Ogłoszenia :)

Jest to blog yaoi, czyli o miłości męsko-męskiej. Jeżeli nie lubisz tego typu opowiadań, po prostu grzecznie opuść tego bloga, a Twoja psychika nie ucierpi w najmniejszym stopniu.

Skargi, groźby, zażalenia, pozdrowienia lub inne sprawy proszę pisać w komentarzach lub na adres mailowy: ostatnia.kropla.goryczy@gmail.com
Chętnie przeczytam :)



wtorek, 18 marca 2014

Rozdział XVII - "Zielona wróżka"

Kochani!
Życie toczy się dalej, a ja wstawiam nowy rozdział. Szału nie ma, ale mam nadzieję, że nie będziecie się czuli zawiedzeni. Obiecuję więcej akcji w następnym chapterze :) 
Widzę progres, jeśli chodzi o ankiety, za co jestem naprawdę wdzięczna :) Szkoda tylko, że tak niewiele osób ma ochotę komentować :/ No cóż. Nie można mieć wszystkiego, chociaż nawet nie wiecie, jakiego "kopa" do pisania daje mi każdy poszczególny komentarz :) W sumie to nawet dobrze, że jest ich niewiele, bo dzięki temu mam trochę czasu na robienie zadań maturalnych, bo w przeciwnym razie, właściwie nie odchodziłabym od kompa xD 
Mam w planie jeszcze zrobić opisy dla poszczególnych postaci, aby każdy mógł sobie odświeżyć pamięć w razie chwilowej amnezji, ale... To może później, bo chwilowo nie mam ochoty, a w szczególności czasu.
Nie pozostaje mi nic innego, jak zaprosić do czytania :)


Wasza Akihita :)) 

P.S.1 Mam nadzieję, że wiecie, co to jest absynt - dodatkowe info :)

****************************************************************************************


  Wieczór był dosyć chłodny, dlatego postanowiliśmy już kończyć naszą randkę. Całe szczęście, że zapobiegawczo wziąłem ze sobą kurtkę, bo po tym trzygodzinnym spacerze z pewnością nabawiłbym się ostrego zapalenia płuc. Kto by przypuszczał, że wrzesień okaże się w tym roku tak wietrznym miesiącem. 

  Keiko z każdym kolejnym spotkaniem niezwykle mnie zadziwiała. Można było z nią pogadać niemal na każdy temat, wliczając w to nawet sztukę. Okazało się, że jej ulubionym japońskim malarzem był Ando Hiroshige. Co więcej, ja też uwielbiałem jego prace! Postanowiliśmy, że na następną randkę udamy się właśnie do galerii sztuki, żeby omówić wszelkie szczegóły w stylistyce na konkretnych przykładach. Nie mogłem się już doczekać.

  Rozmawialiśmy i rozmawialiśmy, a ilość wspólnych tematów rosła, zamiast się drastycznie kurczyć. Dawno z nikim tak dobrze nie spędzałem czasu, no może z wyjątkiem Yuichiego, ale on w tej chwili się nie liczył.

 - Wiesz… - zaczęła Keiko, kierując wzrok na szare płyty chodnikowe. – Kiedy ojciec powiedział mi, że syn jakiegoś prezesa chce się ze mną umówić, pomyślałam, że okażesz się lalusiowatym niedorozwojem z przerośniętym ego. Ba! Byłam o tym przekonana, bo już nie raz widywałam takich typków na uczelni. A tutaj…

 - Widzę, że chyba nie spełniłem twoich oczekiwań – mruknąłem, posyłając jej delikatny uśmiech.

 - Na szczęście nie – powiedziała, chwytając mnie nieoczekiwanie za rękę. Miała zimne i bardzo delikatne dłonie, które wręcz idealnie mieściły się w moich. Ciekawe, jakbym się czuł, gdyby Hayato… Stop! Musiałem przestać o nim myśleć! Między nami nic nigdy nie było i już nie będzie! Koniec!

 - Nie dość, że jesteś niezłym ciachem… – kontynuowała. – To jeszcze potrafisz poprawnie się wysłowić i nawet czasem powiedzieć coś mądrego.

 - Co ty nie powiesz? – prychnąłem ironicznie. O tym, że byłem ćpunem i że pieprzyłem się już z połową japońskiego społeczeństwa jeszcze nie wiedziała i w sumie nigdy nie miała się dowiedzieć.

 - No i do tego pewnie jesteś dobry w łóżku – stwierdziła, lustrując mnie spojrzeniem. – Mam nadzieję, że będę mogła to wkrótce ocenić.

  Lekko mnie zamurowało, ale zamaskowałem to uśmiechem.

 - Zawsze jesteś taka otwarta i bezpośrednia?

 - Niestety – mruknęła. – Poza tym jestem też tradycjonalistką, a moja zmarła babcia zawsze powtarzała mi, żebym nigdy nie brała kota w worku. Wiem, że pewnie miałeś mnie za jakąś cnotkę-niewydymkę, ale realia są inne. Ojciec ostatnio przedstawił mi mniej więcej sytuację obydwu firm i… Chyba obydwoje zostaliśmy postawieni przed faktem dokonanym, prawda?

 - Tak – odpowiedziałem. Niemal w ostatniej chwili powstrzymałem się przed wypowiedzeniem słowa „niestety”. Coś takiego mogłoby zniszczyć cały plan, nad którym pracowałem już od ponad miesiąca.

  Nagle zastąpiła mi drogę i ujęła za poły rozpiętej kurtki. Przez chwilę wpatrywaliśmy się w siebie w milczeniu. Byłem ciekawy, co dokładnie o mnie myślała. Czy zdążyła się już zakochać? No, cóż. Ja nie czułem do niej niczego, oprócz zwykłej sympatii. Miałem przez to ogromne wyrzuty sumienia.

  Wspięła się uroczo na palcach i zbliżyła twarz do mojego policzka.

 - A może chciałbyś… No wiesz…  - mruczała wprost do mojego ucha. – Mój samochód stoi niedaleko. Pojechalibyśmy w jakieś ustronne miejsce i…

  Chwila. Czy świat odwrócił się o 180 stopni? Nagła zamiana ról? To JA powinienem jej zaproponować coś takiego! Już dawno, dawno temu, ale… Nie mogłem. Kiedyś niezobowiązujący seks był dla mnie niemal codziennością, lecz odkąd udało mi się sprecyzować moje uczucia wobec Hayato, nie sypiałem już nawet z Ayako, przez co była na mnie śmiertelnie obrażona. Już od miesiąca byłem w bardzo dobrych kontaktach ze swoją zacną prawicą i to wszystko przez jakiegoś kolesia, któremu udało się trwale przeprogramować mój mózg.

  I co miałem zrobić? Co miałem jej odpowiedzieć? Nie mogłem tak zwyczajnie odmówić, bo popełniłbym największy błąd życia. Pogwałciłbym zasadę numer jeden: atrakcyjnym kobietom nie odmawiało się seksu. Tylko, że… Wcale nie miałem ochoty jej przelecieć! Kurwa mać! 

 - Keiko, spotykamy się dopiero od miesiąca. Ja… Nie wiem czy jestem na to gotowy…

  Zmarszczyła brwi i gwałtownie odsunęła się ode mnie.

 - Nie podobam ci się – stwierdziła. Jej kształtne wargi wygięły się w odwróconą podkówkę.

  „Taku, kuźwa! Ogarnij się i ratuj sytuację!”

 - To nie tak! – zaprzeczyłem gwałtownie. – Ja po prostu nigdy nie…

  Zawahałem się przed dokończeniem zdania i czekałem na dobrze mi znaną siłę „kobiecej nadinterpretacji”. Przerabiałem to już wielokrotnie. Wystarczyło, że uśmiechnąłem się do jakiejś laski, a za dwa dni docierały do mnie plotki, o mojej wielkiej miłości do owej dziewczyny, które zmuszony byłem dementować.

 - Żartujesz, prawda? – zapytała, nagle promieniejąc. – Ty… Jesteś prawiczkiem?

  Buahahaha! No to dojebałem do pieca! Gorszego kłamstwa już chyba nie byłem w stanie wymyślić. Swoje „dziewictwo” straciłem w wieku 15 lat i nie byłbym w stanie zliczyć swoich partnerek i partnerów z okresu liceum, a co dopiero z całego życia. Yuichi padnie ze śmiechu, gdy to usłyszy. 

  Nic nie odpowiedziałem, a ona i tak przywarła do mnie w mocnym uścisku. Cóż, teoretycznie rzecz biorąc, wcale jej nie okłamałem. To ona błędnie zinterpretowała moje niedokończone zdania. Tak, to z pewnością wyłącznie jej wina.

 - Przepraszam, po prostu nie spodziewałam się usłyszeć czegoś takiego. Myślałam, że gatunek przystojnych prawiczków wyginął już dawno temu… Teraz czuję się głupio.

  „Usłyszeć”. Przecież tak właściwie nawet nie potwierdziłem jej przypuszczeń. Nie odezwałem się ani słowem. Poczułem w klatce piersiowej niewielki ciężar, który sprawił, że zupełnie straciłem dobry humor. Jeśli wieczorem ujrzę w lustrze mordę podłego sukinsyna, to będzie znaczyło, że wszystko jest w porządku.

  Ująłem jej twarz w dłonie i pocałowałem czule. W co ja się wpakowałem?!



***

  Wpadłem do mieszkania i głośno trzasnąłem drzwiami. Zmęczony oparłem się plecami o pobliską ścianę i starałem się pozbierać, migrujące po całym mózgu myśli. Z salonu dobiegały do mnie surowe dźwięki gitary elektrycznej, które o dziwo działały na mnie niezwykle kojąco. To Yuichi ciągle szpanował przed całym sąsiedztwem swoją nienaganną techniką i ogromnym talentem. Odkąd przytaszczyliśmy mu razem z Hayato wzmacniacz i gitarę, nie odstępował jej na krok.

  Zdjąłem skórzaną kurtkę i powiesiłem ją na wieszaku. W międzyczasie zerknąłem jeszcze w lustro na korytarzu, aby poprawić zmierzwione od wiatru włosy. Moje wcześniejsze przypuszczenia się sprawdziły. Niestety. Jak przystało na kompletnego drania wzruszyłem tylko ramionami, po czym ruszyłem w stronę dalszej części mieszkania. Na myśl o tym, że gdzieś tam siedział mój Hayato, zrobiło mi się gorąco.

 -  "Hotel California" – rzuciłem w kierunku Yuichiego. - Don Felder i Joe Walsh.

  Kiedyś bardzo często bawiliśmy się właśnie w takie zgadywanki. Yuu grał mi fragment jakiejś solówki, a ja musiałem zgadnąć utwór i poszczególnych gitarzystów.

 - Widzę, że nie wypadłeś z formy – krzyknął rozpromieniony, uśmiechając się do mnie szeroko. – A to?

  Poprawił gitarę na ramieniu i odrzucił włosy do tyłu, po czym rozpoczął szaleńczy wyścig po gryfie. Patrzyłem na niego z otwartą paszczą i zachwytem malującym się na twarzy. Wyglądał nieziemsko. Jego wrodzona delikatność i wrażliwość doskonale uzupełniała się z rockową drapieżnością, dając powalający efekt.

 - Myślisz, że mnie tym zagniesz? – prychnąłem, siadając na oparciu fotela. - "Crazy Train", gitarzysta to oczywiście Randy Rhoads... Uwielbiam jak grasz, wiesz?

 - Wiem – odpowiedział. Chyba spodobał mu się mój komplement, bo natychmiast się ożywił, a jego chabrowe oczy zalśniły uroczym blaskiem. – Kontynuować?

 - Tak. Szkoda jednak, że nie przynieśliśmy ci twojej ukochanej waltorni. To ona jako pierwsza podbiła moje serce.

 - Baaardzo zabawne. Niestety nie znalazłbyś jej u mnie w domu, bo sprzedałem ją, aby mieć kasę na perkusję. No, ale wracając. Najnowsza i najlepsza stacja radiowa „Yuichi FM” spełnia życzenia swoich słuchaczy. Czekam na propozycje.

 - „Paradise City” – powiedziałem, rozsiadając się wygodnie. Uwielbiałem ten kawałek. Kilka lat temu byliśmy nawet na koncercie Guns’ów w Tokio. Ehh… Na pewno to pamiętał, bo to właśnie przed ich koncertem po raz pierwszy sięgnęliśmy po dragi. Chcieliśmy się wtedy znaleźć w takim „rajskim mieście”, ale nie mieliśmy świadomości tego, że zamiast wzlatywać, oboje staczaliśmy się na dno.

  Widziałem po wyrazie jego twarzy, że także odświeżał swoje wspomnienia. Po chwili jednak subtelnie potrząsnął głową i rozpoczął grę. Wyciągnąłem z paczki papierosa i odpaliłem go przy pomocy zapalniczki leżącej na stole, która zapewne należała Ayako. Zaciągnąłem się porządnie, bo tak najbardziej lubiłem i w milczeniu słuchałem perfekcyjnej gry Yuichiego. Przed oczami miałem szalone pogo, tłumy rozwrzeszczanych nastolatków i kaskadę estradowych świateł. Tyle wspomnień…

  Nagle ocknąłem się z muzycznego transu. Czułem się tak, jakbym zapomniał o czymś bardzo ważnym. Hmmm… No właśnie! Gdzie był do jasnej cholery Hayato?! Zerknąłem na Yuichiego, a ten jak na zawołanie zaprzestał gry i odłożył gitarę na stojak.

 - Nie ma go – odpowiedział sztywno. – Dwie godziny temu ktoś do niego zadzwonił i po sekundzie rozmowy powiedział, że musi już iść. Kazał wspomnieć, żebyś potrącił mu to z pensji.

  Wiadomość o wyjściu Hayato nie dość, że bardzo mnie zaskoczyła, to jeszcze wywołała falę dziwnego niepokoju. Biorąc pod uwagę jego poprzednie zajęcie i teoretyczną społeczną izolację, zacząłem się zastanawiać, czy oprócz mnie i Yuu miał jeszcze jakiś innych znajomych. A może to ten blondyn w okularach, jak mu tam było… Matsudara? Hmm… A może zadzwonił ten cały zboczeniec i poprosił Hayato, żeby do niego wrócił? Nie. Niemożliwe.

  Musiałem się dyskretnie uszczypnąć w rękę, aby opanować emocje i zacząć myśleć logicznie. Wiedziałem przecież, że zwykłe „gdybanie” nigdy nie przyniosło mi żadnych korzyści.

 - Wszystko w porządku? – Głos Yuichiego przywrócił mnie do rzeczywistości. Siedział na oparciu fotela po mojej prawej stronie i przyglądał mi się zaniepokojony.

 - Tak – odparłem, po czym wrzuciłem peta do popielniczki. – Miałem ciężki dzień… to wszystko.

  Widać ta odpowiedź niezupełnie mu wystarczyła, gdyż wciąż nie spuszczał ze mnie wzroku. Albo ostatnio jeszcze bardziej wyprzystojniał, albo odstawienie hery wpłynęło na jego wygląd wyjątkowo korzystnie. Cieszyłem się, że już nie brał tego świństwa i znowu był MOIM Yuichim. Nareszcie.

 - Masz ochotę się nawalić? – zapytałem, wstając z fotela. – Wiesz… Muszę trochę odreagować.

 - Z tobą zawsze – odparł bez wahania, przeciągając się niczym kot. – A może pójdziemy o krok dalej i otworzymy w końcu „zieloną skrzynkę”? Minęło kilka lat odkąd ostatnio o niej zajrzeliśmy.

 - Ale mieliśmy ją przecież otworzyć na specjalną okazję!

 - A teraz nie jest specjalna okazja? Nareszcie oboje niczego nie ćpamy, a to już można uznać za sukces, prawda?

  Uśmiechnąłem się do niego. Tak, miał absolutną rację. Poza tym musiałem oblać swoje przyszłe narzeczeństwo i rychły ślub. Hura! „Skrzynka” była idealnym sposobem na to, żeby choć na chwilę o wszystkim zapomnieć.

 - Ale twój stan… Nie wiem czy to jest dobry pomysł – mruknąłem.

 - Spokojnie. Widzisz przecież, że jest już lepiej.

  Wiedziałem, że jako jego najlepszy przyjaciel, nie powinienem się na to zgodzić. Niestety cały mój zdrowy rozsądek leżał już pijany pod stołem w kuchni i wołał mnie, abym do niego dołączył. Mimowolnie kiwnąłem twierdząco głową.

  Oboje ruszyliśmy w kierunku sypialni. Otworzyliśmy moją pedantyczną szafę, a następnie z szuflady z podwójnym dnem wyciągnęliśmy brązowe pudełko po butach, które z czcią odłożyliśmy na dywan. Nazwa „zielona skrzynka” wzięła się od jego zawartości. Po uchyleniu kartonowego wieczka, naszym oczom ukazała się mała kartka. Yuichi wziął ją do ręki i przeczytał głośno nabazgrolone kiedyś przeze mnie słowa.

 - „Jeśli to czytacie to znaczy, że wciąż jesteście nieźle popierdoleni. Miłej zabawy – Taku&Yuu”

  Roześmiałem się szczerze, po czym sięgnąłem po zgrabną butelkę absyntu. To będzie udany wieczór, z pewnością.

 - Zadbaliśmy nawet o fajkę wodną – zauważył Yuu, po czym ujął między palce torebkę z pierwszoklasowym zielskiem. Gdyby do mojego mieszkania wpadła w tej chwili policja, oboje trafilibyśmy do więzienia na co najmniej pięć lat.    

  Udaliśmy się z powrotem do salonu. W międzyczasie wziąłem kilka tatami i rozłożyłem je na podłodze, żebyśmy nie siedzieli na zimnych panelach. Yuichi przyniósł zimną wodę mineralną i cukier. Byliśmy prawie gotowi do naszej „zielonej nocy”, tylko potrzebna nam była jeszcze odpowiednia muzyka. Z tym problemem także szybko się uporaliśmy.




 - No to do dna – powiedziałem, po czym wychyliłem pierwszy kieliszek przygotowanego trunku. Yuichi postąpił tak samo. Absynt trzeba było przed wypiciem rozcieńczyć trochę z wodą, a następnie posłodzić, aby choć w małym stopniu pozbyć się anyżowego smaku. Na czysto smakował okropnie.

 - Ohyda – mruknął pod nosem Yuu, lecz uśmiech i tak nie schodził mu z twarzy. Ja też bardzo się cieszyłem, że w końcu mogliśmy spędzić czas tylko we dwoje, zupełnie jak za dawnych czasów. – Taku, nie idziesz przypadkiem jutro do pracy?

 - Jasne, że tak, ale spokojnie. Mam PLAN – powiedziałem, tajemniczo się uśmiechając.

 - Mam się bać, szukać dobrego miejsca na ukrycie zwłok czy…?

 - Po prostu rano zadzwonię do ojca i powiem mu, że Keiko u mnie nocowała i nie mam sumienia jej jeszcze budzić. On już wszystko załatwi.

  Yuu przechylił głowę na bok. Zawsze tak robił, gdy coś wydawało mu się nie do końca jasne.

 - I po tych wszystkich latach terroru liczysz, że Zordon ci odpuści? Może nie pij już tego absyntu, bo wyraźnie ci szkodzi.

  Zapomniałem, że Yuichi jeszcze nie słyszał o „genialnym pomyśle” mojego rodziciela. Jak mogłem dusić w sobie ten sekret od ponad miesiąca? Postanowiłem mu pokrótce o wszystkim opowiedzieć. Reszty sam z pewnością się domyśli.

 - Otóż bardzo zależy mu na tym, żebym zbałamucił wspomnianą już niewiastę – odparłem ironicznie. – To dla niego czysty biznes, bo chce dokonać jakiejś fuzji firm i żeby to zrobić potrzebuje ofiary, czyli mnie. Myślałeś, że spotykam się z Keiko, bo się w niej nagle zakochałem? Proszę cię!

 - Nie mogłeś mu odmówić? – zapytał, odgarniając włosy za ucho.

 - Odmówić?! Sam chyba do końca nie wiesz, o czym mówisz! Zagroził, że jeśli się nie zgodzę to zniszczy mi życie! Co miałem, kuźwa, zrobić?

 - Podły skurwysyn – zaklął, po czym odkręcił butelkę i nalał nam jeszcze trunku. Zawsze mogłem liczyć na jego trafne sformułowania. – Za co pijemy?

 - Za koniec mojej wolności? – zasugerowałem, prychając cicho. Wypiliśmy dopiero po jednym kieliszku, a już zaczynało mi się kręcić w głowie. – Mam dokładnie trzy miesiące, żeby się jej oświadczyć, rozumiesz?

  Zamurowało go na chwilę. Spoglądając na jego twarz, dostrzegłem nawet cień strachu. Jeśli myślał, że mogę się jakoś z tego wykręcić, to grubo się mylił. Chyba dopiero teraz pojął, że sprawa była naprawdę poważna. Bez słowa wręczył mi kieliszek do ręki.

 - W takim razie wypijmy za to, żeby do tego nigdy nie doszło.

  Przystałem na jego propozycję.

 - Przeleciałeś ją już? – zapytał po chwili milczenia, odkładając pusty kieliszek na podłogę.

  Parsknąłem szaleńczym śmiechem. Następną chwilę zajęło mi opowiadanie o niecodziennej propozycji Keiko. Yuichi początkowo gapił się na mnie z dziwnym szczękościskiem twarzy, a kiedy zdążył już przetrawić  wszystkie fakty, po prostu przechylił się do tyłu z pozycji siedzącej i leżąc na plecach, rechotał przez następne dziesięć minut. Z trudem udało mi się go uspokoić.

 - Tak, tak. Zgadzam się z tobą – powiedział, unosząc głowę i spoglądając na mnie z rozbawieniem. – W końcu te dwie laski ze szkolnego składziku w ogóle się nie liczyły. O tych wszystkich z klubów i koncertów też można zapomnieć, bo właściwie nawet nie znałeś ich imion. W sumie nic się też nie stało, że przeleciałeś prawie wszystkie ex i siostry swoich kumpli. Nawiasem mówiąc, niezły z ciebie sukinsyn, wiesz? Widzę, że jednak odziedziczyłeś coś po ojcu…

 - Nie pomagasz… - mruknąłem, łypiąc na niego spode łba. Zapomniałem, że słowa „wsparcie” i „Yuichi” niemal zupełnie się wykluczały.

 - No, dobra. Już skończyłem… - wysapał, trzymając się za brzuch. - Prawie. Nie no, po prostu musisz udawać, ze nie wiesz do końca, o co w tym wszystkim chodzi. Łatwizna! Całe szczęście, że nie jesteś laską, bo po rozłożeniu nóg, przypominałbyś pewnie krater Fuji i…

 - Nie żyjesz! – krzyknąłem, po czym rzuciłem się na niego z wrzaskiem obłąkanego właściciela porysowanego Lamborghini.

  Turlaliśmy się po podłodze, zanosząc się śmiechem. Absynt najwyraźniej zaczął już naprawdę działać, bo w jednej chwili popadłem w prawdziwy błogostan. Albo to towarzystwo Yuichiego tak na mnie działało? Może. Jednego jednak byłem pewien – chciałem, żeby ten wieczór nigdy nie dobiegł końca.

 - Żarty żartami, ale pamiętaj, że zawsze możesz na mnie liczyć – oznajmił, odwracając głowę w moją stronę. Leżeliśmy obok siebie na podłodze i wpatrywaliśmy się w lekko falującą rzeczywistość. Chyba jednak za słabo rozcieńczyliśmy naszą „zieloną wróżkę”.

 - Wiem – odparłem. – Przecież jesteś moimi nożyczkami, prawda?

  Zaśmiał się cicho, a ja wróciłem pamięcią do tamtego okropnego dnia. Nikomu o nim nie opowiadałem, bo pewnie natychmiast wysłaliby mnie do psychiatryka, dali różowy kaftan bezpieczeństwa i wmawiali, że wszystko będzie dobrze, przygotowując moją głowę do elektrowstrząsów. Chociaż może rzeczywiście powinienem się tam znaleźć?

  Chodziłem wtedy do liceum  i tylko pozycja społeczna oraz wpływy mojego ojca, uniemożliwiały dyrekcji wyrzucenie mnie z tej placówki. Był to z całą pewnością najgorszy okres w moim życiu, bo zupełnie straciłem kontrolę nad dragami, które zdołały już zupełnie omotać mój mózg. Jedyną osobą, która miała na mnie jeszcze jakiś wpływ, był Yuichi, dlatego ciągle za mną chodził i nie pozwalał mi robić głupich rzeczy. Nie mogłem się go pozbyć nawet w kiblu!

  Pewnego dnia jedna z uczennic, której imienia za nic nie mogłem sobie przypomnieć, podeszła do mnie i oznajmiła, że jest ze mną w ciąży. Byłem w kompletnym szoku. W tamtym dniu nie byłbym w stanie wziąć odpowiedzialności za samego siebie, a co dopiero za inną istotę. Czułem się tak, jakby cały świat zwalił się na moją naćpaną mózgownicę i zaczął na niej tańczyć macarenę. Rzeczywistość śmiała się ze mnie a karma wracała ze zdwojoną siłą. A ojciec… I co niby miałem mu powiedzieć? Że bezmyślnie przeleciałem już połowę liceum i wkrótce nie będę się mógł wypłacić z alimentami? Przecież takich przypadków mogło być o wiele więcej, prawda?

  Zaraz po szkole udało mi się gdzieś zgubić Yuichiego, dlatego mogłem swobodnie szwendać się po mieście. Z każdym kolejnym krokiem uświadamiałem sobie, jak bardzo marnowałem swoje życie. Czułem się nikomu nie potrzebny, nikomu na mnie nie zależało. Po wzięciu dwóch kolejnych działek, postanowiłem z tym wszystkim skończyć. Skrócić moje męki i jednocześnie uchronić całe społeczeństwo przed kontaktem z takim bezwartościowym pasożytem.

  Udałem się na teren starych zakładów na obrzeżach miasta. Budynki te były powszechnie uznawane za noclegownie dla bezdomnych, ale gdy wszedłem do jednego z nich, nie zastałem tam nikogo. Wokół walało się mnóstwo różnych przedmiotów, dlatego po kilku minutach szukania zalazłem to, czego potrzebowałem. Kiedy już zbudowałem odpowiednią konstrukcję, składającą się ze sznura i chybotliwego krzesła, ogarnęła mnie fala strachu. Było to jednak tylko pozorne, gdyż w głębi duszy wiedziałem, że MUSZĘ to zrobić.

  Kiedy już byłem gotowy, aby ze sobą skończyć, usłyszałem gardłowy krzyk Yuichiego, który wpadł zdyszany do pomieszczenia. W dłoni trzymał swój telefon komórkowy, a na jego twarzy malował się obraz prawdziwej furii. Przypominało to trochę scenę z jakiegoś taniego, hollywoodzkiego dramatu. Widząc mnie w tej niezręcznej sytuacji, upuścił telefon na podłogę i rozejrzał się spanikowany wokół siebie. Natychmiast podniósł jakiś zdezelowany sekator z kupki śmieci i chwycił go w obie ręce, przyglądając mi się badawczo. Pierwsze zdanie, jakie wyszło z jego ust totalnie zbiło mnie z pantałyku: „Rób co chcesz, ja i tak cię odetnę”. Spojrzałem na jego komórkę, leżącą ekranem do góry na betonowej posadzce. Byłem zdziwiony, że wciąż jeszcze działała, ale jeszcze bardziej zaskoczył mnie nagłówek aplikacji „Gdzie jest moje dziecko?”. Nieoczekiwanie wybuchłem głośnym śmiechem, bo nawet nie byłem świadomy tego, że ten idiota ciągle namierzał mnie telefonicznie. Nie mogłem uwierzyć, że mój misterny plan nie doszedł do skutku tylko przez to, że nie wyłączyłem swojej komórki.

  Oczywiście wszystko dobrze się skończyło. Wspomniana dziewczyna nie była jednak w ciąży, dlatego mogłem odetchnąć z ulgą. To była moja pierwsza i już ostatnia próba samobójcza. Rok po tym wydarzeniu, kiedy miałem fazę na wkurzanie mojego ojca, postanowiłem udać się od salonu tatuażu. Przecież według mojego szanownego rodziciela tatuowali się wyłącznie sami przestępcy, a ja miałem zakaz robienia z siebie większego recydywisty, niż w rzeczywistości byłem. Musiałem go nie posłuchać.

  Yuichi poszedł tam ze mną, lecz ku mojemu zdziwieniu, także odradzał mi ten pomysł. Ciągle powtarzał, że sam nigdy nie zrobiłby sobie tatuażu… bla ,bla, bla… I tak go nie posłuchałem. Nie wiedział o wzorze, jaki zdążyłem już sobie wybrać i przez kilka godzin siedział w salonie za parawanem, w oczekiwaniu na efekt. Kiedy zaprezentowałem mu mojego wisielca na drzewie, zrobił zaniepokojoną minę. Oczywiście powtarzał, że mu się podoba, ale i tak czułem, że coś mu w nim nie pasuje.

  Po krótkiej chwili zdjął z siebie koszulkę i stanął obok mnie. Przyglądał się dokładnemu umiejscowieniu mojego tatuażu, po czym nieoczekiwanie zniknął za parawanem. W miejscu, gdzie sznurek łączył mego wisielca z drzewem, wytatuował sobie małe nożyczki. To dlatego od tamtej pory mówiłem tak żartobliwie o Yuu. Moim Yuu.

 - A co będzie z Hayato? – zapytał, wyrywając mnie z zamyślenia. – Znam twojego ojca i wiem, że jeśli mu bardzo zależy, to nie da ci spokoju. Z drugiej strony Keiko nie jest chyba aż taka zła…

 - Jest idealna – odparłem bez wahania.

 - W takim razie…? Na co czekasz?

 - Jest inteligentna, sarkastyczna i piękna. Ma niezłe poczucie humoru, zna się na sztuce, sama pcha mi się do łóżka, ale… ja jej nie kocham, Yuu.

 - Skoro w końcu zaczęło ci to przeszkadzać, to znaczy, że niestety nieźle się zestarzałeś.

  Poczułem jego dłoń na ramieniu. Tak, tylko tyle mógł zrobić. Sam będę się wkrótce musiał uporać z tym problemem. Wkrótce. Bałem się tego okropnie.

  Postanowiliśmy jak na razie zejść z tego tematu i skoncentrować się na o wiele przyjemniejszych aspektach istnienia. Rozmawialiśmy głównie o zespole Yuichiego, nowinkach muzycznych, a gdy skończył się absynt, zaczęliśmy pieprzyć jakieś filozoficzne farmazony bez ładu i składu. Potem odpaliliśmy fajkę i to ona okazała się być swego rodzaju gwoździem do naszej „kacowej trumny”.

  Zioło wywołało u nas duży apetyt, dlatego śmiejąc się i obijając o ściany, poszliśmy do kuchni, aby zrobić coś do jedzenia. Otworzyłem jedną z szafek i wyjąłem z niej paczkę jakichś ciastek. Były przepyszne, choć pewnie spędziły w tamtym miejscu już kilka dobrych miesięcy. Wszystko smakowało lepiej na haju. Miałem ochotę pochłonąć je wszystkie naraz, ale zlitowałem się nad Yuichim, który z zamglonym wzrokiem, smarował pastą wasabi deskę do krojenia. Biedaczek, zawsze miał słabszą głowę ode mnie.

  Wróciliśmy do salonu. Podłoga zaczęła usuwać nam się spod nóg, dlatego przeskakiwaliśmy na poszczególne meble, aby uniknąć śmierci. Usłyszałem trzask tłuczonego szkła. To tylko Yuichi położył się na brzuchu na mojej komodzie, nie wiedziałem w jakim celu.

 - Chyba dostałeś wiadomość – powiedziałem do niego. Nie miałem już siły, aby podać mu komórki.

 - Lubię prezenty – odpowiedział, po czym wrócił do podziwiania ściany.

 - Nie, no! Sms ci przyszedł! – krzyknąłem, w przypływie dobrej woli, sięgając po telefon tego idioty. Jednak okazał się być dalej niż początkowo myślałem, bo udało mi się tylko spaść z sofy i rozwalić sobie nos o podłogę. Zauważyłem ślady krwi na dłoni.

 - To wpuść go, bo nie znam!

  Zrezygnowałem z dalszej konwersacji.

  Otworzyłem oczy, a ten kretyn znowu był przy mnie. Powiedział, że krwawię, bo oberwałem z kałasznikowa i że powinniśmy się gdzieś schronić, bo wrogowie byli coraz bliżej. Przeczołgaliśmy się jak najszybciej do jednego z naszych obozów i przebraliśmy w specjalne mundury. Gdy zajęliśmy odpowiednią pozycję, rozpoczęła się okropna ulewa. To oznaczało początek pory deszczowej. Dlatego właśnie nienawidziłem kambodżańskiej dżungli…

  Późniejsze wydarzenia z „zielonej nocy” osnute zostały mgłą tajemnicy. Pamiętałem tylko strzelaninę, tryliardy kotów różnej maści, fioletową sukienkę i piękną brunetkę, z którą później całowałem się w bliżej nieokreślonym miejscu. Chyba miała kolczyk w wardze i do tego była płaska, jak… Chwileczkę.

  Kuźwa! To nie mógł być… Nie! Czyżbym znowu…?

  Lepiej być już, kurwa, nie mogło! 

10 komentarzy:

  1. Niesamowity rozdział jak zwykle! Weny życzę i czekam na next!! :3

    OdpowiedzUsuń
  2. Epicki rozdział ! :3 zielona wróżka i kambodżańska dżungla xd kobieto skąd ty to wszystko bierzesz ? Nie mogłam przestać się śmiać ! :D no i ta tajemnicza " płaska " brunetka ^^ Mymhym ;D czekam na dalszy rozwój akcji :** pozdrowionka od anonima xd

    OdpowiedzUsuń
  3. Ale się uśmiałam przy końcówce. Nastrój poprawiony na maxa.
    A, no i oczywiście czekam na więcej. :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Bardzo ciekawe opowiadanie, pełno w nim wszystkiego, Uwielbiam wszystkich bohaterów, a ostatnio najbardziej chyba paring, który się zrodził czyli Akira i Hayato.
    Szkoda iż Takumi tak zopstał wyrolowany przez ojca, no ale cóz ciekawie jak to rozegrasz:D
    Co do tego rozdziału to wszystko ok, śmieszny i pełen zaskoczenia szczególnie przy końcówce.

    Czekam na dalsze części i mam nadzieję iż nasz blog również dalej będzie przez Ciebie odwiedzany.

    //Eiji

    OdpowiedzUsuń
  5. Ta notka jak i każda poprzednia są wspaniałe. Ale nie możesz dopuścić do tego ślubu ! PŁASKA BRUNETKA POWIADASZ? Uwielbia Twój styl pisania, jesteś niepowtarzalna. Z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy.

    *Hopie*

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj, witaj,
    dzięki za tych parę słow pod moim komentarzem pod poprzednim rozdziałem... wiesz cieszę się,z ę masz kilka już pomysłów, jak coś mnie tam zobaczysz... uzależniłam się chyba od Twojej twórczości ;]
    ach jaka Keiko bezpośrednia, przez chwile błąkała mi się myśl, ze zaproponuje układ doskonały dla nich będą razem, aby ich ojcowie byli zadowoleni, ale będą robili skoki w bok...
    Hyato wyszedł, czyżby dzwonił Akira, jeśli tak już widzę tą rozmowę... „przyjdź” ;] będą mieli chyba strasznego kaca po tym zalaniu się w trupa ;]
    Dużo weny życzę Tobie...
    Pozdrawiam serdecznie Basia

    OdpowiedzUsuń
  7. ;-; czekam na kolejny rozdzial! jesli ta "brunetka" pojawila sie w opowiadaniu to chyba wiem kto to moze byc :D

    OdpowiedzUsuń
  8. To wypuś bo nie znam!-jebłam.. I to jak "dostał z kałasznika" i o tych nadchodzących wrogach... Strasznie mi to przypomina jak kiedyś bawiłam się (bez ćpania) w takie wojny z przyjaciułmi.. Well.. Nadal to czasami robie.. xD

    OdpowiedzUsuń
  9. Kocham ten blog :D Żałuję że dopiero teraz na niego trafiłam. W jedną noc doszłam do tego rozdziału :p Moim zdaniem masz wielki talent i spokojnie możesz pisać książki,a ten blog sobie wydrukuje xDD

    OdpowiedzUsuń