Zostaliśmy zupełnie sami w ciepłym salonie.

  - Jesteś bardzo podobny do mamy – mówię do Akiry, kładąc głowę na jego ramieniu. Pachnie cudownie, co z pewnością jest zasługą niewiarygodnie drogich perfum. Obejmuje mnie po raz kolejny tego wieczoru, lecz tym razem nie próbuję uciec. Teraz wyjątkowo pragnę jego bliskości.

  Śmieje się tylko w odpowiedzi.

 - No co? – pytam ze zdziwieniem.

 - Będzie szczęśliwa, że tak pomyślałeś, chociaż… nie jest moją prawdziwą matką.

 - Poważnie?

  Spoglądam na niego podejrzliwie, ale nic nie wskazuje na to, że żartuje. Wykorzystuje moment i całuje mnie w usta początkowo tylko delikatnie muskając wargi. Po chwili jednak pogłębia pocałunek.

 - Tak – szepcze subtelnie. – Jest drugą żoną mojego ojca. Wychowuje mnie odkąd skończyłem sześć lat, za co jestem jej ogromnie wdzięczny. Naprawdę starała się, abym wyszedł na ludzi.

 - Widzę…

 - Jesteś okrutny, Yuu – stwierdza, zadzierając do góry mój podbródek. Jego wewnętrzny demon najwyraźniej także poszedł już spać, bo patrzy się na mnie w prawdziwie rozczulający sposób. – To jedna z nielicznych osób, której kiedykolwiek na mnie zależało, więc nie mogę jej niczego zarzucić.

 - A co z…

  Ucisza mnie palcem.

 - Koniec spowiedzi na dzisiaj. Mam nadzieję, że nie jesteś jeszcze bardzo zmęczony, bo mam wobec ciebie pewne plany.

  Doskonale wiem, do czego zmierza, więc poddaję się mu całkowicie. Zachłannie chłonę dotyk jego smukłych palców i wilgoć języka, samemu wcale nie pozostając dłużnym.

  Słowa Akiry odrobinę mnie rozgrzeszyły, chociaż w dalszym ciągu czuję się paskudnie. Na szczęście okazało się, że nie jestem aż tak zwyrodniały jak początkowo myślałem.

  Jednak czy to cokolwiek zmienia?