Ogłoszenia :)

Jest to blog yaoi, czyli o miłości męsko-męskiej. Jeżeli nie lubisz tego typu opowiadań, po prostu grzecznie opuść tego bloga, a Twoja psychika nie ucierpi w najmniejszym stopniu.

Skargi, groźby, zażalenia, pozdrowienia lub inne sprawy proszę pisać w komentarzach lub na adres mailowy: ostatnia.kropla.goryczy@gmail.com
Chętnie przeczytam :)



wtorek, 25 października 2022

Rozdział XXXI - "Rozczarowanie"

     Tego nikt się nie spodziewał, a JEDNAK! Witam moich kochanych Czytelników w zupełnie nowej rzeczywistości (chociaż po tak długiej przerwie pewnie i tak już Was tutaj nie ma, prawda?). Przyczyn mojej nieobecności było stanowczo zbyt wiele: nowa praca, przeprowadzki, zerwanie z chłopakiem po 8 latach związku, awaria laptopa połączona z utratą świeżo napisanego rozdziału, dorosłość... Długo by wymieniać. Natomiast za punkt honoru postawiłam sobie dokończenie tego opowiadania, niezależnie od tego kiedy to nastąpi i dla kogo będę pisać. Niech będzie ono chociaż tym jedynym projektem, który uda mi się finalnie ukończyć (mam nadzieję, że zrobię to w ciągu następnych 20 lat xDDD). 

    Rozdział nie jest porywający - jak już wspominałam jest to wersja 2.0, bo poprzednia uległa nagłej anihilacji. Jest też bezpośrednią kontynuacją wcześniejszego wątku, dlatego z pewnością przyda Wam się małe odświeżenie moich poprzednich wypocin. Natomiast gorliwie obiecuję poprawę - następny rozdział znacząco popchnie fabułę do przodu.

    Wybaczcie mi również błędy - mam wrażenie, że trochę wyszłam z wprawy, jeżeli chodzi o pisanie czegokolwiek (no może z wyjątkiem CV - to odjebałam perfekcyjnie). 

    Pozdrawiam.

                            Akihita Mori

 

P.S. Rozdział z perspektywy Takumiego - tak dla przypomnienia :P 

*********************************************

 

  Nowy rok, nowy ja. Ale czy aby na pewno? Miałem wrażenie, że choćbym nie wiem jak bardzo się starał, ciągle wracałem w to samo miejsce. Byłem jak wąż, który zjadał swój własny ogon – do bólu powtarzalny i autodestrukcyjny. Yuu zawsze powtarzał mi, że nigdy nie uczę się na własnych błędach. Hmmm... Może dlatego ledwo ukończyłem szkołę, a moje życie subtelnie balansowało na skraju autodestrukcji.

  Pierwszy stycznia rozpoczął się wręcz znakomicie. Silny kac, z którym się obudziłem, odebrał mi resztę chęci do życia, jaka jeszcze pozostała w moim wyprutym z emocji ciele. Cudem doczołgałem się do umywalki i przez dobre kilka minut stałem z głową wsadzoną pod kran, nie zwracając uwagi na chłodne krople wody wsiąkające w kołnierzyk mojej już na pewno nie śnieżnobiałej koszuli.

  Wytarłem twarz wiszącym na haczyku ręcznikiem i kątem oka spojrzałem na zegarek. O tej porze  spałbym pewnie jeszcze z Keiko na wygodnym łożu w rezydencji państwa Minamoto, zamiast przykryty kocem na zimnych kafelkach. Jednak jak zwykle wszystko poszło nie tak, choć tym razem nie z mojej winy. Keiko bardzo trudno było wyprowadzić z równowagi (w końcu jakoś wytrzymała ze mną tych kilka miesięcy), lecz nasze rodziny odebrały jej wolność wyboru i całą magię ślubnych przygotowań, czego niestety nie mogła przeboleć. Mnie właściwie było wszystko jedno - chciałem po prostu jak najszybciej zakończyć ten koszmar.

  Płaszcz magicznie gdzieś wyparował razem z najcenniejszymi rzeczami w moim życiu, czyli fajkami i komórką. Trzecią, obecnie najważniejszą, znalazłem jednak ukrytą w specjalnej kieszonce po wewnętrznej stronie paska od spodni. Stworzenie tej małej kryjówki było jednym z genialniejszych pomysłów na jaki kiedykolwiek wpadłem.

  Z uczuciem ulgi wysypałem resztkę kokainy na brzeg krystaliczne czystej umywalki i schyliwszy się, wciągnąłem ją za jednym razem. Pieczenie, graniczące z bólem gdzieś w głębi czaszki, już po chwili ustąpiło nagłemu zastrzykowi energii, która rozlała się po całym moim ciele. Pozostałe drobiny zgarnąłem palcem i wtarłem w dziąsła, czując gorzki, nieprzyjemny smak. Wykrzywiłem się z obrzydzeniem, po czym spojrzałem na swoje odbicie w lustrze.

  Wyglądałem całkiem normalnie, pomijając oczywiście mokre, przyklapnięte włosy i ziemisty odcień cery. Rękawem szybko wytarłem biały proszek z okolicy nozdrzy i zbliżyłem twarz jeszcze bliżej srebrnej tafli. Dzięki ciemnej barwie moich oczu, nigdy nie było widać, że cokolwiek brałem. Musiałem tylko uważać, aby nie zachowywać się idiotycznie, co i tak często uchodziło mi na sucho. Z Yuu natomiast zawsze można było czytać jak z otwartej księgi, co na szczęście w porę pozwalało mi działać. Odbywało się to oczywiście w mniej lub bardziej konwencjonalny sposób, ale wciąż ze stuprocentową skutecznością.   

  Kierowany wyrzutami sumienia postanowiłem, że będę ćpał jedynie do dnia mojego ślubu, gdy już wszystko  jakoś się ustabilizuje. Teraz miałem w sobie zbyt dużo stresu i niespożytkowanej frustracji, więc z całą pewnością zasługiwałem na odrobinę nadprogramowej rozrywki, prawda? Miałem świadomość, ze podobną argumentację mógłby przytoczyć pierwszy lepszy narkoman, ba! Dawny Takumi również doskonale potrafił zwodzić otoczenie, przyjaciół, rodzinę, a w szczególności samego siebie. Jednak tym razem było inaczej niż sprzed laty. Naprawdę miałem nad wszystkim pełną kontrolę.

  Wychyliłem głowę ze swojej łazienkowej gawry w poszukiwaniu czegokolwiek do jedzenia. Wczoraj nie zdążyłem nawet zjeść kolacji, więc może dlatego Jack Daniels tak bardzo mnie sponiewierał. Miałem tylko nadzieję, że Yuu i Aki nie mieli mi za złe tego nagłego wtargnięcia w tak paskudnym stanie.

  Wszedłem do obszernej kuchni, szukając wzrokiem lodówki. Ku mojemu zdziwieniu nie byłem jednak sam.

 - Dzień dobry, panie Asakura! Mam nadzieję, że się pan wyspał.

 - Dzień dobry, pani... matko Akiry? – zapytałem z wahaniem, starając się ukryć zdziwienie. Siedziała w puchatym szlafroku na oparciu fotela, trzymając w dłoni kieliszek z winem. Rzadko zdarzało mi się pić alkohol już o ósmej rano, ale to ona była przecież prekursorką połowy genów Akiry. Stwierdziłem więc, że to całkowicie normalne.

  Była niezwykle atrakcyjna, nawet w tak surowej, porannej formie. W ogóle nie pamiętałem jej z wczorajszego wieczoru, jednak ona najwyraźniej kojarzyła mnie doskonale. Poczułem lekki dyskomfort. Chyba nie zdołałem jej jakoś szczególnie obrazić, gdyż nie byłaby dla mnie teraz taka miła, prawda?

 - Wystarczy Takumi – dodałem pośpiesznie. W dupie miałem wszelkie konwenanse, szczególnie że zwrot „panie Asakura” kojarzył mi się wyłącznie z moim ojcem.

  Nabierając znanego mi już „energetycznego odprężenia”, trochę zbyt gwałtownie usiadłem w drugim fotelu, który mieścił się naprzeciwko. Rozejrzałem się dookoła. Ciekawe czy żyłoby mi się lepiej, gdyby mój stary zasponsorował mi taką chatę zamiast tej mojej dwupokojowej nory?

 - W takim razie mów mi Yumeko – powiedziała, upijając subtelny łyk trunku. Miała zamyślony wyraz twarzy. – Długo znacie się z Yuichim?

  Czyżbym musiał się szykować na przesłuchanie? W końcu gdyby chciała zagaić zwykłą rozmowę, zapytała by raczej co sądzę o dzisiejszej pogodzie, albo czy w Sylwestra zawsze upijam się do nieprzytomności.

 - Bardzo długo, właściwie od dziecka. Chodziliśmy razem do podstawówki i…

  Stop. Nie mogłem jej sprzedać zbyt wielu informacji, w szczególności że naćpany przejawiałem niezdrową skłonność do słowotoku i pierdolenia o niczym. 

  Zdziwiło mnie jej nagłe pytanie. Czyżby dowiedziała się o związku Yuu i Akiego? Czy… Kurwa, nawet nie chciałem myśleć, że po raz kolejny mój parszywy i niewyparzony ryj zdołał skutecznie wszystko spierdolić. Moje serce zatrzepotało jak szalone, niemal samodzielnie wystukując numer do najbliższej poradni kardiologicznej. Tym razem mi nie wybaczy! Zapas moich kredytów zaufania skończył się już w pierwszych dwóch latach naszej fantastycznej przyjaźni. 

 - Yuu jest moim najlepszym przyjacielem – odparłem powoli, patrząc jej prosto w oczy. – Gdyby zrobić ranking najwspanialszych ludzi na świecie to z pewnością zająłby miejsce tuż za papieżem, Matką Teresą i Gandhim. On…

 - Wiesz o wszystkim, prawda?

  Wypuściłem głośno powietrze z płuc. To nie był odpowiedni moment na takie rozmowy. Miałem ogromnego kaca i wciągnąłem za mało koksu, więc moja elokwencja oraz zdolność logicznego myślenia wykańczały się nawzajem na mini gali „Brain MMA”. Musiałem bardzo uważać, żeby nie wpaść w pułapkę.

 - Tak, ale…

 - Wyszedł już z tego? – przerwała mi po raz kolejny. Mierzyła mnie uważnie spojrzeniem, a na jej twarzy nie dostrzegałem cienia uśmiechu. Było mi cholernie gorąco, lecz na szczęście wilgotna koszula skutecznie maskowała ślady potu. Pragnąłem strepanować sobie czaszkę i zalać gotujący się mózg strumieniem lodowatej wody.

  Nie miałem też pewności, co dokładnie miała na myśli – uzależnienie od heroiny czy może jego… nietypowe zajęcie. Ale skąd ta panika! Byłem przecież nieustraszonym Takumim – mistrzem ripost i urodzonym dyplomatą-skurwysynem. Wychodziłem już z gorszych sytuacji.

 - Pozbył się już wszystkich swoich demonów – oznajmiłem powoli, wręcz enigmatycznie. – Wydaje mi się, że dopiero teraz jest szczęśliwy.

 - Widzę. – Westchnęła ciężko, jakby chcąc zrzucić ze swoich barków nagromadzony ciężar. – Ma także bardzo dobry wpływ na Akirę, co cieszy mnie podwójnie. On… Przez lata tak bardzo się o niego martwiłam, a jego ojciec wcale nie ułatwiał mu życia. Bałam się, że coś mu się w końcu stanie…

  Jej głos się załamał, z trudem powstrzymywała płacz. Yumeko najwyraźniej wiedziała już o wszystkim i wolałem nie drążyć skąd uzyskała potrzebne informacje. Pozostało mi tylko czekać na zasłużony opierdol.

  Zrobiło mi się jej żal, ale nie na tyle żeby wspólnie zanurzyć się w odmęty problemów rodziny Tokugawa. Miałem w nadmiarze swoich własnych zmartwień, niemal codziennie rzygałem już nowymi problemami, więc postanowiłem nie zadawać więcej pytań, w nadziei że zrozumie aluzję i po prostu się zamknie.  

  Niestety, a zarazem na szczęście dość subtelnie przeszliśmy do tematu Akiry, dlatego poczułem się nieco bezpieczniej.

  Zawsze gdy rozmawialiśmy, otaczał się szczelną barierą, żeby zdradzić jak najmniej szczegółów dotyczących swojego życia. Niedawno jednak, gdy pewnego dnia siedzieliśmy nagrzani w jego gabinecie, opowiedział mi o swoim ojcu, który przez większość życia miał go w głębokim poważaniu, a wszelkie ich wspólne interakcje w ciągu  ostatnich dziesięciu lat mógł zliczyć na palcach obu dłoni. Wychowywała go matka i niezliczona liczba niań do czasu, gdy nie znalazł się w szkole z internatem. No cóż... Przynajmniej miał kochającą matkę. 

  Czy mu zazdrościłem? Oczywiście! Gdybym tylko mógł, wykopałbym ojca na zbity pysk ze swojego życia, a wyobrażenie sobie tej sytuacji przychodziło mi z taką łatwością, że stało się ono mym największym marzeniem. Nienawidziłem go za to jaki był, jak mnie traktował, do czego mnie zmuszał, ale chyba najbardziej za to, że tak naprawdę nigdy mnie nie kochał.

 - To trochę dziwne, ale macie z Akirą bardzo podobną aurę.

  Obserwowała mnie uważnie, co chwila trzepocząc wachlarzem sztucznych rzęs. Powinna pomyśleć o karierze w policji, gdyż przejawiała niezwykły talent do wykrywania ćpunów. Podobnie z resztą jak mój Uzurpator.

 - Nigdy nie interesowałem się ezoteryką.

 - Czasami miewam takie „przeczucia”, lecz nigdy nie traktuję ich poważnie – uśmiechnęła się mętnie. - Może to takie wrażenie dlatego, że spędzacie ze sobą dużo czasu?

 - Możliwe – uciąłem krótko, zastanawiając się nad sensem jej słów. Posiadanie takiej samej aury, co Aki było co najmniej niepokojące, biorąc pod uwagę fakt, że pod połami peleryny normalności jego zdrowie psychiczne pozostawiało wiele do życzenia. Poczułem na przedramionach nieprzyjemne uczucie gęsiej skórki.

  Potrząsnąłem nerwowo głową, odganiając dziwaczne myśli. Chciałem wziąć jeszcze jedną kreskę, lecz wszystkie zapasy zostały w moim mieszkaniu. Mógłbym zacząć przeszukiwać dom Akiry w poszukiwaniu prochów, ale chyba już wystarczająco nadwerężyłem swój wizerunek i jego gościnność. Kurwa.

  Pozory. Zachować pozory. Cały mój świat opierał się wyłącznie na pozorach.

  Milczeliśmy przez dłuższą chwilę. Zrobiło się przerażająco smutno i przygnębiająco, więc postanowiłem nieco rozluźnić atmosferę z czysto egoistycznych pobudek. Taki nastrój niekorzystnie wpływał na mój przyćpany umysł, a nie chciałem zaczynać nowego roku z emocjonalnym zjazdem.

 - Pewnie Yuichi wstanie dopiero o dwunastej – mruknąłem od niechcenia. Był jak nietoperz, który po zachodzie słońca dostawał prawdziwego pierdolca. Dziwiłem się, że nie wykształcił jeszcze echolokacji, chociaż może to właśnie ona była przyczyną jego niezwykłego talentu muzycznego. – Może pójdę go obudzić?

 - Niech się jeszcze wyśpi. Z drugiej strony to przecież marnowanie całego dnia...

  Taa… Lepiej przecież siedzieć od rana z kieliszkiem wina i rozmyślać nad własnym życiem. A kto to przyszedł? Pani maruda, niszczycielka dobrej zabawy, pogromczyni uśmiechów niewinnych narkomanów.

 - W takim razie będę się zbierał do domu – powiedziałem wstając z fotela. Jeszcze chwila takiej bezczynności, a zacząłbym się ciąć dla czystej rozrywki. Potrzebowałem wrażeń, igraszek, swawoli! I szlugów! Właśnie, gdzie moje rzeczy?

 - Nie chcesz jeszcze zostać? Może zjesz chociaż śniadanie?

 - Muszę coś załatwić i w końcu uporządkować życie – odparłem, rozglądając się dookoła. – Poza tym chyba już trochę za bardzo nadużyłem gościny.

  Nie miałem dużych wyrzutów sumienia. Kto nigdy nie zaliczył zgona w Sylwestra, niech pierwszy rzuci kamieniem! To przecież szczegół, że zdarzało mi się upijać do nieprzytomności trochę częściej niż innym. Albo po prostu zmowa milczenia koncernów narkotykowo-alkoholowych.

 - Hayato powiedział mi dokładnie to samo, jak wychodził. – Westchnęła, zwracając twarz w stronę ogromnego okna. Było całkiem pogodnie, wręcz idealnie na noworoczny spacer.

  Znieruchomiałem na chwilę, pobudzając do życia ostatni bastion komórek mózgowych. Nie pamiętałem go z poprzedniego wieczoru, a mój umysł zdołał skutecznie wymazać wszelkie wspomnienia, z wyjątkiem kłótni z Keiko, nachylającego się nade mną Yuu i ciepłego koca.

  Nie chciałem, aby Hayato widział mnie w tak paskudnym stanie. W tamtej chwili zupełnie zapomniałem, że przecież sam wkręciłem go na tą imprezę, a potem jak ostatni debil, przyszedłem tu przecież kierowany najniższymi instynktami. Kurwa. Miałem nadzieję, że nie był na mnie zły. Zdecydowanie nie lubił mojego pijackiego alter ego.

 - Yumeko, wiesz gdzie są moje rzeczy?

  Postanowiłem pojechać do niego jak najszybciej i przy odrobinie szczęścia zostać trochę dłużej. No, może z małym przystankiem w domu, aby na spokojnie wziąć prysznic, wmusić w siebie jakieś śniadanie oraz zabrać kilka niezbędnych rzeczy.

  Skoro pokłóciłem się z Keiko, miałem parę dni spokoju. Oby ten stan trwał jak najdłużej.  

***  

  Gwałtownie otworzyłem oczy dosłownie kilka minut przed budzikiem. Westchnąłem ciężko, po czym wziąłem do ręki komórkę i przesunąłem alarm o kwadrans, co dawało mi jeszcze siedemnaście minut świętego spokoju, zanim Keiko w końcu się obudzi i zacznie truć mi dupę. Musiałem to dobrze wykorzystać.

  Pogodziliśmy się mniej więcej dwa tygodnie po nie-pamiętnym Sylwestrze. Nie żebym jakoś szczególnie do tego dążył, choć ponaglające telefony od ojca stawały się wręcz nie do zniesienia. Wychodziłem jednak z założenia, że nie będę sprzątał syfu, który zostawili mi w prezencie noworocznym, więc po prostu czekałem, po raz pierwszy od dawna prawdziwie ciesząc się życiem razem z Hayato. Do momentu oczywiście, w którym Keiko sama przyszła do mojego mieszkania ze łzami w oczach. 

  Podniosłem się powoli, ostrożnie stawiając stopy na podłodze, po czym wymknąłem się z pomieszczenia, cicho zamykając drzwi. Z prędkością światła pognałem do łazienki, gdzie schyliłem się pod umywalkę, wyciągając zestaw śniadaniowy. Zrobiłem kilka strategicznych punktów w całym mieszkaniu, aby nie wzbudzać podejrzeń, chodząc ciągle ćpać do jednego pomieszczenia. Jak na razie sprawdzało się to wręcz doskonale.

  Po wciągnięciu dwóch niewinnych kresek przy pomocy kawałka plastikowej rurki, schowałem wszystko na miejsce. Westchnąłem z poczuciem ulgi i oparłem się o chłodną ścianę, zamykając oczy oraz chłonąc wszelkie doznania dochodzące do mnie z otoczenia. Oddychałem ciężko, czując mrowienie na całym ciele. Oblizałem spierzchnięte po nocy wargi.

  Kurwa.

  Przyłożyłem dłoń do nosa i nachyliłem się nad umywalką, drugą ręką odkręcając wodę. Lekko spanikowany obserwowałem, jak zabarwiona krwią woda znika w wirze odpływu. Ku mojemu zdziwieniu spodobał mi się ten widok. Właściwie to czułem się teraz na tyle wspaniale i cudownie, że mógłbym zacząć krwawić ze wszystkich otworów ciała, a i tak nic nie zdołałoby popsuć mojego nastroju. No może z jednym, małym wyjątkiem… zostało mi jeszcze niecałe dziesięć minut, a trzeba było dokończyć poranny rytuał.

  Umyłem dokładnie twarz, upewniając się, że usunąłem z niej wszelkie ślady krwi. Z wahaniem spojrzałem na toaletę, lecz po chwili ruszyłem do kuchni, nie chcąc marnować czasu na tak prozaiczne rzeczy. W razie czego mogłem przecież odlać się do zlewu.

  Stając na palcach, zdjąłem z podwieszanej szafki jeden z kolorowych, metalowych pojemników i odkręciłem wieczko. Tkwiły tam już od niepamiętnych czasów, zbierając najmniejsze drobiny kurzu, lecz dopiero w ostatnim czasie stały się niezwykle użyteczne dla mojej niewinnej kontrabandy.

  Wyciągnąłem jednego papierosa, po czym wsadziłem go do ust. W międzyczasie nastawiłem ekspres, chcąc przygotować najbardziej aromatyczną kawę, tylko po to, aby w jakiś sposób zamaskować zapach fajek.

  Otworzyłem okno, czując na ciele paraliżujący oddech lodowatego powietrza. Wychyliłem się przez nie maksymalnie, ignorując uciskający kości biodrowe parapet i zaciągnąłem piekącym dymem. Teoretycznie nie paliłem już od półtorej miesiąca, natomiast w praktyce nic nie uległo zmianie, oprócz tego, że musiałem teraz ukrywać się przed Keiko, niczym małe dziecko podczas zabawy w chowanego. Przez pierwsze dwa dni nawet się starałem i nakleiłem sobie kupiony przez nią plaster antynikotynowy na ramię. Niestety musiał zadzwonić mój ulubiony Uzurpator i wkurwić mnie tak niemiłosiernie, że nie chcąc przerywać kilku godzin odwyku, w przypływie desperacji nakleiłem drugi. Sytuacja zmieniała się jednak zbyt dynamicznie, a mój poziom wkurwienia rósł wprost proporcjonalnie do upływającego czasu. Po czwartym plastrze postanowiłem się poddać.

  Wypuściłem obszerny obłok dymu. Czułem się jak skończony idiota i miałem nadzieję, że żaden z sąsiadów nie powiadomi policji o niedoszłym samobójcy. Ostatnie czego bym teraz pragnął to konfrontacji z gliniarzami, będąc pod wpływem kokainy.

  Na dźwięk budzika dochodzący z sąsiedniego pokoju, szybko wyrzuciłem papierosa i zamknąłem okno. Chwyciłem za kubek z kawą i wypiłem kilka sporych łyków czarnego ukropu, krzywiąc się przy tym niemiłosiernie. Była prawdziwie obrzydliwa i w sumie od zawsze dziwiłem się dlaczego Yuu tak bardzo ją lubił.

 - Co tutaj tak zimno? – zapytała Keiko, pojawiając się w pomieszczeniu. Miała na sobie jedną z moich koszulek, którą ubrała oczywiście bez jakiegokolwiek zapytania się o zgodę. Wiedziałem, że chciała podejść do mnie bliżej, ale tylko z niechęcią spojrzała na trzymany przeze mnie kubek. – Fuuj… Widzę, że z jednej obrzydliwości przerzuciłeś się na drugą.

 - Kiepsko dzisiaj spałem – odparłem, uśmiechając się w duchu. Wszystko szło zgodnie z planem.

 - Widzę, że ostatnio ciągle kiepsko sypiasz… Coś się stało?

  Absolutnie wszystko.

 - Trochę stresuję się pracą i trasą koncertową Yuu. Mam nadzieję, że jakoś sobie poradzi.

 - Jest dużym chłopcem – skwitowała z niechęcią jak zwykle, gdy poruszałem temat Yuichiego. – Poza tym ma Akirę, chociaż w przypadku jego osoby nie wiem, czy to takie pocieszające.

 - Aki jest w porządku. – Przyłapałem się na nerwowym układaniu bambusowych podkładek na stole.

  Nie sądziłem, że kiedykolwiek dojdę do takiego wniosku, a tym bardziej, że wypowiem te słowa na głos. Zmiana mojego nastawienia nie wynikała także z faktu, że spotykaliśmy się czasami, aby sobie przyćpać. Chociaż… Ostatnio sporo ze sobą rozmawialiśmy na różne tematy. Dopiero niedawno zacząłem dostrzegać łączące nas podobieństwo.

 - Kim jesteś i co zrobiłeś z moim narzeczonym? – zapytała, unosząc ze zdziwienia brwi. – Nie patrz się tak na mnie. Ostatnio zachowujesz się jakoś… inaczej.

  Kreski zaczynały wchodzić coraz mocniej, czułem to całym sobą. Serce biło jak oszalałe i wcale nie zdziwiłbym się, gdyby nagle wyskoczyło mi z klatki piersiowej, machając chorągiewką z napisem „niespodzianka!”. Uśmiechnąłem się pod nosem. Wyglądałoby to zajebiście.

 - Naprawdę? – odparłem, udając zdziwienie. Odłożyłem kubek na blat i zrobiłem kilka kroków w jej kierunku. Miałem przed sobą jeszcze dwadzieścia minut najlepszej fazy, które chciałem dobrze wykorzystać.

  Czułem się wspaniale, wręcz promieniałem energią. Mogłem wszystko i absolutnie nic nie mogło mnie zatrzymać. 

 - Co robisz? – Spojrzała podejrzliwie. Zdziwiła się jeszcze bardziej, gdy chwyciłem ją za tyłek, przyciągając do siebie bliżej. – Taku…

  Moje dłonie powoli podniosły koszulkę do góry, dotykając jej ciepłej skóry. Odsunęła się gwałtownie.

 - Masz lodowate ręce i śmierdzisz kawą – powiedziała, mierząc mnie surowym spojrzeniem. Kilka blond kosmyków wydostało się z jej niedbale związanego koka i luźno opadły na ramiona. Wyglądała bardzo atrakcyjnie, ale nie na tyle, żebym miał ją zacząć błagać o uwagę. Jeszcze tak bardzo mnie nie popierdoliło.

 - Idę pod prysznic – odparłem obojętnie, ruszając w stronę łazienki.

 - Poczekaj, pójdę z to…

 - Spóźnię się do pracy – rzuciłem przez ramię, posyłając jej złośliwy uśmiech. Chciałem być miły, ale zmarnowała swoją szansę. Niech więc spierdala.

  Wszedłem do środka i zamknąłem drzwi na klucz. Czułem silne pulsowanie w skroniach i ogromną ekscytację. Nic nie było w stanie mi popsuć dobrego humoru szczególnie, że zostawałem dzisiaj na noc u Hayato. Keiko jeszcze o niczym nie wiedziała i właściwie miała się nie dowiedzieć. Będzie się martwić? Trudno. Może będzie mieć wyrzuty sumienia? Miałem to głęboko w dupie.  

 - Nie będę się jej tłumaczył – wyszeptałem pod nosem. Spojrzałem na wnętrze swojej dłoni, gdzie z łatwością mogłem dostrzec cztery czerwone „podkówki” po wbitych w skórę paznokciach. – Jej, ani nikomu innemu.   

  Zrzuciłem z siebie ciuchy i wziąłem umiarkowanie długi prysznic. Penis nie chciał opaść nawet pod wpływem zimnej wody, więc musiałem sobie jakoś pomóc.

  Gdy częściowo rozładowany opuściłem łazienkę, poszedłem się ubrać w przygotowany wcześniej garnitur, w międzyczasie skutecznie ignorując wszelkie pytania i zaczepki Keiko. Oj… Zawsze byłem w tym znakomity. Pamiętam, jak kilka lat temu wkurwiłem mojego ojca tak bardzo, że uderzył mnie pięścią w twarz. Chuj złamał mi wtedy nos i na dodatek kazał samodzielnie dojechać do szpitala. Co dziwne, jakoś szczególnie nie przejąłem się wtedy nowo nabytym urazem. Większe zmartwienie stanowiła dla mnie kwestia, czym będę teraz wciągał towar.  

  Keiko w poczuciu absolutnej bezsilności zaczęła drzeć na mnie mordę, a następnie klasycznie się rozpłakała. To była jej ostatnia linia obrony, największa próba uświadomienia mi mojej chujowości i okrucieństwa. Dawniej na pewno bym temu uległ, teraz nie miałem najmniejszej ochoty. Zdecydowanie byłem ponad tym wszystkim.

  Pospiesznie założyłem kurtkę oraz buty, a z blatu biurka porwałem komórkę. Opuściłem mieszkanie, zanim zdołała się ostatecznie rozkręcić.

*** 

  Mając już za sobą kolejny dzień wyzysku w obozie pracy, zostałem zmuszony do opieki nad przyrodnią siostrą. Szanowny Imperator i jego małżonka dość często nie byli w stanie opiekować się swoim plugastw… potomstwem, zwalając całą odpowiedzialność na moje dorosłe aczkolwiek niezbyt racjonalne barki. Czasami zastanawiałem się, czemu ojciec zdecydował się na kolejne dziecko. Mając takiego syna jak ja, chyba nie chciałbym już więcej ryzykować utopienia swego materiału genetycznego w oceanie porażek i rozczarowań.

 - Taku, gdzie tejaz idziemy? – zapytała zdyszana Ruka, z trudem próbując nadążyć za narzuconym przeze mnie tempem. Wiedziałem jednak, że czym bardziej się zmęczy, tym mniej będzie mnie wkurwiać w drodze powrotnej.

 - Odwiedzić ciocię Ayako – odpowiedziałem, rozglądając się na boki, w celu wybrania najkrótszej drogi do szpitala.

  Aya po raz kolejny trafiła na oddział, w celu wykonania niezbędnych badań i miała spędzić tam następne kilka dni. Przez ostatnie miesiące przychodziłem do niej, gdy tylko miałem taką możliwość oraz gdy dostawała zgodę od lekarzy prowadzących. Na szczęście po kilku zdecydowanie zbyt długich tygodniach intensywnej chemioterapii choroba uległa remisji, więc większość czasu spędzała teraz w domu z matką, która przyleciała do Tokio na czas bliżej nieokreślony ze Stanów. Nie oznaczało to jednak, że życiu Ayako nie zagrażało już żadne niebezpieczeństwo, gdyż lekarze w obawie przed nawrotem rozważali przeszczep szpiku.

- Ale ja nie mam takiej cioci – odparła zdecydowanym tonem.

  Wywróciłem wymownie oczami i przystanąłem na chwilę. Różowa czapka z kosmatymi pomponami już prawie całkowicie przysłoniła twarz Ruki, więc ostatnie kilka metrów musiała pokonywać w zupełnej ciemności, potykając się o własne nogi. Najwyraźniej nie stanowiło dla niej żadnego problemu. Ehhh… Jak widać nie mogłem mieć do siebie żadnych pretensji, gdyż materiał genetyczny ojca rzeczywiście nie należał do najlepszych.

 - Masz, ty mały czerwiu – powiedziałem z uśmiechem. – To twoja przyszywana ciocia, ta z niebieskimi włosami.

  Niemal widziałem kłęby pary wydostające się z jej małej główki. Na szczęście po chwili doznała prawdziwego olśnienia i wyszczerzyła się szeroko.

 - Ciocia syjenka!

  Westchnąłem zirytowany, po czym trochę zbyt brutalnie chwyciłem jej rękę. W zawrotnym tempie pokonałem kilka kolejnych przecznic, nie zwracając uwagi na marudzenie małego smarka. Byliśmy już spóźnieni, gdyż nieco później niż zazwyczaj wypuścili mnie z pracy, a na dodatek ta mała franca urządziła w przedszkolu prawdziwą histerię. Nigdy nie sądziłem, że przez zgubienie rękawiczki można było dostać takiego szału. Płakała i kładła się na podłodze, dopóki nie oddałem jej swojej – za dużej, brudnej i cuchnącej papierosami.

  Weszliśmy do szpitala, a następnie szatni, gdzie zostawiliśmy swoje rzeczy. Ruka po raz kolejny wpadła w panikę, tym razem z obawy przed utratą ulubionego szalika. W przypływie bezsilności przyzwoliłem, aby zabrała go ze sobą. Następnie kupiłem nam ubrania ochronne i poszliśmy na odpowiedni oddział. Zatrzymałem się tuż przed salą Ayako.

 - Ty siedzieć tutaj! – rozkazałem powoli, wskazując kilka krzeseł przy ścianie szpitalnego korytarza.

  Spojrzała na mnie zdziwiona niczym mały, skrzywdzony labrador, lecz po chwili wykonała polecenie.

 - Jeśli się ruszyć, to ja cię znaleźć i ukatrupić – dodałem językiem dostosowanym do jej możliwości umysłowych. – Rozumieć?

  Pokiwała przestraszona głową. Właśnie dlatego nigdy nie powinienem mieć dzieci.

  Drzwi tuż za moimi plecami nagle się otworzyły, więc odwróciłem głowę wkurwiony, że ktoś znowu chce zakłócić, misternie stworzoną przeze mnie aurę groźby i terroru.

 - Jednak przyszedłeś – powiedziała Aya, opierając się o białą framugę. Wyglądała zadziwiająco dobrze i promiennie, choć nie zdołała jeszcze wrócić do formy sprzed choroby. Na jej lewym nadgarstku dostrzegłem wenflon, przykryty białym opatrunkiem.

 - Wątpiłaś we mnie?

 - W ciebie? Jakżebym śmiała.

  Mrugnęła do mnie przekornie.

 - O, cześć Ruka! Nie wiedziałam, że…

  Ta mała lebioda szybko zerwała się z miejsca, ale zagrodziłem jej drogę ręką, zanim ostatecznie przyssała się do Ayi, niczym twarzołap do potencjalnej ofiary.

 - Siedź na krześle – warknąłem sfrustrowany. Czy ja, kurwa, mówiłem niewyraźnie? Wprost nienawidziłem, gdy ktoś nie wykonywał moich prostych poleceń. Trzeba ją było kilka lat temu wsadzić do worka i utopić w jeziorze.

 - Nie przesadzasz trochę, Taku? – Teraz obydwie patrzyły się na mnie z nieskrywanym wyrzutem.

 - Dzieci to siedlisko bakterii i innych paskudztw – odparłem na swoją obronę. – Nie chcę cię niepotrzebnie narażać, a że MUSZĘ się nią teraz opiekować, to chociaż zminimalizuję ryzyko transmisji. Założę się, że tylko dzisiaj włożyła do gęby więcej obrzydliwych rzeczy, niż ty przez całe życie.

  Aya zmarszczyła brwi, a kącik jej kształtnych warg mimowolnie powędrował ku górze.

 - Z pewnymi rzeczami mogłabym się akurat nie zgodzić…  

  Chwilę oglądała moją skonsternowaną minę, po czym wzruszyła ramionami i wycofała się w głąb pomieszczenia. Ruszyłem za nią, w międzyczasie wykonując wymowny gest w stronę Ruki, utwierdzając ją w poczuciu, że jest pod stałą obserwacją.

  - Jak się czujesz? – zapytałem, sadowiąc się na średnio wygodnym krześle obok łóżka z metalową ramą. Ku mojemu zdziwieniu Ayako zajęła miejsce na moich kolanach, szczelnie obejmując mnie swoimi chudymi ramionami. Odwzajemniłem uścisk i zamknąłem oczy. Pachniała bardzo intensywnie oraz słodko, jakby przed naszym spotkaniem wzięła kąpiel w owocowym puddingu.

 - Jesteś absolutnie najlepszy, wiesz? – wyszeptała, nie zwalniając uścisku.

 - A ty jesteś jedyną osobą na świecie, która tak twierdzi. No może oprócz… Nie, jednak jedyną. Dostanę jakiś dyplom?

 - Pomyślę nad tym – odparła z uśmiechem. Była tak szczupła, że ledwie czułem na sobie jej ciężar. – Nawet nie wiesz jak się cieszę się, że dzisiaj przyszedłeś. Mam już ochotę wyjść z tego więzienia. Obiecaj, że po wszystkim pójdziemy na najlepszy melanż w całym Tokio!  

 - Trzeba się wprosić do Akiry. Na pewno coś zorganizuje przed wyjazdem w trasę koncertową.

 - To już niedługo – Jej błękitne oczy odzyskały dawny błysk i radośnie wpatrywały się we mnie zza niebieskich kosmyków peruki. Cieszyłem się, że znowu zaczęła ją nosić. Postanowiła walczyć i odzyskać to, co odebrała jej choroba, lecz niestety nie zdołały przywrócić leki. – Miałam nie pytać o Sylwestra, ale…

 - Naprawdę nie ma o czym mówić – wtrąciłem szybko, chcąc zmienić temat. Yuu dzwonił do mnie jakiś czas temu, ale na szczęście nie miał żadnych pretensji za moje wtargnięcie. Wręcz przeciwnie – był niezwykle podekscytowany i szczęśliwy, zupełnie jakby już zapomniał o tym, że prawie zniszczyłem mu związek. Pogadaliśmy chwilę o ich nowo wydanym singlu oraz natłoku pracy, jaki mają przed wydaniem płyty oraz wyruszeniem w trasę. To wszystko. Od tamtej chwili nie dawał znaku życia.

  Może to i lepiej? W końcu po co miałby sobie zawracać głowę tak nędzną istotą, jak ja? Był wschodzącą gwiazdą rocka, co pewnie spowoduje, że prędzej czy później krąg jego znajomych ulegnie niemałej rotacji. Musiałem się do tego powoli przyzwyczajać.

 - Ładnie wyglądasz – odparłem, podziwiając jej delikatne rysy twarzy. Ayako odpowiedziała mi promiennym uśmiechem.

  Między nami bywało różnie, często kłóciliśmy się i walczyliśmy ze sobą, niczym wojownicy dwóch rywalizujących plemion. Nasz związek był istnym emocjonalnym rollercoasterem pełnym pożądania, łez, zazdrości oraz darcia ryja (oczywiście nie mojego), jednak po jego zakończeniu dogadywaliśmy się jak nigdy dotąd. Naprawdę nie chciałem tego zepsuć.

  Co w takim razie co było nie tak w mojej dotychczasowej relacji? Początkowo wszystko przebiegało wspaniale. Keiko w przeciwieństwie do Ayi nie wykazywała tak nasilonych skłonności do histerii i nie wkurwiała mnie aż tak bardzo swoim zachowaniem. Mogliśmy stworzyć naprawdę zgraną parę, gdybym tylko rzeczywiście tego pragnął. Podświadomie jednak wyciągałem z niej najgorsze cechy, prowokowałem, czekając aż sama przejrzy na oczy i rzuci mnie w cholerę. Wbrew woli ojca nieustannie testowałem jej granice, choć ta biedna dziewczyna niczym nie zawiniła, będąc wyłącznie ofiarą chorych ambicji tego bezwzględnego sadysty. A ja po prostu powoli traciłem nad sobą kontrolę.

 - Jesteś uroczy i naprawdę dobrze kłamiesz – powiedziała z przekąsem. Wpatrywała się we mnie krótką chwilę. – Chyba nie spałeś dzisiaj zbyt dobrze, co?

 - Tak. I wypiłem o jedno espresso za dużo.

  Ukradkiem zerknąłem na drżącą dłoń, swobodnie dotykającą oparcia krzesła. Całe moje ciało wrzało z nadmiaru energii, pogrążone w trudnej do opanowania euforii. Gdyby nie ciężar ciała Ayako, z pewnością nie mógłbym usiedzieć w jednej pozycji.

  Opuszkami palców odgarnęła kosmyk włosów z mojego czoła. Poczułem się trochę niezręcznie, bo zwykle nie zachowywała się w taki sposób.

 - Długo dzisiaj zostaniesz?

 - Niestety tylko chwilę, bo ten pasożyt nie usiedzi na dupie więcej niż kilka minut. Miałem przyjść sam, ale… Co ty….?

  Ręka Ayako spoczęła w miejscu, w którym z całą pewnością nie powinna się znaleźć. Spojrzałem na jej zalotną minę zza uniesionych brwi.

 - Aya…

 - Taku…

 - Czy mogłabyś przestać mnie molestować?

  Nie cofnęła ręki, natomiast jej twarz znalazła się jeszcze bliżej mojej, zupełnie jakby za chwilę chciała mnie pocałować. Zerknąłem pośpiesznie w stronę uchylonych drzwi, sprawdzając położenie sześcioletniego szkodnika. Nie miałem zamiaru przeprowadzać rozmowy o pszczółkach i kwiatkach, ani tym bardziej tłumaczyć się ojcu ze zdemoralizowania siostry.

 - Aya, nie wydaje mi się żebym mówił niewyraźnie – dodałem, starając się opanować dziwną falę gorąca, która niepostrzeżenie przebiegła po całym moim ciele. Przez kokainę moje zmysły wyostrzały się nieludzko, czyniąc mnie jeszcze bardziej podatnym na otaczające bodźce. Wszelkie bodźce.

  Wyszczerzyła się szeroko, nie odsuwając się ode mnie nawet na milimetr.

 - Stanął ci – szepnęła, nie kryjąc satysfakcji. Czułem na skórze ciepło jej ciężkiego oddechu.

 - No i? – odparłem najbardziej chłodnym tonem, na jaki potrafiłem się zdobyć. – Wiesz, że nie mogę. Jestem z Hay… rakteru palantem, ale nie aż takim, żeby ranić uczucia Keiko.

  Jakoś udało mi się uniknąć niefortunnego przejęzyczenia. Nie zauważyłem jednak, żeby zwróciła na nie uwagę. Wciąż tkwiła na moich kolanach, tym razem racząc mnie spojrzeniem pełnym wyrzutu oraz rezygnacji. Powstrzymywałem się od westchnięcia i przewrócenia oczami, wiedząc że to jedynie pogorszyłoby sytuację.

  Czy istniała jakaś relacja, której nie byłem w stanie zepsuć?

 - Wiesz przecież, że cię… kocham – dodałem, dotykając jej kościstego ramienia przez materiał koszulki. – Na swój pokręcony i dziwny sposób. Byliśmy dłuuugo razem, nie wyszło i…

- Ale ja nie chcę do ciebie wracać! – żachnęła się, krzyżując ręce na piersi. Kępka jaskrawoniebieskich włosów załaskotała jej policzek, więc zdmuchnęła ją z irytacją.

  Chyba właśnie dlatego zacząłem sypiać z facetami – pomyślałem, starając się wyłapać ostatnie iskierki skupienia w odurzonym umyśle. Dzięki temu byłem w stanie uniknąć takich właśnie sytuacji. Jednak czy rzeczywiście mój związek z Hayato był prostszy? No chyba, kurwa, nie bardzo.  

 - Do czego w takim razie zmierzasz? – zapytałem, nie kryjąc zmieszania.

  Przeszywała mnie wzrokiem pełnym politowania, niewerbalnie komunikując, że jestem debilem i po raz kolejny nie pojąłem czegoś swoim skąpo pofałdowanym mózgiem.

 - Jakby to powiedzieć... Od kilku miesięcy siedzę w szpitalu i czuję się strasznie samotna… pod różnymi względami.

  No tak. Rzeczywiście mogłem się tego domyślić, aczkolwiek nie przypominałem sobie, abym kiedykolwiek składał CV do agencji towarzyskiej.

  Szybkim ruchem podniosła się z moich kolan i podeszła do okna, po czym wyjrzała na pokryte białym puchem otoczenie. Zrobiło mi się niedobrze, gdy dostrzegłem jej wyrażającą głęboki smutek minę. Dlaczego ktoś po raz kolejny dzisiaj próbował szantażować mnie emocjonalnie? Dlaczego tym razem czułem wyrzuty sumienia? Przecież się starałem! Robiłem wszystko, co mogłem, aby czuła się jak najlepiej. Odwiedzałem ją, kiedy tylko mogłem, robiłem zakupy, służyłem za rękaw emocjonalny, nawet wtedy, gdy sam miałem paskudny humor…

  „Jesteś niewystarczający” – słowa ojca wyryły się w mej podświadomości, niczym mantra na kamiennej tablicy w starożytnym grobowcu. Były moim największym skarbem, a zarazem życiowym drogowskazem. W końcu niezależnie od tego, co bym robił, wszystko skazane było na porażkę. Nic nie miało sensu.

  Mogłem jedynie ponuro egzystować i spełniać pragnienia innych. Do tego prawdopodobnie zostałem stworzony. Ayako, Keiko, ojciec, szef, Yuu, Akira, a nawet mój Hayato – wszyscy tylko wymagali ode mnie różnych rzeczy, niemal nigdy nie dając niczego w zamian. No właśnie – Hayato. Doskonale wiedziałem o jego nietypowych doświadczeniach z „poprzedniego życia”, o pojebanych fantazjach i oczekiwaniach wobec partnera, więc oczywiście jakoś starałem się dostosowywać. Do wszystkiego. Jak zwykle. Nie zgłaszałem żadnych uwag i zażaleń nawet, gdy czułem się niekomfortowo. Pragnąłem jedynie…

 - Taku?

  Oderwałem wzrok od wartego fortunę zegarka zaciśniętego, niczym złote kajdanki, na moim zbyt chudym nadgarstku. Chyba znowu skutecznie udało mi się „zafiksować”. Był to prawdziwie niezwykły stan, w którym wdawałem się w uporczywe, myślowe dyskusje z samym sobą. Często zdarzało mi się to, gdy byłem wkurwiony lub smutny, a już szczególnie na zjeździe po wzięciu zbyt wielu prochów. Właśnie! Wypadałoby chyba powrócić do życiowej formy…

 - Takumi!

 - Naprawdę nie musisz drzeć na mnie papy – warknąłem, opuszkami palców pocierając skroń. Miałem teraz od tego Keiko oraz ojca.

 - To może po prostu ruszysz tyłek i zerżniesz mnie w łazience, bo nie ma tam kamer?  

  Westchnąłem zrezygnowany, niemal jednocześnie powstając z miejsca. Chętnie skorzystałbym z toalety, ale tylko po to aby nieco „przypudrować nosek”. Ciekawe czy udałoby mi się wciągnąć kreskę podczas posuwania Ayako tak, aby się nie zorientowała? Miałem na to tak wielką ochotę, że wizja ta wcale nie wydawała się taka niemożliwa.

 - Wiesz, że nigdy ci nie odmówiłem, ale…

  Nie wiem, jakim cudem udało jej się tak szybko do mnie doskoczyć, ale z całą pewnością zajęłaby pierwsze miejsce w Maratonie Chorych na Nowotwór. Bez zbędnych konwenansów objęła moją szyję i namiętnie wpiła się w usta. Przez dłużące się w nieskończoność pięć sekund odwzajemniałem pocałunki, nie chcąc jej urazić. Trzeba  było to rozwiązać dyplomatycznie.

 - Aya - zacząłem, odsuwając się nieznacznie, pod pretekstem zaczerpnięcia oddechu.

 - Tęskniłam…

 - Ja też, ale… ja po prostu nie mogę. Za trzy miesiące biorę ślub i…

 - Przecież jej nie kochasz – skwitowała, wzruszając ramionami. 

  Chwilę zajęło mi odzyskanie rezonu i otrząśnięcie się ze zdziwienia.

 - Nie-nieprawda – wydukałem w końcu. – Skąd ten pomysł?

 - Bo nie urodziłam się wczoraj? Poza tym znam cię na tyle dobrze, żeby to wyczuć.

  Jej wychudzoną twarz ozdobił nieco szyderczy uśmiech. Niesforne kosmyki niebieskiej peruki swobodnie ścieliły się dookoła wychudzonych policzków.

 - O niczym nie masz pojęcia – szepnąłem, nie spuszczając wzroku. Nerwowym ruchem przygładziłem materiał idealnie wyprasowanych, granatowych spodni, wyuczonym ruchem chcąc sięgnąć po wymiętą paczkę Seven Starsów.

 - Doprawdy? – żachnęła się bezczelnie. – W takim razie powiedz: „Ja Takumi jestem zakochany w Keiko i chcę z nią spędzić resztę życia”, a dam ci święty spokój.

  Zuchwale uniosła brwi, jej spojrzenie wyrażało teraz coś na wzór politowania. Przywarła jeszcze mocniej do mojego ciała, lekko się o nie ocierając, prowokując, doprowadzając mnie niemal do szaleństwa.

 - Nie jesteśmy w przedszkolu, Aya. Ale jeżeli tak bardzo tego chcesz to proszę bardzo. Ja… - zacząłem niepewnie, lecz w momencie moje gardło zacisnęło się, jakby ktoś uwięził je między ramionami stalowego imadła. Odchrząknąłem, chcąc spróbować jeszcze raz. Bezskutecznie.

  Szczerzyła się triumfalnie, krusząc fasadę mojej pewności siebie. Ta niewielka istota była jak pierdolony buldożer, chciała przebić się przez mur, który misternie wznosiłem wokół siebie przez ostatnie miesiące. Niemal fizycznie odczuwałem wszystkie bezdźwięczne uderzenia.

 - Chyba nadeszła w końcu pora, aby przestać się oszukiwać, prawda?

  Poczułem narastające zirytowanie. Ayako nie była nawet w części świadoma złożoności całej sytuacji. Nie wiedziała z czym musiałem się mierzyć na co dzień. Była jedynie cholernym widzem, podziwiającym rozgrywający się spektakl ze mną w roli głównej, a ja naćpanym i żałosnym klaunem w wielkiej sztuce reżyserowanej przez mojego ojca. Szkoda tylko, że nie mogłem liczyć na dublera.

 - Odpuść – warknąłem ostrzegawczo, trochę zbyt mocno chwytając za jej kruchy nadgarstek, gdy zbliżała dłoń do mojego policzka. Jęknęła cicho, gdyż po chwili jeszcze silniej zacisnąłem na nim palce.

  Dostrzegłem zaskoczenie na porcelanowo-bladej twarzy dziewczyny. Nie spodziewała się, że gorliwie łowiona ryba w ostatniej chwili zerwie się z haczyka, po czym agresywnie zacznie płynąć w jej kierunku, poszukując zemsty. O nie. Nie byłem ofiarą i za wszelką cenę musiałem to udowodnić.

  Obserwowała mnie w milczeniu z miną pełną konsternacji, nawet nie próbując się wyrwać. Świadomie sprawiałem jej ból. Chciałem aby cierpiała, aby poczuła chociaż namiastkę tego, co sam nieustannie doświadczałem. Miałem serdecznie dosyć świata, w którym nie potrafiłem się odnaleźć i zdrowo funkcjonować. Gdzie codziennie budziłem się wyłącznie po to, aby wszystkich rozczarowywać.

 - Już rozumiem. Tu wcale nie chodzi o mnie. Jest jeszcze ktoś trzeci – odparła spokojnym tonem, wciąż wpatrując mi się głęboko w oczy. Jej tęczówki miały kolor zachmurzonego nieba, które w kilku miejscach odsłaniało swój prawdziwie skrywany błękit. Były piękne, lecz nie dorównywały majestatem i głębią tym Yuichiego.

 Jak oparzony zwolniłem uścisk, starając się bezskutecznie ukryć zaskoczenie. Jak ona…? Skąd…?

 - O czym ty pierdolisz? – zapytałem przez zaciśnięte zęby. Uformowałem obie dłonie w pięści, bezlitośnie wbijając paznokcie w ich wnętrze. Napięcie czułem nawet w opuszkach palców u stóp.

  Odpowiedziała mi perlistym śmiechem, który rozniósł się po całym pomieszczeniu.

 - Naprawdę nie wierzę, że w końcu mu się udało – rzuciła z rozbawieniem, po czym wywróciła oczami. Odsunęła się powoli, robiąc kilka niewielkich kroków do tyłu. Ręką objęła skrzywdzony przeze mnie nadgarstek i zaczęła powoli go rozmasowywać.

  Zamrugałem kilkakrotnie, w myślach analizując usłyszane słowa, jednak do głowy nie przychodziła mi żadna błyskotliwa riposta. W głowie miałem tysiące myśli, które nie potrafiły poskładać się w jedną całość.

 - Aya, naprawdę nie wiem… - zacząłem, nie wiedząc nawet, co powiedzieć. Niby skąd się dowiedziała? Pomyślmy… Nie przypominałem sobie, abym ostatnio porozrzucał po mieście ulotki obwieszczające światu jakiekolwiek wychodzenie z szafy. Co oczywiście wcale nie oznaczało, że nie miałem takowego w planach. Opuszczę szafę z wielką przyjemnością, ale zaraz po ukryciu w niej zmasakrowanego ciała tego pierdolonego zdrajcy! Cholerny Yuu. To on musiał wszystko wypaplać! Nasuwał mi się jako jedyny podejrzany, ponieważ też regularnie odwiedzał Ayę w szpitalu. Dotychczas moje tajemnice zawsze były u niego bezpieczne, w końcu jeszcze nigdy mnie nie zawiódł. No cóż… Najwyraźniej się myliłem.

 - Jak już wspominałam – znamy się zbyt długo. No i  nie jestem głupia, mimo że czasami sprawiam takie wrażenie.

  Jej delikatny głos gwałtownie przerwał planowanie zemsty, które niemal samoistnie dokonywało się w mym stanowczo niezrównoważonym umyśle. Z trudem opanowałem chęć głośnego prychnięcia, gdyż paradoksalnie jedną z kilku rzeczy, w które nieustannie wątpiłem oprócz istnienia Boga, zasadności posiadania broni palnej i dobrego serca Akiry był właśnie iloraz inteligencji Ayako oraz jej zdolność do podejmowania racjonalnych decyzji. Oczywiście nie miałem zamiaru o tym wspominać, w końcu nie byłem skurwysy… Znaczy byłem, ale nie aż takim.

  Telefon, który trzymała teraz w ręku, gwałtownie zawibrował, więc ukradkiem zerknęła na jarzący się ekran i westchnęła głośno. Wyraźnie strapiona, mruknęła coś pod nosem. Niestety nie zdołałem dostrzec powodu jej niepokoju, gdyż wciąż trzymała się ode mnie w bezpiecznej odległości, a mój wzrok nie był już w tak dobrej kondycji, jak przed laty. Zapewne, jak ostrzegali w telewizji, na skutek częstej masturbacji oraz oglądania zwyrolskiego porno.

 - Niestety musisz już iść, Taku, ale bardzo dziękuję za odwiedziny. Mam nadzieję, że wkrótce się zobaczymy.

  Nie słyszałem w jej tonie złości ani pretensji. Ku mojemu zdziwieniu nie była także na mnie obrażona. Niczym światowej klasy ekspert potrafiłbym to rozpoznać, gdyż miałem za sobą lata doświadczeń w tzw. „dziewczynowej jendze”. Czasami wystarczyło niechcący dotknąć jednego z klocków, aby cała misternie budowana wieża runęła i przygniotła mnie ciężarem płaczu, wyzwisk i fochów.

  Automatycznie skinąłem głową i niczym robot ruszyłem w stronę uchylonych drzwi. To był doskonały moment na ucieczkę, więc nawet przez myśl mi nie przeszło, aby zostać i dopytać o szczegóły jej zmartwienia. Po pierwsze – nieszczególnie mnie to obchodziło, po drugie… Czy naprawdę pierwszy argument nie wydawał się wystarczający?

 - Do zobaczenia, Aya – odparłem, po czym ostrożnie opuściłem pomieszczenie w obawie, że jeszcze jakimś cudem zdoła mnie zatrzymać. Kontynuowanie rozpoczętego wątku wydawało mi się zbędne. Chciałem jak najszybciej uciec, aby przypadkiem nie pogrążyć się jeszcze bardziej w lawinie tłumaczeń i wymówek. Im mniej wiedziała, tym lepiej. Poza tym w żaden sposób nie potwierdziłem jej przypuszczeń.

  Z niechęcią spojrzałem na Rukę, która wciąż grzecznie siedziała na jednym z korytarzowych krzeseł i w skupieniu bawiła się frędzlami ciasno oplatającego jej szyję szalika. Wyglądała naprawdę uroczo w dwóch warkoczykach po obu stronach pucołowatej buzi o wyraźnie zaznaczonych rumieńcach. Westchnąłem ciężko, kręcąc zrezygnowany głową. Musiało być jej w nim naprawdę gorąco, czego oczywiście nie wziąłem pod uwagę, licząc na działanie instynktu samozachowawczego. Gdyby Ruka urodziła się pisklęciem, z pewnością zostałaby wyrzucona z gniazda już w pierwszej dobie egzystencji.

 - Chodź, Wszarzu. Trzeba cię odstawić do domu – oznajmiłem zrezygnowany. Przed upragnionym wieczorem z Hayato musiałem załatwić jeszcze kilka rzeczy: zrobić zakupy, wysłać zaległe maile, wziąć działkę…

 - Bjaciszku…

 - O co chodzi? – Zniecierpliwiony zerknąłem na ekran telefonu. Wiadomość od Uzurpatora o treści: ”Zadzwoń natychmiast” sprawiła, że poczułem się, jakbym dostał obuchem w głowę. Wiedział. Wiedział o porannej kłótni z Keiko. Kurwa. Czy naprawdę żyłem wśród pierdolonych konfidentów?

 - Lubisz ciocię Keiko?

  Pytanie Ruki zdziwiło mnie na tyle, że postanowiłem poświęcić jej jeszcze jedną chwilę uwagi. Zachowywała się podejrzanie, wlepiając wzrok w czubki pokrytych szpitalnymi ochraniaczami butów.

 - J… jasne – odparłem ostrożnie, cudem powstrzymując się przed udzieleniem odpowiedzi językiem stanowczo niedostosowanym dla uszu dziecka. – Dlaczego pytasz?

 - Bo… Booo…

 -  Naprawdę nie mam całego dnia.

  Jej twarz zrobiła się czerwona do tego stopnia, że spanikowany przez krótką chwilę rozważałem szybką akcję ratunkową w celu pozbycia się szalika. Potem przypomniałem sobie, że to właśnie jej przypadnie druga część majątku ojca i mój zapał odrobinę osłabł.

 - Więc? – burknąłem zniecierpliwiony.

 - D… dlaczego całowałeś się z ciocią syjenką?

  Głośno wypuściłem powietrze, niedowierzając słowom tego przeklętego Kaszojada. To nie działo się naprawdę... Do dzisiejszej listy obowiązków postanowiłem dopisać jeszcze jeden - skuteczne pozbycie się ciała sześciolatki.

 

***

  Poczułem nagły ból w podbrzuszu i gdyby nie silne, umięśnione ramiona z pewnością upadłbym na ziemię i rozwalił sobie głupi ryj. Sęk w tym, że ktoś już uprzednio zdołał mi to zrobić, można by nawet rzec, dwukrotnie. Rozmytym wzrokiem zerknąłem najpierw na drewnianą podłogę upstrzoną kilkoma plamami krwi, sączącymi się z mojego nosa oraz rozchylonych warg, następnie na materiał śnieżnobiałej koszuli osoby, której nie chciałem już nigdy więcej oglądać. Zadrżałem z bezsilności, po czym kolejny raz próbowałem się wyrwać z mocnego chwytu. Z miernym skutkiem.

  Świat zamarł na kilka sekund. Zostaliśmy tylko we dwóch, a wszystko inne straciło w tym momencie na znaczeniu. Szkarłatne krople powoli kapały z obolałego podbródka, wystukując melodię końca mojego dotychczasowego życia. Czy naprawdę to wszystko miało się tak skończyć?