Tego nikt się
nie spodziewał, a JEDNAK! Witam moich kochanych Czytelników w zupełnie nowej
rzeczywistości (chociaż po tak długiej przerwie pewnie i tak już Was tutaj nie
ma, prawda?). Przyczyn mojej nieobecności było stanowczo zbyt wiele: nowa
praca, przeprowadzki, zerwanie z chłopakiem po 8 latach związku, awaria laptopa
połączona z utratą świeżo napisanego rozdziału, dorosłość... Długo by
wymieniać. Natomiast za punkt honoru postawiłam sobie dokończenie tego
opowiadania, niezależnie od tego kiedy to nastąpi i dla kogo będę pisać. Niech
będzie ono chociaż tym jedynym projektem, który uda mi się finalnie ukończyć
(mam nadzieję, że zrobię to w ciągu następnych 20 lat xDDD).
Rozdział nie jest
porywający - jak już wspominałam jest to wersja 2.0, bo poprzednia uległa
nagłej anihilacji. Jest też bezpośrednią kontynuacją wcześniejszego wątku,
dlatego z pewnością przyda Wam się małe odświeżenie moich poprzednich wypocin.
Natomiast gorliwie obiecuję poprawę - następny rozdział znacząco popchnie
fabułę do przodu.
Wybaczcie mi również
błędy - mam wrażenie, że trochę wyszłam z wprawy, jeżeli chodzi o pisanie
czegokolwiek (no może z wyjątkiem CV - to odjebałam perfekcyjnie).
Pozdrawiam.
Akihita Mori
P.S. Rozdział z perspektywy Takumiego
- tak dla przypomnienia :P
*********************************************
Nowy rok, nowy ja. Ale czy aby
na pewno? Miałem wrażenie, że choćbym nie wiem jak bardzo się starał, ciągle
wracałem w to samo miejsce. Byłem jak wąż, który zjadał swój własny ogon – do
bólu powtarzalny i autodestrukcyjny. Yuu zawsze powtarzał mi, że nigdy nie uczę
się na własnych błędach. Hmmm... Może dlatego ledwo ukończyłem szkołę, a moje
życie subtelnie balansowało na skraju autodestrukcji.
Pierwszy stycznia
rozpoczął się wręcz znakomicie. Silny kac, z którym się obudziłem, odebrał mi
resztę chęci do życia, jaka jeszcze pozostała w moim wyprutym z emocji ciele.
Cudem doczołgałem się do umywalki i przez dobre kilka minut stałem z głową
wsadzoną pod kran, nie zwracając uwagi na chłodne krople wody wsiąkające w
kołnierzyk mojej już na pewno nie śnieżnobiałej koszuli.
Wytarłem twarz wiszącym na
haczyku ręcznikiem i kątem oka spojrzałem na zegarek. O tej porze
spałbym pewnie jeszcze z Keiko na wygodnym łożu w rezydencji państwa
Minamoto, zamiast przykryty kocem na zimnych kafelkach. Jednak jak zwykle
wszystko poszło nie tak, choć tym razem nie z mojej winy. Keiko bardzo trudno
było wyprowadzić z równowagi (w końcu jakoś wytrzymała ze mną tych kilka
miesięcy), lecz nasze rodziny odebrały jej wolność wyboru i całą magię ślubnych
przygotowań, czego niestety nie mogła przeboleć. Mnie właściwie było wszystko
jedno - chciałem po prostu jak najszybciej zakończyć ten koszmar.
Płaszcz magicznie gdzieś
wyparował razem z najcenniejszymi rzeczami w moim życiu, czyli fajkami i
komórką. Trzecią, obecnie najważniejszą, znalazłem jednak ukrytą w specjalnej
kieszonce po wewnętrznej stronie paska od spodni. Stworzenie tej małej kryjówki
było jednym z genialniejszych pomysłów na jaki kiedykolwiek wpadłem.
Z uczuciem ulgi wysypałem
resztkę kokainy na brzeg krystaliczne czystej umywalki i schyliwszy się,
wciągnąłem ją za jednym razem. Pieczenie, graniczące z bólem gdzieś w głębi
czaszki, już po chwili ustąpiło nagłemu zastrzykowi energii, która rozlała się
po całym moim ciele. Pozostałe drobiny zgarnąłem palcem i wtarłem w dziąsła,
czując gorzki, nieprzyjemny smak. Wykrzywiłem się z obrzydzeniem, po czym
spojrzałem na swoje odbicie w lustrze.
Wyglądałem całkiem normalnie,
pomijając oczywiście mokre, przyklapnięte włosy i ziemisty odcień cery. Rękawem
szybko wytarłem biały proszek z okolicy nozdrzy i zbliżyłem twarz jeszcze
bliżej srebrnej tafli. Dzięki ciemnej barwie moich oczu, nigdy nie było widać,
że cokolwiek brałem. Musiałem tylko uważać, aby nie zachowywać się idiotycznie,
co i tak często uchodziło mi na sucho. Z Yuu natomiast zawsze można było czytać
jak z otwartej księgi, co na szczęście w porę pozwalało mi działać. Odbywało
się to oczywiście w mniej lub bardziej konwencjonalny sposób, ale wciąż ze
stuprocentową skutecznością.
Kierowany wyrzutami sumienia
postanowiłem, że będę ćpał jedynie do dnia mojego ślubu, gdy już
wszystko jakoś się ustabilizuje. Teraz miałem w sobie zbyt
dużo stresu i niespożytkowanej frustracji, więc z całą pewnością zasługiwałem
na odrobinę nadprogramowej rozrywki, prawda? Miałem świadomość, ze podobną
argumentację mógłby przytoczyć pierwszy lepszy narkoman, ba! Dawny Takumi
również doskonale potrafił zwodzić otoczenie, przyjaciół, rodzinę, a w
szczególności samego siebie. Jednak tym razem było inaczej niż sprzed laty.
Naprawdę miałem nad wszystkim pełną kontrolę.
Wychyliłem głowę ze swojej
łazienkowej gawry w poszukiwaniu czegokolwiek do jedzenia. Wczoraj nie zdążyłem
nawet zjeść kolacji, więc może dlatego Jack Daniels tak bardzo mnie
sponiewierał. Miałem tylko nadzieję, że Yuu i Aki nie mieli mi za złe tego
nagłego wtargnięcia w tak paskudnym stanie.
Wszedłem do obszernej
kuchni, szukając wzrokiem lodówki. Ku mojemu zdziwieniu nie byłem jednak sam.
- Dzień dobry, panie Asakura!
Mam nadzieję, że się pan wyspał.
- Dzień dobry, pani... matko
Akiry? – zapytałem z wahaniem, starając się ukryć zdziwienie. Siedziała w
puchatym szlafroku na oparciu fotela, trzymając w dłoni kieliszek z winem.
Rzadko zdarzało mi się pić alkohol już o ósmej rano, ale to ona była przecież
prekursorką połowy genów Akiry. Stwierdziłem więc, że to całkowicie normalne.
Była niezwykle atrakcyjna,
nawet w tak surowej, porannej formie. W ogóle nie pamiętałem jej z wczorajszego
wieczoru, jednak ona najwyraźniej kojarzyła mnie doskonale. Poczułem lekki
dyskomfort. Chyba nie zdołałem jej jakoś szczególnie obrazić, gdyż nie byłaby
dla mnie teraz taka miła, prawda?
- Wystarczy Takumi – dodałem
pośpiesznie. W dupie miałem wszelkie konwenanse, szczególnie że zwrot „panie
Asakura” kojarzył mi się wyłącznie z moim ojcem.
Nabierając znanego mi już
„energetycznego odprężenia”, trochę zbyt gwałtownie usiadłem w drugim fotelu,
który mieścił się naprzeciwko. Rozejrzałem się dookoła. Ciekawe czy żyłoby mi
się lepiej, gdyby mój stary zasponsorował mi taką chatę zamiast tej mojej
dwupokojowej nory?
- W takim razie mów mi Yumeko –
powiedziała, upijając subtelny łyk trunku. Miała zamyślony wyraz twarzy. –
Długo znacie się z Yuichim?
Czyżbym musiał się
szykować na przesłuchanie? W końcu gdyby chciała zagaić zwykłą rozmowę,
zapytała by raczej co sądzę o dzisiejszej pogodzie, albo czy w Sylwestra zawsze
upijam się do nieprzytomności.
- Bardzo długo, właściwie od
dziecka. Chodziliśmy razem do podstawówki i…
Stop. Nie mogłem jej
sprzedać zbyt wielu informacji, w szczególności że naćpany przejawiałem
niezdrową skłonność do słowotoku i pierdolenia o niczym.
Zdziwiło mnie jej nagłe
pytanie. Czyżby dowiedziała się o związku Yuu i Akiego? Czy… Kurwa, nawet nie
chciałem myśleć, że po raz kolejny mój parszywy i niewyparzony ryj zdołał
skutecznie wszystko spierdolić. Moje serce zatrzepotało jak szalone, niemal
samodzielnie wystukując numer do najbliższej poradni kardiologicznej. Tym razem
mi nie wybaczy! Zapas moich kredytów zaufania skończył się już w pierwszych
dwóch latach naszej fantastycznej przyjaźni.
- Yuu jest moim najlepszym
przyjacielem – odparłem powoli, patrząc jej prosto w oczy. – Gdyby zrobić ranking
najwspanialszych ludzi na świecie to z pewnością zająłby miejsce tuż za
papieżem, Matką Teresą i Gandhim. On…
- Wiesz o wszystkim, prawda?
Wypuściłem głośno
powietrze z płuc. To nie był odpowiedni moment na takie rozmowy. Miałem
ogromnego kaca i wciągnąłem za mało koksu, więc moja elokwencja oraz zdolność
logicznego myślenia wykańczały się nawzajem na mini gali „Brain MMA”. Musiałem
bardzo uważać, żeby nie wpaść w pułapkę.
- Tak, ale…
- Wyszedł już z tego? –
przerwała mi po raz kolejny. Mierzyła mnie uważnie spojrzeniem, a na jej twarzy
nie dostrzegałem cienia uśmiechu. Było mi cholernie gorąco, lecz na szczęście
wilgotna koszula skutecznie maskowała ślady potu. Pragnąłem strepanować sobie
czaszkę i zalać gotujący się mózg strumieniem lodowatej wody.
Nie miałem też pewności,
co dokładnie miała na myśli – uzależnienie od heroiny czy może jego… nietypowe
zajęcie. Ale skąd ta panika! Byłem przecież nieustraszonym Takumim – mistrzem
ripost i urodzonym dyplomatą-skurwysynem. Wychodziłem już z gorszych sytuacji.
- Pozbył się już wszystkich
swoich demonów – oznajmiłem powoli, wręcz enigmatycznie. – Wydaje mi się, że
dopiero teraz jest szczęśliwy.
- Widzę. – Westchnęła ciężko,
jakby chcąc zrzucić ze swoich barków nagromadzony ciężar. – Ma także bardzo dobry
wpływ na Akirę, co cieszy mnie podwójnie. On… Przez lata tak bardzo się o niego
martwiłam, a jego ojciec wcale nie ułatwiał mu życia. Bałam się, że coś mu się
w końcu stanie…
Jej głos się załamał, z
trudem powstrzymywała płacz. Yumeko najwyraźniej wiedziała już o wszystkim i
wolałem nie drążyć skąd uzyskała potrzebne informacje. Pozostało mi tylko
czekać na zasłużony opierdol.
Zrobiło mi się jej żal,
ale nie na tyle żeby wspólnie zanurzyć się w odmęty problemów rodziny Tokugawa.
Miałem w nadmiarze swoich własnych zmartwień, niemal codziennie rzygałem już
nowymi problemami, więc postanowiłem nie zadawać więcej pytań, w nadziei że
zrozumie aluzję i po prostu się zamknie.
Niestety, a zarazem na
szczęście dość subtelnie przeszliśmy do tematu Akiry, dlatego poczułem się
nieco bezpieczniej.
Zawsze gdy rozmawialiśmy,
otaczał się szczelną barierą, żeby zdradzić jak najmniej szczegółów dotyczących
swojego życia. Niedawno jednak, gdy pewnego dnia siedzieliśmy nagrzani w jego
gabinecie, opowiedział mi o swoim ojcu, który przez większość życia miał go w
głębokim poważaniu, a wszelkie ich wspólne interakcje w
ciągu ostatnich dziesięciu lat mógł zliczyć na palcach obu dłoni.
Wychowywała go matka i niezliczona liczba niań do czasu, gdy nie znalazł się w
szkole z internatem. No cóż... Przynajmniej miał kochającą matkę.
Czy mu zazdrościłem?
Oczywiście! Gdybym tylko mógł, wykopałbym ojca na zbity pysk ze swojego życia,
a wyobrażenie sobie tej sytuacji przychodziło mi z taką łatwością, że stało się
ono mym największym marzeniem. Nienawidziłem go za to jaki był, jak mnie
traktował, do czego mnie zmuszał, ale chyba najbardziej za to, że tak naprawdę
nigdy mnie nie kochał.
- To trochę dziwne, ale macie z
Akirą bardzo podobną aurę.
Obserwowała mnie uważnie,
co chwila trzepocząc wachlarzem sztucznych rzęs. Powinna pomyśleć o karierze w
policji, gdyż przejawiała niezwykły talent do wykrywania ćpunów. Podobnie z
resztą jak mój Uzurpator.
- Nigdy nie interesowałem się
ezoteryką.
- Czasami miewam takie
„przeczucia”, lecz nigdy nie traktuję ich poważnie – uśmiechnęła się mętnie. -
Może to takie wrażenie dlatego, że spędzacie ze sobą dużo czasu?
- Możliwe – uciąłem krótko,
zastanawiając się nad sensem jej słów. Posiadanie takiej samej aury, co Aki
było co najmniej niepokojące, biorąc pod uwagę fakt, że pod połami peleryny
normalności jego zdrowie psychiczne pozostawiało wiele do życzenia. Poczułem na
przedramionach nieprzyjemne uczucie gęsiej skórki.
Potrząsnąłem nerwowo głową,
odganiając dziwaczne myśli. Chciałem wziąć jeszcze jedną kreskę, lecz wszystkie
zapasy zostały w moim mieszkaniu. Mógłbym zacząć przeszukiwać dom Akiry w
poszukiwaniu prochów, ale chyba już wystarczająco nadwerężyłem swój wizerunek i
jego gościnność. Kurwa.
Pozory. Zachować pozory.
Cały mój świat opierał się wyłącznie na pozorach.
Milczeliśmy przez dłuższą
chwilę. Zrobiło się przerażająco smutno i przygnębiająco, więc postanowiłem
nieco rozluźnić atmosferę z czysto egoistycznych pobudek. Taki nastrój
niekorzystnie wpływał na mój przyćpany umysł, a nie chciałem zaczynać nowego
roku z emocjonalnym zjazdem.
- Pewnie Yuichi wstanie dopiero
o dwunastej – mruknąłem od niechcenia. Był jak nietoperz, który po zachodzie słońca
dostawał prawdziwego pierdolca. Dziwiłem się, że nie wykształcił jeszcze
echolokacji, chociaż może to właśnie ona była przyczyną jego niezwykłego
talentu muzycznego. – Może pójdę go obudzić?
- Niech się jeszcze wyśpi. Z
drugiej strony to przecież marnowanie całego dnia...
Taa… Lepiej przecież
siedzieć od rana z kieliszkiem wina i rozmyślać nad własnym życiem. A kto to
przyszedł? Pani maruda, niszczycielka dobrej zabawy, pogromczyni uśmiechów
niewinnych narkomanów.
- W takim razie będę się zbierał
do domu – powiedziałem wstając z fotela. Jeszcze chwila takiej bezczynności, a
zacząłbym się ciąć dla czystej rozrywki. Potrzebowałem wrażeń, igraszek,
swawoli! I szlugów! Właśnie, gdzie moje rzeczy?
- Nie chcesz jeszcze zostać?
Może zjesz chociaż śniadanie?
- Muszę coś załatwić i w końcu
uporządkować życie – odparłem, rozglądając się dookoła. – Poza tym chyba już
trochę za bardzo nadużyłem gościny.
Nie miałem dużych wyrzutów
sumienia. Kto nigdy nie zaliczył zgona w Sylwestra, niech pierwszy rzuci kamieniem!
To przecież szczegół, że zdarzało mi się upijać do nieprzytomności trochę
częściej niż innym. Albo po prostu zmowa milczenia koncernów
narkotykowo-alkoholowych.
- Hayato powiedział mi dokładnie
to samo, jak wychodził. – Westchnęła, zwracając twarz w stronę ogromnego okna.
Było całkiem pogodnie, wręcz idealnie na noworoczny spacer.
Znieruchomiałem na chwilę,
pobudzając do życia ostatni bastion komórek mózgowych. Nie pamiętałem go z
poprzedniego wieczoru, a mój umysł zdołał skutecznie wymazać wszelkie
wspomnienia, z wyjątkiem kłótni z Keiko, nachylającego się nade mną Yuu i
ciepłego koca.
Nie chciałem, aby Hayato
widział mnie w tak paskudnym stanie. W tamtej chwili zupełnie zapomniałem, że
przecież sam wkręciłem go na tą imprezę, a potem jak ostatni debil, przyszedłem
tu przecież kierowany najniższymi instynktami. Kurwa. Miałem nadzieję, że nie
był na mnie zły. Zdecydowanie nie lubił mojego pijackiego alter ego.
- Yumeko, wiesz gdzie są moje
rzeczy?
Postanowiłem pojechać do
niego jak najszybciej i przy odrobinie szczęścia zostać trochę dłużej. No, może
z małym przystankiem w domu, aby na spokojnie wziąć prysznic, wmusić w siebie
jakieś śniadanie oraz zabrać kilka niezbędnych rzeczy.
Skoro pokłóciłem się z
Keiko, miałem parę dni spokoju. Oby ten stan trwał jak najdłużej.
***
Gwałtownie otworzyłem oczy
dosłownie kilka minut przed budzikiem. Westchnąłem ciężko, po czym wziąłem do
ręki komórkę i przesunąłem alarm o kwadrans, co dawało mi jeszcze siedemnaście
minut świętego spokoju, zanim Keiko w końcu się obudzi i zacznie truć mi dupę.
Musiałem to dobrze wykorzystać.
Pogodziliśmy się mniej więcej dwa tygodnie po nie-pamiętnym Sylwestrze. Nie
żebym jakoś szczególnie do tego dążył, choć ponaglające telefony od ojca
stawały się wręcz nie do zniesienia. Wychodziłem jednak z założenia, że nie
będę sprzątał syfu, który zostawili mi w prezencie noworocznym, więc po prostu
czekałem, po raz pierwszy od dawna prawdziwie ciesząc się życiem razem z
Hayato. Do momentu oczywiście, w którym Keiko sama przyszła do mojego
mieszkania ze łzami w oczach.
Podniosłem się powoli,
ostrożnie stawiając stopy na podłodze, po czym wymknąłem się z pomieszczenia,
cicho zamykając drzwi. Z prędkością światła pognałem do łazienki, gdzie
schyliłem się pod umywalkę, wyciągając zestaw śniadaniowy. Zrobiłem kilka
strategicznych punktów w całym mieszkaniu, aby nie wzbudzać podejrzeń, chodząc
ciągle ćpać do jednego pomieszczenia. Jak na razie sprawdzało się to wręcz
doskonale.
Po wciągnięciu dwóch
niewinnych kresek przy pomocy kawałka plastikowej rurki, schowałem wszystko na
miejsce. Westchnąłem z poczuciem ulgi i oparłem się o chłodną ścianę, zamykając
oczy oraz chłonąc wszelkie doznania dochodzące do mnie z otoczenia. Oddychałem
ciężko, czując mrowienie na całym ciele. Oblizałem spierzchnięte po nocy wargi.
Kurwa.
Przyłożyłem dłoń do nosa i
nachyliłem się nad umywalką, drugą ręką odkręcając wodę. Lekko spanikowany
obserwowałem, jak zabarwiona krwią woda znika w wirze odpływu. Ku mojemu
zdziwieniu spodobał mi się ten widok. Właściwie to czułem się teraz na tyle
wspaniale i cudownie, że mógłbym zacząć krwawić ze wszystkich otworów ciała, a
i tak nic nie zdołałoby popsuć mojego nastroju. No może z jednym, małym
wyjątkiem… zostało mi jeszcze niecałe dziesięć minut, a trzeba było dokończyć
poranny rytuał.
Umyłem dokładnie twarz,
upewniając się, że usunąłem z niej wszelkie ślady krwi. Z wahaniem spojrzałem
na toaletę, lecz po chwili ruszyłem do kuchni, nie chcąc marnować czasu na tak
prozaiczne rzeczy. W razie czego mogłem przecież odlać się do zlewu.
Stając na palcach, zdjąłem
z podwieszanej szafki jeden z kolorowych, metalowych pojemników i odkręciłem
wieczko. Tkwiły tam już od niepamiętnych czasów, zbierając najmniejsze drobiny
kurzu, lecz dopiero w ostatnim czasie stały się niezwykle użyteczne dla mojej
niewinnej kontrabandy.
Wyciągnąłem jednego
papierosa, po czym wsadziłem go do ust. W międzyczasie nastawiłem ekspres,
chcąc przygotować najbardziej aromatyczną kawę, tylko po to, aby w jakiś sposób
zamaskować zapach fajek.
Otworzyłem okno, czując na
ciele paraliżujący oddech lodowatego powietrza. Wychyliłem się przez nie
maksymalnie, ignorując uciskający kości biodrowe parapet i zaciągnąłem piekącym
dymem. Teoretycznie nie paliłem już od półtorej miesiąca, natomiast w praktyce
nic nie uległo zmianie, oprócz tego, że musiałem teraz ukrywać się przed Keiko,
niczym małe dziecko podczas zabawy w chowanego. Przez pierwsze dwa dni nawet
się starałem i nakleiłem sobie kupiony przez nią plaster antynikotynowy na
ramię. Niestety musiał zadzwonić mój ulubiony Uzurpator i wkurwić mnie tak
niemiłosiernie, że nie chcąc przerywać kilku godzin odwyku, w przypływie
desperacji nakleiłem drugi. Sytuacja zmieniała się jednak zbyt dynamicznie, a
mój poziom wkurwienia rósł wprost proporcjonalnie do upływającego czasu. Po
czwartym plastrze postanowiłem się poddać.
Wypuściłem obszerny obłok
dymu. Czułem się jak skończony idiota i miałem nadzieję, że żaden z sąsiadów
nie powiadomi policji o niedoszłym samobójcy. Ostatnie czego bym teraz pragnął
to konfrontacji z gliniarzami, będąc pod wpływem kokainy.
Na dźwięk budzika
dochodzący z sąsiedniego pokoju, szybko wyrzuciłem papierosa i zamknąłem okno.
Chwyciłem za kubek z kawą i wypiłem kilka sporych łyków czarnego ukropu,
krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. Była prawdziwie obrzydliwa i w sumie od
zawsze dziwiłem się dlaczego Yuu tak bardzo ją lubił.
- Co tutaj tak zimno? – zapytała
Keiko, pojawiając się w pomieszczeniu. Miała na sobie jedną z moich koszulek,
którą ubrała oczywiście bez jakiegokolwiek zapytania się o zgodę. Wiedziałem,
że chciała podejść do mnie bliżej, ale tylko z niechęcią spojrzała na trzymany
przeze mnie kubek. – Fuuj… Widzę, że z jednej obrzydliwości przerzuciłeś się na
drugą.
- Kiepsko dzisiaj spałem –
odparłem, uśmiechając się w duchu. Wszystko szło zgodnie z planem.
- Widzę, że ostatnio ciągle
kiepsko sypiasz… Coś się stało?
Absolutnie wszystko.
- Trochę stresuję się pracą i
trasą koncertową Yuu. Mam nadzieję, że jakoś sobie poradzi.
- Jest dużym chłopcem –
skwitowała z niechęcią jak zwykle, gdy poruszałem temat Yuichiego. – Poza tym
ma Akirę, chociaż w przypadku jego osoby nie wiem, czy to takie pocieszające.
- Aki jest w porządku. –
Przyłapałem się na nerwowym układaniu bambusowych podkładek na stole.
Nie sądziłem, że
kiedykolwiek dojdę do takiego wniosku, a tym bardziej, że wypowiem te słowa na
głos. Zmiana mojego nastawienia nie wynikała także z faktu, że spotykaliśmy się
czasami, aby sobie przyćpać. Chociaż… Ostatnio sporo ze sobą rozmawialiśmy na
różne tematy. Dopiero niedawno zacząłem dostrzegać łączące nas podobieństwo.
- Kim jesteś i co zrobiłeś z
moim narzeczonym? – zapytała, unosząc ze zdziwienia brwi. – Nie patrz się tak
na mnie. Ostatnio zachowujesz się jakoś… inaczej.
Kreski zaczynały wchodzić
coraz mocniej, czułem to całym sobą. Serce biło jak oszalałe i wcale nie
zdziwiłbym się, gdyby nagle wyskoczyło mi z klatki piersiowej, machając
chorągiewką z napisem „niespodzianka!”. Uśmiechnąłem się pod nosem. Wyglądałoby
to zajebiście.
- Naprawdę? – odparłem, udając
zdziwienie. Odłożyłem kubek na blat i zrobiłem kilka kroków w jej kierunku.
Miałem przed sobą jeszcze dwadzieścia minut najlepszej fazy, które chciałem
dobrze wykorzystać.
Czułem się wspaniale,
wręcz promieniałem energią. Mogłem wszystko i absolutnie nic nie mogło mnie
zatrzymać.
- Co robisz? – Spojrzała
podejrzliwie. Zdziwiła się jeszcze bardziej, gdy chwyciłem ją za tyłek,
przyciągając do siebie bliżej. – Taku…
Moje dłonie powoli
podniosły koszulkę do góry, dotykając jej ciepłej skóry. Odsunęła się
gwałtownie.
- Masz lodowate ręce i
śmierdzisz kawą – powiedziała, mierząc mnie surowym spojrzeniem. Kilka blond
kosmyków wydostało się z jej niedbale związanego koka i luźno opadły na
ramiona. Wyglądała bardzo atrakcyjnie, ale nie na tyle, żebym miał ją zacząć
błagać o uwagę. Jeszcze tak bardzo mnie nie popierdoliło.
- Idę pod prysznic – odparłem
obojętnie, ruszając w stronę łazienki.
- Poczekaj, pójdę z to…
- Spóźnię się do pracy –
rzuciłem przez ramię, posyłając jej złośliwy uśmiech. Chciałem być miły, ale
zmarnowała swoją szansę. Niech więc spierdala.
Wszedłem do środka i zamknąłem
drzwi na klucz. Czułem silne pulsowanie w skroniach i ogromną ekscytację. Nic
nie było w stanie mi popsuć dobrego humoru szczególnie, że zostawałem dzisiaj
na noc u Hayato. Keiko jeszcze o niczym nie wiedziała i właściwie miała się nie
dowiedzieć. Będzie się martwić? Trudno. Może będzie mieć wyrzuty sumienia?
Miałem to głęboko w dupie.
- Nie będę się jej tłumaczył –
wyszeptałem pod nosem. Spojrzałem na wnętrze swojej dłoni, gdzie z łatwością
mogłem dostrzec cztery czerwone „podkówki” po wbitych w skórę paznokciach. –
Jej, ani nikomu innemu.
Zrzuciłem z siebie ciuchy
i wziąłem umiarkowanie długi prysznic. Penis nie chciał opaść nawet pod wpływem
zimnej wody, więc musiałem sobie jakoś pomóc.
Gdy częściowo rozładowany
opuściłem łazienkę, poszedłem się ubrać w przygotowany wcześniej garnitur, w
międzyczasie skutecznie ignorując wszelkie pytania i zaczepki Keiko. Oj… Zawsze
byłem w tym znakomity. Pamiętam, jak kilka lat temu wkurwiłem mojego ojca tak
bardzo, że uderzył mnie pięścią w twarz. Chuj złamał mi wtedy nos i na dodatek
kazał samodzielnie dojechać do szpitala. Co dziwne, jakoś szczególnie nie
przejąłem się wtedy nowo nabytym urazem. Większe zmartwienie stanowiła dla mnie
kwestia, czym będę teraz wciągał towar.
Keiko w poczuciu
absolutnej bezsilności zaczęła drzeć na mnie mordę, a następnie klasycznie się
rozpłakała. To była jej ostatnia linia obrony, największa próba uświadomienia
mi mojej chujowości i okrucieństwa. Dawniej na pewno bym temu uległ, teraz nie
miałem najmniejszej ochoty. Zdecydowanie byłem ponad tym wszystkim.
Pospiesznie założyłem
kurtkę oraz buty, a z blatu biurka porwałem komórkę. Opuściłem mieszkanie,
zanim zdołała się ostatecznie rozkręcić.
***
Mając już za sobą kolejny
dzień wyzysku w obozie pracy, zostałem zmuszony do opieki nad przyrodnią
siostrą. Szanowny Imperator i jego małżonka dość często nie byli w stanie
opiekować się swoim plugastw… potomstwem, zwalając całą odpowiedzialność na
moje dorosłe aczkolwiek niezbyt racjonalne barki. Czasami zastanawiałem się,
czemu ojciec zdecydował się na kolejne dziecko. Mając takiego syna jak ja,
chyba nie chciałbym już więcej ryzykować utopienia swego materiału genetycznego
w oceanie porażek i rozczarowań.
- Taku, gdzie tejaz idziemy? –
zapytała zdyszana Ruka, z trudem próbując nadążyć za narzuconym przeze mnie tempem.
Wiedziałem jednak, że czym bardziej się zmęczy, tym mniej będzie mnie wkurwiać
w drodze powrotnej.
- Odwiedzić ciocię Ayako –
odpowiedziałem, rozglądając się na boki, w celu wybrania najkrótszej drogi do
szpitala.
Aya po raz kolejny trafiła
na oddział, w celu wykonania niezbędnych badań i miała spędzić tam następne
kilka dni. Przez ostatnie miesiące przychodziłem do niej, gdy tylko miałem taką
możliwość oraz gdy dostawała zgodę od lekarzy prowadzących. Na szczęście po
kilku zdecydowanie zbyt długich tygodniach intensywnej chemioterapii choroba
uległa remisji, więc większość czasu spędzała teraz w domu z matką, która
przyleciała do Tokio na czas bliżej nieokreślony ze Stanów. Nie oznaczało to
jednak, że życiu Ayako nie zagrażało już żadne niebezpieczeństwo, gdyż lekarze
w obawie przed nawrotem rozważali przeszczep szpiku.
- Ale ja nie mam takiej cioci –
odparła zdecydowanym tonem.
Wywróciłem wymownie oczami
i przystanąłem na chwilę. Różowa czapka z kosmatymi pomponami już prawie
całkowicie przysłoniła twarz Ruki, więc ostatnie kilka metrów musiała pokonywać
w zupełnej ciemności, potykając się o własne nogi. Najwyraźniej nie stanowiło
dla niej żadnego problemu. Ehhh… Jak widać nie mogłem mieć do siebie żadnych
pretensji, gdyż materiał genetyczny ojca rzeczywiście nie należał do
najlepszych.
- Masz, ty mały czerwiu –
powiedziałem z uśmiechem. – To twoja przyszywana ciocia, ta z niebieskimi
włosami.
Niemal widziałem kłęby
pary wydostające się z jej małej główki. Na szczęście po chwili doznała prawdziwego
olśnienia i wyszczerzyła się szeroko.
- Ciocia syjenka!
Westchnąłem zirytowany, po
czym trochę zbyt brutalnie chwyciłem jej rękę. W zawrotnym tempie pokonałem
kilka kolejnych przecznic, nie zwracając uwagi na marudzenie małego smarka.
Byliśmy już spóźnieni, gdyż nieco później niż zazwyczaj wypuścili mnie z pracy,
a na dodatek ta mała franca urządziła w przedszkolu prawdziwą histerię. Nigdy
nie sądziłem, że przez zgubienie rękawiczki można było dostać takiego szału.
Płakała i kładła się na podłodze, dopóki nie oddałem jej swojej – za dużej,
brudnej i cuchnącej papierosami.
Weszliśmy do szpitala, a
następnie szatni, gdzie zostawiliśmy swoje rzeczy. Ruka po raz kolejny wpadła w
panikę, tym razem z obawy przed utratą ulubionego szalika. W przypływie bezsilności
przyzwoliłem, aby zabrała go ze sobą. Następnie kupiłem nam ubrania ochronne i
poszliśmy na odpowiedni oddział. Zatrzymałem się tuż przed salą Ayako.
- Ty siedzieć tutaj! –
rozkazałem powoli, wskazując kilka krzeseł przy ścianie szpitalnego korytarza.
Spojrzała na mnie
zdziwiona niczym mały, skrzywdzony labrador, lecz po chwili wykonała polecenie.
- Jeśli się ruszyć, to ja cię
znaleźć i ukatrupić – dodałem językiem dostosowanym do jej możliwości
umysłowych. – Rozumieć?
Pokiwała przestraszona
głową. Właśnie dlatego nigdy nie powinienem mieć dzieci.
Drzwi tuż za moimi plecami
nagle się otworzyły, więc odwróciłem głowę wkurwiony, że ktoś znowu chce
zakłócić, misternie stworzoną przeze mnie aurę groźby i terroru.
- Jednak przyszedłeś – powiedziała
Aya, opierając się o białą framugę. Wyglądała zadziwiająco dobrze i promiennie,
choć nie zdołała jeszcze wrócić do formy sprzed choroby. Na jej lewym
nadgarstku dostrzegłem wenflon, przykryty białym opatrunkiem.
- Wątpiłaś we mnie?
- W ciebie? Jakżebym śmiała.
Mrugnęła do mnie
przekornie.
- O, cześć Ruka! Nie wiedziałam,
że…
Ta mała lebioda szybko
zerwała się z miejsca, ale zagrodziłem jej drogę ręką, zanim ostatecznie
przyssała się do Ayi, niczym twarzołap do potencjalnej ofiary.
- Siedź na krześle – warknąłem
sfrustrowany. Czy ja, kurwa, mówiłem niewyraźnie? Wprost nienawidziłem, gdy
ktoś nie wykonywał moich prostych poleceń. Trzeba ją było kilka lat temu
wsadzić do worka i utopić w jeziorze.
- Nie przesadzasz trochę, Taku?
– Teraz obydwie patrzyły się na mnie z nieskrywanym wyrzutem.
- Dzieci to siedlisko bakterii i
innych paskudztw – odparłem na swoją obronę. – Nie chcę cię niepotrzebnie
narażać, a że MUSZĘ się nią teraz opiekować, to chociaż zminimalizuję ryzyko
transmisji. Założę się, że tylko dzisiaj włożyła do gęby więcej obrzydliwych
rzeczy, niż ty przez całe życie.
Aya zmarszczyła brwi, a
kącik jej kształtnych warg mimowolnie powędrował ku górze.
- Z pewnymi rzeczami mogłabym
się akurat nie zgodzić…
Chwilę oglądała moją
skonsternowaną minę, po czym wzruszyła ramionami i wycofała się w głąb
pomieszczenia. Ruszyłem za nią, w międzyczasie wykonując wymowny gest w stronę
Ruki, utwierdzając ją w poczuciu, że jest pod stałą obserwacją.
- Jak się czujesz? –
zapytałem, sadowiąc się na średnio wygodnym krześle obok łóżka z metalową ramą.
Ku mojemu zdziwieniu Ayako zajęła miejsce na moich kolanach, szczelnie
obejmując mnie swoimi chudymi ramionami. Odwzajemniłem uścisk i zamknąłem oczy.
Pachniała bardzo intensywnie oraz słodko, jakby przed naszym spotkaniem wzięła
kąpiel w owocowym puddingu.
- Jesteś absolutnie najlepszy,
wiesz? – wyszeptała, nie zwalniając uścisku.
- A ty jesteś jedyną osobą na
świecie, która tak twierdzi. No może oprócz… Nie, jednak jedyną. Dostanę jakiś
dyplom?
- Pomyślę nad tym – odparła z
uśmiechem. Była tak szczupła, że ledwie czułem na sobie jej ciężar. – Nawet nie
wiesz jak się cieszę się, że dzisiaj przyszedłeś. Mam już ochotę wyjść z tego
więzienia. Obiecaj, że po wszystkim pójdziemy na najlepszy melanż w całym
Tokio!
- Trzeba się wprosić do Akiry.
Na pewno coś zorganizuje przed wyjazdem w trasę koncertową.
- To już niedługo – Jej błękitne
oczy odzyskały dawny błysk i radośnie wpatrywały się we mnie zza niebieskich
kosmyków peruki. Cieszyłem się, że znowu zaczęła ją nosić. Postanowiła walczyć
i odzyskać to, co odebrała jej choroba, lecz niestety nie zdołały przywrócić
leki. – Miałam nie pytać o Sylwestra, ale…
- Naprawdę nie ma o czym mówić –
wtrąciłem szybko, chcąc zmienić temat. Yuu dzwonił do mnie jakiś czas temu, ale
na szczęście nie miał żadnych pretensji za moje wtargnięcie. Wręcz przeciwnie –
był niezwykle podekscytowany i szczęśliwy, zupełnie jakby już zapomniał o tym,
że prawie zniszczyłem mu związek. Pogadaliśmy chwilę o ich nowo wydanym singlu
oraz natłoku pracy, jaki mają przed wydaniem płyty oraz wyruszeniem w trasę. To
wszystko. Od tamtej chwili nie dawał znaku życia.
Może to i lepiej? W końcu
po co miałby sobie zawracać głowę tak nędzną istotą, jak ja? Był wschodzącą
gwiazdą rocka, co pewnie spowoduje, że prędzej czy później krąg jego znajomych
ulegnie niemałej rotacji. Musiałem się do tego powoli przyzwyczajać.
- Ładnie wyglądasz – odparłem,
podziwiając jej delikatne rysy twarzy. Ayako odpowiedziała mi promiennym
uśmiechem.
Między nami bywało różnie,
często kłóciliśmy się i walczyliśmy ze sobą, niczym wojownicy dwóch
rywalizujących plemion. Nasz związek był istnym emocjonalnym rollercoasterem
pełnym pożądania, łez, zazdrości oraz darcia ryja (oczywiście nie mojego),
jednak po jego zakończeniu dogadywaliśmy się jak nigdy dotąd. Naprawdę nie
chciałem tego zepsuć.
Co w takim razie co było
nie tak w mojej dotychczasowej relacji? Początkowo wszystko przebiegało
wspaniale. Keiko w przeciwieństwie do Ayi nie wykazywała tak nasilonych
skłonności do histerii i nie wkurwiała mnie aż tak bardzo swoim zachowaniem.
Mogliśmy stworzyć naprawdę zgraną parę, gdybym tylko rzeczywiście tego pragnął.
Podświadomie jednak wyciągałem z niej najgorsze cechy, prowokowałem, czekając
aż sama przejrzy na oczy i rzuci mnie w cholerę. Wbrew woli ojca nieustannie
testowałem jej granice, choć ta biedna dziewczyna niczym nie zawiniła, będąc
wyłącznie ofiarą chorych ambicji tego bezwzględnego sadysty. A ja po prostu
powoli traciłem nad sobą kontrolę.
- Jesteś uroczy i naprawdę
dobrze kłamiesz – powiedziała z przekąsem. Wpatrywała się we mnie krótką
chwilę. – Chyba nie spałeś dzisiaj zbyt dobrze, co?
- Tak. I wypiłem o jedno
espresso za dużo.
Ukradkiem zerknąłem na
drżącą dłoń, swobodnie dotykającą oparcia krzesła. Całe moje ciało wrzało z
nadmiaru energii, pogrążone w trudnej do opanowania euforii. Gdyby nie ciężar
ciała Ayako, z pewnością nie mógłbym usiedzieć w jednej pozycji.
Opuszkami palców odgarnęła
kosmyk włosów z mojego czoła. Poczułem się trochę niezręcznie, bo zwykle nie
zachowywała się w taki sposób.
- Długo dzisiaj zostaniesz?
- Niestety tylko chwilę, bo ten
pasożyt nie usiedzi na dupie więcej niż kilka minut. Miałem przyjść sam, ale…
Co ty….?
Ręka Ayako spoczęła w
miejscu, w którym z całą pewnością nie powinna się znaleźć. Spojrzałem na jej
zalotną minę zza uniesionych brwi.
- Aya…
- Taku…
- Czy mogłabyś przestać mnie
molestować?
Nie cofnęła ręki,
natomiast jej twarz znalazła się jeszcze bliżej mojej, zupełnie jakby za chwilę
chciała mnie pocałować. Zerknąłem pośpiesznie w stronę uchylonych drzwi,
sprawdzając położenie sześcioletniego szkodnika. Nie miałem zamiaru
przeprowadzać rozmowy o pszczółkach i kwiatkach, ani tym bardziej tłumaczyć się
ojcu ze zdemoralizowania siostry.
- Aya, nie wydaje mi się żebym
mówił niewyraźnie – dodałem, starając się opanować dziwną falę gorąca, która
niepostrzeżenie przebiegła po całym moim ciele. Przez kokainę moje zmysły
wyostrzały się nieludzko, czyniąc mnie jeszcze bardziej podatnym na otaczające
bodźce. Wszelkie bodźce.
Wyszczerzyła się szeroko,
nie odsuwając się ode mnie nawet na milimetr.
- Stanął ci – szepnęła, nie
kryjąc satysfakcji. Czułem na skórze ciepło jej ciężkiego oddechu.
- No i? – odparłem najbardziej
chłodnym tonem, na jaki potrafiłem się zdobyć. – Wiesz, że nie mogę. Jestem z
Hay… rakteru palantem, ale nie aż takim, żeby ranić uczucia Keiko.
Jakoś udało mi się uniknąć
niefortunnego przejęzyczenia. Nie zauważyłem jednak, żeby zwróciła na nie
uwagę. Wciąż tkwiła na moich kolanach, tym razem racząc mnie spojrzeniem pełnym
wyrzutu oraz rezygnacji. Powstrzymywałem się od westchnięcia i przewrócenia
oczami, wiedząc że to jedynie pogorszyłoby sytuację.
Czy istniała jakaś
relacja, której nie byłem w stanie zepsuć?
- Wiesz przecież, że cię… kocham
– dodałem, dotykając jej kościstego ramienia przez materiał koszulki. – Na swój
pokręcony i dziwny sposób. Byliśmy dłuuugo razem, nie wyszło i…
- Ale ja nie chcę do ciebie wracać! –
żachnęła się, krzyżując ręce na piersi. Kępka jaskrawoniebieskich włosów
załaskotała jej policzek, więc zdmuchnęła ją z irytacją.
Chyba właśnie dlatego
zacząłem sypiać z facetami – pomyślałem, starając się wyłapać ostatnie iskierki
skupienia w odurzonym umyśle. Dzięki temu byłem w stanie uniknąć takich właśnie
sytuacji. Jednak czy rzeczywiście mój związek z Hayato był prostszy? No chyba,
kurwa, nie bardzo.
- Do czego w takim razie
zmierzasz? – zapytałem, nie kryjąc zmieszania.
Przeszywała mnie wzrokiem
pełnym politowania, niewerbalnie komunikując, że jestem debilem i po raz
kolejny nie pojąłem czegoś swoim skąpo pofałdowanym mózgiem.
- Jakby to powiedzieć... Od
kilku miesięcy siedzę w szpitalu i czuję się strasznie samotna… pod różnymi
względami.
No tak. Rzeczywiście
mogłem się tego domyślić, aczkolwiek nie przypominałem sobie, abym kiedykolwiek
składał CV do agencji towarzyskiej.
Szybkim ruchem podniosła
się z moich kolan i podeszła do okna, po czym wyjrzała na pokryte białym puchem
otoczenie. Zrobiło mi się niedobrze, gdy dostrzegłem jej wyrażającą głęboki
smutek minę. Dlaczego ktoś po raz kolejny dzisiaj próbował szantażować mnie
emocjonalnie? Dlaczego tym razem czułem wyrzuty sumienia? Przecież się
starałem! Robiłem wszystko, co mogłem, aby czuła się jak najlepiej. Odwiedzałem
ją, kiedy tylko mogłem, robiłem zakupy, służyłem za rękaw emocjonalny, nawet
wtedy, gdy sam miałem paskudny humor…
„Jesteś niewystarczający”
– słowa ojca wyryły się w mej podświadomości, niczym mantra na kamiennej
tablicy w starożytnym grobowcu. Były moim największym skarbem, a zarazem
życiowym drogowskazem. W końcu niezależnie od tego, co bym robił, wszystko
skazane było na porażkę. Nic nie miało sensu.
Mogłem jedynie ponuro
egzystować i spełniać pragnienia innych. Do tego prawdopodobnie zostałem
stworzony. Ayako, Keiko, ojciec, szef, Yuu, Akira, a nawet mój Hayato – wszyscy
tylko wymagali ode mnie różnych rzeczy, niemal nigdy nie dając niczego w
zamian. No właśnie – Hayato. Doskonale wiedziałem o jego nietypowych
doświadczeniach z „poprzedniego życia”, o pojebanych fantazjach i oczekiwaniach
wobec partnera, więc oczywiście jakoś starałem się dostosowywać. Do
wszystkiego. Jak zwykle. Nie zgłaszałem żadnych uwag i zażaleń nawet, gdy
czułem się niekomfortowo. Pragnąłem jedynie…
- Taku?
Oderwałem wzrok od wartego
fortunę zegarka zaciśniętego, niczym złote kajdanki, na moim zbyt chudym
nadgarstku. Chyba znowu skutecznie udało mi się „zafiksować”. Był to
prawdziwie niezwykły stan, w którym wdawałem się w uporczywe, myślowe dyskusje
z samym sobą. Często zdarzało mi się to, gdy byłem wkurwiony lub smutny, a już
szczególnie na zjeździe po wzięciu zbyt wielu prochów. Właśnie! Wypadałoby
chyba powrócić do życiowej formy…
- Takumi!
- Naprawdę nie musisz drzeć na
mnie papy – warknąłem, opuszkami palców pocierając skroń. Miałem teraz od tego
Keiko oraz ojca.
- To może po prostu ruszysz
tyłek i zerżniesz mnie w łazience, bo nie ma tam kamer?
Westchnąłem zrezygnowany,
niemal jednocześnie powstając z miejsca. Chętnie skorzystałbym z toalety, ale
tylko po to aby nieco „przypudrować nosek”. Ciekawe czy udałoby mi się wciągnąć
kreskę podczas posuwania Ayako tak, aby się nie zorientowała? Miałem na to tak wielką
ochotę, że wizja ta wcale nie wydawała się taka niemożliwa.
- Wiesz, że nigdy ci nie
odmówiłem, ale…
Nie wiem, jakim cudem udało jej
się tak szybko do mnie doskoczyć, ale z całą pewnością zajęłaby pierwsze
miejsce w Maratonie Chorych na Nowotwór. Bez zbędnych konwenansów objęła moją
szyję i namiętnie wpiła się w usta. Przez dłużące się w nieskończoność pięć
sekund odwzajemniałem pocałunki, nie chcąc jej urazić. Trzeba
było to rozwiązać dyplomatycznie.
- Aya - zacząłem, odsuwając się
nieznacznie, pod pretekstem zaczerpnięcia oddechu.
- Tęskniłam…
- Ja też, ale… ja po prostu nie
mogę. Za trzy miesiące biorę ślub i…
- Przecież jej nie kochasz –
skwitowała, wzruszając ramionami.
Chwilę zajęło mi
odzyskanie rezonu i otrząśnięcie się ze zdziwienia.
- Nie-nieprawda – wydukałem w
końcu. – Skąd ten pomysł?
- Bo nie urodziłam się wczoraj?
Poza tym znam cię na tyle dobrze, żeby to wyczuć.
Jej wychudzoną twarz
ozdobił nieco szyderczy uśmiech. Niesforne kosmyki niebieskiej peruki swobodnie
ścieliły się dookoła wychudzonych policzków.
- O niczym nie masz pojęcia –
szepnąłem, nie spuszczając wzroku. Nerwowym ruchem przygładziłem materiał
idealnie wyprasowanych, granatowych spodni, wyuczonym ruchem chcąc sięgnąć po
wymiętą paczkę Seven Starsów.
- Doprawdy? – żachnęła się
bezczelnie. – W takim razie powiedz: „Ja Takumi jestem zakochany w Keiko i chcę
z nią spędzić resztę życia”, a dam ci święty spokój.
Zuchwale uniosła brwi, jej
spojrzenie wyrażało teraz coś na wzór politowania. Przywarła jeszcze mocniej do
mojego ciała, lekko się o nie ocierając, prowokując, doprowadzając mnie niemal
do szaleństwa.
- Nie jesteśmy w przedszkolu,
Aya. Ale jeżeli tak bardzo tego chcesz to proszę bardzo. Ja… - zacząłem
niepewnie, lecz w momencie moje gardło zacisnęło się, jakby ktoś uwięził je
między ramionami stalowego imadła. Odchrząknąłem, chcąc spróbować jeszcze raz.
Bezskutecznie.
Szczerzyła się
triumfalnie, krusząc fasadę mojej pewności siebie. Ta niewielka istota była jak
pierdolony buldożer, chciała przebić się przez mur, który misternie wznosiłem
wokół siebie przez ostatnie miesiące. Niemal fizycznie odczuwałem wszystkie
bezdźwięczne uderzenia.
- Chyba nadeszła w końcu pora,
aby przestać się oszukiwać, prawda?
Poczułem narastające
zirytowanie. Ayako nie była nawet w części świadoma złożoności całej sytuacji.
Nie wiedziała z czym musiałem się mierzyć na co dzień. Była jedynie cholernym
widzem, podziwiającym rozgrywający się spektakl ze mną w roli głównej, a ja
naćpanym i żałosnym klaunem w wielkiej sztuce reżyserowanej przez mojego ojca.
Szkoda tylko, że nie mogłem liczyć na dublera.
- Odpuść – warknąłem
ostrzegawczo, trochę zbyt mocno chwytając za jej kruchy nadgarstek, gdy
zbliżała dłoń do mojego policzka. Jęknęła cicho, gdyż po chwili jeszcze silniej
zacisnąłem na nim palce.
Dostrzegłem zaskoczenie na
porcelanowo-bladej twarzy dziewczyny. Nie spodziewała się, że gorliwie łowiona
ryba w ostatniej chwili zerwie się z haczyka, po czym agresywnie zacznie płynąć
w jej kierunku, poszukując zemsty. O nie. Nie byłem ofiarą i za wszelką cenę
musiałem to udowodnić.
Obserwowała mnie w
milczeniu z miną pełną konsternacji, nawet nie próbując się wyrwać. Świadomie
sprawiałem jej ból. Chciałem aby cierpiała, aby poczuła chociaż namiastkę tego,
co sam nieustannie doświadczałem. Miałem serdecznie dosyć świata, w którym nie
potrafiłem się odnaleźć i zdrowo funkcjonować. Gdzie codziennie budziłem się
wyłącznie po to, aby wszystkich rozczarowywać.
- Już rozumiem. Tu wcale nie
chodzi o mnie. Jest jeszcze ktoś trzeci – odparła spokojnym tonem, wciąż
wpatrując mi się głęboko w oczy. Jej tęczówki miały kolor zachmurzonego nieba,
które w kilku miejscach odsłaniało swój prawdziwie skrywany błękit. Były
piękne, lecz nie dorównywały majestatem i głębią tym Yuichiego.
Jak oparzony zwolniłem uścisk,
starając się bezskutecznie ukryć zaskoczenie. Jak ona…? Skąd…?
- O czym ty pierdolisz? –
zapytałem przez zaciśnięte zęby. Uformowałem obie dłonie w pięści, bezlitośnie
wbijając paznokcie w ich wnętrze. Napięcie czułem nawet w opuszkach palców u
stóp.
Odpowiedziała mi perlistym
śmiechem, który rozniósł się po całym pomieszczeniu.
- Naprawdę nie wierzę, że w
końcu mu się udało – rzuciła z rozbawieniem, po czym wywróciła oczami. Odsunęła
się powoli, robiąc kilka niewielkich kroków do tyłu. Ręką objęła skrzywdzony
przeze mnie nadgarstek i zaczęła powoli go rozmasowywać.
Zamrugałem kilkakrotnie, w
myślach analizując usłyszane słowa, jednak do głowy nie przychodziła mi żadna
błyskotliwa riposta. W głowie miałem tysiące myśli, które nie potrafiły
poskładać się w jedną całość.
- Aya, naprawdę nie wiem… -
zacząłem, nie wiedząc nawet, co powiedzieć. Niby skąd się dowiedziała?
Pomyślmy… Nie przypominałem sobie, abym ostatnio porozrzucał po mieście ulotki
obwieszczające światu jakiekolwiek wychodzenie z szafy. Co oczywiście wcale nie
oznaczało, że nie miałem takowego w planach. Opuszczę szafę z wielką
przyjemnością, ale zaraz po ukryciu w niej zmasakrowanego ciała tego
pierdolonego zdrajcy! Cholerny Yuu. To on musiał wszystko wypaplać! Nasuwał mi
się jako jedyny podejrzany, ponieważ też regularnie odwiedzał Ayę w szpitalu.
Dotychczas moje tajemnice zawsze były u niego bezpieczne, w końcu jeszcze nigdy
mnie nie zawiódł. No cóż… Najwyraźniej się myliłem.
- Jak już wspominałam – znamy
się zbyt długo. No i nie jestem głupia, mimo że czasami sprawiam
takie wrażenie.
Jej delikatny głos
gwałtownie przerwał planowanie zemsty, które niemal samoistnie dokonywało się w
mym stanowczo niezrównoważonym umyśle. Z trudem opanowałem chęć głośnego
prychnięcia, gdyż paradoksalnie jedną z kilku rzeczy, w które nieustannie
wątpiłem oprócz istnienia Boga, zasadności posiadania broni palnej i dobrego
serca Akiry był właśnie iloraz inteligencji Ayako oraz jej zdolność do
podejmowania racjonalnych decyzji. Oczywiście nie miałem zamiaru o tym
wspominać, w końcu nie byłem skurwysy… Znaczy byłem, ale nie aż takim.
Telefon, który trzymała
teraz w ręku, gwałtownie zawibrował, więc ukradkiem zerknęła na jarzący się
ekran i westchnęła głośno. Wyraźnie strapiona, mruknęła coś pod nosem. Niestety
nie zdołałem dostrzec powodu jej niepokoju, gdyż wciąż trzymała się ode mnie w
bezpiecznej odległości, a mój wzrok nie był już w tak dobrej kondycji, jak
przed laty. Zapewne, jak ostrzegali w telewizji, na skutek częstej masturbacji
oraz oglądania zwyrolskiego porno.
- Niestety musisz już iść, Taku,
ale bardzo dziękuję za odwiedziny. Mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy.
Nie słyszałem w jej tonie
złości ani pretensji. Ku mojemu zdziwieniu nie była także na mnie obrażona.
Niczym światowej klasy ekspert potrafiłbym to rozpoznać, gdyż miałem za sobą
lata doświadczeń w tzw. „dziewczynowej jendze”. Czasami wystarczyło niechcący
dotknąć jednego z klocków, aby cała misternie budowana wieża runęła i
przygniotła mnie ciężarem płaczu, wyzwisk i fochów.
Automatycznie skinąłem
głową i niczym robot ruszyłem w stronę uchylonych drzwi. To był doskonały
moment na ucieczkę, więc nawet przez myśl mi nie przeszło, aby zostać i dopytać
o szczegóły jej zmartwienia. Po pierwsze – nieszczególnie mnie to obchodziło,
po drugie… Czy naprawdę pierwszy argument nie wydawał się wystarczający?
- Do zobaczenia, Aya – odparłem,
po czym ostrożnie opuściłem pomieszczenie w obawie, że jeszcze jakimś cudem
zdoła mnie zatrzymać. Kontynuowanie rozpoczętego wątku wydawało mi się zbędne.
Chciałem jak najszybciej uciec, aby przypadkiem nie pogrążyć się jeszcze
bardziej w lawinie tłumaczeń i wymówek. Im mniej wiedziała, tym lepiej. Poza
tym w żaden sposób nie potwierdziłem jej przypuszczeń.
Z niechęcią spojrzałem na
Rukę, która wciąż grzecznie siedziała na jednym z korytarzowych krzeseł i w
skupieniu bawiła się frędzlami ciasno oplatającego jej szyję szalika. Wyglądała
naprawdę uroczo w dwóch warkoczykach po obu stronach pucołowatej buzi o
wyraźnie zaznaczonych rumieńcach. Westchnąłem ciężko, kręcąc zrezygnowany głową.
Musiało być jej w nim naprawdę gorąco, czego oczywiście nie wziąłem pod uwagę,
licząc na działanie instynktu samozachowawczego. Gdyby Ruka urodziła się
pisklęciem, z pewnością zostałaby wyrzucona z gniazda już w pierwszej dobie
egzystencji.
- Chodź, Wszarzu. Trzeba cię
odstawić do domu – oznajmiłem zrezygnowany. Przed upragnionym wieczorem z
Hayato musiałem załatwić jeszcze kilka rzeczy: zrobić zakupy, wysłać zaległe
maile, wziąć działkę…
- Bjaciszku…
- O co chodzi? –
Zniecierpliwiony zerknąłem na ekran telefonu. Wiadomość od Uzurpatora o
treści: ”Zadzwoń natychmiast” sprawiła, że poczułem się, jakbym dostał obuchem
w głowę. Wiedział. Wiedział o porannej kłótni z Keiko. Kurwa. Czy naprawdę
żyłem wśród pierdolonych konfidentów?
- Lubisz ciocię Keiko?
Pytanie Ruki zdziwiło mnie
na tyle, że postanowiłem poświęcić jej jeszcze jedną chwilę uwagi. Zachowywała
się podejrzanie, wlepiając wzrok w czubki pokrytych szpitalnymi ochraniaczami
butów.
- J… jasne – odparłem ostrożnie,
cudem powstrzymując się przed udzieleniem odpowiedzi językiem stanowczo
niedostosowanym dla uszu dziecka. – Dlaczego pytasz?
- Bo… Booo…
- Naprawdę nie mam
całego dnia.
Jej twarz zrobiła się
czerwona do tego stopnia, że spanikowany przez krótką chwilę rozważałem szybką
akcję ratunkową w celu pozbycia się szalika. Potem przypomniałem sobie, że to
właśnie jej przypadnie druga część majątku ojca i mój zapał odrobinę osłabł.
- Więc? – burknąłem
zniecierpliwiony.
- D… dlaczego całowałeś się z
ciocią syjenką?
Głośno wypuściłem
powietrze, niedowierzając słowom tego przeklętego Kaszojada. To nie działo się
naprawdę... Do dzisiejszej listy obowiązków postanowiłem dopisać jeszcze jeden
- skuteczne pozbycie się ciała sześciolatki.
***
Poczułem nagły ból w podbrzuszu
i gdyby nie silne, umięśnione ramiona z pewnością upadłbym na ziemię i rozwalił
sobie głupi ryj. Sęk w tym, że ktoś już uprzednio zdołał mi to zrobić, można by
nawet rzec, dwukrotnie. Rozmytym wzrokiem zerknąłem najpierw na drewnianą
podłogę upstrzoną kilkoma plamami krwi, sączącymi się z mojego nosa oraz
rozchylonych warg, następnie na materiał śnieżnobiałej koszuli osoby, której
nie chciałem już nigdy więcej oglądać. Zadrżałem z bezsilności, po czym kolejny
raz próbowałem się wyrwać z mocnego chwytu. Z miernym skutkiem.
Świat zamarł na kilka
sekund. Zostaliśmy tylko we dwóch, a wszystko inne straciło w tym momencie na
znaczeniu. Szkarłatne krople powoli kapały z obolałego podbródka, wystukując
melodię końca mojego dotychczasowego życia. Czy naprawdę to wszystko miało się
tak skończyć?