Najukochańsi!
Sprawa wygląda następująco - na studiach mam totalny "rozpierdol umysłowy", a słynna "Biochemia Harpera" prześladuje mnie niemal codziennie i zachęca do zagłębienia się w lekturze. Musicie mi wybaczyć, ale obawiam się, że w najbliższym czasie nie wstawię żadnego posta. No cóż... Są w życiu takie momenty, kiedy trzeba określić priorytety. Ehhh... Na dodatek ostatnio nie mam nawet weny, żeby cokolwiek napisać, co jest spowodowane zmęczeniem, jak i uczuciowymi dylematami, z którymi ostatnio muszę się zmagać. Jestem rozbita i wiecznie przygnębiona, nie mogę się na niczym skupić, a na dodatek wciąż muszę udawać przed najbliższymi, że wszystko jest w porządku.
Nie jestem dobra w podejmowaniu trudnych decyzji. Nikt nie jest. Boję się ich późniejszych konsekwencji i tego, że będę potem BARDZO żałować.
No, ale koniec już mojego ględzenia.
Przewidywana data następnego rozdziału: koniec lutego, aczkolwiek jeżeli znajdę czas w przerwie świątecznej i jakimś cudem wróci mi wena, to możliwe, że notka pojawi się wcześniej.
Kocham Was wszystkich i przepraszam.
Do "napisania"
AM
Ogłoszenia :)
Jest to blog yaoi, czyli o miłości męsko-męskiej. Jeżeli nie lubisz tego typu opowiadań, po prostu grzecznie opuść tego bloga, a Twoja psychika nie ucierpi w najmniejszym stopniu.
Skargi, groźby, zażalenia, pozdrowienia lub inne sprawy proszę pisać w komentarzach lub na adres mailowy: ostatnia.kropla.goryczy@gmail.com
Chętnie przeczytam :)
Skargi, groźby, zażalenia, pozdrowienia lub inne sprawy proszę pisać w komentarzach lub na adres mailowy: ostatnia.kropla.goryczy@gmail.com
Chętnie przeczytam :)
czwartek, 12 listopada 2015
sobota, 5 września 2015
Rozdział XXIV - "Przekleństwo słabości"
Witajcie!
Jest 2 w nocy, a ja właśnie skończyłam pisać posta. Jutro czeka mnie kolejny wyjazd, dlatego spięłam się i voilà. Mam nadzieję, że nie jesteście na mnie AŻ TAK BARDZO WŚCIEKLI, że trochę Was zaniedbałam, co? Niestety wyszło, jak wyszło i nie byłam w stanie napisać tzn. ukończyć nowej notki, ponieważ zaczęłam już ją pisać miesiąc temu.
Teraz jestem już trochę zmęczona, ale jak wrócę to dodam jeszcze coś do mojego przywitania i poprawię wszystkie błędy.
Pozdrawiam
AM
******************************************************************
Czuję silne
uderzenia, zupełnie, jakby ktoś w tej chwili łamał mi żebra łomem. Kulę się, po
czym otwieram oczy, by spojrzeć w twarz swojemu oprawcy. Dostrzegam
zakłopotanie na twojej twarzy. Hmmm… Jest odrobinę niezręcznie, aczkolwiek byłoby jeszcze
bardziej, gdybym nie skulił się mocniej i nie wydał z siebie zduszonego jęku.
- Ty mała pluskwo! –
Słyszę twój wściekły wrzask. – Ile mam ci powtarzać, że Yuichi to nie żadna
pieprzona trampolina?
- Pseplaszam, Taku.
- Złaź z niego
natychmiast! – Rozkazujesz krzyżując na piersi ręce. - I naucz się poprawnie mówić,
czerwiu!
Ruka wyswobadza moje
płuca z męczącego uścisku, czemu towarzyszy przeciągłe skrzypnięcie sofy. Po
chwili słyszę już tylko dźwięki drobnych kroków, których echo oddala się ode
mnie z każdą sekundą.
- Nie powinieneś tak
do niej mówić – karcę cię, przybierając nieco surowy ton głosu. Spuszczam nogi
na podłogę, po czym przybieram pozycję siedzącą na niezbyt wygodnej kanapie z
szorstkim obiciem, na której spałem już jakieś milion razy.
Uśmiechasz się do
mnie subtelnie i tylko kiwasz zrezygnowany głową. Wyglądasz na bardzo
zmęczonego, ale nie dajesz tego po sobie poznać.
- Ale to mój
osobisty sposób na resocjalizację smarkaczy. Sprawdza się od lat. Szczególnie
na tobie.
Wiem, że czekasz aż
odpowiem na twój uśmiech, ale specjalnie tego nie robię. Twoje zdezorientowane
spojrzenie tym razem na mnie nie zadziała. O, nie!
- Nie jestem pewien,
który z nas po wczorajszej imprezie bardziej potrzebuje resocjalizacji – mruczę
cicho, lecz wystarczająco wyraźnie, żebyś wszystko usłyszał.
Wyraz twojej twarzy
ulega znaczącej zmianie. Myślałeś, że zapomniałem? Że wszystko już będzie w
porządku? Nie, nie dam ci tak łatwo zamknąć o tej sprawie. Nie pozwolę, żebyś
znowu sięgnął dna.
- Nie mam ochoty o
tym rozmawiać. – Zrywasz się szybko z krzesła i podążasz w stronę kuchni. – Kawy?
- A ja owszem –
mówię, po czym ruszam za tobą.
Zrozumienie tego, że
nie zamierzam odpuścić zajmuje ci dłuższą chwilę. Opierasz się o kuchenny blat
z obrażonym wyrazem twarzy i leniwie zapalasz papierosa. Zaciągasz się mocno i
rzucasz mi piorunujące spojrzenie zza kłębów unoszącego się dymu.
- Zaczynaj.
- Myślisz, że jest to
dla mnie przyjemne?
Wywracasz irytująco
oczami.
- Nie, ale mógłbyś
się trochę pospieszyć z tym dawaniem opierdolu, bo mam ważniejsze rzeczy na
głowie niż przejmowanie się… „twoim przejmowaniem”. No właśnie! Raz przegiąłem.
No dobra, stało się. Więcej się to nie powtórzy, dlatego nie wiem w czym
problem.
Ze zdenerwowania
zaciskam dłonie w pięści. Ostrzegam, że jeśli zaraz nie zmienisz wyrazu twarzy
to twoje siekacze doznają kontaktu pierwszego stopnia z kuchenną posadzką.
- Problem w tym, że
jesteś niewdzięcznym dupkiem! – Cedzę przez zęby, chociaż „dobry Yuu” w mojej
głowie stara się mnie usilnie powstrzymywać. – Pieprzonym egoistą! Myślisz, że
wszystko kręci się wokół twojego ego? Mylisz się! Jeśli wrócisz do ćpania… To będzie miało wpływ na nas wszystkich, wiesz?
- Nie wrócę – mówisz,
posyłając mi stanowcze spojrzenie. Mimowolnie zatapiam się w nim, chociaż wiem,
że nie powinienem tego robić.
Dostrzegam ufność i
zdecydowanie, które sprawiają, że zaczynam ci wierzyć. Nasza rozmowa przybiera
bardziej mentalny wymiar. Nie potrzebne nam są już zdania, litery i słowa. Po
prostu… Mam nadzieję, że mnie po raz kolejny nie zawiedziesz.
- Zagrasz z nami w
Monopoly ? – Pytasz, nie odrywając ode mnie wzroku. – Ruka bardzo się ucieszy.
Nie mam zamiaru
czekać, aż w twoim mieszkaniu zbierze się okazała kolejka osób, których skrycie
zmuszony jestem nienawidzić. Wiesz, że nie mogę zostać. Po prostu nie mogę.
- Właściwie to muszę
już iść. Akira…
No właśnie –
„Akira”. Co z nim? Po wczorajszym wieczorze i jego nieoczekiwanym wyznaniu, nie
jestem pewien, czy mam jeszcze do czego wracać. Gdzie on się podział? Co sobie
o tym wszystkim pomyślał? Czy jest na mnie wściekły? Tak naprawdę to najchętniej
zostałbym tutaj z tobą, ale… po prostu nie chcę więcej cierpieć.
- Przestań przesadzać
– mówisz, po czym gwałtownie gasisz
papierosa o dno popielniczki w kształcie zczerniałych płuc. Następnie chwytasz
mnie mocno za ramię i ciągniesz za sobą, a ja biernie poddaję się twojej sile.
***
Siedzimy na miękkim
dywanie z twarzami wyrażającymi tak wysoki stopień skonsternowania, że jakakolwiek
osoba postronna bałaby się do nas podejść w trosce o własne życie. Kieruję na
ciebie wzrok, lecz w żaden sposób nie reagujesz, tylko wciąż gnieciesz w dłoni
swój ostatni banknot o wartości 50 jenów.
- Taku, musisz mi
jeszcze dać 2000 jenów, bo mam tu hotel – stwierdza Ruka tonem pełnym
wyższości, po czym swoją małą rączką wskazuje odpowiednie pole na planszy.
Od kilku minut
trzymam w dłoni nienadgryzioną kanapkę, nie mając odwagi uszczknąć choćby kawałeczka. Wiem, że za chwilę nie
wytrzymasz. Jeszcze chwileczka. Już…
- Pierdolę tę głupią
grę! – Rzucasz gniewnie, wywracając planszę do góry nogami. – Nie mam szczęścia
w grach losowych!
Według moich
wcześniejszych obiekcji Ruka powinna właśnie w tej chwili wybuchnąć głośnym
płaczem, co o dziwo nie następuje. Zamiast tego na jej okrągłej buźce pojawia
się szeroki uśmiech.
- Pseglałeś! – Woła z
nutką złośliwości w głosie. – Pseglałeś, pseglałeś, pseglałeś!
- Yuu, trzymaj mnie,
bo zaraz wyrwę jej wszystkie odnóża! Co za mała…
- Taku! – Strofuję cię.
– Ruka, idź na chwilę do sypialni.
Bez słowa spełnia
moje polecenie. Chyba też trochę wystraszyła się twojego destrukcyjnego
spojrzenia.
- Ty… naprawdę jesteś
niedorozwinięty – stwierdzam, gdy zostajemy zupełnie sami.
- Tak?! – Złowrogie
błyski są wciąż doskonale widoczne w twoich czarnych źrenicach. – Ograła mnie
sześciolatka! Ta jebana gra niszczy rodziny!
- No właśnie – mówię,
chcąc uświadomić ci niedorzeczność twojego gniewu. – To tylko gra. To tylko
sześciolatka. Taku, co się z tobą do jasnej cholery dzieje?
Wzdychasz tylko, po
czym zaczynasz zbierać z podłogi porozrzucane banknoty i pionki, a następnie
wkładać je do kartonowego pudełka. Obserwuję cię uważnie i nagle zdaję sobie
sprawę z przyczyny twojego zachowania. Ty jesteś na głodzie - stąd te ciągłe
rozdrażnienie. Boże… Wiedziałem, że tak to się skończy. Po prostu wiedziałem.
- Taku… - zaczynam,
lecz przerywa mi dźwięk telefonu, uwięzionego w przedniej kieszeni moich
spodni.
Przez myśl
przechodzi mi podejrzenie, że to może Akira próbuje się ze mną skontaktować,
jednak szybko zanika, po zobaczeniu czarnego napisu „Kenta” na ekranie
wyświetlacza. Z ogromną ulgą wciskam zieloną słuchawkę.
- Halo? – Pytam,
ciekawy przyczyny jego nagłego telefonu.
- Yuu, gdzie jest do
kurwy nędzy Akira?! – Kenta jest wyraźnie podenerwowany.
Czuję, jak serce
próbuje mi wyskoczyć z klatki piersiowej. Dlaczego? Nie wiem.
- Nie widziałem go.
Co się stało?
- Dzwonił do mnie
Matt, bo jakimś cudem znalazł telefon Akiry w swojej kieszeni. Od rana jakiś
numer próbował się z nim skontaktować, więc w końcu odebrał. Okazało się, że
menager jakiejś wytwórni oferuje nam kontrakt płytowy!
- Poważnie?! – Niemal
krzyczę do słuchawki. Spoglądasz na mnie spod uniesionych brwi.
- Nigdy nie byłem,
kurwa, tak poważny, jak teraz. Słuchaj do końca. Umowa dojdzie do skutku tylko,
jeśli za cztery miesiące wyjedziemy w trasę po Japonii z jednym z europejskich
zespołów. Spodobaliśmy się, Yuu! Ja pierdolę! Jesteśmy zajebiści!
Uśmiecham się do
ciebie szeroko. Fala czystego szczęścia rozlewa się po moim wnętrzu, oddalając
gdzieś dotychczasowe troski. Moje najskrytsze marzenia w końcu mają szansę się
spełnić. Nagramy płytę! Wyjedziemy w trasę! Niemal wyję z obezwładniającej mnie
radości.
- Yuu? Słyszysz mnie?
Yuu…
- Tak, tak. Mów –
odzywam się po chwili przyjemnego zawieszenia.
- Musimy się stawić
za trzy godziny w studiu nagraniowym, bo jakiś ważniak chce nas przesłuchać.
Wędruję spojrzeniem
ku zamkniętym drzwiom. Prawdę mówiąc to mógłbym wybiec stąd już teraz.
- No, dobra. Nie ma
problemu – stwierdzam beztrosko.
- No właśnie, że
jest.
Początkowo to do
mnie nie dociera, ale ostatecznie rozumiem, co Kenta ma na myśli. Albo raczej
kogo.
- Dzwoniłem do jego
biura, ale nie dotarł dzisiaj do pracy – mówi. – Nikt nie ma pojęcia, gdzie
jest. Podobno wyszedł z klubu z orszakiem fanek i… był w naprawdę kiepskim
stanie, to znaczy gorszym niż zazwyczaj. Ty też miałeś wrażenie, że dziwienie
się wczoraj zachowywał?
Czuję, jak odpowiedź
na jego pytanie, staje mi gardle i mimowolnie zamierza tam pozostać. Nie mogę
się przyznać, że to wszystko przeze mnie, bo to jeszcze pogorszy sytuację i
wywoła falę niezręcznych pytań. Mam nadzieję, że nic mu nie jest. To nie może
się źle skończyć, nie teraz, gdy jesteśmy na najlepszej drodze osiągnięcia
czegoś więcej.
- Co robimy? – Pytam
lękliwie. Nie odrywasz ode mnie wzroku i przyglądasz mi się jeszcze uważniej,
gdy ton mojego głosu ulega znaczącej metamorfozie. Spokojnie Taku, wszystko ci
wyjaśnię w swoim czasie.
- Za dziesięć minut
pod domem Akiego. Robimy szybki abordaż i ogarniamy ćpuna.
- Dobra. – Rozłączam
się, a następnie z prędkością światła doskakuję do kanapy, na oparciu której
swobodnie zwisa moja skórzana kurtka. Sięgam po nią i bez słowa ruszam w stronę
wyjścia.
- Yuu! Gdzie ty…?
Twą wypowiedź
przerywa głuche trzaśnięcie drzwiami. Tłumaczenie ci wszystkiego zajęłoby zbyt
dużo czasu, którego w tej chwili potrzebuję aż nadto. Wiem, że długo nie
będziesz się na mnie gniewał.
Schodzę, a właściwie
zbiegam ze schodów, które ciągną się w nieskończoność. Po drodze mijam jakąś
postać, która o dziwo zatrzymuje mnie silnym chwytem za ramię. Staram się
wyrwać, ale tkwię w jej mocnym uścisku.
- Co jest?! Spierda…
- milknę, po zobaczeniu zaniepokojonej twarzy Hayato. Taa… Jeszcze jego mi
tutaj brakowało.
- Co się stało? –
pyta. Wygląda teraz tak niewinnie, ze mam ochotę zepchnąć go ze schodów. Cudem
się przed tym powstrzymuję.
- Nieważne, tylko
pilnuj Takumiego – mówię, po czym wyswobadzam się zwinnym ruchem i biegnę
dalej.
***
Po dotarciu na
miejsce bez słowa przystępujemy do operacji. Jestem wdzięczny Kencie za to, że
nie pyta, skąd mam klucze do domu Akiry. Przecież nikt oprócz Taku nie wie, że
mieszkam u niego od jakiegoś czasu.
Przechodzimy przez
monumentalną bramę z kutego żelaza i ruszamy w stronę dalszej części
rezydencji, która jak zwykle onieśmiela mnie swoim surowym, nowoczesnym
wyglądem. Zajrzałem przez okno, ale rolety były szczelnie zasłonięte. To
oznaczało, że sprzątaczka albo nie przyszła, albo po prostu nie została
wpuszczona.
- A ja się muszę
gnieździć w tej klitce dwa metry na dwa… - mruczy pod nosem Kenta. Wygląda
nienajgorzej, choć widać po nim ślady zmęczenia. Wielkie wory pod oczami,
spowodowane są prawdopodobnie rozmazaniem nocnego makijażu, a niezdrowo
wyglądająca cera - wyczerpującym kacem. Prawdopodobnie nie zdążył nawet wziąć
kąpieli, bo jego średniej długości włosy, wciąż naznaczone są pokładami
zielonej farby.
- Wchodzimy? – Pytam
niepewnie, wciąż nie mogąc oderwać od niego wzroku.
- No dawaj – zachęca
mnie. – Tylko nie patrz się na mnie, jak na gówno, bo miałem naprawdę ciężką
noc.
Uśmiecham się do
niego delikatnie, po czym przekręcam klucz w zamku. Otwieram drzwi i
natychmiast uderza w nas mdlący swąd alkoholu. Czuję, jak Kenta cofa się nieznacznie.
- Zaraz… - Nie kończy
zdania, bo zaczyna wymiotować na kostkę brukową. Cudownie, po prostu cudownie.
- Może lepiej tutaj
zostań – proponuję, posyłając mu spojrzenie pełne troski. – Jak będę cię
potrzebował, to po prostu wyślę ci wiadomość.
Kiwa tylko
nieznacznie głową, a następnie lokuje się pod ścianą. No to zostałem sam.
Robię głęboki wdech
i ruszam przed siebie. Rozkład domu znam już praktycznie na pamięć, dlatego idę
w zaparte, starając się ignorować wszechobecny bałagan oraz leżące na podłodze,
nieprzytomnie ciała nagich dziewczyn oraz innych, nieznanych mi osób. Całość
wygląda jak zgliszcza po jakiejś dzikiej orgii. Nie, naprawdę nie chce wiedzieć,
co się tutaj odbywało.
- Cześć,
przystojniaku – słyszę przesłodzony głos jakiejś laski, która zbliża się do
mnie chwiejnym krokiem. Nie ma na sobie niczego, oprócz potarganych pończoch.
Odsuwam się, gdy
próbuje się do mnie zbliżyć. Wyciąga ku mnie rękę, ale tylko chwytam ją z
obrzydzeniem za nadgarstek, częściowo krępując jej ruchy.
- Gdzie jest Akira? –
Pytam, przybierając stanowczy ton głosu.
- Kto?
- Akira, ten koleś w
czerwonych włosach – powtarzam, zniecierpliwiony.
Dziewczyna niestety
wzrusza tylko ramionami, dlatego idę dalej do jego sypialni, w międzyczasie
potykając się o stosik butelek, leżących pod schodami. Niedobrze mi się robi,
jak na to wszystko patrzę. Wokół panuje mrok, zapach jest wręcz odstręczający i
sprawia, że także mam ochotę zwymiotować.
Wyciągam komórkę,
gdyż sam nie jestem w stanie posprzątać tego burdelu.
„Jak się już
ogarniesz, to pozbądź się tych wszystkich ludzi z dołu” – piszę i mam nadzieję,
że biedny Kenta poradzi sobie z tym niełatwym zadaniem.
Docieram do
odpowiednich drzwi i robię głęboki wdech. Powinienem zapukać czy wejść tak bez
uprzedzenia? Próbuję, lecz nikt nie odpowiada, dlatego naciskam klamkę i otwieram
wrota do królestwa tego demona.
Moim oczom ukazuje
się wielkie łoże z burgundową, aksamitną pościelą, a w nim kilka śpiących
postaci. Podchodzę bliżej, lecz nie dostrzegam nikogo znajomego. Potrząsam za
ramię dziewczynę leżącą najbardziej z brzegu. W jednej chwili przeszywa mnie
błękit jej przenikliwego spojrzenia.
- Gdzie jest Akira? –
Pytam, w głębi duszy nie oczekując żadnej konkretnej odpowiedzi. Staram się
ignorować wszechobecne srebrne tace z cienkimi rzędami śnieżnobiałego proszku.
- Chyba w łazience –
odpowiada, po czym zakrywa się szczelniej kołdrą. – Ja… powinnam już sobie iść.
- No raczej –
potwierdzam. – Mogłabyś także obudzić pozostałych?
- Jasne, tylko podaj
mi może moje ubrania – mówi, uśmiechając się do mnie przyjaźnie. Na jej twarzy
pojawia się grymas wstydu i zażenowania. – Dzięki.
- Nie, to ja
dziękuję. – Odwracam się do niej plecami, żeby jej jeszcze bardziej nie
krępować, a następnie kieruję się do łazienki.
Drzwi są zamknięte,
ale bez trudu ustępują pod naciskiem klamki. Wchodzę do środka i niemal od razu
dostrzegam jego szczupłą sylwetkę, która spoczywa na podłodze w pozycji
półsiedzącej. Oczy ma otwarte i wpatrujące się w nicość, zupełnie czarne, w
wyniku maksymalnie rozszerzonych źrenic. Mruczy coś pod nosem, chociaż w
pomieszczeniu nie ma nikogo innego, za wyjątkiem mnie.
- Aki! – Wołam,
sięgając po rolkę papieru toaletowego. Odwijam go jak najwięcej, po czym
przykładam do jego zakrwawionego nosa. Krew jest dosłownie wszędzie – ma ją na
rękach, brodzie, klatce piersiowej, a nawet w ustach.
- Aki, do jasnej
cholery! Słyszysz mnie?! – Potrząsam go energicznie za ramię. W pomieszczeniu
jest strasznie duszno, a całe ciało drży mi ze zdenerwowania. Akira, coś ty
zrobił?! Czy to… moja wina?
- Zabierz ich stąd,
Yuu – szepcze do mnie zdławionym głosem. Oczy ma szkliste i iście przerażone.
Chwytam go mocno za
ramiona.
- Aki, nikogo tutaj
nie ma. Uspokój się, słyszysz? Jesteś bezpieczny. Jestem… jestem z tobą!
Jego galopujący oddech odrobinę zwalnia, a oczy nabierają bardziej rozumnego wyrazu. Czuję jak drży, jak próbuje z tym walczyć. Boże… Co ja najlepszego zrobiłem?
Po chwili chwyta się
obiema rękami za głowę i silnie zaczyna nią potrząsać.
- Ja już tak nie
mogę! Nie mogę!!! – Krzyczy w moim kierunku. – Nie dam rady… Nie dam… Jestem
taki słaby, żałosny… Ja…
Zamieram, gdy wydaje
z siebie przeciągły szloch. Absolutnie nigdy nie widziałem go w takim stanie.
- Jesteś
najsilniejszą osobą jaką znam – mówię, całkowicie przekonany o prawdziwości
swoich słów. – Jesteś kimś naprawdę wyjątkowym.
Ogarnięty
bezsilnością, przyciągam go do siebie. Akira na sekundę nieruchomieje, ale
ostatecznie przystaje na mój dotyk. Siedzimy teraz razem na łazienkowej
podłodze, w zupełnym milczeniu. Powoli się uspokaja, atak paniki przemija.
Jeszcze jakaś godzinka i będzie mógł wyjść do ludzi.
Dzwoni telefon, a
ponieważ mam go akurat pod ręką, z łatwością mogę go odebrać.
- Tak?
- I co z Akim? Tylko
mi nie mów, że nie żyje, bo chyba go wtedy zabiję. – Słyszę po głosie Kenty, że
chyba ma się już trochę lepiej. – Mam ci przyjść pomóc?
- Dam radę. Może już
lepiej wróć do domu i jakoś się ogarnij, a ja się zajmę resztą. To potrwa
jeszcze trochę, zanim przywrócę go do żywych – zapewniam przyjaznym tonem.
- No to w razie czego
dzwoń, ok? Trzym się! – Mówi, a w słuchawce już po chwili słyszę przerywany
sygnał.
Spoglądam
zaniepokojony na Akiego. Siedzi z głową opartą na moim ramieniu i oddycha
ciężko. Dochodzę do wniosku, że powinienem zrobić mu coś do jedzenia i jak
najszybciej wysłać pod prysznic, żeby nie wyglądał już jak bohater „Martwicy
mózgu”. Pamiętasz, Taku, kiedy oglądaliśmy ten horror kilka lat temu i nie
umiałeś powstrzymać napadów śmiechu? Dokuczałeś mi wtedy, bo w przeciwieństwie
do ciebie, byłem naprawdę przerażony. Zupełnie tak jak teraz.
- Choć Aki – mówię,
wstając z podłogi. – Dzisiaj mamy bardzo ważne spotkanie, dlatego musisz się
umyć i ubrać. Dasz radę sam?
Pomagam mu się
podnieść , ale ledwo trzyma się na nogach. Odsuwam szklane drzwi od kabiny
prysznicowej i odkręcam wodę, dobierając odpowiednią temperaturę.
- Mam ci pomóc? –
Pytam, starając się ignorować jego nagość. Kiwa tylko lekko głową na potwierdzenie.
Nie widzę wyrazu jego twarzy, bo wzrok utkwiony ma w podłogę.
Wzdycham ciężko, po
czym szybko ściągam z siebie ubrania, żeby całkiem ich nie zamoczyć, a
następnie ciągnę Akirę za sobą do kabiny. Woda jest przyjemnie chłodna i miękko
spływa po naszych ciałach. Nie czuję się skrępowany, ponieważ już wielokrotnie widywaliśmy
się nago.
Biorę na rękę trochę
żelu i powoli zaczynam go namydlać. Część krwi zdołała już całkowicie zaschnąć,
dlatego idzie mi to dosyć opornie. Spoglądam na niego uważnie. Wydaje się w
ogóle nie zwracać na mnie uwagi, pochłonięty myślami i odurzony kokainą.
Tak bardzo przypomina mi ciebie, Taku. Kiedyś.
Tak bardzo przypomina mi ciebie, Taku. Kiedyś.
Prysznic przebiega
bardzo sprawnie. Już po kilku minutach odprowadzam go do pokoju, zawiniętego
szczelnie w ręcznik i pozwalam, aby usiadł na łóżku.
- Wyglądasz teraz o
wiele lepiej - mówię, lokując się obok niego. – Jeśli chcesz, to możesz się
teraz na chwilę położyć.
Milczy uparcie, wciąż
traktując mnie jak powietrze. Powoli zaczynam tracić nadzieję na nawiązanie z
nim jakiegokolwiek kontaktu.
- A położysz się ze
mną? – Słyszę jego ciche pytanie, na dźwięk którego czuję niewypowiedzianą
ulgę.
- No jasne –
odpowiadam. – Ale najpierw nastawię budzik.
***
Budzę się dosłownie
pięć sekund przed alarmem i niemal od razu zauważam, że Akirę gdzieś kompletnie
wcięło. Wyskakuję z łóżka jak oparzony i automatycznie sprawdzam wszystkie
pomieszczenia w pobliżu, łącznie z garderobą. Oczywiście nikogo w nich nie
zastaję. Kurwa.
Z silnie kołatającym sercem zbiegam po
schodach, przeklinając w duchu swoją niezgłębioną głupotę. Boże, co on znowu
odjebał? Mam nadzieję, że nie leży teraz zaćpany na podłodze w kuchni, bo chyba
zrobię mu krzywdę. Będzie cierpiał najgorsze katusze. Obiecuję.
- Głodny? – Odzywa się
do mnie, gdy zdyszany pojawiam się w kuchni.
Wygląda zupełnie
normalnie, zupełnie jakby sytuacja sprzed godziny nie miała w ogóle miejsca. Ma
na sobie ciemne jeansy, czarną marynarkę, narzuconą na nagie ciało, a na szyi
luźno zawiązany krawat. Jego czerwone włosy ułożone są w tak zwanym „kontrolowanym
nieładzie”. Wiem, że działanie koki jest stosunkowo krótkie, ale nie
podejrzewałem, że uda mu się pozbierać w tak ekspresowym tempie.
- Nienawidzę cię –
szepczę, wspierając się o jeden z kuchennych blatów. – Omal nie dostałem
zawału, idioto! Dzisiaj mamy…
- Tak, tak… Dzwoniłem
już do Kenty – mówi nonszalancko. – Muszę tylko coś zjeść, wziąć małą
działeczkę i możemy spadać. Mój szofer nas zawiezie.
Rozglądam się
dookoła i niemal od razu zauważam, że ktoś zdołał magicznie ogarnąć ten
bałagan, który zastałem tu dwie godziny temu. Zaczynam niedowierzać swojej pamięci.
Czy to wszystko przypadkiem mi się nie śniło?
- Nie ma mowy –
protestuję stanowczo. – Dzisiaj już absolutnie nic nie bierzesz.
Akira prycha
bezczelnie i podchodzi do mnie bliżej. Na widok jego bezwzględnego spojrzenia,
po moich plecach przebiega całe stado psotnych ładunków, wywołujących
nieprzyjemne dreszcze.
- Taaak? – Pyta,
nachylając się w moją stronę. – A kto niby zdoła mnie powstrzymać?
- Nie pozwolę, żebyś
doprowadził się do takiego stanu jak…
- Ciii… - Kładzie mi
palec na ustach. Znowu czuję, jak mentalnie przejmuje nade mną władzę.
Demoniczny Akira powrócił. – Posłuchaj, szmato. TO nigdy się nie zdarzyło,
rozumiesz?
Chwyta mnie
brutalnie za szczękę, spoglądając głęboko w oczy. On pamięta. Pamięta sytuację
w klubie i jest na mnie wściekły.
- A jeżeli
przypadkiem opowiesz komuś o swoich… halucynacjach, to wiedz, że naprawdę tego
pożałujesz – dodaje, bardzo oschłym i nieznoszącym sprzeciwu tonem. – Dobrze?
Wpatrujemy się w
siebie przez dłuższą chwilę w zupełnym milczeniu. Ostatecznie nie wytrzymuję i
wbijam wzrok w idealnie czystą podłogę.
- Ale…
- Dosyć! – Warczy,
wracając do przyrządzania posiłku. – To, że mamy niewiele czasu nie oznacza, że
nie mogę cię jeszcze przelecieć na kuchennym blacie. Pamiętaj, że dopóki nie
oddasz mi całej kasy, wciąż jesteś moją własnością.
No to wracamy do
codziennej sielanki.
sobota, 16 maja 2015
Usprawiedliwienie
Kochani!
Bardzo Was przepraszam, ale nowy rozdział pojawi się dopiero po mojej sesji, bo teraz kompletnie nie mam na nic czasu.Tak, wiem, że niektórzy zdążyli mnie już znienawidzić, a inni spisali mojego bloga na straty. Przykro mi, ale chwilowo nie mogę na to nic poradzić. Myślałam, że uda mi się ze wszystkim wyrobić, ale... Niestety wyszło, jak wyszło.
Bloga NIE ZAWIESZAM. Po prostu potrzebuję trochę czasu, bo niestety nie jestem na najłatwiejszych studiach, a obecnie zdarza mi się spać po 4 godziny dziennie.
Pozdrawiam gorąco tych najwytrwalszych
A.M.
Bardzo Was przepraszam, ale nowy rozdział pojawi się dopiero po mojej sesji, bo teraz kompletnie nie mam na nic czasu.Tak, wiem, że niektórzy zdążyli mnie już znienawidzić, a inni spisali mojego bloga na straty. Przykro mi, ale chwilowo nie mogę na to nic poradzić. Myślałam, że uda mi się ze wszystkim wyrobić, ale... Niestety wyszło, jak wyszło.
Bloga NIE ZAWIESZAM. Po prostu potrzebuję trochę czasu, bo niestety nie jestem na najłatwiejszych studiach, a obecnie zdarza mi się spać po 4 godziny dziennie.
Pozdrawiam gorąco tych najwytrwalszych
A.M.
środa, 11 marca 2015
Rozdział XXIII - "Niewolnik umysłu"
Witajcie!
Tak, tak spóźniłam się. Wybaczcie, ale zaraz po feriach miałam zaliczenia i nie mogłam się wyrobić z niczym (w szczególności, że kompletnie nic nie chciało mi się robić).
Nowy rozdział jest nieskorygowany, ale mam nadzieję, że Wam się spodoba. Cieszę się, że zainteresowanie moim blogiem rośnie, a nagonki, żebym ruszyła dupę i zaczęła w końcu pisać okazały się niezwykle motywujące :)
Lycoris: Mam nadzieję, że także kopałaś sesji dupę i masz to już za sobą :P No i, że noga już sprawna i możesz hasać po pokoju z kubłem czekoladowych lodów :) Kooocham Cię za te twoje pocieszne komentarze :D Miałaś rację - wszystko powoli zaczyna się jakoś układać :)
Nyu-chan Lucy: Ja też kocham Yuu, no i Akirę :) Opowiadanie jest i będzie pokręcone, pełne sprzeczności i nieoczekiwanych rozwiązań, ale... tak właśnie wygląda życie :P A odnośnie listy życzeń: pomyślę o tym :P
Patiśka: Chyba narobiłaś sobie arcywroga w postaci Lyco :P Cieszę się jednak bardzo, że jesteś właśnie za tym paringiem :)
Dziękuję za wszystkie maile i zainteresowanie niektórych osób. Witam także standardowo nowe czytelniczki. Koooocham Was wszystkich :)
Dobra, kończę już mój wywodzik i zapraszam do czytania.
KOMENTOWAĆ I UDZIELAĆ SIĘ W ANKIECIE! :P
Pozdrawiam
Aki
EDIT: Dziękuję Nana za nominację do Liebster Award :) To wielki zaszczyt i w ogóle, jednak ze względu na to, że ostatnio nie mam czasu na czytanie blogów ani nawet zwykłych książek, nie będę mogła nikogo nominować (nieliczne blogi, na które udaje mi się zaglądać już dostały taką nominację). Przepraszam więc, że psuję zabawę :(
*************************************************************
Tak, tak spóźniłam się. Wybaczcie, ale zaraz po feriach miałam zaliczenia i nie mogłam się wyrobić z niczym (w szczególności, że kompletnie nic nie chciało mi się robić).
Nowy rozdział jest nieskorygowany, ale mam nadzieję, że Wam się spodoba. Cieszę się, że zainteresowanie moim blogiem rośnie, a nagonki, żebym ruszyła dupę i zaczęła w końcu pisać okazały się niezwykle motywujące :)
Lycoris: Mam nadzieję, że także kopałaś sesji dupę i masz to już za sobą :P No i, że noga już sprawna i możesz hasać po pokoju z kubłem czekoladowych lodów :) Kooocham Cię za te twoje pocieszne komentarze :D Miałaś rację - wszystko powoli zaczyna się jakoś układać :)
Nyu-chan Lucy: Ja też kocham Yuu, no i Akirę :) Opowiadanie jest i będzie pokręcone, pełne sprzeczności i nieoczekiwanych rozwiązań, ale... tak właśnie wygląda życie :P A odnośnie listy życzeń: pomyślę o tym :P
Patiśka: Chyba narobiłaś sobie arcywroga w postaci Lyco :P Cieszę się jednak bardzo, że jesteś właśnie za tym paringiem :)
Dziękuję za wszystkie maile i zainteresowanie niektórych osób. Witam także standardowo nowe czytelniczki. Koooocham Was wszystkich :)
Dobra, kończę już mój wywodzik i zapraszam do czytania.
KOMENTOWAĆ I UDZIELAĆ SIĘ W ANKIECIE! :P
Pozdrawiam
Aki
EDIT: Dziękuję Nana za nominację do Liebster Award :) To wielki zaszczyt i w ogóle, jednak ze względu na to, że ostatnio nie mam czasu na czytanie blogów ani nawet zwykłych książek, nie będę mogła nikogo nominować (nieliczne blogi, na które udaje mi się zaglądać już dostały taką nominację). Przepraszam więc, że psuję zabawę :(
*************************************************************
Dźwięk
rozwrzeszczanej publiczności stopniowo uświadamia mi, gdzie tak naprawdę
jestem. Nerwowo wbijam paznokcie w aksamitne obicie gęsto pikowanej kanapy, po
czym zerkam ukradkiem na Akirę, który trzymając w ręce kształtny kieliszek z
winem, rozmawia z jakimiś dziewczynami. Nie zauważa mojego niepokoju w oczach.
Wzdycham ciężko i
upijam łyk cierpkiego trunku, krzywiąc się z niesmakiem. Zbyt mocno się
denerwuję, aby na dobre pogrążyć się w imprezowym szale. Jedynie siedzący w
pobliżu Matsudara wydaje się być podobnie spięty, chociaż to pewnie z powodu
tremy, która ogarnęła go przed jego pierwszym koncertem.
- Rozluźnij się odrobinę,
bo naprawdę wyglądasz jak trup – słyszę przy swoim uchu zmysłowy tembr głosu
Akiry, na dźwięk którego dostaję niemal konwulsji.
Zlękniony odwracam
twarz w jego stronę i skupiam wzrok na czerwonych, demonicznych tęczówkach.
Minę ma poważną, chociaż jeden z kącików ust kąśliwie unosi do góry. Z drugiego
natomiast sączy się stróżka krwi.
- Jaaaaa… eeee…
Że też akurat teraz
tracę zdolność do wypowiadania pełnych wyrazów. Próbuję jeszcze raz –
bezskutecznie. Dlaczego ten facet musi mnie tak onieśmielać?
Czuję jak delikatnym
ruchem dłoni zaczesuje mi włosy za ucho, muskając w międzyczasie moją wydatną
kość policzkową. Odsuwam się zmieszany.
- Co ty do cholery
robisz? – wypalam, czując że płoną mi policzki.
- Podziwiam swoje
dzieło – mruczy, przygryzając dolną wargę. – Nawet nie wiesz jak seksownie
wyglądasz w tym stroju…
Prawie zapomniałem,
że ja też wyglądam dzisiaj, jakbym parę sekund temu wstał z grobu, opróżnił dwa
kanistry krwi i dla rozluźnienia przyszedł do klubu potańczyć. Doskonale
wpasowywałem się w halloweenową klimatykę koncertu, chociaż moja stylizacja nie
odbiegała znacząco od tego, co nosiłem na co dzień.
- Napij się –
rozkazuje, podając mi kieliszek z winem. – Nie denerwuj się, przecież cię nie
zabije…
- Ja nie…
- Pij!
Wychylam kieliszek i czuję, jak piekąca ciecz zalewa moje gardło.
- No właśnie niebyłym
tego taki pewny – oznajmiam z wymuszonym uśmiechem. – Ostatnim razem niemal się
mu udało.
- Hmmm… Było w sumie
całkiem zabawnie…
- Tak, zależy dla
kogo…
Dostrzegam, że
zbliża się do nas Kenta, nasz basista, dlatego odsuwam się jeszcze bardziej od
Akiry i staram się ignorować jego chłodną dłoń, która delikatnie dotyka mojej.
- Aki, masz może
jeszcze trochę koksu? – Pyta, przeczesując dłonią pokryte zieloną farbą włosy. Drugą natomiast klepie w tyłek uwieszoną na jego ramieniu laskę o przyćpanym
spojrzeniu.
- Oczywiście, że ma –
mruczę pod nosem. – Przecież to chodząca dilerka…
Kenta prycha z
rozbawieniem.
- Tobie też by się
przydało, Yuu, bo coś nie jesteś dzisiaj w formie – mówi, uśmiechając się do
mnie. Jego rozcięte kąciki ust układają się w przerażający grymas – Może chodź
na zaplecze i…
Dochodzę do wniosku,
że wybór stroju Jokera był naprawdę świetnym pomysłem. Kenta wygląda w nim
niesamowicie, a w dodatku wszystkie laski kleją się do niego, jak pszczoły do
miodu.
- Nic z tego, panowie
– przerywa mu Akira. – Dopiero po koncercie. Oczywiście z wyjątkiem ciebie,
Yuu… Wiesz dlaczego.
Na dźwięk jego słów
Kenta krzywi się nieznacznie, po czym wymownie przewraca oczami.
- No daj spokój, Aki!
Tylko odrobinę! Poza tym Yuu…
- Yuu jest ćpunem. –
Akira mierzy go nieprzeniknionym spojrzeniem. – Ty też nim niedługo będziesz,
jeżeli trochę nie przystopujesz. Weź lepiej idź się czegoś napić i pobzykać do
kibla.
- Przecież ty też
jesteś ćpunem – mruczy Kenta, krzyżując ręce na piersi.
Konsternującą ciszę
przerywa głośny śmiech Akiry.
- Oczywiście, że tak.
Jednak różnica między nami jest taka, że mnie na to stać.
Mina Kenty w tym
momencie jest absolutnie bezbłędna. Po chwili jednak wybucha śmiechem i po
odprawieniu gdzieś dziewczyny, siada obok mnie.
- To za co pijemy? –
mówi, sięgając po kieliszek i nalewając do niego wódki. – Mat!!! Ściągaj te
pingle i chodź no tutaj!
Matsudara zerka na
nas zza oczojebliwego ekranu telefonu, w który lampi się już od godziny.
- Już, już… Tylko
wyślę wojska…
Kenta zerka na mnie
skonsternowany.
- O czym on pierdoli?
Wciągał coś? – Pyta, unosząc jedną z brwi do góry. Jego skroń zdobi srebrny,
połyskujący kolczyk.
- Gra w Tribalwars –
odpowiadam zmieszany. – To taka gra, w której zarządzasz plemieniem i w ogóle…
- Ahaaaa… Nie, no. To w sumie zrozumiałe. Wokół dziwki,
dragi i wódka a on napieprza w jakieś nerdowskie gówno… Aki, skąd ty go w ogóle
wytrzasnąłeś? Z klubu szachowego?
Kątem oka widzę jak
Akira dotyka dłonią czoła, po czym kiwa bezradnie głową.
- Zamiast narzekać
trzeba było ruszyć dupę i samemu kogoś poszukać – cedzi przez zęby dostatecznie
cicho, żeby Matsudara niczego nie słyszał. – Yoshi złamał rękę w najgorszym
momencie. Nie mieliśmy nawet czasu zrobić przesłuchań, geniuszu…
- Dobra, bez spiny. Szkoda
tylko, że się nie przebrał - mówię, odbierając od Kenty kieliszek i wychylając
go szybko. Łączenie wina z wódką nigdy nie kończy się dobrze, ale chwilowo mam
to gdzieś.
Wszyscy jednocześnie
spoglądamy na pochłoniętego grą Matsudarę. Tak, mógłby być przystojny, gdyby tylko
zdjął z siebie te okulary w grubych, czarnych oprawkach i kraciasty sweter.
Trzeba być niezłym świrusem, żeby wybrać się w takim stroju na halloweenowy
koncert.
- To nie słyszałeś? –
Dziwi się Ken, nalewając mi kolejnego shota. Jeżeli wciąż będziemy pić w takim
tempie to raczej nie będziemy w stanie wyjść dzisiaj na scenę.
- O czym?
- Nooo… chciał się
przebrać, dlatego przed koncertem zadzwonił do Akiego…
- A ja powiedziałem
mu, żeby kostium Naruto wsadził sobie w dupę – przerwał mu Akira, łypiąc
wściekle na niczego nieświadomy obiekt naszej konwersacji.
- Po prostu zjebałeś
i tyle - podsumowuje Kenta, wzdychając ciężko. – Mat gra dobrze, ale nigdy nie
wpasuje się do naszej ekipy. Ma kij od szczotki dożywotnio wbudowany w dupę,
którego nie wyciągniesz nawet, jeśli się bardzo postarasz.
Oczy Akiry zaszkliły
się niebezpiecznie, a twarz nabrała przebiegłego wyrazu.
- To brzmi jak
wyzwanie - mówi, po czym wciąga uprzednio przygotowaną kreskę. - Mat! Chodź ze mną na chwilę!
Brak jakiejkolwiek
reakcji, sprawia, że traci panowanie nad sobą. Też mimowolnie zaczynam się
denerwować, ale to raczej z obawy przed tym, że postanowi nas wszystkich
pozabijać.
- Mat, do jasnej cholery! Idziesz ze mną!
Zrywam się z miejsca
razem ze wzburzonym Akirą i niemal siłą odciągam go na bok, jak najdalej od loży. Nie mogę przecież
pozwolić, żeby zrobił z niego podstawki pod kieliszki, chociaż w tej formie z
pewnością wydawałby się o wiele bardziej użyteczny.
- Daj mu spokój – mówię, wiedząc doskonale, co ma zamiar
wyrządzić nieświadomemu Matsudarze. Sam przeżyłem to jako nowicjusz i… naprawdę
źle to wspominam. Poprawka. Nie wspominam tego wcale, bo po takiej dawce koksu,
niemal każdemu mózg zmieniłby się w oślizgłą galaretę i całkowicie odmówił
posłuszeństwa.
Czuję na sobie jego
rozbawione spojrzenie.
- Od kiedy stałeś się
takim obrońcą uciśnionych, co? – Mruczy wprost do mojego ucha. Mam cichą
nadzieję, że nikt z naszych znajomych nie patrzy się akurat w naszą stronę.
- Chcę po prostu,
żeby nasz koncert przebiegł jak należy – odpowiadam, wlepiając wzrok w podłogę.
Znowu to okropne
uczucie. Zupełnie jakbym coraz bardziej kurczył się pod naciskiem jego
władczego spojrzenia. Paraliżuje mnie, zatrzymuje oddech, wymusza
posłuszeństwo.
- Rozumiem, ale
wiesz, że za spełnienie twojej prośby będziesz musiał odpowiednio zapłacić?
Zaciskam dłonie w
pięści, po czym podnoszę wzrok.
- Nie jestem twoją
dziwką – mówię, siląc się na stanowczy ton głosu. Serce wali mi jak szalone.
Akira nie wygląda na
przekonanego moją odpowiedzią. Wręcz przeciwnie – ewidentnie drwi i naśmiewa
się ze mnie. Dlaczego nie potrafię wzbudzić w nim innych emocji? Dlaczego…
Dlaczego jestem tak słaby i żałosny?
Z zamyślenia wyrywa
mnie nagłe szarpnięcie za koszulkę. Zdezorientowany przechylam się w jego
stronę. Podły sukinsyn… Nasze usta stykają się na ułamek sekundy, ale w porę
odwracam głowę. Zamiar odepchnięcia go spełza jednak na niczym, lecz nie jest
to tym razem wina mego tchórzostwa. W tłumie ludzi dostrzegam twoją twarz,
wpatrującą się w nas z miną pełną pogardy. Towarzyszący ci Hayato i Keiko
zajęci są witaniem się z pozostałymi członkami ekipy. Nikt nie zwraca na nas
uwagi. Nikt. Z wyjątkiem ciebie.
Twoje spojrzenie
zadaje mi kolejne niewidzialne rany. Tak, powoli zaczynam się do nich
przyzwyczajać, popadać w swoistą znieczulicę. Wiem, że nie lubisz Akiry, ale
dlaczego traktujesz mnie w tej chwili jak wroga numer jeden?
- Jesteś moją dziwką,
Yuu. Jesteś, byłeś i zawsze będziesz – mówi Akira, po czym odwraca się i podąża
w stronę loży.
Wzdrygam się na
dźwięk tych słów.
Chociaż w głębi
duszy nie chcę się z nim zgodzić to niestety wiem, że ma rację. Nie dość, że
wiszę mu sporo hajsu, to jeszcze… te zdjęcia. Nie mogę pozwolić, żebyś je
zobaczył, bo znienawidzisz mnie na dobre.
Ze spuszczoną głową
i wstydem malującym się na twarzy ruszam w twoją stronę. Tak jak się tego wcześniej
spodziewałem, przechodzisz teraz do fazy nieznośnego ignorowania. Szczerze
mówiąc to wolę już, gdy na mnie wrzeszczysz, gdy mnie wyzywasz lub bijesz, ale
nie, kiedy masz mnie kompletnie gdzieś.
Ignorując krótkie
„cześć” Hayato, skierowane prawdopodobnie w moją stronę, siadam obok
ogarniętego przewlekłym ślinotokiem Kenty, który nie potrafi oderwać wzroku od roześmianej
Keiko. Tak, trzeba przyznać, ze wygląda dzisiaj obłędnie w skórzanym stroju
„catwoman”, podkreślającym jej wizualne atrybuty.
- Niezła dupa –
szepcze do mnie, a ja w odpowiedzi kiwam tylko twierdząco głową. – Czy ona…?
- Tak, jest z Taku –
mruczę pod nosem niechętnie, mierząc cię uważnym spojrzeniem. Oczywiście
unikasz mojego wzroku jak ognia. Dupek!
Nie potrafię
zrozumieć, dlaczego mi to robisz… Dobra, wiesz już, że pieprzę się z Akirą. No
ale dlaczego masz do mnie o to pretensje? Ty także nie powiedziałeś mi, że
spotykasz się z Hayato, więc jesteśmy kwita, prawda? A może po prostu masz
jakiś problem ze sobą? Oczywiście! Ty zawsze masz jakiś problem! Tylko dlaczego
akurat wyżywasz się na mnie?
- Minamoto Keiko,
jednak plotki o twojej zniewalającej urodzie były nieprawdziwe, ponieważ
jesteś jeszcze piękniejsza niż mi ciebie opisywano – mówi Akira, po czym upija
łyk wina z trzymanego w dłoni kieliszka. – Szkoda tylko, że nie mieliśmy okazji
poznać się odpowiednio wcześniej, chociaż sądzę, że da się to jeszcze nadrobić.
- Dziękuję –
odpowiada, posyłając mu promienny uśmiech. – Ojciec zawsze mi powtarzał, żebym
uważała na czerwonowłosego demona z Shibuyi, ale do teraz nie wiem co miał na
myśli. Nie wydajesz się być szczególnie niebezpieczny…
- Doprawdy? W takim
razie będziesz się mogła o tym przekonać dopiero przy naszym następnym
spotkaniu. Najlepiej w cztery oczy.
Gdyby twoje spojrzenie
potrafiło zabijać, to Akira z pewnością leżałby teraz na podłodze, wykrwawiając
się w bolesnych konwulsjach. Z trudem
powstrzymujesz niepohamowaną chęć wpieprzenia temu palantowi, ale oczywiście
nie chcesz po raz kolejny wyjść na kompletnego neandertalczyka, którym tak właściwie
po części jesteś.
- Nie sądzę, żeby była
zainteresowana – cedzisz, wypełniając otaczające powietrze esencją czystej
nienawiści. Na dźwięk twojego głosu cały stolik momentalnie zamiera i wszyscy
skupiają na tobie uwagę.
- Takumi, wybacz, ale
nie zauważyłem cię wcześniej – mówi Akira, siląc się na uśmiech. – Ładne
przebranie.
Oboje spoglądamy na
niego ze zdziwieniem. Nienawidzisz Halloween, dlatego nigdy nie silisz się na
wymyślanie kostiumu, a tym bardziej na zakładanie go na siebie. O co mu tak
właściwie chodzi? Szykuje się kolejna cięta riposta?
- Daj już spokój,
Aki. – Kenta wzdycha ciężko, po czym podaje ci kieliszek. Odbierasz go z
wdzięcznością i opróżniasz jednym haustem.
Atmosfera wciąż jest
napięta. Nawet Matsudara wreszcie oderwał wzrok od telefonu i teraz przygląda
się w milczeniu całemu zajściu.
– Mógłbyś na chwilę
go stąd wyprowadzić? – Słyszę cichą prośbę Kena, na dźwięk której przeszywa
mnie nieprzyjemny dreszcz. – Zawsze jak weźmie za dużo koksu to zupełnie mu
odpierdala, a coś czuję, że niedługo oboje rzucą się na siebie i nasz koncert
chuj strzeli.
- Ale dlaczego ja? –
Pytam drżącym głosem.
- Akira bardziej cię
lubi… No dawaj! – Klepie mnie zachęcająco w plecy, więc wstaję i bez słowa
chwytam Akirę za ramię i ciągnę go za sobą. Początkowo stawia lekki opór, ale w
końcu podąża za mną w milczeniu.
Wychodzimy na
zewnątrz. Noc jest bardzo piękna, aczkolwiek chłodna, zważając na porę roku. Z
tylnej kieszeni jeansów wyjmuję paczkę papierosów i zapalniczkę, po czym
wkładam jednego do ust. Nie jestem nałogowcem, ale zdarza mi się zajarać, gdy
się denerwuję.
- Myślałem, ze nie
palisz – mówi nagle Aki, bez pytania częstując się jednym. Zaciąga się mocno
przy odpalaniu.
- Bo nie palę –
odpowiadam, wydmuchując obłok dymu. Już mi trochę lepiej.
- Rozumiem. A
przyszliśmy tutaj, bo…?
Spoglądam na niego
spod uniesionych brwi.
- Bo zachowujesz się
jak dupek – stwierdzam spokojnym tonem, nie zważając na późniejsze konsekwencje
tych słów. Chwilowo mam to głęboko gdzieś.
Spodziewając się
wybuchu złości, robię dyskretny krok do tyłu. Nic takiego jednak nie następuje.
- Wiem – mruczy,
delikatnie się uśmiechając. Jego nastroszone włosy zdołały już trochę opaść pod
wpływem unoszącej się w powietrzu wilgoci.
- Powiesz mi dlaczego
to robisz? – Pytam, patrząc mu prosto w oczy. – Wiesz dobrze, że Taku nie umie
nad sobą panować. Chcesz żeby dzisiejszy koncert szlak trafił? Tyle prób na
marne….
Wzdycha tylko
ciężko, po czym opiera się o ścianę. Ciemna, podarta koszulka, którą ma na
sobie, podnosi się delikatne, odsłaniając jego kościste biodra, wystające zza
paska jeansów. Nie wiem, dlaczego, ale nie mogę oderwać od niego wzroku.
- Nic nie rozumiesz,
prawda?
Kiwam przecząco
głową. Co niby mam rozumieć? Że jest dupkiem? Wiem to już przecież od dawna.
Wzdycha po raz
kolejny, tym razem ciężej, jakby coś uciskało mu klatkę piersiową. Wyrzucam
niedopałek na ziemię, a dłońmi zaczynam sobie rozgrzewać przedramiona, ponieważ
jest przeraźliwie zimno.
- Po prostu jestem
zazdrosny – wypowiada w końcu, posyłając mi uważne spojrzenie.
Ma rację – nie
rozumiem.
- O Keiko? – pytam zdziwiony. – Jest niezła, ale nie
wiem…
Milknę nagle,
onieśmielony wyrazem jego twarzy. Mam wrażenie, że pożera mnie wzrokiem,
dlatego znowu zaczynam drżeć, tym razem nie z zimna.
- Chciałbym, żebyś
patrzył się na mnie w ten sam sposób, w jaki teraz patrzysz się na Taku...
Bardzo ci na nim zależy, prawda?
Zamieram. Nie wiem,
co mam mu w tej chwili odpowiedzieć, jak zareagować na jego słowa. Spodziewałem
się dosłownie wszystkiego. WSZYSTKIEGO. A teraz stoję tylko jak kołek, gapiąc
się na jego minę, wyrażającą smutek i zmieszanie.
Odwracam się do
tyłu, z zamiarem jak najszybszej ucieczki, lecz natychmiast wpadam w objęcia
jakiejś postaci. Przy okazji dostaję czymś twardym po żebrach.
- Yuu! Aki! Kurde,
wszędzie was szukałem!
Yoshi mocno
obejmuje mnie ramieniem tak, że prawie tracę oddech. Wyglądam przy nim jak
chuchro, ale to pewnie dlatego, że na siłowni byłem ostatnio jakieś pół roku temu.
Zupełnie zapomniałem, że też miał pojawić się dzisiaj na imprezie. Niestety gips
ściągają mu dopiero za miesiąc, dlatego na koncertach jak na razie będzie pełnił
rolę sztucznego tłumu, co oczywiście nie przeszkodzi mu w bzykaniu wszystkich lasek
w promieniu kilometra.
- Cześć, stary! –
Odpowiadam, wciąż lekko zdezorientowany. Mam nadzieję, że niczego nie słyszał…
- Chodźmy do środka,
bo zamarzam. Nie rozumiem jak możecie tu stać bez kurtek… No chyba, że już
daliście sobie nieźle do pieca, co?
Nie potrzebuję
większej zachęty, tylko jak powalony wpadam do środka, zostawiając ich daleko w
tyle. Mam ochotę puścić pawia, ale na szczęście udaje mi się powstrzymać
mdłości.
Ja i Akira. Czy coś
takiego jest w ogóle możliwe?
Chwiejnym krokiem
wracam do loży, po czym siadam na swoim miejscu i zdawkowo odpowiadam na
pytania zaniepokojonego Kenty. Obserwujesz mnie uważnie, ale nie wypowiadasz
ani jednego słowa, skierowanego bezpośrednio do mnie. Wkrótce dołączają do nas
Akira i Yoshi, w samą porę, ponieważ niedługo musimy wychodzić na scenę.
***
Kręci mi się w
głowie, ale nie odmawiam, gdy ktoś podsuwa mi pod nos kolejny kieliszek. Czuję
na swoim ramieniu czyjąś głowę, dlatego ukradkiem spoglądam na tajemniczą
postać. No tak, to tylko Kotori – ta rudowłosa dziewczyna z charakterystycznym
tatuażem, którą poznałem na jednym z koncertów. Co ona tu do cholery robi?
Podnosi głowę i
posyła mi delikatny uśmiech.
- Co jest? – Pyta,
przybliżając swoją twarz niebezpiecznie do mojej. Po chwili zaczynamy się
całować.
Ma miękkie i ciepłe
wargi, wyjątkowo spragnione dotyku, dlatego jej pocałunki wydają się być
odrobinę nachalne. Czuję, jak podciąga mi do góry koszulkę i zaczyna wodzić dłońmi
po moim nagim ciele.
- Hola, hola!
Łazienka jest w tamtą stronę! – Rozpoznaję głos Keiko, dzięki któremu wyrywam
się na moment z chwili zapomnienia i staram się pozbierać wszystkie rozproszone
po moim umyśle myśli.
- No tak… - mówię
zmieszany, odpowiadając na jej rozbawione spojrzenie.
- Jak się czujesz? –
Pyta, a następnie podnosi drinka do ust i bierze subtelny łyk. Jej blond włosy
są potargane, a suwak na przodzie kostiumu dość swobodnie rozsunięty. Nic
dziwnego, że siedzący obok Yoshi nie umie oderwać wzroku od jej bogatego
dekoltu.
- Tak, tak. Już mi
lepiej. Chyba nie powinienem więcej pić.
Na dźwięk tego niewinnego
słówka mózg drzemiącego w loży Kenty ulega nagłej aktywacji.
- Pijemy! – zrywa się
z miejsca z krzykiem, unosząc w górę butelkę wódki. Jest absolutnie
niereformowalny.
Rozglądam się
dookoła, obejmując wzrokiem dość spore skupisko ludzi. Po koncercie, który
przebiegł idealnie, rozpoczął się prawdziwy Armagedon. Armia fanek rzuciła się
na Akirę i porwała go gdzieś ze sobą, a my wróciliśmy do loży, gdzie rozpoczęło
się chlanie życia. Pamiętam wszystko do momentu, w którym nagle urwał mi się
film. Na szczęście trwało to tylko chwilę, więc nie straciłem całej imprezy.
Ostatnim razem
widziałem cię, jak tańczyłeś z Keiko na parkiecie. Byłeś cudowny. Oboje
byliście. Nawet nie wiesz, jak jej wtedy zazdrościłem. Potem niestety straciłem
was z oczu, dlatego dołączyłem do Yoshiego, Kenty, Hayato oraz Mata i wspólnie
zaczęliśmy opróżniać wszystkie samotne butelki alkoholu.
Teraz niestety wciąż
nie ma cię w pobliżu. Nie potrafię zlokalizować także Hayato, Akiry oraz Mata.
Zaczynam się niepokoić.
- Gdzie oni wszyscy
się podziali? – Zagajam do Kenty, ale ten tylko wzrusza ramionami i wciska mi w
dłoń kolejny kieliszek. Boże…
Prawdopodobieństwo,
że teraz właśnie bzykasz się z Hayato w kiblu jest niemal równe stu procent.
Czemu mnie to nie dziwi? Czemu przyjmuję to z takim spokojem, mimo, że jestem o
ciebie chorobliwie zazdrosny? Może po prostu część mnie w końcu zaakceptowała
fakt, że masz mnie głęboko w dupie? No, przynajmniej Akira nie musi się bać
zawziętej konkurencji z twojej strony.
- O kurwa… - słyszę
szept Kenty, dlatego najpierw spoglądam na niego, a potem podążam za jego
wzrokiem.
Na widok bezwładnego
Matsudary uwieszonego na ramieniu Hayato, zrywam się z miejsca, co okazuje się
niezbyt dobrym pomysłem. Myślałem, że jestem bardziej trzeźwy.
- Zróbcie miejsce.
Natychmiast się
rozsuwamy, a Hayato kładzie Mata na sofie. Jego popielate włosy są w całkowitym
nieładzie, a okulary ledwo trzymają się na nosie. Na porozciąganym swetrze
dostrzegam czerwone plamy, które po głębszym przyjrzeniu się okazują się być
śladami po szmince. Co jest, kurwa, grane?
- Aki chyba wygrał –
mówi Kenta, po czym krzyżuje na piersi ręce.
- Tak – potwierdzam,
zaczesując do tyłu niesforne kosmyki opadające mi na twarz. – Mat? Żyjesz?
Tarmoszę go za
ramię, na co reaguje gwałtownym grymasem twarzy.
- Jaaanje iiiii
oddddyyy – mruczy, pod nosem, a następnie przewraca się na bok.
- A prosiłem go, żeby
nie robił z niego galarety – mówię, wywracając oczami. Dupek. Palant.
Skurwysyn. Żadne wyzwiska nie są w stanie wyrazić w tej chwili mojej
wściekłości.
- No, ale
przynajmniej zaliczył – podsumowuje Kenta, po czym zajmuje miejsce obok dwóch
całkiem niezłych lasek i zaczyna coś do nich mówić. Delikatnie poprawiam Matowi
sweter, aby zakryć rozpięty rozporek. Co za życie…
Odwracam się i
niemal wpadam na Kotori, która nie spuszcza ze mnie wzroku. Ma na sobie
wzorzyste kimono, specjalnie rozsunięte w okolicach dekoltu, a miedzianorude
włosy spływają jej falami na ramiona. Całości dopełnia mocny makijaż, który
swoje czasy świeżości ma już daleko za sobą.
Wpatrujemy się w
siebie, nie wiedząc, co powiedzieć. Kij jeden wie, czy przypadkiem nie
pieprzyłem się z nią już w kiblu, w czasie mojej umysłowej niedyspozycji. Więcej
nie piję. Nigdy.
- Ładnie wyglądasz –
mówię, chcąc przerwać niezręczną ciszę.
Rumieni się uroczo,
po czym nieśmiało chwyta mnie za rękę i zaczyna ciągnąć niewiadomo dokąd.
- Widziałeś gdzieś
Takumiego? – Na dźwięk pytania Keiko gwałtownie zamieram. Wiem, że nie jest
skierowane do mnie, ale do stojącego obok Hayato, który szczerze mówiąc ledwo
trzyma się już na nogach. Aż dziw, że zdołał samodzielnie przytaszczyć tutaj
Matsudarę.
- Niee – odpowiada
niepewnym tonem. – A od… od dawna go nie ma?
- Jakieś pół godziny…
- I dopiero teraz to
mówisz?! – wyrywa mi się nagle. Puszczam dłoń Kotori i podchodzę do nich
natychmiast.
Czuję na sobie
ciężar kilku skonsternowanych spojrzeń.
- Yyyy… Po prostu to
do niego nie podobne – tłumaczę zawstydzony. Jestem kretynem.
Hayato patrzy na
mnie zaniepokojony. Jego wzrok jest lekko rozmyty, zupełnie jakby wspomagał się
jeszcze czymś więcej, oprócz alkoholu. A z resztą… Niech robi co chce – jego
los obchodzi mnie równie bardzo, co zeszłoroczny śnieg.
- Pójdę go poszu…
Milknie po
zobaczeniu wyrazu mojej twarzy. Ma szczęście, że nie dokończył zdania, bo
aktualnie jestem wściekły i pijany, a co za tym idzie – nieobliczalny.
- Przyprowadzę go –
mówię, odpowiadając uśmiechem na zdziwione miny obojga.
***
Nie mam pojęcia,
która to już z kolei toaleta, bo mam wrażenie, że odwiedziłem ich już setki – zarówno
męskich, jak i damskich. W jednej z nich omal nie zostałem zgwałcony przez
hordę niewyżytych lasek. Ledwo uszedłem z życiem…
Otwieram naznaczone
amatorskimi graffiti drzwi i zdyszany wpadam do środka. To była bardzo męcząca
przeprawa, w szczególności dla kogoś w moim stanie. Czuję się nieświeżo –
przesiąknięty zapachem fajek, blantów, potem zarówno własnym, jak i innych
ludzi. Na dodatek jest mi cholernie gorąco z nadmiaru alkoholu, który
wyparowuje przez najmniejsze pory, znajdujące się w mojej skórze. Szkoda, że
nie mogę liczyć na choćby 10 minutowy prysznic...
- Takuuu! – Krzyczę,
z płonną nadzieją na to, że otrzymam jakąkolwiek odpowiedź. – Jesteś tutaj?
Toaleta jest
zupełnie pusta, przynajmniej takie odnoszę wrażenie. Ściany i ustawione w szeregu
kabiny są w podobnej kondycji jak drzwi wejściowe, co nadaje pomieszczeniu
specyficzny klimat. Chyba nie jest zbyt lubiane przez palaczy ze względu na
znikomą ilość dymu unoszącą się w powietrzu. Może to i nawet lepiej.
Przynajmniej da się swobodnie oddychać.
- Gdzie ty się
podziałeś, debilu? - Pytam sam siebie, chcąc natychmiast zawrócić i szukać cię
w innym miejscu. Muszę opracować jakiś plan poszukiwań i zliczyć wszystkie
miejsca, do których mogłeś się udać. Toalety, bar, przedsionek przed głównym
wejściem, zaplecze… A może już poszedłeś do domu? Nie. Jesteś chamem, ale nie
sądzę, żebyś zostawił Keiko samą. Nie w obecnej sytuacji.
Nagle słyszę jakieś
szamotanie się w jednej z kabin, dlatego zaciekawiony podchodzę bliżej.
- Taku, to ty? –
Pytam po raz kolejny, w głębi duszy nie chcąc wyjść na natrętnego idiotę.
- Yuu?
Na dźwięk twojego
głosu czuję ogromną ulgę, ale również irytację. Nawet nie wiesz, jak się o
ciebie martwiłem! Po głowie chodziły mi już nawet wizje twojej rzekomej ustawki
z Akirą, bo w końcu on też przepadł gdzieś bez śladu.
- Gdzie jesteś? –
Pytam, wpatrując się w szereg zdewastowanych drzwi.
- Bramka numer trzy.
Bez najmniejszego
wahania chwytam za klamkę i ciągnę ją do siebie. Gdybyś nie chciał żebym
wchodził, to pewnie zamknąłbyś się od środka, prawda?
- Cześć – mówisz na
mój widok. Twoją twarz zdobi ten twój zadziorny uśmiech, który pojawia się
zawsze, gdy czujesz się niezwykle pewny siebie.
- Widzę, że
znakomicie się bawisz – stwierdzam, automatycznie odwracając wzrok od twoich
ciemnych, hipnotyzujących oczu, potarganych włosów i… obciągającej ci
dziewczyny, klęczącej na białej posadzce.
Czuję bolesny ucisk
w klatce piersiowej.
- Daj mi jeszcze
sekundkę – mówisz, a ja w odpowiedzi trzaskam tylko wściekle drzwiami. Mam
ochotę stąd wyjść i dać ci święty spokój, choć podejrzewam, że zarejestrowany
przed chwilą obraz będzie się za mną ciągnął jeszcze długo po dzisiejszej nocy.
Zostaję jednak i
tylko bezsilnie opieram się ręką o pęknięte lustro, wiszące nad umywalką. Cały
drżę – ze zdenerwowania i żalu, które przepełniają mnie całego, nie znajdując
ujścia. Po raz kolejny dzisiaj mnie zawodzisz, po raz kolejny mam ochotę
rozszarpać cię na strzępy, a twoje szczątki spalić w najbliższym koszu na
śmieci, po raz kolejny zadajesz mi cierpienie… Czy wspominałem już jak bardzo
cię nienawidzę? Zapewne wielokrotnie.
Drzwi otwierają się
z przeciągłym skrzypnięciem. Wychodzisz. Wybacz, ale nie mam teraz ochoty na
ciebie patrzeć.
- Zadzwonię – mówi
nieznana mi dziewczyna, po czym szybko opuszcza pomieszczenie, zostawiając nas
zupełnie samych. Na szczęście nie zdążyłem dokładnie przyjrzeć się jej twarzy.
Wciąż uparcie
wpatruję się w swoje odbicie. Wyglądam blado i niezbyt atrakcyjnie, czego
zasługą jest pewnie zbyt duża ilość spożytego alkoholu oraz pozostałości po
„wampirzym” makijażu. Dostrzegam także twoją twarz tuż nad moim ramieniem,
która zerka w moją stronę nie kryjąc ciekawości.
Podchodzisz do mnie
od tyłu i nagle obejmujesz mnie w pasie, po czym wtulasz się głową w zagięcie
między moją szyją a barkiem. Nie wykonuję żadnego gwałtownego ruchu, tylko
stoję jak osłupiały, nie wiedząc jak zareagować. Prawie zapominam, że mam
ochotę cię zabić.
- Co ty sobie
wyobrażasz. do jasnej cholery? – Cedzę przez zęby, chcąc się od ciebie odsunąć.
Niestety twój mocny uścisk mi to uniemożliwia.
- Nie wiem, o co ci
chodzi – mówisz. Czuję, jak twoje dłonie zaczynają podciągać do góry koszulkę i
dotykać mego rozgrzanego ciała. Na myśl o tych szczupłych palcach, dostaję
niemal konwulsji, a serce przyspiesza, chcąc jak najszybciej opuścić klatkę
piersiową.
Z moich ust
wydobywa się cichy jęk, w wyniku czego czuję się jeszcze bardziej skrępowany.
Nie, to nie powinno tak wyglądać. Muszę się jak najszybciej wyswobodzić, zanim
będzie za późno, bo przecież widzę, że jesteś pijany.
- Przestań! – Wyrywam
się gwałtownie, niemal doskakując do pobliskiej ściany.
Dyszę ciężko,
zupełnie jakbym przed chwilą pokonał kilkukilometrowy maraton.
- Yuu…
– Szukałem cię
przeszło pół godziny! – Krzyczę, podpierając się ściany. - Myślałem, że coś ci się
stało, a ty… ty po prostu… zabawiałeś się z jakąś laską?! Serio? Gratulację,
myślałem, że jesteś odrobinę mniej żałosny… Pewnie jeszcze podałeś jej mój
numer telefonu, tak?
Szczerzysz się do
mnie tylko, jakbym powiedział coś zabawnego. Czy moje słowa naprawdę nic dla
ciebie nie znaczą?
- To świetnie! Wal
się!
Po tych słowach
ruszam w stronę wyjścia, ale zatrzymujesz mnie w połowie drogi mocnym chwytem
za ramię. Znów próbuję się wyswobodzić, ale tym razem nie dajesz za wygraną.
Odwracam się w twoją
stronę.
- Zostań… proszę -
szepczesz cicho. Wyglądasz teraz tak niewinnie i uroczo, że ulegam, mimo
znajomości twoich wszystkich technik manipulacyjnych. Jesteś w tym mistrzem, a
ja niestety mam do ciebie słabość.
- A pomyślałeś może,
co by się stało, gdyby to Keiko nakryła cię w toalecie? – Pytam, zachowując
niewzruszony wyraz twarzy. – O Hayato już nawet nie wspomnę… Co byś wtedy
zrobił?
Wyglądasz jakoś
dziwacznie, a jednocześnie znajomo. Nie potrafię tego dokładnie określić, ale
mam wrażenie, że coś jest z tobą nie tak.
- To nie ma znaczenia
– odpowiadasz nagle, ciągnąc mnie do siebie. Dzieli nas teraz zaledwie kilka
centymetrów, dlatego czuję twój nierówny oddech na policzkach.
- Dobrze się czujesz?
– Pytam zaniepokojony.
Przybliżasz się
coraz bardziej, a ja odruchowo zamykam oczy. Boję się. Boję się tego, co
prawdopodobnie zaraz się wydarzy, ale w głębi duszy wiem, że to nieuniknione.
Jakaś niewidzialna siła przyciąga nas do siebie, oddziałuje na nasze instynkty…
Szkoda jednak, że na ciebie działa tylko wtedy, gdy jesteś pijany.
- Pragnę cię – Słyszę
twój szept, a następnie czuję delikatne muśnięcie twoich warg. Bawisz się mną,
a ja tylko stoję otępiały, upajając się twoim cudownym zapachem i dotykiem, za
które oddałbym największe skarby wszechświata.
Gdy czuję wilgoć
twego języka – nie wytrzymuję i gwałtownie wpijam ci się usta. Nie wiem co się
dzieje. Szamotamy się, obijając o drzwi stojących obok kabin, zupełnie jakbyśmy
byli głodni siebie nawzajem. Chcę więcej. Boże, chcę jeszcze więcej!
Nie wiem jakim cudem
lądujemy w jednej z nich. Brutalnie opierasz mnie o jedną ze ścianek, która
jest niezwykle chłodna w dotyku. Dopiero teraz zauważam, że nie mam już na
sobie koszulki – ty także.
Gdzieś w głębi
umysłu słyszę cichutki głosik, chcący przywołać mnie do porządku. Ma całkowitą
rację. Przecież jesteś pijany i pewnie jutro niczego nie będziesz pamiętał,
albo co gorsza… nie będziesz chciał pamiętać. Wszystko zawsze kończyło się w
ten sam sposób. Ehh… Naprawdę niczego się nie nauczyłem podczas tych wszystkich
lat wypełnionych ciągłymi zawodami? To nie może się skończyć dobrze.
Znowu jęczę, gdy
dotykasz dłonią mojego krocza. Nie… Nie mogę się oprzeć pożądaniu, nie mogę się
oprzeć tobie. Pragnę już zacząć przepraszać jutrzejszego Yuichiego za błędy
teraźniejszości. Przepraszam.
- Pocałuj – mruczysz
cicho, kusząco drażniąc bębenki moich nadwrażliwych uszu. Nie musisz długo
czekać na wykonanie polecenia. Wiesz, że spełnię każde nawet te najdrobniejsze,
bylebyś tylko był szczęśliwy.
Dlaczego tak bardzo
cię kocham? Każdym zmysłem, komórką, najmniejszą cząstką mego jestestwa. Po
prostu…
Nagle odrywam się od
ciebie i spoglądam na zawartość dłoni, którą przed chwilą wyciągnąłem z tylnej
kieszeni twoich jeansów.
- Czy ciebie już do
reszty powaliło?! – Krzyczę, a następnie pcham cię na ścianę i wychodzę z
kabiny.
W toalecie
dostrzegam jakąś osobę, która na mój widok, natychmiast wychodzi. Schylam się
po koszulkę, leżącą bezładnie na podłodze, ale nogi nagle odmawiają mi
posłuszeństwa, dlatego po prostu siadam, nie odrywając wzroku od trzymanego w
dłoni woreczka z białym proszkiem.
- Yuu?
To dlatego. Dlatego
to wszystko. Nareszcie rozumiem, co dokładnie mi w tobie nie pasowało. Po
prostu znowu ćpałeś. Nic wielkiego, ale szkoda, że na odwyku jesteś już od ponad
pięciu lat. Zaczynam się zastanawiać, czy jest to tylko jednorazowy wybryk czy może
robisz to już od miesięcy… Boże, tak bardzo byłem skupiony na sobie, że nie
dostrzegałem tego, iż prawdopodobnie to teraz ty potrzebujesz mojej pomocy.
- Wytłumaczysz mi to
jakoś? – Pytam, starając się zachować spokojny ton głosu. –Taku, co się z tobą dzieje, co?
Dopiero teraz
dostrzegam w jakim naprawdę jesteś stanie. Praktycznie ledwo trzymasz się na
nogach, a twoje błyszczące oczy „biegają” po całym pomieszczeniu, nie mogąc
znaleźć punktu zawieszenia.
- Jestem… zazdrosny –
mówisz, podchodząc do mnie chwiejnym krokiem.
Czuję, że serce
zaczyna mi być mocniej. Yuu, idioto! Nie nastawiaj się na usłyszenie słów,
które nigdy nie padną. Nie sprawiaj sobie więcej zawodów.
- … o Hayato –
dodajesz, po czym siadasz obok mnie.
A nie mówiłem?
- Co się stało? –
Pytam, podając mu w międzyczasie koszulkę. Podłoga jest strasznie usyfiona, ale
kto by się tym teraz przejmował?
Wzdychasz przeciągle
i odchylasz się niebezpiecznie do tyłu, zupełnie jakbyś chciał się położyć.
Oczywiście cię przed tym powstrzymuję, dlatego opierasz głowę na moim ramieniu.
Twój charakterystyczny zapach wdziera się siłą do moich nozdrzy, sprawiając, że
jest mi jeszcze smutniej.
- Widziałem…
widziałem, jak Hayato całuje się z Akirą.
Twój głos
przepełniony jest tak dużą dawką goryczy, że pragnę przytulić się do siebie i
ulżyć ci w twoich cierpieniach. Co się tyczy Akiry i Hayato… Już od dawna podejrzewałem,
że się spotykają. Po prostu miałem takie przeczucie, ale nie chciałem się
wtrącać w nieswoje sprawy. Do teraz.
- Niemożliwe – mówię,
w głębi duszy zastanawiając się, dlaczego tak właściwie to robię. – Hayato cały
wieczór był ze mną, Yoshiim i Kentą. Musiałeś się pomylić.
Dlaczego ratuję
tyłek temu dupkowi? Nie zależy mi na nim zupełnie, ale… widząc smutek w twoich
oczach, mam ochotę zrobić wszystko, żebyś był szczęśliwy. Wszystko, rozumiesz?
Przecież wiem, że nie mam u ciebie najmniejszych szans. Tylko tyle mogę zrobić.
- Naprawdę?
Potakuję tylko
głową, nie mogąc wydusić z siebie żadnego słowa. Kocham cię, Taku.
Po krótkiej chwili
milczenia obejmujesz mnie mocno. Siedzimy na podłodze, nie zwracając uwagi na
ciągle otwierające się drzwi, na dziwne spojrzenia wchodzących osób. Już
wszystko dobrze.
- A co z Akirą? –
Pytasz po chwili, odsuwając się ode mnie.
- Znasz go przecież –
wzdycham, kryjąc zaskoczenie spowodowane twoim pytaniem.
- Yuu… Teraz już mam
pieniądze… Nie musisz…
Chyba wiem, do czego
zmierzasz, dlatego mimowolnie drętwieję i spoglądam na ciebie z wściekłością.
- Powiedz mi tylko
szczerzę. Znowu się puszczasz?
Zrywam się z
podłogi, nie odrywając od ciebie wzroku. Jak mogłeś tak powiedzieć?! A wiec
taką masz o mnie opinię? Świetnie, po prostu świetnie.
Do końca życia
będziesz mi wypominać ten incydent sprzed kilku dobrych lat? Przecież to było
jednorazowe! Wiesz dobrze, że potrzebowałem wtedy kasy, w jakim byłem wtedy stanie. Musiałem…
- O co ci do cholery
chodzi?! – Krzyczę, tracąc panowanie nad sobą. – Jak możesz w ogóle coś takiego
mówić, co?
Także podnosisz się
z miejsca. Z trudem, ale w końcu ci się udaje.
- To dlaczego u niego
mieszkasz? Dlaczego pieprzysz się z nim po kątach? Możesz przecież znowu
wprowadzić się do mnie.
Zamieram nie
wiedząc, co ci odpowiedzieć. Nie mogę ci przecież wyznać prawdy. Po prostu nie
mogę.
- A nie pomyślałeś o
tym, że po prostu mi na nim zależy?
Tymi słowami udaje
mi się zaskoczyć zarówno ciebie, jak i siebie samego. Jest to jedyne słuszne wytłumaczenie
i nie możesz się do niego przyczepić.
- Rozumiem –
odpowiadasz skonsternowanym tonem, po czym podchodzisz do lustra. – Zabierzesz
mnie do domu?
***
Usnąłeś jak dziecko
zaraz, gdy weszliśmy do mieszkania. Całe szczęście, że pobudzające działanie koki
utrzymuje się do godziny, dlatego nie miałeś z tym najmniejszego problemu.
Jak zwykle musiałem
się zająć usprawiedliwianiem twojej nieobecności, ponieważ Keiko nie mogła cię zobaczyć w takim stanie.
Powiedziałem wszystkim, że źle się czujesz i że po prostu muszę cię odprowadzić do domu. Hayato
nie było nigdzie w pobliżu, dlatego nie mogłem się na niego rzucić i sprawić mu
konkretnego wpierdolu. Chociaż czy to cokolwiek by dało? Muszę z nim koniecznie
porozmawiać.
Udało mi się spławić
jakoś Keiko, a Yoshii zarzekł się, że na pewno odprowadzi ją do domu. Kenta
także miał na to ochotę, ale to on, z wyjątkiem Akiry, jest w naszej paczce
największym nimfomanem. Nie chciałem więc ryzykować.
Potem grzecznie
wróciliśmy do domu, bez żadnych incydentów. Rozmawialiśmy normalnie, ale wciąż
miałem wrażenie, że jesteś na mnie zły. I mam je do teraz. Ehhh… Na szczęście
już śpisz.
Siedzę na podłodze,
z głową opartą na łóżku i wpatruję się w ciebie, jakbyś był największym cudem. Wzdychasz cicho. Ciekawe o czym teraz śnisz.
Mam ochotę trwać u
twojego boku już zawsze, po prostu być przy tobie, obserwować. Niestety
świadomość, że ta chwila nie będzie trwała wiecznie, doprowadza mnie niemal do
obłędu. Kiedyś będziemy musieli się rozstać. Wyobrażenia o twoim małżeństwie z
Keiko same przychodzą mi do głowy i są tak silne, że nie mogę się ich wyzbyć.
Czy dojdzie ono w ogóle do skutku, skoro kochasz Hayato? Tyle pytań, tyle
wątpliwości... Po prostu się o ciebie martwię, wiesz?
Czuję, że moje powieki
stają się coraz cięższe, dlatego delikatnie całuję cię w czoło i wstaję, aby z
pokorą udać się do swojego kanapowego legowiska.
Ciekawe, co
przyniesie jutro.
Subskrybuj:
Posty (Atom)